wywiady / o książce

Pisanie jest też pewną formą myślenia

Jacek Dehnel

Szymon Żuchowski

Rozmowa Szymona Żuchowskiego z Jackiem Dehnelem, towarzysząca premierze książki Seria w ciemność, wydanej w Biurze Literackim 8 lutego 2016 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Szy­mon Żuchow­ski: W not­ce na koń­cu Serii w ciem­ność przy­ta­czasz frag­ment swo­je­go dzien­ni­ka, w któ­rym ćwierć tysią­ca wier­szy napi­sa­nych przez sie­bie okre­ślasz jako „strzał w pust­kę”. Porów­nu­jesz je do nabo­jów, któ­re w więk­szo­ści chy­bią celu, i pytasz same­go sie­bie, po co tyle słów. Czy to pyta­nie jest reto­rycz­ne, czy napraw­dę wąt­pisz? To kokie­te­ria, pro­wo­ka­cja?

Jacek Deh­nel: Dzien­nik był, to praw­da, pisa­ny z myślą o publi­ka­cji, był pisa­ny do wie­lu czy­tel­ni­ków, a nie do jed­ne­go, jak list, ale nie był pisa­ny nie­szcze­rze. Sądzę, że to moż­li­we i tak sta­ra­łem się go popro­wa­dzić. Jeśli po ukoń­cze­niu prac jakieś frag­men­ty zda­wa­ły mi się zbyt oso­bi­ste, to nie tra­fi­ły do dru­ku – ale to, co noto­wa­łem, noto­wa­łem nie ogra­ni­cza­jąc sie­bie, więc to nie jest pyta­nie reto­rycz­ne ani kokie­te­ria.

Mia­łem wte­dy trzy­dzie­ści trzy lata, nie­dłu­go będę miał trzy­dzie­ści sześć. Żeby spraw­dzić, ile ksią­żek wyda­łem, muszę zaj­rzeć do Wiki­pe­dii. To jest ósma poetyc­ka. Do tego trzy­na­ście pro­za­tor­skich, sześć trans­la­tor­skich, czte­ry jako redak­tor. Pięć, jed­nej nie ma w Wiki. W maju wycho­dzi nowa powieść, a teraz pra­cu­ję rów­no­le­gle nad prze­kła­dem powie­ści Lar­ki­na i nad nowym tomem kry­mi­na­łu. Jak wydam, będzie trzy­dzie­ści pięć. Prze­cież to jest cała pół­ka. I ile z tego to są rze­czy napraw­dę potrzeb­ne, napraw­dę istot­ne? Czy coś w ogó­le? Wia­do­mo, zale­ży od przy­ję­tej ska­li, zawsze moż­na się przy­naj­mniej pocie­szać, że jest się czę­ścią jakie­goś fer­men­tu, jakiejś mierz­wy, z któ­rej wyro­sną naj­waż­niej­sze książ­ki tego okre­su w dzie­jach pol­skiej lite­ra­tu­ry, ale czy któ­ra­kol­wiek z moich ksią­żek będzie do nich nale­ża­ła – nie wiem.

Dużo myślę o tym, że nie ma defi­ni­tyw­nych sądów este­tycz­nych. Nie tyl­ko o tym, że nie ma praw­dzi­wych i fał­szy­wych, że są wyłącz­nie subiek­tyw­ne, ale i o tym, że nawet jeśli z wypad­ko­wo­ści tych subiek­tyw­nych ocen two­rzy się jakiś inter­su­biek­tyw­ny kanon, kanon akcep­to­wa­ny przez znacz­ną część spo­łecz­no­ści czy­ta­ją­cych, to on też nie jest osta­tecz­ny, że zawsze każ­de dzie­ło może z tego pie­de­sta­łu spaść, potem wró­cić, może poja­wić się zni­kąd. Prze­dziw­ne to są rze­czy.

Zasta­na­wiasz się też w tym frag­men­cie dzien­ni­ka, że sko­ro w trzy­dzie­stym trze­cim roku życia masz na kon­cie ćwierć tysią­ca wier­szy, to „co będzie w pięć­dzie­sią­tym pią­tym, sie­dem­dzie­sią­tym siód­mym”. No wła­śnie, co będzie? Cze­go być nie powin­no?

