wywiady / o pisaniu

Piosenka o zależnościach i uzależnieniach

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki

Zapis rozmowy z Eugeniuszem Tkaczyszynem-Dyckim przed Galą Literackiej Nagrody Nike 2009, towarzyszący premierze książki Oddam wiersze w dobre ręce (1988-2010).

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Poeta jest to ktoś mi jed­no­cze­śnie bli­ski, a jed­no­cze­śnie obcy. Dora­sta­łem w innym języ­ku, a w pew­nym momen­cie, mniej wię­cej w oko­li­cy pięt­na­stu lat, chcia­łem być poetą pol­skim. Poeta, pisarz pol­ski, to jest ktoś, kto nie­ustan­nie cią­ży ku sobie, po dro­dze zali­cza­jąc nie­jed­ną nie­spo­dzian­kę.

Napi­sa­łem tę książ­kę, bo uzna­łem, że jestem winien sobie pew­ną praw­dę, któ­rej to praw­dy zresz­tą nie umia­łem, sta­ra­jąc się, nie umia­łem powie­dzieć znacz­nie wcze­śniej. Jestem szczę­śli­wy, kie­dy zapo­mi­nam o mat­ce, jestem szczę­śli­wy, kie­dy mogę się uwol­nić od jej świa­ta, od jej ist­nie­nia, od jej cho­ro­by, od jej alko­ho­li­zmu, od jej schi­zo­fre­nii, od wszyst­kie­go. Nie muszę pod­bie­gać do niej na jej wezwa­nie, nie muszę wysłu­chi­wać, że jestem złym synem, nie muszę patrzeć na to, jak rzy­ga po dena­tu­ra­cie, nie muszę tego wszyst­kie­go akcep­to­wać. Jestem szczę­śli­wy, kie­dy nie muszę jej sły­szeć w sąsied­nim poko­ju. W sąsied­nim poko­ju umie­ra moja mat­ka, umie­ra mię­dzy inny­mi na raka języ­ka jako oso­ba uza­leż­nio­na od wszel­kich tok­syn. Tok­sy­ny, któ­re poły­ka­ła, od Rela­nium po inne tablet­ki, wyżar­ły jej język. Umie­ra­ła jako cier­pią­ce, bez­gło­śne zwie­rzę z wyżar­tym języ­kiem. Nie muszę myśleć o mat­ce, któ­rą bar­dzo kocha­łem, któ­rej bar­dzo dużo zawdzię­czam.

[…]

Oczy­wi­ście były kło­po­ty ze zde­fi­nio­wa­niem tego, o czym mowa, ponie­waż nie mam zupeł­nie pomy­słu na taką bądź to defi­ni­cję, bądź to auto­de­fi­ni­cję. Pomy­śla­łem sobie, że dla mnie, gdy­bym miał zde­fi­nio­wać pisa­rza pol­skie­go, poetę pol­skie­go, to widzia­ła­bym go, powia­dam, na moim przy­kła­dzie, jako kogoś, kto zbli­ża się ku pol­sz­czyź­nie, ku pol­sz­czyź­nie wła­śnie, ku temu języ­ko­wi, któ­ry był mi zupeł­nie obcy, zupeł­nie odle­gły, co wię­cej, zupeł­nie nie­obec­ny, a nawet zupeł­nie nie­po­trzeb­ny, bo w tym języ­ku, w któ­rym funk­cjo­no­wa­łem, wyda­wa­ło mi się, że się spraw­dzam od począt­ku do koń­ca.

[…]

Poeta jest to ktoś mi jed­no­cze­śnie bli­ski, a jed­no­cze­śnie obcy. Dla­te­go, że dora­sta­łem w innym języ­ku, a w pew­nym momen­cie, mniej wię­cej w oko­li­cy pięt­na­stu lat, chcia­łem być dia­blo poetą pol­skim i wykon­cy­po­wa­łem sobie, że poeta pol­ski, to poeta, któ­ry ma nie tyl­ko kło­po­ty z języ­kiem, a ja mia­łem kło­po­ty z języ­kiem, całe moje docho­dze­nie do języ­ka pol­skie­go, to był pro­blem zaak­cep­to­wa­nia nie tyl­ko mat­ki, ale i sie­bie. Czy­li defi­ni­cja poety dla wiki­pe­dii powin­na brzmieć nastę­pu­ją­co: poeta, pisarz pol­ski, to jest ktoś, kto nie­ustan­nie cią­ży ku sobie, po dro­dze zali­cza­jąc nie­jed­ną nie­spo­dzian­kę.

