wywiady / o książce

Odkryć nieoczekiwaną bliskość

Karol Maliszewski

Zbigniew Machej

Rozmowa Karola Maliszewskiego ze Zbigniewem Machejem, towarzysząca premierze książki Przełykanie włosa, wydanej w Biurze Literackim 6 kwietnia 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Karol Mali­szew­ski: Zbi­gnie­wie, gdy czy­ta­łem Jána Ondru­ša, pierw­sze sko­ja­rze­nia mia­łem z Iwa­nem Blat­ným. Czy życie i twór­czość sło­wac­kie­go poety to podob­na histo­ria znisz­cze­nia przez sys­tem, dopro­wa­dze­nia twór­cy do obłę­du?

Zbi­gniew Machej: Takie zesta­wie­nie jest upraw­nio­ne, ale wolał­bym nie powta­rzać pochop­nych dia­gnoz doty­czą­cych psy­chi­ki Ondru­ša, któ­re tu i ówdzie spo­ty­ka się na Sło­wa­cji. Ondru­ša nie zna­łem oso­bi­ście, ale nawet ci, co go zna­li, chy­ba nie byli w sta­nie poznać go dobrze, a to, że w warun­kach tota­li­tar­ne­go pań­stwa bywał umiesz­cza­ny siłą w zakła­dach zamknię­tych, nie musi od razu zna­czyć, że był psy­chicz­nie cho­ry. To warun­ki tota­li­tar­ne­go pań­stwa były pato­lo­gicz­ne, a nie jego nie­szczę­śni oby­wa­te­le, któ­rzy sta­wa­li się ofia­ra­mi nie­ludz­kie­go sys­te­mu. Ten nie­ludz­ki, tota­li­tar­ny sys­tem, naj­pierw w wer­sji hitle­row­skiej, a potem sta­li­now­skiej, łamał psy­chi­ki, okrut­nie for­ma­to­wał ludz­kie losy, a przede wszyst­kim orga­ni­zo­wał prze­mysł maso­wej zagła­dy. Im bar­dziej odda­la­my się od tam­tych cza­sów, tym mniej jeste­śmy w sta­nie pojąć tam­ten hor­ror. Ondruš był młod­szy od Blat­ne­go o 13 lat, całe poko­le­nie, ale okru­cień­stwa sys­te­mo­wo wpro­wa­dza­ne­go nacjo­na­li­zmu (aku­rat w wyda­niu węgier­skim) doznał znacz­nie wcze­śniej niż Blat­ný, bo już jako sied­mio­la­tek. To była ta pierw­sza wiel­ka trau­ma, na któ­rą nakła­da­ły się póź­niej następ­ne, bar­dziej dra­stycz­ne, tak­że zwią­za­ne z życiem ści­śle oso­bi­stym. Podo­bień­stwo wyzna­cza­ją histo­rycz­ne cezu­ry, kie­dy sys­tem dokrę­cał swo­je śru­by i waj­chy, a więc lata 1939 i 1948. Nie wszy­scy wytrzy­my­wa­li tę pie­kiel­ną pre­sję. Mamy na ten temat licz­ne wstrzą­sa­ją­ce świa­dec­twa, na przy­kład świa­dec­two Tade­usza Borow­skie­go.

No tak… I tu doty­kasz kwe­stii pisa­nia poezji po Oświę­ci­miu… Jak z tego wybrnął Ondruš? Jak to rozu­miał?