Będzie nad­miar. Już jest nad­miar, więc nadal będzie, ale będzie go wię­cej. Tyle że ja nie­wie­le mogę z tym zro­bić, bo taka jest moja meto­da pra­cy: bar­dzo dużo rze­czy mnie inte­re­su­je i dla­te­go bar­dzo dużo piszę, bo w moim przy­pad­ku pisa­nie jest też pew­ną for­mą myśle­nia; są rze­czy, do któ­rych bym nie doszedł inte­lek­tu­al­nie, gdy­bym nie napi­sał kon­kret­nych tek­stów. To jest jed­na z metod – nie cyze­lo­wa­nie lata­mi tego same­go kawał­ka, tyl­ko wypusz­cza­nie i spraw­dza­nie, co tra­fi­ło, a co nie. Picas­so mówił, że obra­zy popra­wia się, malu­jąc kolej­ne obra­zy – zresz­tą znam to z domu, z dzie­ciń­stwa, tę wście­kłość mat­ki, że prze­do­brzy­ła, że nad jakimś obra­zem pra­co­wa­ła zbyt dłu­go i nagle sta­nął dęba, zepsuł się. Potem, roz­ża­lo­na, szła z nim do łazien­ki i zmy­wa­ła far­bę aż do grun­tu.

Po to na szczę­ście są takie wybo­ry. Że się odsie­wa. W taki spo­sób z zebra­nych wier­szy Iwasz­kie­wi­cza odsia­łem wybra­ne i uło­ży­łem Wiel­kie, pobru­dzo­ne, zachwy­co­ne zwie­rzę, w któ­rym widać, że to wiel­ki, a przede wszyst­kim roz­ma­ity i pomy­sło­wy poeta był.

Kla­sy­kom w oczy­wi­sty spo­sób „przy­słu­gu­ją” dzie­ła zebra­ne i wybra­ne, to jasne. A dla cie­bie to wcze­śnie czy póź­no jak na coś takie­go? Dziś ludzie pod­su­mo­wu­ją się coraz wcze­śniej; mam wra­że­nie, że pro­po­nu­je się to nie­omal debiu­tan­tom.

Ej, no, od moje­go debiu­tu nie­dłu­go będzie dwa­dzie­ścia lat! Ale od poetyc­kie­go, fakt, w tym roku minie dwa­na­ście. Praw­dę mówiąc, trze­ba by to prze­śle­dzić, bo w latach dzie­więć­dzie­sią­tych były póź­ne debiu­ty Sosnow­skie­go, Świe­tlic­kie­go, wia­do­mo. Ale poszpe­raj­my. Taki Jacek Pod­sia­dło pierw­sze wybra­ne wydał jako trzy­dzie­stocz­te­ro­la­tek. Dyc­ki jako trzy­dzie­sto­sied­mio­la­tek. A wcze­śniej? Tuwim Wier­sze zebra­ne u Hoesic­ka w 1928, czy­li też trzy­dzie­ści czte­ry. Zebra­ne, nie wybra­ne! To jest chy­ba wypad­ko­wa róż­nych rze­czy, głów­nie ryn­ku wydaw­ni­cze­go, to zna­czy czy wydaw­com się opła­ca publi­ko­wać tomy w dużych nakła­dach, któ­re są dostęp­ne cały­mi deka­da­mi, czy raczej w małych, a po paru latach two­rzyć roz­ma­ite zbio­ry i wybo­ry.

Seria w ciem­ność nie jest two­im pierw­szym wybo­rem poezji.

Pierw­szym były Wier­sze, któ­rych wyda­nie zapro­po­no­wał mi w 2006 roku Paweł Dunin-Wąso­wicz. To wła­ści­wie to były wier­sze zebra­ne, tyl­ko co z tego? Mój pierw­szy tom nigdy nie wyszedł, dru­gi, mimo Kościel­skich, miał dys­try­bu­cję śred­nią, trze­ci, wynik Tyskiej Zimy Poetyc­kiej, prak­tycz­nie żad­ną, więc wła­ści­wie dla wie­lu czy­tel­ni­ków, myślę sobie, to był mój debiu­tanc­ki tom, w tym sen­sie, że pierw­szy raz moje wier­sze prze­czy­ta­li wła­śnie tam.

Czy­li było podob­nie jak z Kamie­niem peł­nym pokar­mu Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go: niby to wybór wier­szy z kil­ku tomów, ale tak mało zna­nych, że zafunk­cjo­no­wał jak debiut. Kil­ka lat po Wier­szach wyszły Rubry­ki strat i zysków, wybór w peł­nym tego sło­wa zna­cze­niu: z ksią­żek, któ­re mia­ły dys­try­bu­cję i recep­cję. Czy meto­da selek­cji była podob­na jak w przy­pad­ku Serii w ciem­ność?

