wywiady / o książce

Poczucie łączności

Joanna Roszak

Roman Honet

Rozmowa Romana Honeta z Joanną Roszak, towarzysząca premierze książki Przyszli niedokonani, wydanej nakładem Biura Literackiego 5 lutego 2018 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Roman Honet: Poroz­ma­wiaj­my o tomie. Kim są przy­szli nie­do­ko­na­ni?

Joan­na Roszak: To ci, któ­rzy przy­cho­dzą do mnie w myślach, ale w fizycz­nej prze­strze­ni pozo­sta­ją nie­do­ko­na­ni. Zawar­te w tytu­le napię­cie mię­dzy cza­sem a try­bem rodzi pew­ną trud­ność. Oczy­wi­ście wie­le z posta­ci, któ­re kry­ją się w tytu­le, to ludzie ucie­ka­ją­cy ze swo­ich domów z powo­du woj­ny. Czy­li teren wywo­łu­je tren, a plank­tós (po grec­ku: błą­ka­ją­cy się) – taki tytuł nosi jeden z wier­szy – zmie­nia się w plankt. Ale moż­na prze­czy­tać ten tytuł ina­czej. Tryb się nie zmie­nia, ale cza­sow­nik sta­je się epi­te­tem rów­nym rze­czow­ni­ko­wi zbio­ro­we­mu – nie­do­ko­na­ni nam się zda­rzą, kie­dyś, w przy­szło­ści. Może sami nimi zosta­nie­my dla kogoś? A może nie zda­rzy nam się coś, na co cze­ka­my? Choć książ­ka, war­to wspo­mnieć, doty­ka tak­że tema­tu codzien­ne­go ucho­dze­nia, ludz­kie­go uby­wa­nia.

Było­by pięk­nie, gdy­by wier­sze mogły choć na chwi­lę wyjść z czy­tel­ni­ka­mi poza książ­kę, gdy­by choć dla jed­nej oso­by sta­ły się – powtó­rzę obraz Kaf­ki – sie­kie­rą na zamar­z­nię­te morze w nich, w nas.

Zamar­z­nię­te morze? A jeśli morze Kaf­ki nie zama­rza we współ­cze­snym czło­wie­ku, bo ten czło­wiek jest zbyt mały, by tkwi­ło w nim morze? 

Roz­glą­da­nie się po świe­cie może przy­pra­wia o uczu­cie stra­chu przed taką ducho­wą klau­stro­fo­bią. Wie­lu ludzi pew­nie gdzieś znio­sło, cza­sem gło­du­je­my przy zasta­wio­nych sto­łach. Ale to chy­ba nic nowe­go. Mam wokół sie­bie ogrom ludzi, któ­rzy otwie­ra­ją się na takie ude­rze­nia, szu­ka­ją ich.

Nic nowe­go. Dla­cze­go więc nie przy­sta­jesz na to ze sto­ic­kim spo­ko­jem?

Sto­ic­ki spo­kój raczej nie słu­ży ani poezji, ani życiu poza poezją. Chy­ba że ktoś woli taki wychło­dzo­ny tryb prze­ży­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści.

Sán­dor Márai zapi­sał, że ideą XIX wie­ku była wol­ność, a ideą XX –  eme­ry­tu­ra. Zgo­dzi­ła­byś się z nim? I co uzna­ła­byś za swo­ją ideę jako oso­by piszą­cej…

Ideą XXI wie­ku znów jest wol­ność. Kie­dy pytasz o moją ideę jako oso­by piszą­cej, i tak­że prze­cież czy­ta­ją­cej, się­gam po wnio­ski z eks­pe­ry­men­tu Arthu­ra Aro­na: czte­ry minu­ty spę­dzo­ne przez obcych ludzi na patrze­niu sobie w oczy zbli­ża ich i budu­je mię­dzy nimi rela­cję opar­tą na bli­sko­ści. Ale empa­tię może budo­wać tak­że inten­syw­ne spo­tka­nie z wier­szem: krót­kim, zale­d­wie suge­ru­ją­cym zna­cze­nie, komu­ni­ku­ją­cym nie tyl­ko sło­wem, ale tak­że ciszą. Taki wiersz może budzić pra­gnie­nie wol­no­ści. Jak wier­sze Mary Oli­ver (zawdzię­czam je dwóm kole­żan­kom psy­cho­loż­kom). Jak książ­ki Mar­ga­ret Atwo­od. Jak opo­wie­ści, któ­re zebrał Jor­ge Bucay.

Wła­śnie. A twoi ulu­bie­ni auto­rzy? Zarów­no w pro­zie, jak i w liry­ce – z całą pro­sto­tą: co lubisz czy­tać, czy­je pomy­sły i sło­wa wywar­ły na cie­bie wpływ, odci­snę­ły szcze­gól­ne pięt­no? Masz swo­ich auto­rów nie­zbęd­nych, być może od zawsze, a może nie­któ­rzy byli dla cie­bie istot­ni w pew­nym cza­sie, teraz już nie­ko­niecz­nie, nie­mniej bez ich obec­no­ści nie żyła­byś tak, jak żyjesz, nie pisa­ła tak, jak piszesz?