Kie­dy po woj­nie, pod koniec lat czter­dzie­stych, Ondruš zaczy­nał pisać wier­sze, pew­nie o tej kwe­stii nie sły­szał, zresz­tą Ador­no zaczął się już wyco­fy­wać ze swo­jej słyn­nej tezy. Jak to dobrze, że idee wiel­kich filo­zo­fów jed­nak nie docie­ra­ją od razu sze­ro­ko i dale­ko. Ondru­šo­wi, choć w cza­sie woj­ny paru kole­gów z jego kla­sy w Trna­wie roz­strze­la­no, a innych wywie­zio­no do obo­zu, nie przy­cho­dzi­ło do gło­wy, że w związ­ku z tym nie moż­na pisać wier­szy. Prze­ciw­nie, myślę, że był od począt­ku prze­ko­na­ny, że nale­ży o tym pisać. Bo o takich strasz­nych rze­czach śpie­wa­ło się w ludo­wych pie­śniach zawsze. Ondruš, podob­nie jak kil­ka lat wcze­śniej Róże­wicz, wła­śnie poka­zał, jak nale­ży pisać wier­sze po takich strasz­nych doświad­cze­niach. Liry­ka słu­ży bowiem do wyra­ża­nia sta­nów i sytu­acji gra­nicz­nych, któ­re prze­ra­ża­ją, otę­pia­ją, zamy­ka­ją usta, bo nie miesz­czą się w gło­wie, prze­kra­cza­ją ludz­kie poję­cie. Ale strasz­nych obra­zów czy odgło­sów nie da się wykre­ślić z pamię­ci, wyma­zać z pod­świa­do­mo­ści. Wła­śnie liry­ka może je uśmie­rzyć, uko­ić strach, może pomóc zapa­no­wać nad hor­ro­rem i zabliź­nić rany. Może pomóc oswo­ić to, co jest okrut­nie nie­zro­zu­mia­łe, a co sta­le doskwie­ra, uwie­ra i w nie­sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach może wybuch­nąć. Nie wiem, czy Ondruš był po woj­nie w Pol­sce i czy dotarł do Oświę­ci­mia. Nie­mniej jed­nak dwa jego oświę­cim­skie wier­sze, któ­re już przed­tem były tłu­ma­czo­ne na pol­ski, moż­na posta­wić obok podob­nych wier­szy Róże­wi­cza czy nawet opo­wia­dań Borow­skie­go. Mnie one zdu­mia­ły nie­sa­mo­wi­tą, nie­mal mate­rial­ną dotkli­wo­ścią. To jest liry­ka wyni­kła z głę­bo­kiej, fizycz­nej empa­tii, z dokład­nie, kon­kret­nie prze­ży­te­go bólu. Liry­ka jest tu wła­śnie spo­so­bem prze­pra­co­wy­wa­nia tego zupeł­nie nie­zro­zu­mia­łe­go bólu, a tak­że chy­ba jedy­nym i naj­lep­szym spo­so­bem, by go współ­od­czuć.

Przej­mu­ją­cym wąt­kiem Two­je­go posło­wia jest kwe­stia eks­ter­mi­na­cji inte­li­gen­cji w Cze­cho­sło­wa­cji, arty­stów, poetów, tych wszyst­kich, któ­rzy nie poszli na współ­pra­cę z komu­ni­sta­mi i w związ­ku z tym zapła­ci­li naj­wyż­szą cenę – znik­nę­li z szer­szej świa­do­mo­ści spo­łecz­nej. Nie­wie­le bra­ko­wa­ło, by tak sta­ło się też z Ondru­šem.

Za cza­sów komu­ni­zmu sytu­acja na Sło­wa­cji była inna niż w Cze­chach. Sło­wa­cja leża­ła dale­ko od Pra­gi, a w pamię­ci Sło­wa­ków świe­że były doświad­cze­nia sło­wac­kie­go faszy­stow­skie­go pań­stwa księ­dza Tisy, zależ­ne­go od Hitle­ra, ale rzą­dzą­ce­go się po swo­je­mu, oraz sło­wac­kie­go powsta­nia naro­do­we­go w 1944 roku, któ­re było zry­wem porów­ny­wal­nym z powsta­niem war­szaw­skim. To wywar­ło ogrom­ny, lecz odmien­ny wpływ na men­tal­ność mło­de­go poko­le­nia Sło­wa­ków, któ­re doj­rze­wa­ło w okre­sie sta­li­ni­zmu. Moż­na powie­dzieć, że za komu­ny na Sło­wa­cji było tro­chę wię­cej wol­no­ści niż w Cze­chach, ale moc­no oddzia­ły­wa­ły tam róż­ne trau­my czy kom­plek­sy, inne niż w Cze­chach. Sło­wa­cja była za komu­ny tak­że obsza­rem bar­dziej inten­syw­nej, agre­syw­nej wręcz moder­ni­za­cji, indu­stria­li­za­cji. Funk­cjo­no­wa­ła tam oczy­wi­ście cen­zu­ra, ale pew­ne książ­ki, któ­re uka­zy­wa­ły się po sło­wac­ku w Bra­ty­sła­wie, nie mogły uka­zać się wte­dy w Cze­chach. Pery­pe­tie wydaw­ni­cze Ondru­ša to przy­pa­dek eks­tre­mal­ny, ale w koń­cu jego książ­ki wyda­no.

