wywiady / o książce

Odsłuchiwanie Larkina (bez dreszczy)

Grzegorz Czekański

Jacek Dehnel

Rozmowa Grzegorza Czekańskiego z Jackiem Dehnelem, tłumaczem wydanej przez Biuro Literackie książki Philipa Larkina Zebrane.

Biuro Literackie

Grze­gorz Cze­kań­ski: Jacek Guto­row, któ­re­go prze­kład wybra­nych wier­szy Wal­la­ce­’a Ste­ven­sa uka­że się wkrót­ce w Biu­rze Lite­rac­kim, pisze: „Mogę tu mówić za sie­bie: tłu­ma­cze­nie Ste­ven­sa sta­ło się dla mnie doświad­cze­niem z pogra­ni­cza lite­ra­tu­ry i egzy­sten­cji, czymś wykra­cza­ją­cym poza czy­stą trans­la­tor­ską robo­tę. Są to bowiem wier­sze, w któ­rych język sta­je na gło­wie, a świat przed­sta­wio­ny przez poetę oka­zu­je się świa­tem na tyle dziw­nym i nie­oswo­jo­nym, że od czy­tel­ni­ka wyma­ga się tu bar­dzo wie­le”. Czy podob­na sytu­acja roze­gra­ła się (i roz­gry­wa) teraz, w przy­pad­ku naj­ob­szer­niej­sze­go dotąd spo­lsz­cze­nia Phi­li­pa Lar­ki­na?

Jacek Deh­nel: Oba­wiam się, że moja odpo­wiedź będzie roz­cza­ro­wu­ją­ca, ale nie mogę się przy­znać do jakichś meta­fi­zycz­nych dresz­czy czy egzy­sten­cjal­nych wstrzą­śnień. Dla mnie to było przede wszyst­kim doświad­cze­nie bar­dzo głę­bo­kiej, wni­kli­wej lek­tu­ry wiel­kiej poezji, bo nie wyobra­żam sobie wni­kliw­szej lek­tu­ry niż ta, któ­ra jest potrzeb­na tłu­ma­czo­wi; podob­nie jest z malar­stwem: obraz naj­do­sko­na­lej pozna­je kopi­sta, któ­ry odtwa­rza każ­dy ruch pędz­la, każ­dą plam­kę far­by. Taki wgląd w wyobraź­nię i kunszt zna­ko­mi­te­go twór­cy jest oczy­wi­ście nie­by­wa­le zapład­nia­ją­cy inte­lek­tu­al­nie, zwłasz­cza dla mło­de­go poety. A temu towa­rzy­szy­ły przede wszyst­kim ogrom­ne oba­wy, że pory­wam się z moty­ką na słoń­ce, że to jest zbyt obszer­ny i zbyt trud­ny pro­jekt trans­la­tor­ski. Na szczę­ście kolej­ni czy­tel­ni­cy tych tłu­ma­czeń, i to czy­tel­ni­cy, któ­rych zda­nie cenię sobie wyso­ko, byli do wyni­ków nasta­wie­ni bar­dzo opty­mi­stycz­nie, by nie rzec: entu­zja­stycz­nie, co samo w sobie oka­za­ło się bar­dzo pomoc­ne, bo utwier­dzi­ło mnie w prze­ko­na­niu, że nie mar­nu­ję cza­su swo­je­go i poten­cjal­nych czy­tel­ni­ków.

Infor­ma­cje o pra­cach trans­la­tor­skich poja­wia­ły się już od daw­na w sie­ci. Co spra­wia­ło, że ten pro­ces z mie­sią­ca na mie­siąc prze­dłu­żał się? Czy pana Lar­kin nie mógł prze­bić się przez natłok spraw tzw. bie­żą­cych – czy może na odwrót, tłu­ma­cze­nie jego wier­szy oka­zy­wa­ło się dzia­ła­niem nio­są­cym w sobie masę ukry­tych kom­pli­ka­cji?