 Nor­wid, Miłosz, Szym­bor­ska, Kor­czak, Barań­czak, Iwo­na Chmie­lew­ska, Inge­borg Bach­mann. Nędz­ni­cy Hugo. Nie wiem, co im zawdzię­czam jako oso­ba piszą­ca. Pew­nie nie­ma­ło. Lepiej zresz­tą nie ujaw­niać się, będąc poet­ką, z inten­syw­ny­mi lek­tu­ra­mi, bo jeśli ktoś bar­dzo chce usły­szeć w wier­szach pohu­ki­wa­nia czy­ta­nych poetów, znaj­dzie. Ale mam nadzie­ję, że zestaw pytań o Cela­na i Kar­po­wi­cza jako rze­ko­mych patro­nów wier­szy już napraw­dę się wyczer­pał.

I dzię­ki za pyta­nie o to, któ­rzy auto­rzy spra­wia­ją, że żyje­my, jak żyje­my. Nie­czy­ta­ją­cy chy­ba nie wie­rzą, że lite­ra­tu­ra, a już na pew­no że poezja, może uczyć znaj­do­wa­nia har­mo­nii z sobą, z naj­bliż­szym oto­cze­niem, z zie­mią. Ale mam wte­dy na podo­rę­dziu obraz z wier­sza Józe­fa Bara­na, któ­ry przy­rów­nał jej dzia­ła­nie do ruchu skrzy­deł moty­la. Może wywo­łać coś na kształt tor­na­da. Może mieć oca­la­ją­cy wpływ.

Każ­dy powrót do domu w myślach jest powro­tem do sta­nu, do wyobra­że­nia, nie do miej­sca. Co wobec tego zna­czy dla cie­bie dom? Twój dom, ten fizycz­ny i noszo­ny w pamię­ci. Czym się róż­nią?

Dom jest tym, co trud­no zastą­pić, sta­nem wyj­ścio­wym. Miej­scem pisa­nym i myśla­nym wiel­ką lite­rą. Ten fizycz­ny cza­sem bar­dziej przy­po­mi­na miesz­ka­nie niż dom: wiecz­nie mam w kory­ta­rzu waliz­kę do prze­pa­ko­wa­nia, więk­szość tygo­dnia miesz­kam sama. No i jest jesz­cze miesz­ka­nie moich rodzi­ców, któ­re aku­rat ma, dzię­ki nim, wszel­kie zna­mio­na domu. A poza tym, wia­do­mo, love is a pla­ce. Więc może rzecz w tym, żeby budo­wać dom na miesz­ka­niu. Gdy­by pol­ska szko­ła wzię­ła to sobie do ser­ca (tak­że aran­żu­jąc prze­strzeń lek­cyj­ną ina­czej niż trzy rzę­dy ławek w ste­ryl­nej prze­strze­ni, ale rów­nież budu­jąc rela­cję uczeń–uczeń), efek­ty edu­ka­cyj­ne też osią­ga­ła­by lep­sze. Gdy­by „dopa­so­wać szko­łę do potrzeb dziec­ka, zamiast dziec­ko do potrzeb szko­ły”, a wspo­mniał o tym Ale­xan­der S. Neill w książ­ce Nowa Sum­mer­hill, pew­nie nie­co wię­cej mia­ła­by z domu.

Czy napi­sa­łaś tom, mając tytuł w swo­ich zamie­rze­niach od począt­ku, czy poja­wił się póź­niej, już jako nazwa cało­ści? Jak w two­im przy­pad­ku, tak­że uwzględ­nia­jąc two­je poprzed­nie tomy, prze­bie­ga­ło pisa­nie wier­szy, było uło­żo­ne pod tytuł czy zmie­rza­ło po tytuł?

Pierw­szy raz dość szyb­ko wie­dzia­łam, że ta książ­ka będzie na temat – inny niż tyl­ko ja, moje. Pisa­łam te wier­sze z ręką na ser­cu. I pisa­łam, żeby roz­wi­kłać w gło­wie zagad­kę losu kon­kret­nych ludzi i zagad­kę obo­jęt­no­ści, nie­po­ro­zu­mie­nia. Wie­dzia­łam, że chcę dać dom róż­nym rodza­jom bez­dom­no­ści. Bo prze­cież dwa wier­sze mają za boha­te­rów bez­dom­ne zwie­rzę­ta. Na stro­nach dwu­dzie­stej szó­stej, tak­że dwu­dzie­stej siód­mej, wiersz „co myśli ten pies” raz jesz­cze opo­wia­da o psie, któ­re­go mój przy­ja­ciel kar­mi codzien­nie w Bia­łej Pod­la­skiej, a jeśli wyjeż­dża do mnie, znaj­du­je zastęp­stwo. Ten sam psiak zna­lazł się na okład­ce poprzed­nie­go tomu tego dnia. Inny wiersz napi­sa­łam w dzień, gdy odwie­dzi­li­śmy schro­ni­sko w Bia­łej, wypro­wa­dza­jąc stam­tąd na zawsze jed­ne­go psia­ka. Wcze­śniej nie byłam w schro­ni­sku dla zwie­rząt: moż­na się nie zorien­to­wać, kie­dy twarz sta­ła się mokra. Jęki, wycie, tumult, któ­ry się zry­wa z poja­wie­niem się każ­dej kolej­nej oso­by, prze­ra­ża­ją przez nagro­ma­dze­nie. A gdy spoj­rzeć na każ­de­go z tych psów osob­no, strach ustę­pu­je. Widać tyl­ko ich tęsk­no­tę, by czło­wiek pod­szedł tak­że do ich klat­ki, dotknął, zaga­dał, dolał wody, wziął na spa­cer. To wła­ści­wie ilu­stru­je, co się dzie­je, gdy roz­ło­ży­my masę na poje­dyn­cze i doda­my jako 1+1+…+1, jak się wów­czas zmie­nia­ją nasze emo­cje, jak strach może ustą­pić współ­czu­ciu i cze­muś na kształt miło­ści.