Obser­wu­jąc zmia­ny zacho­dzą­ce w nowej pol­skiej poezji, widzę stop­nio­we nego­wa­nie liry­zmu czy też może jakiejś jego odwiecz­nej wer­sji. U Ondru­ša czy­ta­my, że „nie ma powo­du, by liry­zmu się wyrze­kać”. Jak on rozu­miał liryzm i jak go chciał przy­wró­cić do łask? Inte­re­su­je mnie samo­świa­do­mość Ondru­ša, rozu­mie­nie swo­jej roli jako poety, a może też miej­sca w spo­łe­czeń­stwie i histo­rii. Czy o tym jest mowa we wspo­mnia­nych przez Cie­bie Myślach o poezji?

Myśli o poezji to notat­ki z 1962 roku zapi­sa­ne przez Ondru­ša przed spo­tka­niem z kole­ga­mi poeta­mi z Gru­py Trnaw­skiej, brud­no­pis, któ­ry zacho­wał się w papie­rach twór­cy, a do dru­ku podał go jego brat dopie­ro w 2011 roku. Ondruš wyja­śnia, jak rozu­mie liry­kę. Idea, myśl czy temat nie są celem wier­sza lirycz­ne­go. Sło­wac­ki poeta odwo­łu­je się tu do Goethe­go, któ­ry na pyta­nie, jaką ideę chciał wyra­zić w Fau­ście, odpo­wie­dział, że nie ma poję­cia, ponie­waż bogac­twa ludz­kie­go życia nie spo­sób objąć ide­ami. Dla­te­go też celem wier­sza lirycz­ne­go jest wyra­że­nie ludz­kie­go życia, zwłasz­cza w chwi­li, kie­dy ogar­nia je cień śmier­ci. Na tym pole­ga lirycz­ność czy też liryzm. I taki wła­śnie liryzm cechu­je w naj­wyż­szym stop­niu poezję nowo­cze­sną. Jed­nak, para­dok­sal­nie, Ondruš powo­łu­je się rów­nież na geniusz pie­śni ludo­wej (a ludo­we pie­śni sło­wac­kie są wyjąt­ko­wo przej­mu­ją­ce i lapi­dar­ne, nie­mal nowo­cze­sne), jak i na tra­dy­cję sur­re­ali­zmu, głów­nie Ara­go­na (Sło­wa­cy mie­li też swój sur­re­alizm, spóź­nio­ny, ale bar­dzo cie­ka­wy, bo roz­gry­wa­ją­cy się w kon­tek­ście II woj­ny świa­to­wej i faszy­stow­skie­go pań­stwa). Jako przy­kład świet­ne­go współ­cze­sne­go poety lirycz­ne­go poda­je Jána Sta­cho, młod­sze­go kole­gę, któ­ry w 1961 roku debiu­to­wał zna­ko­mi­tym zbio­rem wier­szy Podróż poślub­na. Sta­cho jest rów­nież bar­dzo sła­bo zna­ny w Pol­sce, a war­to by tu o nim pamię­tać, już choć­by dla­te­go, że tłu­ma­czył na sło­wac­ki Gał­czyń­skie­go.

Sko­ro już jeste­śmy przy pol­skich poetach… Czy Ondruš czy­tał pol­ską poezję? Miał z nią kon­takt? Są może tego jakieś śla­dy?

Owszem, prze­czy­tał na pew­no wszyst­ko, co było wów­czas dostęp­ne po sło­wac­ku lub po cze­sku, bo pol­skiej poezji w ory­gi­na­le chy­ba nie czy­tał. A więc Gał­czyń­ski, któ­re­go wybór wydał Sta­cho w 1965 roku, na pew­no tak, Róże­wicz też, bo był szyb­ko tłu­ma­czo­ny, a potem Kar­po­wicz, któ­ry póź­niej rów­nież był tłu­ma­czo­ny na Sło­wa­cji. Ale z tym wpły­wem pol­skim nie trze­ba prze­sa­dzać i wszę­dzie się go doszu­ki­wać. Pol­ska poezja wca­le nie jest taka wybit­na, uni­kal­na czy wpły­wo­wa, jak się Pola­kom wyda­je.

No dobrze, ale jesz­cze zapy­tam o jed­no: w posło­wiu uży­wasz poję­cia „poeta prze­klę­ty”, co z kolei skła­nia do porów­na­nia na przy­kład z Rafa­łem Wojacz­kiem. Widział­byś tu jakieś podo­bień­stwa?