On się nie prze­dłu­żał, tyl­ko zwy­czaj­nie trwał, bo trwać musiał. Rze­tel­ne (a z całych sił sta­ra­łem się to robić rze­tel­nie) prze­tłu­ma­cze­nie bli­sko dzie­więć­dzie­się­ciu wier­szy, kunsz­tow­nie rymo­wa­nych, gęstych od zna­czeń, otwar­tych na wie­lo­pię­tro­we inter­pre­ta­cje, któ­re prze­cież powin­ny być moż­li­we rów­nież w wer­sji pol­skiej – wszyst­ko to wyma­ga ogrom­nej pra­cy. „Gro­bo­wiec w Arun­del” prze­ło­ży­łem w 2003 roku, od tego się zaczę­ło, potem do mojej pra­cy magi­ster­skiej potrze­bo­wa­łem osiem­na­stu bodaj­że tek­stów z Wesel w Zie­lo­ne Świąt­ki, któ­re zna­la­zły się w 44 wier­szach w prze­kła­dzie Barań­cza­ka, i tak dalej, i tak dalej. Zresz­tą, rów­no­le­gle prze­cież robi­łem jakieś inne tłu­ma­cze­nia: Ver­din­sa, Szir­te­sa, Aude­na, Oli­ver. Całość skoń­czy­łem chy­ba dwa lata temu. A potem nad­szedł czas redak­cji – redak­to­rem był Jerzy Jar­nie­wicz, naj­lep­szy chy­ba znaw­ca Lar­ki­na w Pol­sce, o uwa­gi popro­si­li­śmy jed­nak rów­nież inne oso­by. W pierw­szym rzę­dzie Jac­ka Guto­ro­wa i Jaku­ba Winiar­skie­go, ale prze­cież nie tyl­ko; część z tych prze­kła­dów była publi­ko­wa­na swe­go cza­su w Nie­szu­fla­dzie, gdzie pada­ło spo­ro mądrych komen­ta­rzy, część wysy­ła­łem roz­ma­itym miło­śni­kom poezji Lar­ki­na, i za każ­dym nie­mal razem dosta­wa­łem prze­róż­ne rady, zastrze­że­nia itp., itd. Z czę­ścią się nie zga­dza­łem, ale wie­le posta­no­wi­łem uwzględ­nić – a w takim „zro­bio­nym” wier­szu, któ­ry ma już swój rytm i rymy, każ­da zmia­na wyma­ga nie­sa­mo­wi­tej gim­na­sty­ki. Co wię­cej, bar­dzo trud­no popra­wiać prze­kła­dy w krót­kim cza­sie po ich ukoń­cze­niu; tekst musi się odle­żeć, pro­ce­sy myślo­we, któ­re dopro­wa­dzi­ły do tej aku­rat wer­sji powin­ny zatrzeć się w pamię­ci, żeby moż­na było spoj­rzeć na wiersz świe­żym okiem.

Boha­te­ra naszej roz­mo­wy okre­śla­no róż­ny­mi sfor­mu­ło­wa­nia­mi. Poeta „żałob­nej roz­pa­czy”, poeta „inten­syw­ne­go smut­ku” – to led­wie dwa z brze­gu. Jaki epi­tet poku­sił­by się pan przy­pi­sać Lar­ki­no­wi jako dru­ga z pierw­szo­pla­no­wych posta­ci naszej poga­węd­ki?

Wie pan, takie epi­te­ty to spe­cjal­ność kry­ty­ków lite­rac­kich i pań z dzia­łów mar­ke­tin­gu w wydaw­nic­twach, ja się na tym nie znam. Myślę, że nazwa­nie Lar­ki­na wiel­kim poetą zupeł­nie wystar­cza.

