wywiady / o książce

Płynne, płynne; palne

Anna Adamowicz

Konrad Góra

Rozmowa Anny Adamowicz z Konradem Górą, towarzysząca wydaniu książki Kalendarz majów Konrada Góry, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 14 maja 2019 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Anna Ada­mo­wicz: Mamy roz­ma­wiać o two­jej naj­now­szej książ­ce, Kalen­da­rzu majów, ale zanim poroz­ma­wia­my o niej, poroz­ma­wiaj­my przez chwi­lę o Nich. Po pierw­sze dla­te­go, że są poprzed­nią książ­ką, a po dru­gie dla­te­go, że to książ­ka bar­dzo waż­na i za sto lat histo­ry­cy lite­ra­tu­ry będą dzie­lić Kon­ra­da Górę na tego sprzed Nich i po Nich.

Kon­rad Góra:Bez prze­sa­dy, po pro­stu histo­ria lite­ra­tu­ry będzie dzie­lo­na na mnie i po mnie.

Tak, to też.

Ja nigdy z Nichnie wysze­dłem i nie wyj­dę. Co jakiś czas, w lesie, mie­ście, sia­dam sobie na tra­wie albo beto­nie, i tak sie­dzę, zanim przyj­dą mrów­ki albo poli­cja, i cze­kam na jakie­kol­wiek wyda­rze­nie, wypeł­nio­ny gorz­ką eufo­rią, że nie muszę nic z nim robić. Bo Jeskoń­czy­łem. Znasz aneg­do­tę o dys­ty­chu i dwóch czu­baj­kach kaniach?

Nie znam.

Poje­cha­łem zro­bić tro­chę dys­ty­chów do nie­od­le­głe­go lasu, poprze­dzo­ne­go szpa­le­rem cze­re­śni, gdzie zamie­rza­łem śnia­da­nio­wać; sią­pił poran­ny kapu­śnia­czek, doje­cha­łem do drze­wa, na któ­re wła­zi­łem po gałę­ziach, żeby pod­jeść cze­re­śni i wyła­pać jakieś wyda­rze­nie dys­ty­chu war­te; nie­ste­ty, całe było w rosie i ześli­zgi­wa­łem się z pnia, byłem już mokry i było mi obo­jęt­ne, co dalej: usia­dłem na mura­wie i cze­ka­łem na cokol­wiek ‒ wychwy­ci­łem sój­kę: sło­wo, bażan­ta: sło­wo, prze­to­czy­ła się cię­ża­rów­ka: sło­wo. Nie wiem, ile to trwa­ło, pew­nie z dwie godzi­ny: nagle dostrze­głem ‒ ja, sku­pio­ny na każ­dym moż­li­wym zda­rze­niu! ‒ że pod obo­ma łok­cia­mi mam mło­dziut­kie kanie, któ­rych ewi­dent­nie tam nie było, kie­dy tam sia­da­łem. Po pro­stu, wyro­sły w dys­ty­chu. I wte­dy zro­zu­mia­łem, że tak już będzie.

Czy ten stan nie­wyj­ścia z Nichma wpływ na pisa­nie wier­szy i kle­je­nie ksią­żek?

Nie wiem; to szer­sze. A w Kalen­da­rzu…jest kil­ka wier­szy sprzed Nichi jedy­ny napi­sa­ny w trak­cie, za któ­ry dol­no­ślą­ska „Wybor­cza” mia­ła mi dać osiem­dzie­siąt dwa zło­te, żebym se poje­chał do Pra­gi, ale osta­tecz­nie go nie wzię­ła, bo jest tam wul­ga­ryzm i nazwi­sko nie­lu­bia­ne­go poli­ty­ka. Do Pra­gi poje­cha­łem za pie­nią­dze Prze­my­sła­wa Wit­kow­skie­go.

Cho­dzi o wiersz otwie­ra­ją­cy książ­kę? To przy oka­zji w imie­niu „Wybor­czej” zapy­tam: po co ci ten Kor­win, skąd i na co go przy­wia­ło?

