Dlaczego poetycką książkę o jodze wydajesz teraz, w Polsce?
Najpierw usłyszę część tego pytania: „dlaczego teraz wydaję książkę poetycką?”. Od wydania poprzedniej, od plosa, minęły trzy lata. Wiersze z om powstawały nieśpiesznie, dojrzewały. A ponieważ był to też czas, w którym funkcjonowałam coraz bliżej jogi i jakkolwiek jej praktykowanie nie ogranicza się do maty (jogiczne zasady to: ahimsa – niekrzywdzenie, satya – niekłamanie, asteya – niekradzenie, brahmacarya – nietrwonienie energii, parigraha – wolność od chciwości), to jednak na palcach jednej ręki można przez ostatnie dwa lata policzyć dni, gdy nie stawałam na macie. Ten kontekst uporządkował mi nie tylko życie, ale i wiersze.
A wsłuchując się w całość twojego, Kasiu, pytania, mogę dodać, że w mojej bańce coraz więcej osób docenia dobrodziejstwa płynące z jogi – nie tylko tej rozgrywającej się na macie. Więc może zechcą po tę książkę sięgnąć nie tylko te osoby, które się czują przede wszystkim czytelnikami, czytelniczkami poezji, ale również te, które są przede wszystkim blisko jogi.
Zresztą, skoro pytasz o jogę w Polsce, dodajmy, że nie jest to żaden nowy produkt importowy z Indii. Ile znajdziemy jogi u Białoszewskiego! I w dzienniku, i w wierszach. Z pierwszej polskiej encyklopedii, osiemnastowiecznych Nowych Aten Benedykta Chmielowskiego, pochodzi hasło, które znakomicie obrazuje, czym są pranajama oraz trwanie w asanach – z których liczne naśladują zachowania i gesty zwierząt: „JOGA – człowiek, co sztukę zwaną jogą uprawia. Wielce ci on lubi źwierza wszelkiego małpować. […] Jak krowę widzi, to tak se nogi zaplecie, że krowi pysk udaje, a w on cas krowę, co stoi w wielkim osłupieniu, łatwiej mu wydoić. […] Różne Joga dziwa robi. Ale to ludzie dobre są, a jak ukontentowani w kupie się zbiorą, to buczą cicho jak pszczółki. A miłe ci to dla ucha, jeno miodu z tego ni ma”.
Podsumowując: to jest książka o jodze jako szkole życia, ale też pisania. Czasem niewystarczająca okaże się nawet joga. Może wówczas zostaje wiersz.
Przywołujesz Emmanuela Carrère: „Gdybyśmy siedzieli w więzieniu, wystarczyłoby rozwinąć matę, by osiągnąć w ciasnej przestrzeni celi pewną formę wolności”. Od czego wolności szukałaś? Albo – do czego?
Jedna z nauczycielek jogi, które podziwiam, Laruga Glaser, napisała, że mniej istotne jest to, co joga nam daje, niż to, co odbiera. Odebrała mi kilka toksycznych relacji, odebrała mi zapieprzanie ponad siły (teraz tylko zapieprzam, a czasem i to nie – wybieram własne zdrowie), odebrała mi myśl, że musi się ułożyć tak, jak zaplanowałam. Doceniłam jogę jeszcze inaczej w pandemii, podczas kwarantanny – wtedy naprawdę czułam się uwięziona w domu, a wejście na matę rozmywało to odczucie. W wielu sytuacjach doświadczyłam doniosłości jogi w codziennym życiu. Carrère wskazał cztery fundamenty podtrzymujące jego życie: „Sądzę, że joga i medytacja, podobnie jak miłość i praca pisarska, będą mi towarzyszyć, podpierać mnie, nieść mnie aż do śmierci”. Tak samo myślę o własnych fundamentach.
Analogiczny do maty kształt ma kartka i ona także pozwala w ciasnych przestrzeniach osiągać pewne formy wolności.
A czy nie czujesz, że mata to nie drzwi ucieczki z więzienia, ale od rzeczywistości, doczesności, polityczności? Że to szukanie klasycyzmu tam, gdzie realnością jest wojna i chaos? Ścielący się trup, a nie relaksująca savasana: pozycja trupa?