Wra­ca­jąc do tytu­łu, bo o nie­go pytasz. Poja­wi­ło się kil­ka tytu­łów-sta­cji pośred­nich. Ale gdy ten zapi­sa­łam na Mazu­rach, w sierp­niu 2017 roku, sta­ło się dla mnie jasne, że już zosta­nie. Wier­szy więc nie pisa­łam ani pod tytuł, ani pod temat. Choć oka­za­ły się wszyst­kie na tema­ty aku­rat naj­bar­dziej mnie zaj­mu­ją­ce, sko­re­lo­wa­ne prze­cież, choć­by jako w dostar­czy­cie­lach czę­ści słow­ni­ka, tak­że auto­te­ma­tycz­nie z samy­mi wier­sza­mi, z kon­kret­ny­mi ludź­mi, sytu­acja­mi: na przy­kład przy­nud­na­wej radzie peda­go­gicz­nej zawdzię­czam wiersz „pusto­stan”. Był to więc kon­se­kwent­ny pro­ces.

Dla­te­go tak­że cie­szę się, że tytuł został wkom­po­no­wa­ny w tę kon­kret­ną okład­kę. Tę histo­rię jesz­cze na koniec chęt­nie opo­wiem. Po tym, jak zaczę­łam pra­co­wać w Ogól­no­kształ­cą­cej Szko­le Bale­to­wej w Pozna­niu, z jed­ną z mam dzie­ci z kla­sy wycho­waw­czej, Karo­li­ną Jeske, współ­au­tor­ką pięk­nej książ­ki Puste miej­sce przy sto­le, w uro­dzi­ny Barań­cza­ka, w listo­pa­dzie, prze­pro­wa­dzi­ły­śmy zaję­cia – o utra­cie i zwia­stu­no­wo o uchodź­stwie. Jej roz­dział w książ­ce zaczy­na się od wido­ku z okna na mural z wier­szem Sta­ni­sła­wa Barań­cza­ka „Jeże­li por­ce­la­na, to wyłącz­nie taka”. Dzie­cia­ki zro­bi­ły to, co Karo­li­na w książ­ce. Nary­so­wa­ły ołów­kiem swo­ją prze­strzeń intym­ną, domo­wą, a póź­niej koleżanka/kolega wyma­zy­wa­li im z gra­fik kil­ka ele­men­tów – cza­sem łóż­ko, cza­sem lam­pę, gorzej jeśli kota, naj­go­rzej jeśli bra­ta… Waż­na lek­cja. Dla nas też. I uda­na. A wie­czo­rem zadzwo­ni­łam do Karo­li­ny, pro­sząc, by w gra­fi­kę Klat­ki zgo­dzi­ła się opa­tu­lić moje wier­sze z nowej książ­ki.

Temat, jak mówisz, „inny niż ty, niż two­je”, lecz tobie bli­ski. Jak po nie­go się­ga­łaś – cze­go jesz­cze potrze­ba, by w efek­cie „ręka przy ser­cu” nie była jał­muż­ną czy tam: odro­bie­niem zada­nia na temat, tutaj – temat kon­kret­nych ludzi, zwa­nych uchodź­ca­mi?

Ten temat był tak domi­nu­ją­cy, że wier­sze same się pisa­ły. Nie mia­łam pla­nu, by este­ty­zo­wać zbio­ro­we i jed­nost­ko­we cier­pie­nie. Albo wrzu­cić kil­ka wer­sów jał­muż­ny. Zresz­tą, sytu­acja wyma­ga o wie­le wię­cej.

Wspo­mnia­łaś o Mazu­rach. Czę­sto tam bywasz? Dokąd jesz­cze lubisz jeź­dzić? I bez cze­go nie wyobra­żasz sobie żad­nej podró­ży?

Bywa­my na Mazu­rach od trzech lat, w środ­ku lasu, w obskur­nym dom­ku. Przez noc w sierp­niu wyra­sta­ją przed drew­nia­nym dom­kiem grzy­by. Moż­na je zry­wać, łażąc z kawą i plą­cząc się w paję­czy­nach. Nauczy­łam się odczy­ty­wać kie­run­ki świa­ta, z zasko­cze­niem skon­sta­to­wa­łam, że sąsiad-pająk potra­fi zwi­nąć paję­czy­nę i prze­nieść nie­co dalej, zoba­czy­łam z sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi taką ciem­ność, jakiej nie moż­na ujrzeć w mie­ście, total­ną ciem­ność w nocy. Pona­zy­wa­łam polne rośli­ny. Zało­ży­łam ziel­nik. Więc spo­ro pier­wot­nych rze­czy mnie tam spo­tka­ło. Regu­lar­nie, cza­sem kil­ka razy w mie­sią­cu, jeż­dżę do Bia­łej, gdzie mam część życia pry­wat­ne­go. I nie wyobra­żam sobie żad­nej podró­ży bez cze­goś do czy­ta­nia i bez ołów­ka.