[…]

Pisarz pol­ski, któ­ry według wiki­pe­dii, według mnie rów­nież, winien być zde­fi­nio­wa­ny, to ktoś, kto bez wąt­pie­nia ma kło­po­ty z iden­ty­fi­ka­cją i toż­sa­mo­ścią, cho­ciaż­by języ­ko­wą, to ktoś, kto nie­ustan­nie szu­ka dla sie­bie potwier­dze­nia w pol­sz­czyź­nie, bądź to w pol­sz­czyź­nie, bądź to w pol­skiej książ­ce, po któ­rą się­ga na łapu-capu. Tak było ze mną, że się­ga­łem po pol­ską książ­kę na chy­bił tra­fił. Mia­łem zawsze pro­blem z gor­szo­ścią, mówi­łem sobie, że jestem Pola­czy­sko, ale ten gor­szy, ponie­waż mój język pol­ski, bez wąt­pie­nia ten gor­szy język pol­ski, poja­wił się w mojej pol­sz­czyź­nie mniej wię­cej w 1978 roku. Pamię­tam to jak dziś, bo moja bab­cia zde­cy­do­wa­ła, że pój­dę do pol­skiej szko­ły, a w pol­skiej szko­le dosta­łem wpier­dol od pol­skich chło­pa­ków, dla­te­go, że nie umia­łem jak pol­skie dzie­cia­ki reago­wać na tę samą rze­czy­wi­stość. Dla­te­go pol­ski pisarz powi­nien reago­wać na tę samą rze­czy­wi­stość, bądź to w zwie­lo­krot­nie­niu, albo przy­naj­mniej w podwo­je­niu.

[…]

Poeta nie może dać wyci­sku temu wszyst­kie­mu, co jest prze­ciw­ko albo naprze­ciw­ko, albo wbrew oczy­wi­sto­ści rze­czy­wi­sto­ści. Dla­cze­go tak to defi­niu­ję? Tak to defi­niu­ję, ponie­waż ode­bra­łem ów wpier­dol, wycisk, mia­no mi za złe, że nie jestem pol­ski, albo zbyt pol­ski, mia­no mi za złe, że nie jestem taki albo owa­ki i zawsze się prze­ciw­ko temu bun­to­wa­łem, mówi­łem, że zgo­da, przyj­mę wpier­dol, ale jako pol­ski poeta przyj­mę wycisk, jako pol­ski poeta, któ­ry opo­nu­je prze­ciw­ko cze­muś, a nie zga­dza się na coś.

[…]

Poeta nie może być po stro­nie, nazwij­my ją w uprosz­cze­niu – więk­szo­ści, w tej więk­szo­ści, któ­ra bądź to pięt­nu­je, bądź to w inny spo­sób nazna­cza. Poeta powi­nien być po stro­nie tej, któ­rą nazwij­my – mniej­szo­ścią. Poeta jest tą oso­bą, któ­ra się godzi na osob­ność, na odręb­ność, na inność. W moim przy­pad­ku była to rów­nież inność języ­ko­wa.

Poeta nie może nada­wać na tej fali, któ­rą nazwij­my falą ogól­ną, bądź to ogól­no­do­stęp­ną, bo poeta powi­nien według mnie poru­szać się na jakiejś fali mniej­szej, pomniej­szej, powi­nien powie­dzieć sobie, że jest po stro­nie tej, któ­ra bądź to kiep­ści, bądź to zosta­ła uzna­na za skiepsz­czo­ną. Wie­le razy mówio­no mi, że jestem ten gor­szy i przy­ją­łem do wia­do­mo­ści, że jestem ten gor­szy, ale jed­no­cze­śnie powie­dzia­łem sobie: że kur­wa ja wam poka­żę, ja wam jesz­cze poka­żę, że nie jestem taki naj­gor­szy. Poeta powi­nien powie­dzieć, pisarz pol­ski powi­nien powie­dzieć, że będzie poma­gał tym, któ­rzy są fle­ko­wa­ni albo pozo­sta­wie­ni samym sobie. Może wła­śnie pozo­sta­wie­ni samym sobie, bo rze­czy­wi­ście być pozo­sta­wio­nym samym sobie to myślę, że to jest to uczu­cie, by zacząć dłu­bać w wier­szy­ku albo dłu­bać w opo­wia­da­niu, nawet jak to opo­wia­da­nie nie wyj­dzie, nawet jak ten wier­szyk spie­przo­ny nie wyj­dzie.