Uzbrój­my się zatem w wyobraź­nię. Jak poto­czą się dal­sze losy tego, nie­mal­że kom­plet­ne­go, prze­kła­du spu­ści­zny poetyc­kiej Phi­li­pa Lar­ki­na? Jerzy Jar­nie­wicz zawsze uwa­żał auto­ra Wyso­kich okien za poetę wyjąt­ko­wo czę­sto w Pol­sce oma­wia­ne­go. Darek Foks w wyda­nej 1994 roku debiu­tanc­kiej książ­ce posłu­żył się mot­tem z wier­sza angiel­skie­go poety, przy­zna­jąc, że jego utwo­ry ide­al­nie paso­wa­ły „w tam­tych cza­sach do Pol­ski”. Czy obec­nie, po spo­lsz­cze­niu tomów Less Dece­ived oraz The Whit­sun Wed­dings i High Win­dows, Lar­kin – by posłu­żyć się raso­wą fra­zą Jerze­go Jar­nie­wi­cza – „zasko­czy”?

Lar­kin było obec­ny w pol­skiej poezji, ale jakoś tak mimo­cho­dem; oddol­nie. Mie­li­śmy tyl­ko jeden wybór jego tek­stów po pol­sku, 44 wier­sze w prze­kła­dzie Barań­cza­ka, któ­re zresz­tą nie nale­żą do szczy­to­wych osią­gnięć tego, skąd­inąd wiel­kie­go, tłu­ma­cza. Poza poeta­mi i kry­ty­ka­mi lite­rac­ki­mi mało osób w ogó­le koja­rzy to nazwi­sko – a przy­naj­mniej tak było jesz­cze jakiś czas temu, bo teraz jeste­śmy już po świet­nej książ­ce Jerze­go Jar­nie­wi­cza Lar­kin. Odsłu­chi­wa­nie wier­szy, a i o moich prze­kła­dach od cza­su do cza­su gdzieś sły­chać. Nie wiem czy teraz będzie­my mie­li do czy­nie­nia z jakimś rene­san­sem Lar­ki­now­skim, bo poezja, a zwłasz­cza poezja obca, prze­dzie­ra się do pol­skich czy­tel­ni­ków z wiel­ki­mi opo­ra­mi; mam jed­nak nadzie­ję, że ta książ­ka i, jeśli wszyst­ko dobrze pój­dzie, jej dru­ga część (czy­li resz­ta Col­lec­ted Poems, w któ­rej miesz­czą się wier­sze roz­pro­szo­ne i debiu­tanc­ki tomik The North Ship) coś zmie­ni, spra­wi, że Lar­kin prze­bi­je się do szer­szej gru­py odbior­ców poezji.

Powróć­my znów na moment do naczel­ne­go znaw­cy tema­tu, Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ry zwra­cał uwa­gę na inspi­ra­cje Lar­ki­now­skie wśród twór­ców „bru­Lio­nu”. Prze­no­sząc to na teraź­niej­szość – co mło­de poko­le­nie poetów (i nie tyl­ko) może prze­szcze­pić do swo­je­go pisar­stwa z Lar­ki­na? W czym może być on bli­ski np. Toma­szo­wi Puł­ce, Prze­mko­wi Wit­kow­skie­mu, Kon­ra­do­wi Cio­ko­wi czy Jasio­wi Kape­li? W jaki może spo­sób może być mło­dym potrzeb­ny i na ile inspi­ru­ją­cy Lar­kin-kla­syk? Co mogą zyskać? I jaka jest staw­ka?