Coś do czy­ta­nia to jed­na z kolej­nych ksią­żek, czy może jest taka, któ­rą czy­tasz nie­ustan­nie, raz po raz do niej wra­casz, ta two­ja książ­ka ulu­bio­na? Jest?

Codzien­ność szkol­na spra­wia, że cyklicz­nie się­gam po nie­mal­że te same książ­ki, więc w podróż chy­ba nie zda­rzy­ło mi się zabrać takiej, któ­rą już wcze­śniej czy­ta­łam.

Czy jest coś, o czym chcia­łaś napi­sać, ale nie zdo­ła­łaś tego zro­bić z bra­ku cza­su, z zapo­mnie­nia, z nie­moż­no­ści?

Mam kil­ka wier­szy, w szki­cach. Tyl­ko tyle. Jeden, któ­ry szcze­gól­nie lubię, o zwie­rzę­tach pod­cho­dzą­cych pod moje okna, gdy docie­ra do mnie mało krze­pią­ca wia­do­mość. Miesz­kam co praw­da w Pozna­niu, na osie­dlu, ale zawsze kie­dy coś się nad­kru­sza, patrzę w okno i widzę sar­ny. Ostat­nio też dzi­ki.

A gdy­by odwró­cić sytu­ację: czy jest w two­jej poezji coś, co – wdzia­ne teraz wła­śnie z per­spek­ty­wy cza­su, wobec przy­po­mnie­nia i moż­li­wo­ści; załóż­my, że to wszyst­ko jest czy się przy­da­rza – napi­sa­łaś, a teraz tego żału­jesz? Ewen­tu­al­nie uzna­jesz za tak obo­jęt­ne, że aż zbęd­ne?

Nie chcia­ła­bym na te miej­sca kie­ro­wać teraz świa­tła. Ale zakła­dam, że każ­dy wiersz był eta­pem, któ­ry dopro­wa­dził do teraz. Więc może po swo­je­mu był potrzeb­ny.

Czy więc pisa­nie według cie­bie skła­da się z eta­pów, czy jest to pro­ces nie­da­ją­cy się podzie­lić na eta­py? Jeśli bowiem eta­py, to eta­py cze­go?… Eta­py wywią­za­nia się z tema­tu, eta­py okre­ślo­nej poety­ki?

Zapew­ne cezu­ry róż­nie zosta­ją moty­wo­wa­ne. Chy­ba trud­no nie zoba­czyć róż­ni­cy mię­dzy książ­ka­mi przy­szli nie­do­ko­na­ni i tego dnia oraz mię­dzy trze­ma poprzed­ni­mi: lele, wewe i ladi­no. Ukła­da­ją się w coś na kształt dyp­ty­ku i tryp­ty­ku. A róż­ni­ca zapew­ne obej­mu­je i poety­kę, i tema­ty­kę.

Jakie masz zwy­cza­je pisar­skie, nazwij­my to upodo­ba­nia­mi sytu­acyj­nym: prę­dzej cicha noc czy tram­waj jadą­cy przez skrzy­żo­wa­nie?

Zakła­dam, że pytasz o wier­sze. Bo wszyst­kie inne tek­sty piszę i porząd­ku­ję w mniej ste­ryl­nych warun­kach. I w ogó­le mogła­bym spa­ra­fra­zo­wać zda­nie Sylvii Plath o tym, że pisa­nie poezji to uni­ka­nie praw­dzi­wej pra­cy pisa­nia pro­zy. Czy­li po pro­stu wszyst­kie­go, co nie jest wier­szem (jak dowie­dział się Pan Jour­da­in od nauczy­cie­la filo­zo­fii).

Cichą nocą albo cichym poran­kiem, raz na jakiś czas, wier­sze porząd­ku­ję, sczy­tu­ję, skre­ślam, dopi­su­ję. Naj­chęt­niej sie­dząc przy biur­ku – wszyst­ko inne powsta­je na kana­pie. Obok kom­pu­te­ra stoi maszy­na do pisa­nia po dziad­ku, obok jego i bab­ci kała­ma­rze. Stoi książ­ka ze zdję­cia­mi Jill Kre­mentz: żydow­scy pisa­rze i pisar­ki w ich biu­rach. Więc widzisz: też cał­kiem foto­ge­nicz­nie. Choć naj­bar­dziej lubię wier­sze pisa­ne od pierw­sze­go do ostat­nie­go sło­wa w kil­ka minut. I te natu­ral­nie powsta­ją w zupeł­nie innych oko­licz­no­ściach. Tak było z „odchy­le­niem” z poprzed­nie­go tomu tego dnia. Nie powie­dzia­ła­bym więc o upodo­ba­niach – oka­zu­ją się raczej koniecz­no­ścia­mi: szyb­kie­go reago­wa­nia, zapi­sy­wa­nia, łapa­nia. Bo w środ­ku dnia dużo się dzie­je. Nie łudzę się już, że zapa­mię­tam zbit­ki słów i obra­zów, któ­re ukła­da­ją się w wiersz w sytu­acjach mało poetyc­kich. Nauczy­łam się spie­szyć je łapać. Zbyt wie­le wier­szy już mi prze­pa­dło, bo zda­łam się na pamięć. Nawy­kłam do zaopa­trza­nia się w notes. Nie­któ­re wier­sze z nie­go też prze­pa­dły, bo nie mogłam się roz­czy­tać. W ramach prak­ty­ko­wa­nia sze­ro­ko poję­tej uważ­no­ści sta­ram się ostat­nio pisać ręcz­nie wol­niej, a wyraź­niej. W takim try­bie sta­wia­ne lite­ry, kro­ki, pasty nakła­da­ne na szczo­tecz­kę mają w sobie coś z medy­ta­cji, pozwa­la­ją otwo­rzyć się na to, co się wła­śnie dzie­je.