[…]

Jestem szczę­śli­wy kie­dy zapo­mi­nam o mat­ce, któ­ra w spo­sób cał­ko­wi­cie zgub­ny wcią­ga­ła mnie w swój świat, w swój żywioł języ­ko­wy, nie­po­lski. Jestem szczę­śli­wy, kie­dy mogę się uwol­nić od jej świa­ta, od jej ist­nie­nia, od jej cho­ro­by, od jej alko­ho­li­zmu, od jej schi­zo­fre­nii, od wszyst­kie­go. Od 2004 roku jestem szczę­śli­wym czło­wie­kiem, nie ma mat­ki, nie ma jej. Nie muszę pod­bie­gać do niej na jej wezwa­nie, nie muszę wysłu­chi­wać, że jestem złym synem, nie muszę patrzeć na to, jak rzy­ga po dena­tu­ra­cie, nie muszę tego wszyst­kie­go akcep­to­wać. Od 2004 roku jestem czło­wie­kiem szczę­śli­wym dla tej Zosi, któ­ra sie­dzi pod łóż­kiem, mię­dzy inny­mi, dla tek­stu poetyc­kie­go, jestem szczę­śli­wy, kie­dy nie muszę myśleć o mat­ce, któ­rą bar­dzo kocha­łem, któ­rej bar­dzo dużo zawdzię­czam. Cho­ciaż­by to, że każ­da agre­sja mojej mat­ki, każ­dy krzyk, każ­da furia była w języ­ku ukra­iń­skim, któ­ry mnie prze­ra­żał w szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym, w domu. Każ­da jej agre­sja była w języ­ku ukra­iń­skim, nato­miast mat­ka nigdy nie powie­dzia­ła do mnie sło­wa w języ­ku ukra­iń­skim, zawsze mówi­ła do mnie po pol­sku. Jestem szczę­śli­wy, kie­dy nie muszę jej sły­szeć w sąsied­nim poko­ju. W sąsied­nim poko­ju umie­ra moja mat­ka, umie­ra mię­dzy inny­mi na raka języ­ka, jako oso­ba uza­leż­nio­na od wszel­kich tok­syn. Tok­sy­ny, któ­re poły­ka­ła od Rela­nium po inne tablet­ki, wyżar­ły jej język. Umie­ra­ła jako cier­pią­ce, bez­gło­śne zwie­rzę z wyżar­tym języ­kiem i jestem szczę­śli­wy, że nie sły­szę żad­ne­go jej krzy­ku, w żad­nym języ­ku. Bądź to w pol­skim, w któ­rym mnie wzy­wa­ła, bądź to w ukra­iń­skim, w któ­rym nigdy nie popro­si­ła mnie o pomoc. Język ukra­iń­ski był języ­kiem agre­sji. To chy­ba tyle.

Wyszła Zosia. To nie­zwy­kłe, bo ona jako tak zwa­na dzicz­ka, nie pozwa­la się dotknąć.

[…]

Od innych ludzi róż­nię się tym, że język pol­ski został mi w zana­drzu albo z tyła. Język pol­ski został mi dany z nie­nac­ka. Ja byłem zanie­po­ko­jo­ny tym, że język pol­ski ma być moim języ­kiem, a jed­no­cze­śnie wie­dzia­łem, że muszę to zaapro­bo­wać. Moja mat­ka nigdy nie zwró­ci­ła się do mnie w języ­ku obcym. Kie­dy ją o to pyta­łem, kie­dy pro­si­łem o wyja­śnie­nie jakie­kol­wiek, sły­sza­łem rze­czy, któ­rych nie umiem sobie upo­rząd­ko­wać, któ­rych nie umiem przy­jąć do wia­do­mo­ści, bo mam do niej pre­ten­sje, po latach mam coraz wię­cej do niej pre­ten­sji, co w żaden spo­sób nie niwe­czy tak zwa­nej siły uczuć, bo w pew­nym momen­cie, kie­dy zorien­to­wa­łem się, że jest ska­za­na na mnie, mniej wię­cej od 1982 roku, wie­dzia­łem, że jest ska­za­na na mnie i wie­dzia­łem, że muszę ją wspie­rać. Muszę jej dawać sie­bie. Mia­łem jej za złe, że wszę­dzie i w każ­dej sytu­acji, zawsze prze­ma­wia­ła do mnie po pol­sku.