To nie jest pyta­nie do mnie, bo ja mogę odpo­wie­dzieć za sie­bie, a nie za innych. Lar­kin to taki kla­syk i anty­kla­syk zara­zem, więc myślę sobie, że dla jed­nych cie­ka­wy będzie Lar­kin od „Jebią ci życie mam­cia z tat­kiem…” a dla innych od „…tyl­ko miłość z nas zosta­nie”, że może być trak­to­wa­ny jako wspól­ne pole, zbiór wspól­ny, z któ­re­go mogą czer­pać i kla­sy­cy­ści, i anty­kla­sy­cy­ści. Ale poza wszyst­kim, ja nie prze­kła­da­łem Lar­ki­na aku­rat dla mło­dych poetów, tyl­ko dla czy­tel­ni­ków w ogó­le. A to są ludzie star­si, mło­dzi, w śred­nim wie­ku, poeci, ban­kow­cy, gra­fi­cy kom­pu­te­ro­wi, kto tyl­ko chce.

Andrzej Sosnow­ski w tomie „Naj­ry­zy­kow­niej” zwra­cał uwa­gę na spe­cy­fi­kę pierw­szej książ­ki z tłu­ma­cze­nia­mi Lar­ki­na, któ­rych auto­rem był Sta­ni­sław Barań­czak, gdzie czę­stym zabie­giem były trans­la­tor­skie nad­wyż­ki, nie­prze­wi­dzia­ne w ory­gi­na­le dopo­wie­dze­nia – „momen­ty, w któ­rych tłu­macz w więk­szym stop­niu tłu­ma­czy (sobie i czy­tel­ni­ko­wi), niż  p  r  z  e  k  ł  a  d  a  (…)”.  Czy zda­rza­ło się tak pod­czas pra­cy nad pana prze­kła­dem? Czy ist­nia­ły momen­ty, kie­dy tłu­macz wię­cej wkła­dał, ani­że­li wyno­sił z pier­wo­wzo­ru?

To też nie jest pyta­nie do mnie, tyl­ko do kry­ty­ków lite­rac­kich. Ja oczy­wi­ście sta­ra­łem się, żeby w moim Lar­ki­nie było jak naj­wię­cej Lar­ki­na, a jak naj­mniej dopo­wie­dzeń czy ciał obcych. Ale oczy­wi­ście prze­kład ide­al­ny, jak wie­my, jest nie­moż­li­wy – każ­de tłu­ma­cze­nie na coś zamy­ka wiersz albo otwie­ra go na per­spek­ty­wy, któ­rych nie miał w ory­gi­na­le, choć­by dla­te­go, że róż­ne języ­ki mają róż­ny bagaż sko­ja­rzeń słow­nych, zwią­za­ny z inny­mi fra­ze­olo­gi­zma­mi, inną tra­dy­cją lite­rac­ką, i tak dalej, i tak dalej. Poza tym mamy do czy­nie­nia z roz­ma­ity­mi ogra­ni­cze­nia­mi narzu­co­ny­mi przez siat­kę ryt­mów i rymów, w któ­rych nie wszyst­ko się zmie­ści. Ja na przy­kład posta­no­wi­łem roz­luź­nić dokład­ność rymów, żeby być mniej skrę­po­wa­nym w prze­ka­zy­wa­niu sen­sów; stąd spo­ro w moim Lar­ki­nie aso­nan­sów, rymów nie­do­kład­nych – ale też sam Lar­kin tole­ro­wał takie ustęp­stwa, uży­wał rymów „dla oka”, i tak dalej. Nie sądzę, żeby zda­rzy­ło mi się coś takie­go jak Barań­cza­ko­wi, któ­ry włą­czył do swo­je­go prze­kła­du przy­pis, mówią­cy o tym, że Lar­kin odno­si się do Burzy Szek­spi­ra: po pro­stu tam, gdzie w ory­gi­nal­nym tek­ście „Toads” jest: „But I know, all to well, tha­t’s the stuff / That dre­ams are made on”, w „Ropu­chach” Barań­cza­ka mamy „Czło­wiek – powiem za Pro­spe­rem – / To suro­wiec dla pro­duk­cji marzeń”. Wiersz „Annus Mira­bi­lis” ma dwu­krot­nie dłuż­sze linij­ki niż ory­gi­nał nie tyl­ko dla­te­go, że tekst pol­ski w ogó­le ma więk­szą obję­tość niż angiel­ski, ale i dla­te­go, że Barań­czak upchał tam mnó­stwo waty. Inne wier­sze inkru­sto­wał frag­men­ta­mi wła­snych tek­stów – zna­la­złem kil­ka takich kawał­ków w jego 44 wier­szach – albo sto­so­wał typo­we dla sie­bie lin­gwi­zu­ją­ce igrasz­ki, któ­rych u Lar­ki­na jest znacz­nie mniej niż w prze­kła­dach Barań­cza­ka. Tego sta­ra­łem się uni­kać.