„Koniecz­no­ści szyb­kie­go reago­wa­nia” nie­wąt­pli­wie słu­żą ci w liry­ce. A w życiu? Mam na myśli rela­cję cza­su życia wzglę­dem cza­su pisa­nia: czy są dwa, na przy­kład rów­no­le­głe, choć mniej­sza o wek­tor, czy może to ten sam czas, w żaden spo­sób nie­zróż­ni­co­wa­ny?

Bywa to nie­ła­twa rela­cja, mię­dzy poezją a resz­tą życia. Cza­sem kie­dy spraw­dzam dwu­dzie­sty esej na ten sam temat, czu­ję, że tra­cę wła­sne sło­wa. I tak­że dla­te­go naj­lep­sze są począt­ki sierp­nia. A szyb­ka reak­cja i wła­ści­wa reak­cja to klucz do wszyst­kie­go.

Co dało ci pisa­nie wier­szy, a co zabra­ło?

Jest w tym coś obo­pól­ne­go, rze­czy­wi­ście. Mam poezję za przy­go­to­wa­nie do doświad­czeń, któ­rych jakoś tam się oba­wiam. I rela­cję ze zdo­by­cia ich. Cza­sem za list do kogoś. Cza­sem za notat­kę z dzien­ni­ka. Cza­sem za miej­sce na upa­mięt­nie­nie kogoś, cze­goś, obra­zu, myśli. Jeden z moich ulu­bio­nych afo­ry­zmów na temat poezji brzmi zresz­tą: „Może być nie­bez­piecz­na, szcze­gól­nie pięk­na poezja, bo daje nam złu­dze­nie posia­da­nia doświad­cze­nia bez zdo­by­cia go” (Rumi). Ale przede wszyst­kim trak­tu­ję poezję jako życio­we ćwi­cze­nie z uważ­no­ści. Pró­bę wpro­wa­dze­nia świa­do­mo­ści albo pod­nie­sie­nia jej do potę­gi. Przez ostat­ni rok dałam sobie czas na pro­wa­dze­nie nota­tek – po lek­tu­rze ksią­żek, po zoba­cze­niu fil­mów. Kupi­łam kred­ki, coraz czę­ściej piszę listy i coś na nich rysu­ję, zaopa­trzy­łam się w szy­deł­ko. To znów jakoś pier­wot­ne, jak wier­sze. W każ­dym innym sen­sie wiersz jest aku­rat tym pisa­nym, co zabie­ra naj­mniej. Wie­le innych pisa­nin zabie­ra ogrom cza­su i poważ­nie odci­na od ludzi, przy­pra­wia o poczu­cie nie­pew­no­ści, bo się prze­czy­ta­ło za mało, bo się pisze za wol­no, za nie tak. Przy wier­szach brak mi nega­tyw­nych emo­cji.

Wie­le cza­su poświę­ci­łaś Tymo­te­uszo­wi Kar­po­wi­czo­wi. Co spra­wi­ło, że wła­śnie Kar­po­wicz? Przy­pa­dek, fascy­na­cja, plan?

Na tam­tym eta­pie była to fascy­na­cja. Musia­ła prze­ro­dzić się w plan, sko­ro pisa­łam o nim dok­to­rat. Dziś mogę powie­dzieć, że spę­dzi­łam wie­le cza­su z poezją, z któ­rej zaska­ku­ją­co nie­wie­le mi zosta­ło. Na pew­no cał­kiem grun­tow­na wie­dza na temat sinu­sów i cosi­nu­sów. Na pew­no wie­le słów, któ­rych do cza­su jego lek­tu­ry nie zna­łam. I wresz­cie zosta­ła mi linij­ka ze 281 stro­ny Sło­jów zadrzew­nych: „nie da się otwo­rzyć świa­ta sze­rzej niż ludz­kich ramion”. A to już aku­rat bar­dzo dużo.