Spa­łem na ambo­nie łowiec­kiej i coś łazi­ło pod spodem; jest pro­sty test, żeby spraw­dzić ‒ zwie­rzę czy czło­wiek ‒ mówisz spo­koj­nie dziw­ne zda­nie: jeśli to czło­wiek, znie­ru­cho­mie­je; jeśli duży ssak, rzu­ci się w galop. Jeśli to pies, zając albo ptak żeru­ją­cy w runie, to bez zna­cze­nia. Powie­dzia­łem więc spo­koj­nie: „Idź do Kor­wi­na, idź do Pol­ski”, i usły­sza­łem tętent i huk drob­ne­go drew­na (czy­li dzik; jeleń oddał­by jesz­cze dźwięk ze ścię­gien, sar­na zni­kła­by cicho). Rano obu­dzi­łem się z całym wier­szem ‒ z wyje­ba­nym wspól­nym fron­tem, z Tom­kiem Puł­ką w Styk­sie Fabrycz­na, z Pol­ską Żydów i Cyga­nów, nawet sie­bie tam zmie­ści­łem. Ot, sto­ries. Ambo­ny łowiec­kie, jak wia­do­mo, są cyta­tem Zagła­dy, łatwo tam o róż­ne przy­po­mnie­nia.

To wie­le tłu­ma­czy! Dobrze, ale odtruch­ta­li­śmy tro­chę od Nich, a chcia­łam jesz­cze Jepomę­czyć. Co myślisz o odbio­rze tej książ­ki wśród czy­tel­ni­ków i kry­ty­ków? Czy w ogó­le ma to zna­cze­nie? Widy­wa­łam np. takie gło­sy, jak ten, któ­ry zacy­tu­ję w cało­ści: „Bez kon­tek­stu ten tom się nie bro­ni, a dość obrzy­dli­we jest przy­sła­nia­nie swo­jej nie­mo­cy twór­czej tra­ge­dią z innej czę­ści świa­ta”.

Nic nie myślę; jest to jedy­ny mój tekst, o któ­rym napi­sa­łem inny tekst, chy­ba nawet dwa; prze­stał­bym pisać, jeśli­bym Ichnie skoń­czył: i to jest książ­ka implo­zja, bez klu­cza, a więc otwar­ta i nie­moż­li­wa do zamknię­cia. Ona nie pro­si o czy­tel­ni­ka, tyl­ko go wypra­sza ze stre­fy zgnio­tu.

Wypra­sza, żeby nie zro­bił sobie krzyw­dy w tej stre­fie zgnio­tu?

Nie.

Okej. Przejdź­my do Kalen­da­rza…Mam poczu­cie, że książ­kę w pewien spo­sób orga­ni­zu­je strach, zaczy­na­jąc od mot­ta wyję­te­go z Básníka Ticho, a koń­cząc na ostat­nim wier­szu. Czy two­je pisa­nie słu­ży ‒ wśród innych rze­czy ‒ jakie­muś oswa­ja­niu stra­chu, dystan­so­wa­niu go, żeby „wszyst­ko było odro­bi­nę dalej”?

Tak, ale upie­rał­bym się, że to cudze stra­chy, któ­rym daję wybrzmieć, bo to robo­ta dla mnie. Bo ja się nie boję nicze­go prze­cież.

Buki też nie?

Byłem z Buką. Nicze­go; i nigdy bym stra­chu nie przy­kry­wał iro­nią i głu­paw­ką. Ja nie. Wszy­scy się boją, a ja nie. Nicze­go się nie boję, tyl­ko cza­sem chciał­bym być odważ­ny jak każ­da kobie­ta.

Do mnie nie moż­na taki­mi sub­tel­ny­mi szy­der­stwa­mi, bo nie chwy­tam.

Każ­da kobie­ta, z któ­rą byłem, zabi­je mnie teraz za tę Bukę. A Buka mnie nie obro­ni; pier­do­lo­na soli­dar­ność jaj­ni­ków.