Czytelnik odniesie wrażenie, że rozmawiamy o jodze, ćwiczeniach fizycznych albo czymś abstrakcyjnym dla wielu, jak medytacja. Tymczasem, rozmawiając o niej, naprawdę mówimy o poezji, a mówiąc o poezji, jednak o życiu. Szukanie klasycyzmu – może. W każdym razie jakiegoś pierwiastka duchowego, medytacyjnego. Ilekroć składam mudrę mądrości, mam wrażenie wykonywania tego samego gestu jak wówczas, gdy chwytam ołówek czy pióro między kciuk i palec wskazujący. I nie myślę wcale, że to ucieczka od świata. Raczej wykrojenie sobie czasoprzestrzeni, żeby później się mierzyć z chaosem. W sawasanie jest ta podwójność. Pewnie także w pisaniu wiersza, nawet tego, który okazuje się regularny, metryczny.
Savasana jest trudną pozycją. Może wyjaśnijmy dla tych, którzy nie praktykują jogi, że zwykle zamyka się nią praktykę. Polega na leżeniu, najczęściej na plecach i najczęściej z miękko wtapiającymi się w ziemię nogami i rękoma. Ale gdy spojrzeć na początkujące grupy podczas zajęć, wcale nie jest ona wygodna i to nie tylko dlatego, że nie wszyscy mają śmiałość, by słuchać swojego ciała i na przykład postawić stopy na macie, podczas gdy większość grupy tego nie robi. Savasana jest trudna, bo dla większości ludzi działanie jest łatwiejsze niż odpuszczenie działania. A to właśnie w chwilowym wycofaniu aktywności może się wzmocnić, ochronić wszystko, co przyszło do nas podczas praktyki. Kiedy nazwę savasana raz zastąpić „pozycją trupa”, na zawsze coś się zmienia. I wówczas ta asana staje się jeszcze trudniejsza. Całe lata nie zasypiałam w pozycji na plecach. Właśnie przez to skojarzenie.
Ale z savasaną wiąże się także jogowa anegdota, którą bardzo lubię, więc chętnie się nią podzielę. Jej bohaterami są B.K.S. Iyengar i Yehudi Menuhin. Zaliczony przez magazyn „The Time” do stu najważniejszych ludzi świata Iyengar, jeden z ojców współczesnej hathajogi, zaprzyjaźnił się z geniuszem skrzypiec, Yehudim Menuhinem. Podczas pierwszego spotkania z Iyengarem zmęczony Menuhin zechciał poświęcić nauczycielowi zaledwie pięć minut. Iyengar położył go w savasanie. Skrzypek zasnął, a po godzinie obudził się wypoczęty i spędził z nauczycielem kolejne godziny. Wiele miesięcy później zaprosił Iyengara do Szwajcarii, a na zakończenie tej wizyty wręczył mu zegarek z wygrawerowanym napisem: „Mojemu najlepszemu nauczycielowi skrzypiec, B.K.S. Iyengarowi”. Tak samo jak Menuhin myślę o jodze: cokolwiek robimy, ona pozwala nam robić to lepiej.
Iyengar mówił też, że „joga uczy nas leczyć to, czego nie trzeba znosić, i znosić to, czego nie można wyleczyć”. Bardzo mi to przypomina Modlitwę o pogodę ducha autorstwa Reinholda Niebuhra, używaną przez grupy Anonimowych Alkoholików. „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić, i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”. To trochę o tym?
Bardzo o tym!
Wracając do „pozycji trupa”: tak jak wspomniałaś, na zajęciach jogi zwykle jest ostatnia. Twój wiersz zatutułowany nazwą tej pozycji kołysankowy i zabawny, kojarzy się z dziecięcą drzemką, a nie z martwotą. I wcale nie jest ostatni. Co w twojej książce dzieje się „po trupie”?