Rubry­ki strat i zysków to wynik kom­pro­mi­su z wydaw­cą. Artur Bursz­ta od daw­na nama­wiał mnie do wyda­nia wier­szy zebra­nych, a ja byłem skłon­ny zgo­dzić się tyl­ko na wybra­ne, a i to nie­chęt­nie. Wolę wzna­wiać tomy, któ­re są prze­cież skom­po­no­wa­ny­mi cało­ścia­mi, niż upy­chać je w jed­nym tomie w typie serii Dożyn­ki. Któ­rą zresz­tą – myślę na głos – bar­dzo lubię jako czy­tel­nik, więc może nie­po­trzeb­nie się opie­ram. Ale, tak czy owak, wyda­je mi się, że „dożyn­ko­wać” nie wypa­da przed czter­dziest­ką, taką sobie wyzna­czy­łem gra­ni­cę smu­gi cie­nia.

Był zatem pomysł jakie­goś wybo­ru i zapro­po­no­wa­łem wyłu­ska­nie z ksią­żek, a tak­że doło­że­nie spo­za nich, poema­tów i cyklów poetyc­kich, bo ta cyklicz­ność, szer­sza for­ma, zawsze mnie pocią­ga­ła, od same­go począt­ku, od wier­szy, któ­re potem nawet nie uka­zy­wa­ły się w dru­ku. Ot, dzie­je przy­gód jed­ne­go poety z jed­ną for­mą.

Sko­ro w przy­pad­ku Serii w ciem­no­ści nie było ogra­ni­czeń for­mal­nych, to na czym się sku­pi­łeś przy wybo­rze? Sta­ra­łeś się umie­ścić w nim swo­je naj­moc­niej­sze wier­sze, bio­rąc każ­dy z osob­na, czy war­to­ścią doda­ną ma być tutaj ich wza­jem­ne sąsiedz­two?

Wybie­ra­łem the best of. Bo taki jest zamysł serii. W tomie bar­dzo dbam o roz­lo­ko­wa­nie tek­stów i jed­nym z kry­te­riów jest „odde­cho­wość”, że tek­sty naj­sil­niej­sze nie mogą być koło sie­bie, bo się tłam­szą, musi być pomię­dzy nimi jakiś oddech, tro­chę lżej­szych prze­ką­sek. Tym­cza­sem w Serii w ciem­ność są same esen­cjo­nal­ne, kie­dy je ukła­da­łem, sta­ra­łem się więc, żeby ukła­da­ły się w pew­ne całost­ki sen­so­we i żeby zanad­to sobie nawza­jem nie prze­szka­dza­ły, to wszyst­ko.

A gdy­by z kil­ku tomów poetyc­kich wybrać wła­śnie nie wier­sze naj­gęst­sze, tyl­ko wła­śnie te inter­mez­za, te odde­chy? Wyobra­żasz sobie coś takie­go? Mam wra­że­nie, że nie­któ­rzy z takich kawał­ków budu­ją więk­szość swo­jej twór­czo­ści. Robią taki poetyc­ki „ambient”.

Myślisz o czymś w rodza­ju muza­ka, taka poezja do win­dy, lek­ka, łatwa i przy­jem­na, odpo­wied­nik zawsze tego same­go kawał­ka Cho­pi­na, któ­ry leci na każ­dej sta­cji w pen­do­li­no? A mówiąc serio: pew­nie by się dało, tyl­ko, w grun­cie rze­czy, po co? Wybra­łem wier­sze, któ­re naj­bar­dziej dzia­ła­ją. Tomek Puł­ka twier­dził, że czy­ta­niem Szczę­ścia moż­na pode­rwać każ­dą dziew­czy­nę – tego wpraw­dzie nie pró­bo­wa­łem, no ale to nie jest przy­pa­dek, że nie­któ­re wier­sze sta­no­wią Wun­der­waf­fe, broń solid­ne­go raże­nia, a inne – nie.

Swo­ją dro­gą z pew­no­ścią nie wszyst­kie wier­sze, któ­re piszesz, tra­fia­ją do zwar­tych tomów. Czy są takie, któ­re mają pozo­stać w szu­fla­dzie, albo sądzisz, że nada­ją się wyłącz­nie do publi­ka­cji solo, na przy­kład w cza­so­pi­śmie?