Jeże­li jesz­cze mowa o Barań­cza­ku – na ile bazo­wał pan na jego, w dużej mie­rze pre­kur­sor­skiej w przy­swo­je­niu pol­skim czy­tel­ni­kom Lar­ki­na, książ­ce? (Jeże­li nie jest to, natu­ral­nie, tzw. tajem­ni­ca zawo­do­wa.)

Sta­ra­łem się nie bazo­wać. Po pierw­sze dla­te­go, że mam ambi­cje bycia tłu­ma­czem, a nie pla­gia­to­rem tłu­ma­czeń, a po dru­gie dla­te­go, że o prze­kła­dach Barań­cza­ka z Lar­ki­na napi­sa­łem pra­cę magi­ster­ską i wiem jak dale­ce róż­nią się one od ory­gi­na­łów, więc nie mia­łem do nich zaufa­nia. Nie mówiąc już o tym, że Barań­czak doko­nał wybo­ru, moim zda­niem zresz­tą bar­dzo uda­ne­go, z trzech tomów Lar­ki­na (i dorzu­cił jesz­cze dwa wier­sze spo­za zbio­rów), a ja prze­kła­da­łem te książ­ki w cało­ści, więc w poło­wie przy­pad­ków nie mia­łem żad­ne­go punk­tu odnie­sie­nia, żad­nych wcze­śniej­szych wer­sji pol­skich.

Mały prze­ryw­nik muzycz­ny. Phi­lip Lar­kin dał się poznać tak­że jako kry­tyk jaz­zo­wy. Czy mia­ło to swo­je prze­ło­że­nie na jego twór­czość poetyc­ką? Przy­dać może się tu nam, jako kon­tekst, Yusef Komu­ny­akaa, czę­sto doko­nu­ją­cy trans­plan­ta­cji jaz­zu na two­rzy­wo poetyc­kie. W imię mak­sy­my Wil­lia­ma Mathew­sa „Jazz i poezja poka­zu­ją, co to zna­czy być cało­ścią”, wspo­mnia­ny Komu­ny­akaa opo­wia­dał o wpły­wie na jego pisa­nie gry The­le­nio­usa Mon­ka: „Uwiel­bia­łem jego poszar­pa­ną tonicz­ność, to jak potra­fił zosta­wiać frag­men­ty bez roz­wią­za­nia – niczym uchy­lo­ne drzwi, któ­re zapra­sza­ją cię do uczest­nic­twa. Tak wła­śnie pró­bu­ję pisać wier­sze”.

Przy­kro mi, ale nie znam się na jaz­zie. Wyczu­wam w wier­szach Lar­ki­na syn­ko­po­wa­ne ryt­my i sta­ra­łem się je oddać w moich tłu­ma­cze­niach, ale na tym moja jaz­zo­wa reflek­sja nie­ste­ty się koń­czy.

Przy­zna­wał pan, że twór­czość Lar­ki­na mia­ła wpływ na „poetyc­ką dyk­cję, melo­dię, fra­zy, kunsz­tow­ność rymów i swo­bo­dę prze­pły­wu zdań przez wer­sy” pań­skiej dzia­łal­no­ści pisar­skiej. Może jest tak, że wpływ poety­ki prze­kła­da­ne­go twór­cy na pisar­stwo tłu­ma­cza, któ­ry się nim zaj­mu­je, to rzecz nie­unik­nio­na? Dla przy­kła­du, czy dostrzec może­my w pana tek­stach rów­nież widocz­ne śla­dy W.H. Aude­na, któ­re­go spo­lsz­cze­nia wid­nie­ją w paru miej­scach sie­ci?