[…]

To, że nie umiem tych rze­czy nie tyl­ko upo­rząd­ko­wać, ale i zaak­cep­to­wać. Myślę, że to było pro­ble­mem nie tyl­ko moim, ale pro­ble­mem moich chło­pa­ków ze wsi, któ­rzy nigdy mnie nie zaak­cep­to­wa­li. Kie­dy posze­dłem pierw­sze­go dnia do pol­skiej szko­ły, oni mnie pobi­li, kie­dy posze­dłem dru­gie­go dnia do pol­skiej szko­ły, oni mnie pobi­li, bo byłem synem tej kom­plet­nie odje­cha­nej kobie­ty, któ­ra we wsi nie funk­cjo­no­wa­ła, we wsi nie ist­nia­ła. Mat­ka nie wycho­dzi­ła za próg domu.

[…]

Bo nie mówi­łem po pol­sku, bo byłem być może synem tej gor­szej, tak to odbie­ram, byłem synem tej gor­szej i powie­dzia­łem sobie jako pięt­na­sto­la­tek, że ja wam udo­wod­nię, że jako ten syn tej gor­szej, ja wam poka­żę, jako syn tej gor­szej, że jeże­li wam nie dorów­nam, a chcia­łem im, napraw­dę chcia­łem im dorów­nać, to ja wam poka­żę przy­naj­mniej jed­no, że mogę z wami współ­za­wod­ni­czyć, współ­ist­nieć, współ­dzia­łać, i oni mnie zaak­cep­to­wa­li mniej wię­cej w tym cza­sie.

[…]

(Czy jest coś, co wyod­ręb­nia pana od innych ludzi?)

Czy jest jesz­cze coś, co mnie wyod­ręb­nia od innych ludzi? Tak, myślę, że to jest ta gor­szość, w któ­rą mnie wypo­sa­żo­no.

[…]

Żeby zoba­czyć świat w jego kształ­tach, w jego kształ­cie, pro­po­no­wał­bym zre­zy­gno­wać z jakiej­kol­wiek agre­sji, bądź to z jakiej­kol­wiek rela­cji o zna­cze­niu agre­syj­nym. Nie mów­my, jestem lep­szy, bo mówię bar­dzo dobrze po pol­skie­mu, nie mów­my, on jest gor­szy, on nie wie jak jest po pol­sku pięść. Albo on nie wie jak jest po pol­sku strze­cha, albo on nie wie jak jest po pol­sku jaśmin, albo on nie wie jak jest po pol­sku kału­ża. Ja te sło­wa pozna­łem jako pięt­na­sto­la­tek i to był dla mnie dość śmier­cio­no­śny cios, śmier­cio­no­śne ude­rze­nie, ponie­waż uwie­rzy­łem we wła­sną gor­szość, nie wie­dzia­łem, że „kuba­nia” to kału­ża, że „żme­nia” to pięść. Nie wie­dzia­łem, że „kicz­ka” to strze­cha, a mówio­no mi, że jesteś Dyciu gor­szy, bo nie mówisz po nasze­mu. Nie chcesz mówić tak jak my mówi­my.

[…]

Napi­sa­łem tę książ­kę, bo bez wąt­pie­nia pisa­łem ją co naj­mniej od 1990 roku, kie­dy zade­biu­to­wa­łem jako poeta. Napi­sa­łem tę książ­kę, bo nie umia­łem jej napi­sać daw­ny­mi cza­sy, bo nie umia­łem jej napi­sać wczo­raj, praw­do­po­dob­nie wró­cę do niej jutro, pro­szę się nie naśmie­wać ze mnie, ja do niej wró­cę jutro. Nie napi­szę jej lepiej, obie­cu­ję nie napi­sać jej gorzej. Napi­sa­łem tę książ­kę, bo powin­ni­śmy uciec i wyco­fać się od tego wszyst­kie­go, co w nas jest naj­gor­sze, co powie­dzia­no, że w nas jest naj­gor­sze. Ja sobie obie­ca­łem mniej wię­cej z książ­ką debiu­tanc­ką, że jeże­li skiep­ści­łem wier­sze za pierw­szym razem, jeże­li skiep­ści­łem wier­sze za dzie­sią­tym razem, to może nie skiepsz­czę go za jede­na­stym i następ­nym, kolej­nym podej­ściem. Poeta pol­ski to jest taki poeta, któ­ry robił w sobie i ze sobą coś, co mu daje tę szan­sę na jeden dobry wiersz, na jed­ną dobrą książ­kę.

