wywiady / o książce

„Pamiętne słowa. Czemu nie?”

Andrzej Sosnowski

Dawid Bujno

O książce Dom ran Dawid Bujno rozmawia z Andrzejem Sosnowskim.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Dawid Buj­no: Czy­li na począt­ku była jakaś den­na rekla­ma o poko­ny­wa­niu gra­nic i nie­za­po­mnia­nych wra­że­niach? Nie wytrzy­ma­łeś i napi­sa­łeś książ­kę, głów­nie pro­zą, w któ­rej bez­li­to­śnie wyszy­dzasz głu­po­tę, a wła­ści­wie sze­rzej – współ­cze­sność. Pro­za w Domu ran wypie­ra wiersz, ponie­waż jest bliż­sza opi­sy­wa­ne­mu świa­tu i potra­fi być bez­względ­niej­sza. Albo też w epo­ce, jak to ują­łeś, „infan­ty­li­zmu”, nie da się już mówić ina­czej. Pew­nie wszyst­ko pokrę­ci­łem. Powiedz więc, jak to było.

Andrzej Sosnow­ski: Nie, na począt­ku było sło­wo. Tyl­ko nale­ży podej­rze­wać, że tam­to sło­wo było jak rekla­ma stwo­rze­nia, któ­ra poszła w świat: a ono sło­wo było w ban­ku, a ban­kiem było ono sło­wo. To było na począt­ku w ban­ku. Wszyst­kie rze­czy przez nie się sta­ły, a bez nie­go nic się nie sta­ło, co się sta­ło. W nim był żywot, a żywot był oną spek­ta­ku­lar­ną galą ludz­ką. I tak dalej. Na począt­ku było sło­wo, czy­li też, w nie­co innym sen­sie, odzew, echo, impuls głów­nie muzycz­ny, ryt­micz­ny. Wyda­je mi się, że nie­rzad­ko wcze­śniej, w wier­szach, trans­mi­to­wa­łem róż­ne „gło­sy ze świa­ta”, ale robi­łem to mniej wię­cej tak, jak inni auto­rzy, na przy­kład Boh­dan Zadu­ra, Tade­usz Pió­ro, Tade­usz Róże­wicz, Mar­cin Sen­dec­ki, Darek Foks. Ale tak się też po dro­dze zło­ży­ło, że jakieś trzy lata temu czy­ta­łem pro­zy Baudelaire’a i pomy­śla­łem: nie spo­sób poetyc­ko napi­sać cze­goś peł­ne­go gory­czy, gro­zy, gro­te­ski, swo­bo­dy, szcze­gó­łu, zło­ści i drwi­ny, sko­ro coś takie­go samo się narzu­ca, jak napa­stli­wa melo­dia? Cze­goś czer­pią­ce­go z pod­sta­wo­wej fra­ze­olo­gii dzi­siej­szej mora­li­sty­ki i medial­nej aku­sty­ki codzien­no­ści? Przy­jem­nie kata­stro­ficz­ne wizje poetyc­kie, jakie zda­rza­ło mi się cza­sem „snuć”, to mają być tyl­ko tak zwa­ne pry­wat­ne obro­ty rze­czy? Dla­te­go same począt­ki, wpraw­ki, były tak otwar­cie i świa­to­wo „Baudelaire’owskie”: pro­zy „Outro” i „Notat­ki do przy­szłej ope­ry”, jak rów­nież koń­czą­cy książ­kę wiersz.

Rze­czy­wi­ście wszyst­ko pokrę­ci­łem i jest dokład­nie odwrot­nie niż zga­dy­wa­łem. A więc to tyl­ko języ­ko­we nasłu­chi­wa­nie i nic nam w isto­cie nie gro­zi? Two­ja oso­bli­wa lek­cja histo­rii opo­wie­dzia­na w tej książ­ce – cykl „Chro­no i perio” – koń­czy się rady­kal­nie źle. Tak źle, że chcia­łem pro­te­sto­wać.