Są takie, owszem, na przy­kład jed­na pio­sen­ka, wła­ści­wie bal­la­da o zako­cha­nych z lon­dyń­skie­go par­ku, poszła wyłącz­nie do cza­so­pism. W cza­sach świet­no­ści Nie­szu­fla­dy powsta­wa­ło spo­ro krót­kich tek­ści­ków, któ­re mia­ły żywot wyłącz­nie por­ta­lo­wy, bo były komen­ta­rza­mi do cudzych wier­szy. Zresz­tą nie byłem w tym odosob­nio­ny, na przy­kład Maciek Woź­niak dia­lo­go­wał z Agniesz­ką Kuciak i pod jej sone­ta­mi wypi­sy­wał sone­ty wła­sne, odpo­wia­da­ją­ce na tam­te. Ale rów­no­cze­śnie może się prze­cież zda­rzyć, że kie­dyś będę skła­dał tom, do któ­re­go ta pio­sen­ka lon­dyń­ska, czy jakaś inna, aku­rat będzie paso­wa­ła, wte­dy się ją wywle­cze na wierzch. Jeśli będzie się pamię­ta­ło. A nie­któ­rych rze­czy nie ma sen­su wyda­wać, chy­ba, że na zasa­dzie żar­tu z same­go sie­bie. Bo na przy­kład nie­daw­no pisa­łem z oka­zji pre­mie­ry Serii w ciem­ność kil­ka słów o wier­szu Il Sogno, prze­glą­da­łem ręko­pi­sy i tam są jakieś strasz­li­we wier­szy­dła miło­sne, któ­re popeł­nia­łem jako dwu­dzie­sto­la­tek, nie­zno­śne.

Fak­tycz­nie, daty pod wier­sza­mi aż tak dale­ko nas nie odsy­ła­ją. Wła­śnie, od jakie­goś cza­su mia­łem zapy­tać cię o to, cze­go są to daty – napi­sa­nia tek­stu? To prze­cież potra­fi trwać wię­cej niż jeden dzień. A nie każ­dy twój wiersz doty­czy kon­kret­nej sytu­acji, któ­rą moż­na by dato­wać punk­to­wo.

To są daty zapi­su. Jeśli zapi­sy­wa­łem przez parę dni, to jest to zazna­czo­ne. Póź­niej­sze popraw­ki już nie, chy­ba żebym dopi­sał całą par­tię tek­stu. Co nie zna­czy, że wiersz powstał tyl­ko wte­dy – ja się czę­sto dłu­go noszę z wier­sza­mi w gło­wie, cza­sem tak dłu­go, że mi jeł­cze­ją i nie nada­ją się już do zapi­sa­nia, albo też uzna­ję, że jed­nak od same­go począt­ku nie był to pomysł wart prze­rzu­ca­nia na papier i zacho­wy­wa­nia jak­kol­wiek.

Dato­wa­nie wzię­ło mi się z tomów poezji, któ­re czy­ta­łem jako nasto­la­tek, kie­dy, jak to nie­odmien­nie nazy­wa­ją dzien­ni­ka­rze, „zaczy­na­łem swo­ją przy­go­dą z poezją”. No i mi się utrwa­li­ło: z Man­delsz­ta­ma, Lor­ki, Ril­ke­go chy­ba naj­bar­dziej. A potem to polu­bi­łem, bo po latach mogę z dokład­no­ścią do dnia przy­po­mnieć sobie jakieś miej­sca, zda­rze­nia, zapa­chy nawet.

Wyglą­da na to, że wier­sze w Serii… są podróż­ne nie tyl­ko w sen­sie for­ma­tu ksią­żecz­ki, któ­rą, jak mówi wydaw­ca, moż­na zabrać do toreb­ki czy samo­lo­tu. Czy uło­ży­ło ci się to natu­ral­nie, czy musia­łeś się moco­wać z dobo­rem tych tek­stów?