Napi­sa­łem tę książ­kę, bo uzna­łem, że jestem winien sobie pew­ną praw­dę, któ­rej to praw­dy zresz­tą nie umia­łem, sta­ra­jąc się, nie umia­łem powie­dzieć znacz­nie wcze­śniej. I nigdy nie umia­łem się tak napraw­dę przy­znać do tego kim jestem i nigdy tak napraw­dę nie umia­łem sobie powie­dzieć, kim jestem z powo­du mat­ki, poprzez mat­kę, poprzez ojca, któ­ry zresz­tą w spo­sób bar­dzo nega­tyw­ny zaist­niał nie tyl­ko w życiu mojej mat­ki. Napi­sa­łem tę książ­kę, żeby powie­dzieć sobie, że umiem z pew­ny­mi rze­cza­mi skoń­czyć, ale jed­no­cze­śnie napi­sa­łem tę książ­kę, by powie­dzieć sobie, że pew­ne rze­czy będę umiał powie­dzieć jutro. Zało­ży­łem sobie, że do tej książ­ki wró­cę, a jed­no­cze­śnie powie­dzia­łem sobie, że do tej książ­ki nie muszę wra­cać. I jako ten gor­szy mogę do tej książ­ki wró­cić, ale jako ten, któ­ry dał odpór tej gor­szo­ści, nie muszę do tej książ­ki wra­cać. Nie muszę do tej książ­ki wra­cać, a jed­no­cze­śnie chciał­bym pew­nie rze­czy podo­kań­czać, dopo­wie­dzieć, doszep­tać albo dokrzy­czeć. Z wie­lo­ma rze­cza­mi nie umia­łem sobie pora­dzić, z wie­lo­ma rze­cza­mi nie umiem sobie w dniu dzi­siej­szym pora­dzić. Kie­dy zaczy­nam mówić po ukra­iń­sku do mojej żony, bo chcę prze­mó­wić do mojej żony po ukra­iń­sku, to jej na dzień dobry komu­ni­ku­ję, że dzi­siaj nie jestem Pola­kiem i następ­ne­go dnia mówię jej wyraź­nie: dzi­siaj jestem Pola­kiem i nie mówię po ukra­iń­sku.

(Ma pan cza­ro­dziej­ską różdż­kę, jed­nym mach­nię­ciem może pan zre­ali­zo­wać real­ne marze­nie dla tego kra­ju, dru­gim mach­nię­ciem może pan zre­ali­zo­wać nie­re­al­ne.)

Na szczę­ście nie dys­po­nu­ję takim narzę­dziem, ale gdy­bym dys­po­no­wał tą cza­ro­dziej­ską różdż­ką i miał ją w swo­im zasię­gu, to praw­do­po­dob­nie usi­ło­wał­bym powie­dzieć jed­no i pro­sił­bym o zro­zu­mie­nie, i przy­ję­cie tego jed­ne­go, żeby to, co w naszym mnie­ma­niu i w naszym osą­dzie jest gor­sze, przy­jąć do wia­do­mo­ści, że to, co jest pod­lej­sze, bo pod­le­ga degra­da­cji, uwa­ga: pod­le­ga degra­da­cji, nale­ży przy­jąć do wia­do­mo­ści i zro­zu­mieć, zaak­cep­to­wać, nauczyć się tego zro­zu­mie­nia wobec obcych, wobec obce­go, wobec inne­go.


Zapis roz­mo­wy z Euge­niu­szem Tka­czy­szy­nem-Dyc­kim przed Galą Lite­rac­kiej Nagro­dy Nike 2009. Roz­mo­wa w cało­ści dostęp­na na dodat­ku mul­ti­me­dial­nym dołą­czo­nym do książ­ki poety: Oddam wier­sze w dobre ręce.

O autorze

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki

Ur. w 1962 r. w Wólce Krowickiej koło Lubaczowa. Poeta. Laureat m.in. Nagrody Literackiej im. Barbary Sadowskiej (1995), Nagrody Niemiecko-Polskich Dni Literatury w Dreźnie (1998), Huberta Burdy (2007), dwukrotnie Nagrody Literackiej Gdynia (2006 i 2009), Nagrody Literackiej Nike (2009) oraz Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius” (2012), którą otrzymał ponownie w 2020 r. za całokształt twórczości. Członek kapituły Poznańskiej Nagrody Literackiej. Mieszka w Warszawie.

Powiązania