Nie­ba­wem uka­że się też tom Kar­po­wi­czow­skich ese­jów, któ­ry reda­go­wa­łam. Przy tej oka­zji – bo miesz­kam od roku z dwo­ma pudła­mi jego zapi­sków, odręcz­nych i dru­ko­wa­nych – natknę­łam się na jego tekst o poko­ju. I nagle po latach stwier­dzam, że spoj­rze­nie na poezję Kar­po­wi­cza w kon­tek­ście edu­ka­cyj­nym pozwo­li­ło­by czy­tać go w ramach peda­go­gi­ki pro­po­ko­jo­wej, zwra­ca­ją­cej się prze­ciw wyklu­cze­niom, inklu­zyw­nej. Mówi­my prze­cież o poecie, któ­ry radził sobie bez jed­nej ręki. Jego poezja – dziś to wyda­je mi się w niej naj­cie­kaw­sze – uczy tak­że wraż­li­wo­ści spo­łecz­nej, odwa­gi cywil­nej w wystę­po­wa­niu prze­ciw­ko dys­kry­mi­na­cji i prze­mo­cy, wykształ­ca posta­wy empa­tycz­ne. A gdy zain­te­re­so­wa­łam się auto­rem Odwró­co­ne­go świa­tła jako stu­dent­ka trze­cie­go roku polo­ni­sty­ki – fascy­no­wał mnie prze­pro­wa­dzo­ny przez nie­go pro­ces dopro­wa­dza­nia języ­ka do kon­tro­lo­wa­nej kata­stro­fy.

Nie­jed­ne­go Owi­diu­sza z Rzy­mu wypę­dzo­no, nie­jed­ne­go Dan­te­go wygna­no z Flo­ren­cji. Albo wyjeż­dża­li sami. Wła­śnie: Kar­po­wicz, Gom­bro­wicz, wspo­mnia­ny przez cie­bie Barań­czak, tak­że Mic­kie­wicz, Sło­wac­ki, Miłosz, Lechoń, Wie­rzyń­ski, Wit­tlin, Kosiń­ski, rów­nież Nabo­kov, Hes­se, Mann, Wie­chert, Joy­ce, Pound – to jed­ni z licz­nych twór­ców, któ­rych moż­na by zali­czyć do gro­na uchodź­ców. O, na przy­kład zasad­ni­czo na wygna­niu powsta­ła Biblia. Jak emi­gra­cja słu­ży pisa­rzom?

W pierw­szym roz­dzia­le Podró­ży Juliu­sza Sło­wac­kie­go na Wschód Ryszard Przy­byl­ski zapi­sał takie zda­nia: „Czym dla Pas­ca­la było oglą­da­nie otchła­ni wszech­świa­ta, tym dla Cha­te­au­brian­da było wędro­wa­nie przez zie­mię, kraj wygna­nia, na któ­rym roz­sia­ne były zna­ki sym­bo­licz­ne, takie na przy­kład jak nie­bo­tycz­ne sekwo­je i zapo­mnia­ny grób. Sło­wac­ki miał więc wiel­kie­go poprzed­ni­ka. W wędro­wa­nie wtrą­ci­ły go rów­nież wyda­rze­nia poli­tycz­ne, pozba­wia­jąc domu i ojczy­zny. Jak każ­dy wygna­niec miał prze­raź­li­wie roz­wi­nię­tą świa­do­mość, że cią­gle znaj­du­je się w dro­dze […]. Jak każ­dy wychodź­ca, miał prze­ko­na­nie, że jest kimś w rodza­ju wiecz­ne­go tuła­cza”. Zatem wyostrzo­na świa­do­mość. Czuć ją w tomie prze­kła­dów na pol­ski piszą­ce­go w afri­ka­ans połu­dnio­wo­afry­kań­skie­go Brey­te­na Brey­ten­ba­cha. W wier­szach Ben­ja­mi­na Zepha­nia­ha. War­san Shi­re, uro­dzo­na w Nairo­bi, miesz­ka­ją­ca w Lon­dy­nie, w jed­nym z wier­szy zawar­ła linię: „nikt nie sadza swo­ich dzie­ci do łód­ki jeśli woda nie jest bez­piecz­niej­sza niż ląd”. Dean­na Rod­ger zazna­cza­ła, że na papie­rze nie widać, jaki ma kolor skó­ry. Stan migra­cji jest zawsze egzy­sten­cjal­nym, a w przy­pad­ku piszą­cych tak­że inte­lek­tu­al­nym, este­tycz­nym wyzwa­niem.

Jak postrze­gasz współ­cze­sną liry­kę poru­sza­ją­cą kwe­stie spo­łecz­ne i poli­tycz­ne, czy to zaan­ga­żo­wa­nie wyni­ka z indy­wi­du­al­nej sytu­acji i wyni­ka­ją­cych z niej prze­my­śleń czło­wie­ka piszą­ce­go wier­sze, czy jest rodza­jem mod­ne­go przy­mu­su?