Zale­ży, jak się zapa­tru­ją na Bukę, bo to bar­dzo nie­jed­no­znacz­na postać prze­cież. Prócz mot­ta jest dedy­ka­cja zwró­co­na w stro­nę pol­skich, cze­skich i sło­wac­kich świń. Dla­cze­go zade­dy­ko­wa­łeś Kalen­darz…świ­niom?

Widzisz, świ­nie nasze mają ostat­nio złą pas­sę, szlach­tu­je się je, je od Gdań­ska po Bra­ty­sła­wę, zabi­ja noża­mi i z bro­ni pal­nej, niech­że zosta­nie po tym jakiś ślad, choć­by wia­no­wa­nie moje.

W ogó­le zwie­rzę­ta od daw­na nie mają dobrej pas­sy, nie­daw­no się zasta­na­wia­łam, kie­dy ostat­nio mia­ły, i wyszło mi, że może przed udo­mo­wie­niem, czy­li jakieś dzie­sięć tysię­cy lat temu. Przy oka­zji ‒ absur­dal­nie bar­dzo bym chcia­ła zadać jakieś mądre pyta­nie o wiersz o małp­ce, ale nie mam żad­ne­go mądre­go pyta­nia, a chcia­ła­bym o tym wier­szu poga­dać.

Znasz zapew­ne histo­rię ole­ju pal­mo­we­go, jego nagłej karie­ry w jakimś stop­niu opar­tej na pro­pa­gan­dzie wege­ta­riań­skiej, kie­dy to jest jeden z pod­sta­wo­wych czyn­ni­ków degra­da­cji śro­do­wi­ska w Afry­ce i Azji; wiesz, że tere­ny prze­zna­cza­ne pod plan­ta­cje pal­my ole­istej są naj­pierw głu­szo­ne che­micz­nie nalo­ta­mi itd.?

Tak, znam motyw z ole­jem pal­mo­wym. I sły­sza­łam już też, że olej pal­mo­wy i tak jest naj­mniej­szym złem, że pro­duk­cja innych ole­jów była­by jesz­cze bar­dziej degra­du­ją­ca dla śro­do­wi­ska.

Zoba­czy­łem po pro­stu pło­ną­cą mał­pę, nowe My Lai, i zapra­gną­łem jej twarz zacią­gnąć nam wszyst­kim na gębę.

Myśla­łam o tym, że to jakiś spo­sób oca­le­nia tej mał­py, ale wła­ści­wie bar­dzo nędz­ny wobec tego, co się z nią sta­ło.

Widzia­łem Jac­ka Pod­sia­dłę w koszul­ce Janu­sza Kor­cza­ka.

Dobra, zakręć­my jesz­cze w stro­nę aneg­dot. Pierw­szy raz byłam świad­kiem pro­ce­su prze­obra­że­nia aneg­do­ty opo­wie­dzia­nej na żywo w knaj­pie czy tam tek­sto­wo w poście na Face­bo­oku w wiersz publi­ko­wa­ny w książ­ce (nie wiem, czy robi­łeś tak wcze­śniej, ale nie­któ­re wier­sze z Requ­iemi Poko­ju widzeńwyglą­da­ją aneg­do­to­wo).Kalen­darz…ma co naj­mniej kil­ka takich miejsc (m.in. ogrom­nie przej­mu­ją­cy tekst o Janie Pala­chu). Jak postrze­gasz rolę aneg­do­ty w poezji i jak płyn­na jest dla cie­bie gra­ni­ca mię­dzy aneg­do­tą a wier­szem?

Płyn­na, płyn­na; płyn­na i pal­na. Za histo­rią o uli­cy Pala­cha na Zgo­rze­li­sku idzie pro­sta histo­ria; dwa­dzie­ścia lat o tym myśla­łem i w koń­cu napi­sa­łem tekst o nie­umie­jęt­no­ści napi­sa­nia o tym tek­stu. Jest tam też wątek oso­bi­sty, w koń­cu ten tekst to list do Ticha; przy­po­mi­nam, że Palach nie był jedy­ny i ostat­ni w Repu­bli­ce; po 1989 r., po 1992 r. doko­na­ło samo­spa­le­nia kil­ka innych osób, m.in. w pro­te­ście prze­ciw komer­cja­li­za­cji ide­ałów anty­ko­mu­ni­stycz­nych, i cha­rak­te­ry­stycz­ne jest to, że im ktoś bar­dziej wspo­mi­na Pala­cha i Siw­ca, tym bar­dziej nie­istot­na jest dla nie­go histo­ria Zden­ka Adam­ca.