Ale pro­te­stuj, roko­wa­nia są fatal­ne, nicze­go nie pokrę­ci­łeś. Wła­śnie dla­te­go, że jest to „języ­ko­we nasłu­chi­wa­nie”, gro­za stop­nio­wo nara­sta, a nigdzie nie widać żad­nych oca­la­ją­cych moż­li­wo­ści.

No to pro­te­stu­ję. Wyja­śnij­my naj­pierw kwe­stię: piszesz pro­wo­ka­cyj­nie, że sztu­ka jed­nak umar­ła, a obec­nie panu­je wspo­mnia­ny infan­ty­lizm. Czy aby tro­chę nie prze­sa­dzasz? Cho­ciaż­by w zeszłym roku sztu­ka dała nam kil­ka nie­kie­dy bar­dzo ambit­nych, a w każ­dym razie nie­głu­pich utwo­rów: w poezji naj­ja­skraw­szym przy­kła­dem było­by chy­ba Dokąd bądź Krzysz­to­fa Siw­czy­ka, w muzy­ce daj­my na to gło­śne (w podwój­nym tego sło­wa zna­cze­niu) To Be Kind Swans czy nowa pły­ta Ein­stürzen­de Neu­bau­ten, a więc rze­czy uważ­ne, dłu­gie i sta­wia­ją­ce odbior­cy jakieś tam wyzwa­nia. Choć są to rów­nież wizje ponie­kąd apo­ka­lip­tycz­ne, to para­dok­sal­nie może wła­śnie taka sztu­ka, bo tak­że i Two­ja, sta­no­wi jakąś „oca­la­ją­cą moż­li­wość”?

Pro­test Twój ujmu­ją­cy jest i miły, oso­bli­wie na samym koń­cu. Cała ta krót­ka seria wizy­tó­wek kil­ku prze­lot­nych epok, „Chrono[logia] i perio”[dyzacja], podą­ża za pew­ną logi­ką histo­rycz­ną, więc tu i ówdzie chy­ba musi wystą­pić taka czy inna prze­sad­nia, bo uję­cia okre­sów histo­rii, zwłasz­cza tak migaw­ko­we, „poetyc­kie”, nie­ste­ty nie mogą obyć się bez puent. Lecz jeśli poja­wia się taka hiper­bo­la apo­dyk­tycz­na, to ma ona wła­śnie histo­rycz­ny cha­rak­ter – w koń­cu zda­nie „sztu­ka umar­ła” nie może być szcze­gól­nie pro­wo­ka­cyj­ne, bo zbyt dobrze zna­my je z prze­szło­ści. A Twój pro­test jest też krze­pią­cy, tak że nawet nie chcę się spie­rać. Ale przy­pusz­czam, że mia­łem na myśli głów­nie zni­ko­mą obec­ność sztuk, nie zaś cał­ko­wi­tą nie­moc poje­dyn­czych twór­ców. Czy­li panu­ją­cy kli­mat, pogo­dę: to, co się mówi i pisze o sztu­kach, jak to się robi, z jakim powo­dze­niem. Jak się je przed­sta­wia, anon­su­je. Jakaś spo­ra dzie­dzi­na życia może spo­koj­nie obumie­rać i umrzeć, pomi­mo jesz­cze nie­wy­ga­słych prze­ja­wów jej żywot­no­ści. Zawsze zna­mien­ne może być jed­nak to, że są one coraz bar­dziej spo­ra­dycz­ne, par­ty­ku­lar­ne, poje­dyn­cze. I oto­czo­ne przez coraz wię­cej prze­ja­wów cze­goś inne­go, nie­przy­ja­zne­go.