Nie, w ogó­le na to nie zwró­ci­łem uwa­gi, może dla­te­go, że ja zawsze spo­ro pisa­łem w podró­ży, że w podró­ży mi się otwie­ra­ją jakieś szu­flad­ki w mózgu, nie wiem, coś się wyda­rza. Cza­sem to jest kwe­stia tego wol­ne­go cza­su, wyję­te­go z bie­gu dni, jakim jest podróż, cza­sem to kwe­stia cze­goś, co widzia­łem, co mnie zachwy­ci­ło w dro­dze, bo w dro­dze jed­nak ma się oczy sze­rzej otwar­te niż na wła­snym podwór­ku. Ale tak zer­kam, i tam led­wie kil­ka wier­szy moż­na przy­pi­sać do „nur­tu podróż­ni­cze­go”. Odwilż z pej­za­ża­mi oglą­da­ny­mi z okien pocią­gu, tak samo w Bażan­cie i w Miłych złe­go porząd­kach, Mia­sta dale­kie o wyma­rzo­nych eks­pe­dy­cjach, No, jesz­cze śmierć w Sezo­nie grzew­czym jako wypły­nię­cie na nie­ob­ję­te morze. Nie, gdy­bym chciał zło­żyć książ­kę z wier­szy pisa­nych w podró­ży i o podró­ży, to spo­koj­nie by się zna­la­zła ich peł­na dwu­dziest­ka dwój­ka. Nie­co, owszem, moco­wa­łem się z wybo­rem, ale żeby usta­wić naj­sil­niej­szy zestaw, a nie żeby czy­tel­nik miał tam i o pocią­gu, i o stat­ku, i o samo­cho­dzie.

Naj­star­sze wier­sze w Serii w ciem­ność pocho­dzą z 2003 roku, sprzed kil­ku­na­stu lat. Czy ta książ­ka była oka­zją do pod­su­mo­wa­nia?

Z pod­su­mo­wa­nia­mi koja­rzą mi się bar­dziej zebra­ne jed­nak, a wybra­ne to bar­dziej port­fo­lio, pre­zen­ta­cja. Pre­zen­ta­cja tego, co uwa­ża się, słusz­nie czy nie­słusz­nie, za naj­więk­sze suk­ce­sy.

A czym się róż­ni tam­ten czas dla cie­bie – jako czło­wie­ka, twór­cy – od obec­ne­go?

W 2003 roku stu­dio­wa­łem na MISH‑u, żyłem przy­jaź­nia­mi i szu­ka­niem miło­ści, utrzy­my­wa­łem się tro­chę z pie­nię­dzy przy­sy­ła­nych przez rodzi­ców, tro­chę ze sty­pen­diów i nagród, dużo malo­wa­łem. Nie mia­łem przed sobą czy­tel­nej ścież­ki, nie było jesz­cze w moim życiu Pio­tra, któ­re­go pozna­łem pod koniec tam­te­go roku. Mia­łem za sobą znacz­nie mniej prze­czy­ta­nych i znacz­nie mniej napi­sa­nych ksią­żek, nie tyl­ko poetyc­kich. Żyłem, zasad­ni­czo, poza inter­ne­tem. Wynaj­mo­wa­łem pokój w miesz­ka­niu stu­denc­kim, nie­pew­ny, czy nie­dłu­go nie będę musiał znów się gdzieś prze­no­sić. Pra­wie nikt mnie nie znał, nie koja­rzył. Wszyst­ko było bar­dzo płyn­ne, peł­ne wycze­ki­wa­nia, napi­sa­łem nawet po latach krót­ką pro­zę poetyc­ką o tym, o wszech­obec­nej poten­cjal­no­ści. Ale ten aku­rat tekst do wybo­ru nie tra­fił.

Ale docze­kał się publi­ka­cji?

Tak, Hör ich das Lied­chen klin­gen z Ekra­nu kon­tro­l­ne­go, koń­czą­cy się sło­wa­mi: „Ale ponad wszyst­ko – poten­cjal­ność. Była wszę­dzie, wala­ła się pod noga­mi, moż­na się o nią było potknąć w przej­ściu; nie­któ­rzy nawet wyrzu­ca­li ją przez okno, jak­by nigdy nie mia­ło jej zabrak­nąć”.

Wspo­mi­na­łeś o Pio­trze Tar­czyń­skim, z któ­rym zda­rzy­ło ci się współ­tłu­ma­czyć (White’a), a teraz pisze­cie razem dru­gi kry­mi­nał. Czy on albo inne bli­skie oso­by poma­ga­ją ci w selek­cji wier­szy do wybo­ru albo do poje­dyn­czych publi­ka­cji tu czy tam?