Mało czy­ta­łam przez ostat­nie dwa lata poezji, bo pisa­łam książ­kę o fizy­ku, Józe­fie Rot­bla­cie. Więc boom zaan­ga­żo­wa­nej poezji jako czy­tel­nicz­kę mnie omi­nął. Wia­do­mo – chcę nad­ro­bić. Pyta­łeś przed chwi­lą o migra­cję. Naj­bliż­szym mi migran­tem jest na pew­no wła­śnie Rot­blat: angiel­skie­go nauczył się już jako doro­sły czło­wiek, swo­ją mowę noblow­ską wygło­sił w 1995 roku naj­pięk­niej­szą angielsz­czy­zną, koń­cząc wręcz lite­rac­ką nutą, począt­ko­wo – krót­ko po wyjeź­dzie z War­sza­wy – odno­to­wy­wał serię wpa­dek. Po dwóch dniach uro­kli­wej wyciecz­ki napi­sał gospo­da­rzom: Thank you to be so hosti­le to me, myląc sło­wa wro­gi i gościn­ny, a gdy Aile­en Cha­dwick, żona jego pro­fe­so­ra, pyta­ła, czy oko­li­ca, któ­rą zamiesz­ku­je, jest noisy (gło­śna), on „potwier­dzał”, że nice (miła). Może więc obczy­zna, dozna­nie abso­lut­nej samot­no­ści. Rot­bla­ta spo­tka­ło to po Hiro­szi­mie, wia­do­mo­ści o śmier­ci żony w Bełż­cu go zahar­to­wa­ły. A w Oslo mówił: „Dąże­nie do świa­ta bez woj­ny ma pod­sta­wo­wy cel: prze­trwa­nie. Ale jeśli w tym pro­ce­sie dowia­du­je­my się, jak osią­gnąć to przez miłość, a nie przez strach, przez życz­li­wość, a nie przy­mus; jeśli w tym pro­ce­sie uczy­my się łączyć nie­zbęd­ne z przy­jem­nym, sto­sow­ne z dobro­czyn­nym, prak­tycz­ne z pięk­nym, będzie to dodat­ko­wy bodziec do podej­mo­wa­nia tego wiel­kie­go zada­nia. Przede wszyst­kim, pamię­taj­cie o swo­im czło­wie­czeń­stwie”.

Moż­na bez hipo­kry­zji opo­wia­dać o sile tych słów i nie być zaan­ga­żo­wa­nym?

Bli­ska jest mi kon­cep­cja poezji jako aktu poko­ju. Wyobra­żasz sobie pło­mien­ne sło­wa poety o nie­zja­da­niu zwie­rząt i ser­wo­wa­nie przez nie­go kotle­ta na obiad?

Choć tu aneg­do­ta: pod koniec listo­pa­da 2016 roku bra­łam udział w sesji na polo­ni­sty­ce, poświę­co­nej wła­śnie poezji zaan­ga­żo­wa­nej. Przy­go­to­wa­łam refe­rat o poezji współ­cze­snych uchodź­ców. W dys­ku­sji zapy­ta­no mnie, czym róż­ni się uchodź­stwo Syryj­czy­ków od pol­skie­go pod­czas dru­giej woj­ny świa­to­wej. Pamię­tam, że odpo­wie­dzia­łam m.in., że mamy nowe media. Dokład­nie tam­te­go dnia na Twit­te­rze inter­ne­to­wy zna­jo­my w oblę­żo­nym wów­czas Alep­po poka­zał ostat­nie jabł­ko w tym mie­ście. A może był to jego kana­rek, któ­ry zdechł, bo w domu nie było już szcząt­ków chle­ba, żeby go nakar­mić. Teraz już nie pamię­tam – choć oba te wpi­sy dokład­nie zano­to­wa­łam w gło­wie. Ludzie wio­dą­cy spo­koj­ne życie, mają­cy tytu­ły, zna­jo­mych, moż­li­wo­ści poki­wa­li gło­wą i poje­cha­li do domu. Nikt nie spy­tał, co może­my dla Syryj­czy­ków razem zro­bić. Huma­ni­ści i huma­nist­ki pod­czas sesji na temat poezji zaan­ga­żo­wa­nej. „Wspól­no­ta naro­dów Euro­py upa­dła wte­dy, gdy pozwo­li­ła, by był wyklę­ty jej naj­słab­szy czło­nek; upa­dła dla­te­go, że na to pozwo­li­ła”. To Arendt. Wra­ca­jąc, myśla­łam o „Cam­po di Fio­ri”, tych, któ­rym język stał się nam obcy, jak język daw­nej pla­ne­ty.

Wie­lo­krot­nie spo­ty­ka­łam się w poprzed­nim roku z dzieć­mi i mło­dzie­żą w szko­łach róż­nych miast – od dru­go­kla­si­stów z naucza­nia począt­ko­we­go do matu­rzy­stów, z ludź­mi doro­sły­mi – roz­ma­wia­jąc o bie­żą­cych wyzwa­niach. Na szczę­ście, to pyta­nie, „co może­my zro­bić”, nie­kie­dy się poja­wia­ło. Poja­wi­ło się w mojej kla­sie, mie­li­śmy w grud­niu na bia­łym obru­sie tale­rzyk dla Syrii. Jed­ni nie wyszli poza sym­bol, inni tak. Ale z prze­ko­na­niem spy­ta­li kie­dyś, co mogą zro­bić. Z wła­snej ini­cja­ty­wy odpu­ści­li pod­czas ostat­nich świąt swo­je pre­zen­ty, przy­go­to­wu­jąc dwa dla nie­zna­nych ludzi. Bar­dziej wie­rzę w dzie­ci niż w doro­słych, wie­rzę, że zmia­na spo­łecz­na jest w ich rękach.