Wróć­my do książ­ki. Oprócz Baudelaire’a spo­ro jest też w Domu ran baro­ku. W Two­im cove­rze „Obce­go” otwie­ra­ją­cym tomik sły­chać zaci­na­ją­ce­go się Józe­fa Bar­tło­mie­ja Zimo­ro­wi­ca, póź­niej poja­wia­ją się na przy­kład baro­ko­we instru­men­ty oraz tłu­ma­czo­ny przez Cie­bie Tho­mas Tra­her­ne. Wspo­mnia­ne „Chro­no i perio” rów­nież zaczy­nasz opo­wia­dać od baro­ku. Czy to mogą być obja­wy bez­na­dziej­nej tęsk­no­ty za sta­rą dobrą meta­fi­zy­ką? Nawet w czy­sto języ­ko­wym wymia­rze. Idąc dalej, zapy­tam nie­zbyt poważ­nie, czy nie bra­ku­je Ci na przy­kład tego, żeby rewer­sy pisa­nych przez Cie­bie słów mogły „pędzić przez nie­skoń­czo­ną prze­strzeń” (zwrot z „Chro­no i perio”) i doty­kać, za prze­pro­sze­niem, stra­co­ne­go czy też zagu­bio­ne­go logo­su (tu oczy­wi­ście moż­na wymien­nie wsta­wiać inne wyra­zy).

A nie pamię­tam, ale z Zimo­ro­wi­ca jest tam chy­ba tyl­ko jed­no sło­wo, ład­ne, pła­czen­ni­ca, uży­te też po to, żeby nawią­zać do „moich” słów „tęczo­wych”: chmur­ni­ca, obłocz­ni­ca, pła­net­ni­ca – to zresz­tą są pra­wie neo­lo­gi­zmy, bo te wyra­zy nigdy nie wystę­po­wa­ły w rodza­ju żeń­skim. Pro­za „Outro” nie tyle jest cove­rem „Obce­go”, ile dzi­siej­szą „jaz­zu­ją­cą” imi­ta­cją i waria­cją na dwa tema­ty Karo­la B.: „Obce­go” i „Any­whe­re Out of the World” (popie­ram, stąd tytuł „Outro”). Barok jakoś fan­ta­zma­tycz­nie i szcząt­ko­wo jest, ze wzglę­du na to histo­rycz­ne tło. Ponie­waż już – i dopie­ro – w baro­ku „wszyst­ko, co sta­łe, roz­wie­wa się w powie­trzu”, jak u Szek­spi­ra. Tak że w baro­ku na dobre zaczy­na się ta fan­ta­stycz­na obiet­ni­ca nowo­cze­sno­ści, naj­pierw speł­nia­ją­ca się przez moment w rewo­lu­cji. Poza tym, mamy wie­lu świet­nych poetów w owym cza­sie, może jak w żad­nym innym. A „logos” może dla mnie zna­czyć po pro­stu tyl­ko sło­wo, bo zaj­mu­ję się skła­da­niem słów. Tak że tak zwa­ne idee w sobie wła­ści­wy spo­sób idą swo­ją dro­gą, a mnie bar­dziej zaj­mu­ją spra­wy poetyc­kie, na przy­kład brzmie­nie tego, co mówi się o miło­ściach na począt­ku „Miło­ści”: „Gdy tyl­ko się zja­wią, zaraz mu robią bevi, bevi. Poją go tru­ci­zną, potem na tru­chle tań­czą mate­lo­ta”. Potem na tru­chle tań­czą mate­lo­ta. I tak to jest. Sta­ra meta­fi­zy­ka bywa bar­dzo przy­jem­na w lek­tu­rach.