Jakieś pew­nie tak, ale to wyni­ka z tego, o czym mówi­łem już wcze­śniej: że tłu­ma­cze­nie to bar­dzo wni­kli­wa lek­tu­ra. Wni­kli­we lek­tu­ry mają zaś i powin­ny mieć wpływ na poetę, któ­ry kształ­tu­je swo­ją dyk­cję poetyc­ką. A powi­nien ją kształ­to­wać, jak sądzę, przez całe życie, przez całe życie powi­nien się u wiel­kich uczyć roz­ma­itych sztu­czek, wzbo­ga­cać arse­nał dostęp­nych środ­ków i pomy­słów. Zatem Lar­kin, Auden, Szir­tes odkła­da­ją się jakoś w moich zwo­jach mózgo­wych, ale tak samo jak Brod­ski, Man­delsz­tam, Lor­ca, Miłosz, Gro­cho­wiak, Mer­rill czy Kawa­fis, któ­rych nie tłu­ma­czy­łem, tyl­ko po pro­stu czy­ta­łem.

Swo­ją dro­gą, kto będzie następ­ny celow­ni­ku? Komu poświę­ci pan kolej­ną trans­la­tor­ską książ­kę? Wspo­mnia­ne­mu Aude­no­wi? A może, z innej baj­ki, Szir­te­so­wi? Ver­din­so­wi? Komuś zupeł­nie nowe­mu?

Nie wiem, spo­ro zale­ży od Artu­ra Bursz­ty i od tego, co z tych prze­kła­dów zechce mi wydać. Zamie­rzam się na Szir­te­sa, któ­re­go powo­li tłu­ma­czę… ale Szir­tes jest aku­rat bar­dzo z tej baj­ki co Lar­kin, przy­naj­mniej miej­sca­mi, to jest poezja rów­nie gęsta for­mal­nie i rów­nie trud­na. Mam już nie­mal cały tomik Kar­li­sa Ver­din­sa, poety łotew­skie­go, spe­cja­li­sty od krót­kich próz poetyc­kich wiel­kiej uro­dy, mam spo­ro prze­kła­dów z Edwar­da Goreya, któ­ry łączył wier­sze z feno­me­nal­ny­mi rysun­ka­mi w duchu wik­to­riań­skiej Anglii (choć był zde­cy­do­wa­nie dwu­dzie­sto­wiecz­nym Ame­ry­ka­ni­nem, w dodat­ku rów­nie uprze­dzo­nym do podró­żo­wa­nia, co Lar­kin). Jest wresz­cie resz­ta Lar­ki­now­skich Col­lec­ted Poems, któ­ra moim zda­niem powin­na poja­wić się jako dru­gi tom Zebra­nych, naj­chęt­niej z tek­sta­mi kry­tycz­no­li­te­rac­ki­mi Lar­ki­na, któ­re daw­no temu uka­za­ły się w „Lite­ra­tu­rze na Świe­cie” w świet­nych prze­kła­dach Jerze­go Jar­nie­wi­cza. Z nie­co bar­dziej odle­głych pra­gnień – Auden i Mer­rill. Chan­ging Light at San­do­ver, pięć­set stron wier­szem, to się nazy­wa wyzwa­nie!

O autorach i autorkach

Grzegorz Czekański

Prozaik, krytyk literacki. Redaktor antologii „Rozkład jazdy. 20 lat literatury Dolnego Śląska po 1989 roku”. Mieszka we Wrocławiu.

Jacek Dehnel

Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.

Powiązania