Wspól­no­ta pozwo­li­ła… Wspól­no­ta nie pozwo­li­ła… Posłu­gi­wa­nie się kate­go­ria­mi wspól­no­to­wy­mi, nie­wąt­pli­wie chwy­tli­we i poważ­nie brzmią­ce, z pew­no­ścią na pozór, w zesta­wie­niu z losem okre­ślo­ne­go czło­wie­ka może zna­czyć nie­wie­le, a nawet nic. Za Orte­gą y Gas­se­tem i jego bada­nia­mi tłu­mu moż­na by uznać, że każ­de dzia­ła­nie gru­po­we zwal­nia od odpo­wie­dzial­no­ści, moż­na by więc roz­cią­gnąć to rozu­mo­wa­nie i przy­pusz­czać, że tak­że od myśle­nia, a w koń­cu od moż­no­ści, rów­nież od moż­no­ści dzia­ła­nia. Jak to widzisz?

Zgo­da, jestem tego naj­lep­szym przy­kła­dem, bo od kie­dy w Pozna­niu roz­ro­sła się gru­pa zaj­mu­ją­ca tym tema­tem, tro­chę odpu­ści­łam. To jed­no. Dru­gie: żeby stać się świa­do­mie czę­ścią wspól­no­ty, naj­czę­ściej nale­ży nawią­zać rela­cję z jed­nym czło­wie­kiem. I taka rela­cja jest jak kamień wrzu­co­ny w wodę, od któ­re­go roz­cho­dzą się coraz szer­sze krę­gi. Posta­wa empa­tycz­na chy­ba oka­zu­je się mało wybiór­cza – kto empa­tycz­nie odbie­ra wiersz, współ­czu­je psu i samot­ne­mu star­co­wi, pew­nie sta­ra się rozu­mieć głę­biej inne wyma­ga­ją­ce tego sytu­acje.

Wra­ca­jąc do nie­co wcze­śniej­sze­go pyta­nia: a jak tobie słu­ży pisa­nie poezji? Gom­bro­wicz zano­to­wał, że nie­któ­rzy arty­ści źle zno­szą sztu­kę, co nie ma jed­nak żad­ne­go prze­ło­że­nia na jakość tej sztu­ki. Jak to wyglą­da w two­im przy­pad­ku?

Mam pisa­nie za rodzaj wewnętrz­ne­go pro­ce­su, umoż­li­wia­ją­ce­go prze­ży­cie w wier­szach, moż­li­wość oczysz­cze­nia się z pew­nych myśli, nawią­za­nia głęb­sze­go kon­tak­tu, i z sobą samą, i z tym, co doko­ła, jakiś lep­szy pier­wia­stek. Mam ją za coś dają­ce­go poczu­cie praw­dzi­wej łącz­no­ści.

Dzię­ku­ję ci za roz­mo­wę.

O autorach i autorkach

Joanna Roszak

Urodziła się w 1981 roku. Poetka, badaczka. Pracuje jako profesor w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk oraz jako nauczycielka języka polskiego w jednej z poznańskich szkół. Współfundatorka i wiceprezeska Fundacji Józefa Rotblata. Ostatnio wydała: Miejsce i imię. Poeci niemieckojęzyczni żydowskiego pochodzenia, Słyszysz? Synagoga. Wychodząc spod poznańskiej synagogi przy Wronieckiej oraz Żuraw z origami. Opowieść o Józefie Rotblacie. Redaktorka wielu książek zbiorowych (poświęconych m.in. Ingeborg Bachmann, Paulowi Celanowi czy Fernandowi Pessoi). Autorka tomów poetyckich: lele, wewe, tego dnia. W Biurze Literackim opublikowała zbiory wierszy: przyszli niedokonani (2018) oraz ploso (2020), a dekadę temu – złożoną z wywiadów (m.in. z Edwardem Balcerzanem, Stanem Borysem, Krystyną Miłobędzką i Andrzejem Falkiewiczem, Ewą Sułkowską-Bierezin, Janem Stolarczykiem, Marianem Grześczakiem) – książkę W cztery strony naraz. Portrety Tymoteusza Karpowicza. Redagowała także tom esejów Tymoteusza Karpowicza, który ukazał się w 2019 roku we Wrocławiu.

Roman Honet

Urodził się w 1974 roku. Poeta, wydał tomy: alicja (1996), Pójdziesz synu do piekła (1998), „serce” (2002), baw się (2008), moja (wiersze wybrane, 2008), piąte królestwo (2011), świat był mój (2014), ciche psy (2017), redaktor antologii Poeci na nowy wiek (2010), Połów. Poetyckie debiuty, współredaktor Antologii nowej poezji polskiej 1990 –2000 (2004). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015 za tom świat był mój. Tłumaczony na wiele języków obcych, ostatnio ukazał się wybór jego poezji w języku rosyjskim Месса Лядзинского (Msza Ladzińskiego, przeł. Siergiej Moreino, Moskwa 2017), tom w języku ukraińskim Світ належав мені (przeł. Iurii Zavadskyi, Tarnopol 2019) i serbskim Svet je bio mój (przeł. Biserka Rajčić, Belgrad 2021).

Powiązania