Ani więc zie­mia, bo „gdzie­kol­wiek, byle poza ten świat”, ani „nie­skoń­czo­na prze­strzeń”, gdzie też trud­no „upa­try­wać” życia. Wyda­je się, że boha­te­ro­wie Two­ich tek­stów naj­le­piej jed­nak czu­ją się w mor­skich głę­bi­nach. Tam znaj­do­wa­li skar­by, tam było świa­tło, stam­tąd wyła­wia­li lubia­ne przez Cie­bie pio­sen­ki. W „Domu ran” wod­na meta­fo­ry­ka powra­ca. Na przy­kład w pro­zie „Mal­strom” posta­cie marzą o tym, żeby spa­lić sta­tek, któ­rym pły­ną, i iść na dno. Czu­li­by się tam, jak­by „naresz­cie żyli”. Zatem w obli­czu owej gro­zy, o któ­rej mówisz, naj­le­piej jest w czymś zato­nąć lub się zgu­bić? Na przy­kład w lite­ra­tu­rze?

Nie wiem. Może jest tak, jak mówisz, rze­czy­wi­ście, ale wów­czas ta sta­ła skłon­ność obra­zo­twór­cza była­by dla mnie czymś (z moje­go punk­tu widze­nia ona musia­ła­by taka być) nie­świa­do­mym, czy­li mie­li­by­śmy pro­blem, bo gdy­by Two­je spo­strze­że­nia wska­zy­wa­ły na prze­ja­wy jakie­goś „przy­mu­su powta­rza­nia”, to nie moż­na by wyklu­czyć, że poru­szam się po szyb­kiej ścież­ce „popę­du (ku) śmier­ci”, och. Zwłasz­cza jeśli to uprzy­wi­le­jo­wa­ne obra­zo­wa­nie jest, jakie jest, czy­li wła­śnie takie głę­bi­no­we czy oce­anicz­ne. Wolał­bym tego unik­nąć. Woda i powie­trze to są przy­stęp­ne żywio­ły wir­tu­al­nej swo­bo­dy; ogień to też brat­nia dusza, ale dużo bar­dziej krót­ko­trwa­ła i krew­ka. Naj­gor­sza z tych czte­rech jest zie­mia, bo tę obse­syj­nie kroi się i gro­dzi, i psy­cho­tycz­nie nazna­cza „prze­la­ną” (za nią) krwią. Dla­cze­go więc ryby trzo­no­płe­twe wycho­dzi­ły na ląd? To pyta­nie nie prze­sta­je mnie zasta­na­wiać od cza­su pod­sta­wów­ki, kie­dy po raz pierw­szy zoba­czy­łem je w pod­ręcz­ni­ku. Ten ląd to był oczy­wi­ście błąd, bo ryby prze­pa­dły z kre­te­sem. „Zatem w obli­czu owej gro­zy (…) naj­le­piej jest w czymś zato­nąć lub się zgu­bić? Na przy­kład w lite­ra­tu­rze?”. W swo­im sty­lu na Two­je pyta­nie też odpo­wia­da ten bied­ny Bau­de­la­ire: „Żeby nie być udrę­czo­ny­mi nie­wol­ni­ka­mi Cza­su, upi­jaj­cie się, upi­jaj­cie się bez prze­rwy! Winem, poezją albo cno­tą, wedle upodo­ba­nia” (cytu­ję Ryszar­da Engel­kin­ga). Pamięt­ne sło­wa. Cze­mu nie? Zato­nąć lub się zagu­bić w czymś bar­dzo sub­tel­nym i trud­nym, i jesz­cze naj­le­piej tro­chę dziw­nie pięk­nym, co mogło­by być odpo­wied­nim śro­do­wi­skiem dla życia, jakim chcia­ło­by się żyć.

O autorach i autorkach

Andrzej Sosnowski

Poeta, tłumacz. Pracownik redakcji "Literatury na Świecie". Laureat nagród: im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1992), Fundacji Kultury (1994 i 1999), Kościelskich (1997), "Odry" za całokształt twórczości (1998), Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2008) oraz Nagrody Literackiej Gdynia – specjalne wyróżnienie (2011). Mieszka w Warszawie.

Dawid Bujno

Urodzony w 1987 roku, czytelnik, animator kultury, pracuje w Galerii im. Sleńdzińskich w Białymstoku, prowadzi blog Sfereo.

Powiązania