To masz bonu­sik: poszli­śmy z Rybą na uli­cę Ryszar­da Siw­ca poło­żyć tam jakieś kwia­ty w rocz­ni­cę jego aktu i spo­tka­li­śmy tam paru kon­ser­wa­tyw­nych Cze­chów, w tym poetę Petra Kra­la, zadu­ma­li się nad nami i zabra­li nas na piwo; usie­dli­śmy w jakiejś dys­tyn­go­wa­nej budzie przy jed­nym sto­le dla kil­ku­na­stu osób: oprócz piwa poja­wi­ły się dwa kie­lisz­ki wód­ki i tak sobie sta­ły; w koń­cu Kral wska­zał nam gestem, że są dla nas, spy­ta­łem, cze­mu tyl­ko dwa: odpo­wie­dział mi: „Piwo dla wszyst­kich, wód­ka dla Pola­ków”.

Zde­něk Ada­mec jest w ogó­le dużo mniej obec­ny, co widać nawet po szyb­kim zgo­oglo­wa­niu: Palach i Siwiec mają stro­ny na pol­skiej Wiki­pe­dii, Ada­miec nie ma.

I był gru­by. I spa­lił się, bo mu było smut­no, a to się nie nada­je. Pamię­tasz taką puen­tę ze Świrsz­czyń­skiej, że ran­na sani­ta­riusz­ka nie chce umrzeć, żeby niko­mu nie było smut­no, nawet Niem­com?

Pamię­tam.

Pew­nie nic tego nie prze­bi­je.

Ale cze­kaj, zostań­my jesz­cze chwi­lę przy Adam­cu. Cze­mu on jest nie­waż­ny dla ludzi, dla któ­rych waż­ni są Palach i Siwiec? Cze­ska Wiki­pe­dia mówi mi (usta­mi trans­la­to­ra), że Ada­miec spa­lił się nie tyl­ko dla­te­go, że mu było smut­no, ale też w pro­te­ście: prze­ciw­ko kon­sump­cjo­ni­zmo­wi, prze­ciw­ko rzą­do­wi, powo­ły­wał się na Pala­cha i tak dalej.

Bo Palach był pra­wi­cow­cem, któ­ry spa­lił się prze­ciw bol­sze­wi­zmo­wi, a Ada­mec kontr­kul­tu­row­cem z pipi­dów­ki, któ­ry spa­lił się prze­ciw ham­bur­ge­rom.

Kur­wa, smut­ne to wszyst­ko.

Cze­chy są smut­ne. Są Austrią.

Mia­łam zapro­te­sto­wać, że cze­mu bycie Austrią smut­ne, ale potem pomy­śla­łam, z jaki­mi trze­ma rze­cza­mi koja­rzy mi się Austria. Otóż: Hitler, Fritzl, księż­nicz­ka Sis­si.

Na Sło­wa­cji z kolei w mia­stecz­ku Bar­de­jov wsze­dłem kie­dyś do knaj­py, w któ­rej wszy­scy sie­dzie­li tyłem do tele­wi­zo­ra, w któ­rym leciał mecz Slo­va­na Bra­ty­sła­wa z Austrią Wie­deń, pusz­czo­ny tyl­ko po to, żeby wszy­scy mogli się odwró­cić. I smut­niej­sze­go miej­sca niż Sło­wa­cja, oprócz paru miejsc na Litwie, nie ma, więc zaba­wa tam jest naj­peł­niej­sza.