Może nawet widział­bym, ale – wybacz – nie chce mi się już po Wojacz­ka się­gać. Poję­cie „poeta prze­klę­ty” ma cha­rak­ter uni­wer­sal­ny, odno­si się jed­nak przede wszyst­kim do fran­cu­skich poetów pierw­szej moder­ny, a zwłasz­cza do Rim­bau­da, któ­re­go sło­wac­cy poeci z Gru­py Trnaw­skiej inten­syw­nie czy­ta­li. Wła­śnie Sta­cho prze­tłu­ma­czył Rim­bau­da, a tak­że na przy­kład Aloy­siu­sa Ber­tran­da czy Tri­sta­na Cor­bi­ère, któ­ry w Cze­cho­sło­wa­cji był już zna­ny przed stu laty, a w Pol­sce pozo­sta­je nie­zna­ny. Po pol­sku nie ist­nie­je poezja, czy w ogó­le lite­ra­tu­ra, któ­ra ma fun­da­men­tal­ne zna­cze­nie dla Sło­wa­ków, a jeśli już, to śla­do­wo, bar­dzo wybiór­czo. Cze­si mają pod tym wzglę­dem znacz­nie wię­cej szczę­ścia. Potra­fią bar­dziej się podo­bać, ich oso­bli­wość jakoś lepiej zaspo­ka­ja pol­skie potrze­by humo­ru i gro­te­ski. Sło­wa­cy są bar­dziej serio. Jed­nak, szcze­rze powie­dziaw­szy, nie lubię mówie­nia o lite­ra­tu­rze w kate­go­riach naro­do­wych. Myśle­nie w kate­go­riach naro­do­wych jest zabój­cze, liry­ka i lite­ra­tu­ra arty­stycz­na to są dys­cy­pli­ny ponadna­ro­do­we, kosmo­po­li­tycz­ne, uni­wer­sal­ne, ludz­kie, a tłu­ma­cze tego rodza­ju lite­ra­tu­ry są wła­śnie po to, by wyznaw­com lite­ra­tur naro­do­wych to uświa­da­miać.

Przejdź­my zatem do Two­ich prze­kła­dów. Jakie były zasa­dy wybo­ru? Co posta­no­wi­łeś udo­stęp­nić pol­skie­mu czy­tel­ni­ko­wi? Dla­cze­go wła­śnie te utwo­ry?

Chcia­łem przy­bli­żyć czy­tel­ni­kom poezji w Pol­sce poetę, któ­ry – jak nie­wie­lu innych w XX wie­ku – potra­fił przej­mu­ją­co wyra­zić los zwy­kłe­go czło­wie­ka w pie­kle dwu­dzie­sto­wiecz­nych tota­li­ta­ry­zmów. Wier­sze Ondru­ša, gęste, esen­cjo­nal­ne, ale nasy­co­ne prze­mil­cza­nym kon­tek­stem, w dużym stop­niu też „lin­gwi­stycz­ne”, są do tłu­ma­cze­nia bar­dzo trud­ne. I to był pro­blem, któ­ry deter­mi­no­wał wybór. Nie wszyst­ko byłem w sta­nie prze­tłu­ma­czyć, ale też oczy­wi­ście nie mia­łem takie­go zamia­ru. Wybra­łem rze­czy naj­bar­dziej przy­stęp­ne, któ­re są dosta­tecz­nie repre­zen­ta­tyw­ne i dają poję­cie o cha­rak­te­rze oraz jako­ści tej poezji. Nie wybra­łem więc takich wier­szy, któ­re sta­wia­ły mi naj­więk­szy opór i wyma­ga­ły­by dodat­ko­we­go komen­ta­rza. Kolej­ny pro­blem pole­gał na tym, że wie­le wier­szy Ondru­ša ma dwie wer­sje – wcze­śniej­szą, wyda­ną za komu­ny, i póź­niej­szą, popra­wio­ną przez nie­go już w warun­kach wol­nej kul­tu­ry po 1990 roku. A ponie­waż nie jest to dzie­ło obję­to­ścio­wo duże, moż­na je zawrzeć w jed­nym wolu­mi­nie, więc mój – prze­cież nie­zbyt obszer­ny – wybór odpo­wia­da co naj­mniej poło­wie tego, co uwa­ża­ne jest za kor­pus liry­ki Ondru­ša. W tej dru­giej, nie­uwzględ­nio­nej prze­ze mnie czę­ści znaj­du­ją się naj­dłuż­sze i naj­trud­niej­sze poema­ty Ondru­ša, a tak­że jego krót­sze, bar­dziej saty­rycz­ne tek­sty, szcze­gól­nie „lin­gwi­stycz­ne”, z ostat­niej książ­ki przy­go­to­wa­nej przez nie­go za życia.