Piotr uwa­ża, że na poezji się nie zna i się do niej nie mie­sza, o ile więc spraw­dza wszyst­kie wywia­dy i jest pierw­szym czy­tel­ni­kiem moich próz, o tyle do poezji pod­cho­dzi z dystan­sem. Przez całe lata z ukła­da­niem wier­szy w tom wie­lo­krot­nie poma­gał mi Maciek Woź­niak, do któ­re­go gustu i zmy­słu kom­po­zy­cyj­ne­go mam wiel­kie zaufa­nie. Redak­tor­ką paru ksią­żek była Asia Muel­ler-Licz­ner i ona rów­nież mia­ła wpływ na decy­zję, czy nie­któ­re bonu­sy dodać do książ­ki, czy nie, a jeśli tak – to w któ­rym miej­scu. Kon­sul­tu­ję się rów­nież z Szy­mo­nem Słom­czyń­skim, ale to od nie­daw­na, bo to w ogó­le nowy naby­tek poezji pol­skiej.

Ale kon­sul­tu­jesz się nie tyl­ko z kole­ga­mi po pió­rze – pod­kre­ślasz też rolę „wypusz­cza­nia i spraw­dza­nia, co tra­fi­ło”. Jaki wpływ mają na ten pro­ces spo­tka­nia z czy­tel­ni­ka­mi: na spo­tka­niach autor­skich, przy oka­zji dużych festi­wa­li, w małych miej­sco­wo­ściach, a tak­że prze­glą­da­nie się w recen­zjach? Czy to ma potem wpływ nie tyl­ko na wybór, ale na pisa­nie wier­szy w ogó­le?

Nie bez­po­śred­nio; to nie tak, że jakiś kry­tyk coś napi­sze, albo czy­tel­nik, czy raczej czy­tel­nicz­ka coś mi powie na spo­tka­niu w, powiedz­my, Strzel­cach Opol­skich, i ja kom­plet­nie zmie­nię swo­je pisa­nie, wywa­lę część wier­szy, a inne prze­ro­bię. Nie. Ale gdzieś z tyłu gło­wy skła­da się powo­li taka mapa wła­snej poezji: co dzia­ła, co nie, co na kogo, jaki­mi ścież­ka­mi odczy­tań ludzie podą­ża­ją – i to „mapo­wa­nie” wpły­wa na kolej­ne wier­sze, nie­ko­niecz­nie zresz­tą świa­do­mie.

Czy okład­ka Serii… też jest o jakimś tra­fia­niu, nie­tra­fia­niu? To jakaś zaba­wa, któ­ra coś masku­je, a może prze­ciw­nie: dobit­nie poka­zu­je to, co jest głę­bo­ko pod powierzch­nią?

W sen­sie naj­prost­szym cho­dzi­ło oczy­wi­ście o nawią­za­nie do tytu­łu, więc zarów­no na okład­kę, jak i do środ­ka tra­fi­ło parę zdjęć z moje­go zbio­ru, któ­re są aku­rat zwią­za­ne ze strze­la­niem: smęt­ny mło­dzian z fuzją, foto­strzel­ni­ca w weso­łym mia­stecz­ku, gdzie cel­ne tra­fie­nie uru­cha­mia­ło migaw­kę, grup­ka mło­dych męż­czyzn podziu­ra­wio­nych jak sito, bo ktoś usta­wił zdję­cie jako tar­czę. No i ta foto­gra­fia okład­ko­wa, zro­bio­na 15 sierp­nia 1944 roku, czy­li kie­dy u nas powstań­cza masa­kra, a tam jakieś strze­la­nie na niby, teatral­ne, cam­po­we, z buzu­ją­cą ero­tycz­ną dwu­znacz­no­ścią. Bar­dzo je lubię, uwa­żam za jed­no z naj­pięk­niej­szych w kolek­cji i cie­szę się, że tra­fi­ło na okład­kę, a czy­tel­nik niech je sobie sam otwie­ra inter­pre­ta­cyj­nie. Podob­nie jak wier­sze z książ­ki.

O autorach i autorkach

Jacek Dehnel

Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.

Szymon Żuchowski

Poeta, tłumacz, krytyk muzyczny. Tłumaczył między innymi Edmunda White’a, D. A. Powella, Nathalie Sarraute, Xaviera de Maistre’a i Pabla Nerudę. Redaktor prowadzący „Polish Libraries” (Biblioteka Narodowa), stały współpracownik „Kultury Liberalnej”. Autor tomów wierszy Ars amandi, vita brevis (Zeszyty Literackie, 2014) oraz Podział odcinka (Zeszyty Literackie, 2016, finał Nagrody Poetyckiej Orfeusz).

Powiązania