Dobra, wróć­my na chwi­lę do Pol­ski, kon­kret­nie do ostat­nie­go wier­sza z książ­ki. Więc w sumie wróć­my do świń i stra­chu, ale na począ­tek chcia­ła­bym nawią­zać do minia­tu­ro­wej dys­ku­sji, któ­ra mia­ła miej­sce na Face­bo­oku pod tym tek­stem. Cho­dzi­ło tam o kwe­stię spo­so­bu zapi­su „Pra­wa i Spra­wie­dli­wo­ści” – czy skró­tem, czy mały­mi lite­ra­mi, czy z wiel­kich liter. Pisa­łeś wte­dy o odzy­ski­wa­niu słów albo o uty­li­zo­wa­niu ich. Dla­cze­go uty­li­zo­wać zamiast odzy­ski­wać? Nie ma czego/nie ma po co odzy­ski­wać?

Co dasz do wier­sza, to prze­pa­dło, czyż nie?

Mam na dys­ku dwie wer­sje two­jej książ­ki. W wier­szu „Przez fron­to­we okno 2” w pierw­szej wer­sji poja­wia­ją się meble z Ikei, któ­re w dru­giej wer­sji trans­for­mu­ją się w meble Bodzio. Uwa­żam tę zmia­nę za istot­ną, więc zapy­tam: cze­mu aku­rat tak?

Ze skru­pu­lat­no­ści, Aniu. Tekst pisa­łem z sie­dem­dzie­się­ciu metrów, redak­cją robi­łem z metrów czte­rech i znać już było mar­ki.

Zno­wu się nabi­jasz ze mnie, ale zrzu­cę to na karb zmę­cze­nia, bo też jestem zmę­czo­na.

Nie nabi­jam się z cie­bie dla­te­go, że jesteś zmę­czo­na, a dla­te­go, że jesteś wścib­ska i sprze­da­jesz mnie, że pota­jem­nie popra­wiam se tek­sty.

Nie, mia­łam na myśli, że nabi­jasz się, bo sameś zmę­czo­ny. No weź, a co w tym złe­go, że popra­wiasz.

Zmę­czo­ny jestem bar­dziej kuch­nią, bo gotu­ję od 13.00 i chęt­nie bym już skoń­czył, ale jesz­cze kapie, a ta roz­mo­wa co praw­da powo­du­je, że zapo­mi­nam pod­ło­żyć do ognia, ale sta­no­wi też jakąś odbit­kę.

A co robisz teraz, tj. nie teraz-teraz tyl­ko teraz, tj. po napi­sa­niu Kalen­da­rza…? Poza miesz­ka­niem w lesie?

Będę pisał i tłu­ma­czył, poił, kar­mił i fry­mar­czył.

Co/kogo będziesz tłu­ma­czył? Opo­wiesz coś wię­cej?

Kare­la Tumę, Basni­ka Ticho, na razie star­czy.

Zatem pisz, tłu­macz, pój, karm, fry­marcz. Dzię­ki za roz­mo­wę.

Ze wza­jem­no­ścią, Anno Aniu.

O autorach i autorkach

Anna Adamowicz

Urodziła się w 1993 roku w Lubinie, mieszka i pracuje we Wrocławiu. Diagnostka laboratoryjna, poetka, autorka pięciu książek, z których najnowsza to Stłuc. Kręgosłup Tytanii Skrzydło. Nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia oraz międzynarodowej Nagrody Václava Buriana. Wyróżniona Nagrodą im. Wisławy Szymborskiej. Tłumaczona na języki i obrazy.

Konrad Góra

ur. w 1978 r. Za tom Pokój widzeń(2011) nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Wydał również książki Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem(2008), Siła niższa (full hasiok) (2012), Nie (2016) i Kalendarz majów (2019), który przyniósł mu nominację do Nagrody Literackiej Gdynia i Nagrody Literackiej Nike. W 2020 r. ukaże się jego wybór wierszy Wojna (pieśń lisów). Autor wyboru wierszy Anny Świrszczyńskiej Kona ostatni człowiek. Mieszka w Ligocie Małej i lasach.

Powiązania