Co spra­wi­ło Ci szcze­gól­ną trud­ność przy tłu­ma­cze­niu tych wier­szy? Z czym się szcze­gól­nie bory­ka­łeś?

Przede wszyst­kim język, któ­ry u Ondru­ša funk­cjo­nu­je na gra­ni­cy nor­my gra­ma­tycz­nej, lek­sy­kal­nej i sty­li­stycz­nej. A tak­że kon­tekst, histo­rycz­ny i kul­tu­ro­wy, któ­ry jest naj­trud­niej prze­tłu­ma­czal­ny. Spo­ro miejsc w wier­szach Ondru­ša pozo­sta­ło dla mnie ciem­nych, ale pocie­szam się, że nie są one jasne tak­że dla wyro­bio­nych czy­tel­ni­ków sło­wac­kich.

Muszę przy­znać, że moje wra­że­nia czy­tel­ni­cze też są dość nie­ja­sne. Wyczu­wam pier­wot­ną emo­cję i towa­rzy­szą­cy jej szyfr, jakieś neu­ro­tycz­ne obra­zy, z któ­rych nie wszyst­ko do mnie docie­ra. Krót­ko mówiąc: poezja dużej kla­sy, ale coś stoi mię­dzy nami, coś zale­ga.

Tak, oczy­wi­ście, rozu­miem ten stan, ale nie umia­łem dosta­tecz­nie mu zara­dzić. Nie pozwa­la na to sam Ondruš. Jego wier­sze – nie­ko­niecz­nie wznio­słe, nie­ko­niecz­nie jed­no­znacz­ne – uwie­ra­ją czymś nie­ja­snym, para­dok­sal­nym i trud­nym do prze­łknię­cia. Wła­śnie jak tytu­ło­we „prze­ły­ka­nie wło­sa”, któ­re od razu ewo­ku­je dozna­nie bar­dzo zmy­sło­we i nie­przy­jem­ne, nie­ste­ty. Ale o taki efekt tak­że tu cho­dzi. Poezja lirycz­na to nie jest czy­tan­ka z panień­skie­go poko­iku, zwłasz­cza po Auschwitz. Tu jest potrzeb­na wie­lo­krot­na lek­tu­ra. A kto lubi czy­tać wier­sze, któ­re nie­ko­niecz­nie są przy­jem­ne i nie­ko­niecz­nie poetyc­kie, poetycz­ne, roman­tycz­ne, sen­ty­men­tal­ne i tak dalej?

Wspo­mi­nasz o tym, że o Ondru­ša trze­ba wal­czyć na prze­kór hie­rar­chii, któ­ra za naj­więk­szych poetów sło­wac­kich uzna­je Miro­sla­va Válka i Mila­na Rúfu­sa. Jest Ondruš w sło­wac­kich pod­ręcz­ni­kach czy wciąż go nie ma?

Ta świa­do­mość, że Ondruš jest jak­by sed­nem powo­jen­nej sło­wac­kiej poezji, jądrem jej ciem­no­ści, sta­je się na Sło­wa­cji coraz bar­dziej obec­na. Trze­ba jed­nak pamię­tać, że cho­dzi tu o nowo­cze­sną liry­kę – moder­ni­stycz­ną, jed­no­znacz­nie i ory­gi­nal­nie arty­stycz­ną for­mę wyra­zu. Bo ist­nie­ją też oczy­wi­ście na Sło­wa­cji świa­dec­twa, tak­że o cha­rak­te­rze poetyc­kim, utrzy­ma­ne w bar­dziej tra­dy­cyj­nych, bar­dziej poczci­wych for­mach wyra­zu. Rela­cja mię­dzy Ondru­šem a Miro­sla­vem Vál­kiem to jest osob­na histo­ria, dość cha­rak­te­ry­stycz­na dla tam­tych trud­nych cza­sów, nie bar­dzo jasna. Válek był, owszem, bar­dzo dobrym poetą, ale w swo­jej poetycz­no­ści umiał zwin­nie osią­gnąć sta­no­wi­sko mini­stra kul­tu­ry. Pomię­dzy nimi ist­nia­ło spo­re napię­cie, Ondruš był wobec Vál­ka bar­dzo kry­tycz­ny. Válek bar­dzo szyb­ko i bez pro­ble­mu debiu­to­wał i pod koniec lat pięć­dzie­sią­tych zajął w sło­wac­kim życiu lite­rac­kim pozy­cję, któ­ra wła­ści­wie nale­ża­ła się Ondru­šo­wi. Jed­nak wła­śnie jemu unie­moż­li­wio­no debiut. Válek i Rúfus – rów­nież inte­re­su­ją­cy, ale to inna histo­ria – to poeci bar­dziej przy­swa­jal­ni i przy­sia­dal­ni niż Ondruš, dla­te­go zyska­li znacz­nie więk­szą popu­lar­ność, co odbi­ło się tak­że w hie­rar­chiach czy pod­ręcz­ni­kach.