To znaczy, że ten wiersz jest jednak hermetyczny, mimo że przez rytm kołysanki okaże się dla czytelników i czytelniczek znajomy. On zamyka cykl o śmierci mojej babci. Zaczyna się: „ach śpij kochanie// jeśli deszczu trochę chcesz dostaniesz/ wszystkie gwiazdy nawet złe/ teraz chcą przygarnąć cię/ tak ta bajka kończy się”. Babcia śpiewała mi kołysanki i czytała przed snem Andersena, gdy byłam mała i wraz z siostrą spałam u dziadków – nie tak rzadko. Dwa wiersze bezpośrednio do tego utworu przylegające także są sposobem pożegnania z babcią. „[S]alamba sirsasana” zaczyna się dłuższym wypisem z jej świadectwa z 1939 roku. Dalej cytuję zdanie, które w dzień śmierci babcia mi powiedziała jako ostatnie, gdy wieczorem wychodziłam ze szpitala. Czułam, że umrze. Powiedziała: „Chcę urodzić to dziecko w domu”. To zdanie nie ma dla mnie końca. Chciałam z nią zostać, ale w wielu szpitalach to przecież niemożliwe. Godziny wizyt, od do. W porze obiadu przy pacjencie kładzie się talerz. Nie umiesz sama zjeść, leżysz – umrzesz także z głodu i odwodnienia. My na szczęście przychodziliśmy także w porze obiadu, żeby ją karmić. I jeszcze jeden sąsiedni wiersz, „supta matsyendrasana”, wiąże się z moimi wizytami w jej mieszkaniu, gdy babcia była już w mieszkaniu moich rodziców pod ich opieką. Myłam czyste talerze. Ale na każdym był jakiś ślad, drobny zaciek po jej ostatnim zmywaniu – zawsze w rękach. „rozlewa się woda/ rozstępuje morze”. Może to wszystko nie jest możliwe do zrekonstruowana przez czytelnicza czy czytelniczkę. Ale czy musi być?
Myślę, że nie. Tę aurę odchodzenia, przemijania w tych i innych szczegółach czuć w innych miejscach. W dotyku znajdującym guza, który od śmierci ocala. W czułej frazie „zmarł ten i ten i chciałam się dowiedzieć/ czy wszystko dobrze/ z twoimi rzekami/ łąkami tłami”. W pewności, że „odrodzimy się jako zwierzę/ wymarłe”. Zastanawia mnie tylko, czy to odniesienia wyłącznie do utraty babci?
Także utraty kilku scenariuszy życiowych.
Na pewno nie utraciłaś pasji uczenia. W jednych miejscach literatury, w innych – jogi. Co cię w tym pociąga, a co jest trudne?
Pociąga mnie to, że uczenie jest dzieleniem się. Co jest trudne? Większa część rzeczywistości szkolnej jest trudna. Łatwe i cenne jest wyłącznie to, co wiąże się ze spotkaniem z młodymi ludźmi i z literaturą, zwykle tą spoza podstawy programowej.
Dobrze pamiętam, jak prowadziłaś zajęcia w Pracowni Drugiej Książki Poetyckiej w Kołobrzegu w zeszłym roku. Zadawałaś nam między innymi zadanie, żeby w książkach kolegów znaleźć wers nadający się na napis na murze i ich definicję poezji. Jaką definicję daje om?
To się podłożyłam. (śmiech) Kurczę, nie wiem. Zaryzykuję: „Poezja może być ścieżką akceptacji”?
A który wers napisałabyś na murze?
Żeby nie wertować długo: z pierwszego wiersza? „[W]e wszystkim jest cały świat”.
Opowiadałaś nam wtedy też o pogotowiu poetyckim Deborah Almy. Poetka podróżowała starą karetką pogotowia i po kilkuminutowej „konsultacji” dobierała pacjentom pogotowia właściwy, leczniczy wiersz. Czuję, że wiele spośród twoich wierszy nadawałoby się na takie poetyckie pigułki z pocieszeniem. Który wybrałabyś ty?