Czy Ondruš to poeta inspi­ru­ją­cy dla nowej poezji sło­wac­kiej? Czy ktoś się do niej odwo­łu­je? A przy oka­zji zapy­tam o to, co się w tej nowej poezji dzie­je. Jakie ten­den­cje, nur­ty, języ­ki?

Tak, oczy­wi­ście, ale to jest osob­ny wiel­ki temat, któ­re­go zre­fe­ro­wa­nia tu się nie podej­mu­ję. Ktoś, kto na Sło­wa­cji w ostat­nich 30 latach trak­to­wał poważ­nie pisa­nie wier­szy, nie mógł poezji Ondru­ša zigno­ro­wać. A tak w ogó­le to dzie­je się tam dużo cie­ka­we­go nie tyl­ko w nowej poezji, ale i w sta­rej, nawet z XVII wie­ku. Może napi­szę o tym kie­dyś, jeśli przed­tem nie dopad­nie mnie COVID albo inna zara­za.

Wie­rzę, że Cię nie dopad­nie… Kogo jesz­cze war­to prze­tłu­ma­czyć z kla­sycz­nej lite­ra­tu­ry sło­wac­kiej? Jakie skar­by się tam kry­ją? Naj­bliż­szy sąsiad, a nie­wie­le wie­my o jego lite­ra­tu­rze…

Tak, wła­śnie tak sta­le jest. Jed­nak żyje­my w szcze­gól­nym momen­cie, kie­dy pozy­cja i sta­tus poezji się zmie­nia­ją, i trze­ba zadać zno­wu fun­da­men­tal­ne pyta­nia o jej sens, o to, co teraz nale­ża­ło­by uznać za poezję. Prze­kła­dy mogą temu słu­żyć, ale kto ich dziś potrze­bu­je? To są kwe­stie nie tyl­ko cie­ka­wo­ści świa­ta, pobli­skiej kul­tu­ry, wycho­dze­nia naprze­ciw inne­mu, zro­zu­mie­nia go, lecz tak­że wła­snej toż­sa­mo­ści. A to wszyst­ko teraz się dyna­micz­nie zmie­nia. Po sło­wac­ku napi­sa­no mnó­stwo świet­nych wier­szy, ale nie czy­ta­ją ich i nie cenią nawet sami Sło­wa­cy, czy­li jest podob­nie jak w Pol­sce. Mnie na przy­kład nie­daw­no bar­dzo zain­te­re­so­wał Hviez­do­slav, tytan poezji z Ora­wy, mój sąsiad zza gór, któ­ry umarł rów­no przed stu laty. Genial­ny poeta, nie gor­szy niż Nor­wid czy Sło­wac­ki, któ­re­go swo­ją dro­gą tłu­ma­czył, a ponie­kąd lep­szy. Dopie­ro nie­daw­no odkry­łem, że Hviez­do­slav uży­wał tak­że takich słów, niby gwa­ro­wych, jakich uży­wa­ło się kie­dyś w mojej rodzin­nej wsi Koń­czy­ce Wiel­kie koło Cie­szy­na. I przez to stał mi się nie­ocze­ki­wa­nie bli­ski. I wła­śnie w poezji, w liry­ce, o to cho­dzi, by odkryć i prze­żyć nie­ocze­ki­wa­ną bli­skość.

Dzię­ku­ję za roz­mo­wę.

 

belka_2

O autorach i autorkach

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Zbigniew Machej

Urodził się w 1958 roku w Cieszynie. Poeta, tłumacz poezji czeskiej, słowackiej i angielskiej, eseista. Autor piętnastu zbiorów wierszy. Wieloletni pracownik polskiej dyplomacji kulturalnej w Czechach i na Słowacji. Dotychczas w Biurze Literackim opublikował tomy: Kraina wiecznych zer (2000), Prolegomena. Nieprzyjemne wiersze dla dorosłych (2003), Wspomnienia z poezji nowoczesnej (2005), Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji (2007) oraz książkę poetycką dla dzieci Przygody przyrody (2008); nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius i Nagrody Literackiej Gdynia.

Powiązania