„[M]arjaryasana (rozpalone z drzeworytu)”. Ten wiersz nawiązuje do drzeworytu ukazującego kobietę, która odcina fragment kimona, bo śpi na nim kot. Więc jest w nim wiele czułości. Ale chyba też rozedrgania oraz troski. I wibruje w nim myśl, że nie zawsze będzie tak spokojnie. I że kot zapewne umrze prze nami. Zaadoptowaliśmy Herę dzień przed końcem poprzedniego roku. Ona się nie zna na dedlajnach. Mam teraz urlop w szkole, więc ze zdwojoną siłą pracuję nad pisaniem, czytaniem. A zwykle robię to na macie. Wystarczy, że odłożę książkę czy wydruk – siada na nim kot. I jak kobieta w kimonie – nigdy, nigdy, nigdy jej nie przegoniłam, nie przesunęłam. Zdarzyło mi się oderwać fragment kartki z zadaniem domowym z angielskiego. Zresztą, po tym, jak do nas trafiła jako kot po trudnych przejściach, przez dobę rezydowała przestraszona za kanapą. Wyszła do mnie, gdy ćwiczyłam jogę. Koty wiedzą, gdzie mieszka spokój.
Twoja książka przypomniała mi czas, kiedy w pierwszej ciąży chodziłam na jogę trzy albo cztery razy w tygodniu. Uwielbiałam tę nienachalną grupowość, ciała w różnym wieku i różnej formie i przede wszystkim pozycje odwrócone, w których to długotrwałe wiszenie głową w dół pozwala zobaczyć rzeczy z innej perspektywy. Szkoła była na czwartym piętrze i miała wielkie okna na Warszawę. To też było fajne, jak lot nad ziemią, nie za wysoko, żeby wszystko jeszcze widzieć. Pozwalało mi to przyzwyczajać się do zmieniającego się ciała i szukać przestrzeni na nowe. Wracałam do jogi wiele razy w życiu, ale wtedy byłam najbliżej i najbardziej z niej czerpałam. Ty jesteś instruktorką i wyobrażam sobie, że twoja jogowa historia jest bardziej ciągła i intensywna – ale pamiętasz jakiś konkretny czas w życiu, kiedy joga była największym ukojeniem, kiedy ty najwięcej z niej brałaś?
Pamiętam Sylwestra sprzed dwóch lat, którego spędzałam sama. Nigdy tej przejściowej nocy jakoś specjalnie nie celebrowałam, ale jednak… Spędziłam na macie z sześć godzin, ćwicząc. I to było kojące.
Mówisz tu o samotności. Od razu myślę o tym, jak mocno wyczuwalny w twojej książce jest podmiot zbiorowy, my, którzy „każdy kwiat podlewamy innego dnia tygodnia/ by mieć po co podnosić się z łóżka o poranku” i dla których „cisza/ śniedziejąca sztabka” jest wspólna. Jakie „my” ci się marzy?
Mnie się marzy „wszyscy ludzie będą braćmi”. A także siostrami.
To „my” wydaje mi się w ciebie i w jodze ponadgatunkowe. Nazwy pozycji jogowych łączą świat roślin, zwierząt ludzkich i pozaludzkich: matsyasana – pozycja ryby, vrksasana – pozycja drzewa, bakasana – pozycja kruka. W wierszu „Wchłanianie (inna lekcja jogi)” pytasz: ”o czym jesteśmy w tym drzewie/ na ubitej ziemi”. O czym ty jesteś? I co ci dają te transformacje, reinkarnacje?
Czasem najprostsza asana, jak tadasana samasthiti (pozycja góry, dla kogoś niewtajemniczonego – po prostu stanie), czy zaledwie kilka słów wiersza (jak niektóre japońskie haiku, dwuwersy Charlesa Reznikoffa czy krótkie wiersze Ryszarda Krynickiego) mogą być nieskończone. Jakoś mnie wzruszyło, gdy pierwszy raz czytałam książkę Iyengara mającą status podręcznika i dostrzegłam, że mistrz więcej miejsca poświęca właśnie pozycji góry niż szpagatowi. A to pozornie „tylko stanie”. Kiedyś mojej grupie jogowej przeczytałam ten wpis zdanie po zdaniu. I to niezwykłe, jak można rozkwitnąć w staniu.
Ja się doskonale czuję w pozycji drzewa. Bardzo lubię zwierzęce asany – to jedna z moich ulubionych praktyk, właśnie złożona z asan o nazwach zwierzęcych. A szczególną sympatią darzę chyba jaszczurkę. Także dlatego że staram się z każdej z pozycji czerpać siłę i pytać się, o czym ona dla mnie jest. Jaszczurka odrzuca ogon – więc o odrzuceniu tego, co niebezpieczne i niepotrzebne i o sile do regeneracji.
A która pozycja jogowa była dla ciebie upragniona i nieosiągalna?
Szpagat. Jednak kilkanaście godzin w tygodniu uczę w miejscu, w którym dzieciaki czytają w szpagacie albo rozmawiają tak podczas przerw. Cu-dow-ni młodzi ludzie z mojej klasy wychowawczej, w tym roku po maturze – czasem gdy rozmowa na przerwie schodziła na jogę, wkładali kij w mrowisko i pytali przekornie: „A umie pani tak?”. I tu następowała sekwencja à la stanie na rękach plus szpagat w powietrzu plus… I to jest najtrudniejsza lekcja. Nie uczę jogi dużo, dwie godziny w tygodniu, które przecież i tak poświęcałabym na własną praktykę. Ale każdej nowej grupie mówię, że jedna z najpierwszych zasad brzmi: „nie porównujemy się”. Joga uczy akceptować, że nie wszystko, na czym nam zależy, może się wydarzyć (a już szczególnie: wydarzyć się dzisiaj), że rozciągnięcie, że wypracowanie asany wymaga czasu, rozwija się w procesie zbierania i kumulowania doświadczeń. Ale może też zwyczajnie nie przyjść. Ważniejsze sprawy niż asana żurawia czy stanie na rękach często w życiu się nie realizują.
Tymoteusz Karpowicz i Paul Celan to, przynajmniej sądząc z twojej pracy naukowej, najważniejsi dla ciebie poeci. W jakich asanach stoją w om? I czy są tu, przy twojej macie, także jakieś poetki? Pisarze i pisarki z Indii?
Autorka kart w internetowej firmie Zinnia Awakens, w której można kupić oprawione w ramki grafiki z wyobrażeniami ludzi kultury i nauki oraz bohaterów i bohaterek ujętych w asanach, Thoreau ukazała w vrksasanie (pozycji drzewa). Roald Dahl ujęty został w bocznej desce. Celana widziałabym w związanym wojowniku, a Karpowicza, autora Słojów zadrzewnych, mieszkającego w Dębowym Parku (Oak Park, dzielnica Chicago) – oczywiście w drzewie.
Często kończę praktykę lekturą wiersza. Jane Hirshfield, Mary Oliver, Anna Świrszczyńska, antologia Miłosza Wypisy z ksiąg użytecznych. Z Indii Tagore i przywieziony stamtąd tom: Karuna Ezara Parikh where stories gather. poems.
Chciałam cię jeszcze dopytać o technikę. Joga jest drogą przez ciało do umysłu – i z powrotem. Mięsień biodrowo-lędźwiowy, psoas, nazywany bywa mięśniem duszy. A co było pierwsze w twoich wierszach – tytuły pochodzące od jogowych pozycji, wiersze czy może praca z ciałem? Słowa przychodziły do ciebie na macie?
Siłą rzeczy tak. Dlatego że wiele czasu spędzam na macie, nie tylko ćwicząc. Na macie siedzę podczas zebrań zakładu w Instytucie, podczas szkoleń online, kiedy czytam, kiedy się uczę. Kiedy bawię się z kotem wędką. W każdym razie, na niej zredagowałam tę książkę, pisaną jednak w różnych miejscach i czasach.
Pytałam już co po trupie, to spytam – co po jodze? Masz pomysły na dalsze pisanie?
Niemal rok temu zobowiązałam się napisać dla Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego książkę o twórczości Hanny Krall. Powoli domykam także książkę poświęconą obecności wierszy w filmach i serialach. I zaczynam – z błyskiem w oku – pisać o obecności jogi w polskiej literaturze XX i XXI wieku. Plath mówiła, że pisanie wierszy to unikanie prawdziwej pracy pisania prozy. W moim przypadku może nie prozy, ale teraz kilka miesięcy prawdziwej pracy.