wywiady / o pisaniu

Poeta po końcu świata

Stanisław Bereś

Tadeusz Różewicz

Rozmowa Stanisława Beresia z Tadeuszem Różewiczem, towarzysząca nowemu wydaniu książki Ostatnia wolność, które ukazuje się w Biurze Literackim 26 kwietnia 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Sta­ni­sław Bereś: W trak­cie per­trak­ta­cji przed dzi­siej­szym spo­tka­niem zapro­po­no­wa­łem panu oko­ło dwu­stu pięć­dzie­się­ciu pytań. Oko­ło trzy­dzie­stu z nich sfor­mu­ło­wa­li dwaj zaprzy­jaź­nie­ni pro­fe­so­ro­wie uni­wer­sy­te­tu, oko­ło sześć­dzie­się­ciu – stu­den­ci polo­ni­sty­ki i dzien­ni­kar­stwa, pozo­sta­łych sto sześć­dzie­siąt – ja… I nagle oka­zu­je się, że wła­ści­wie żad­ne z nich nie wzbu­dza pana zain­te­re­so­wa­nia, chę­ci roz­mo­wy. Zasta­na­wiam się, co to wła­ści­wie zna­czy? Prze­cież wśród dwu­stu pięć­dzie­się­ciu pytań musi być coś cie­ka­we­go! Czyż­by nie lubił pan roz­ma­wiać na temat swo­jej poezji? A może iry­tu­ją pana media?

Tade­usz Róże­wicz: Wszyst­ko razem. Pytań było rze­czy­wi­ście bar­dzo dużo. Olbrzy­mia licz­ba pytań! Góra pytań, oce­an pytań! Odpo­wie­dzią już na jed­no z nich moż­na by wypeł­nić całą naszą roz­mo­wę. Każ­de z tych pytań, pogłę­bio­ne i roz­wi­nię­te prze­ze mnie, mogło­by się stać mate­ria­łem na książ­kę od stu do sze­ściu­set stron. I to wła­śnie jest obez­wład­nia­ją­ce. Oczy­wi­ście, łączy się z tym moja wzra­sta­ją­ca z wie­kiem nie­chęć do wszel­kie­go rodza­ju wyznań, kon­fe­sji, odpo­wie­dzi, zwie­rzeń. Praw­dą jest też, że mam wobec mediów uczu­cia mie­sza­ne, więk­sze zresz­tą w sto­sun­ku do tele­wi­zji niż do radia, gdzie nie trze­ba poka­zy­wać swo­jej fizycz­no­ści. Tele­wi­zja wyma­ga pew­nych zabie­gów, któ­rych nie zno­szę. Nawet jestem pań­stwu wdzięcz­ny, że mnie nie cha­rak­te­ry­zu­je­cie, bo czu­ję się dzię­ki temu swo­bod­niej.

Z wie­kiem moje zaufa­nie do mediów natu­ral­nie spa­da, choć – co cie­ka­we i para­dok­sal­ne – oso­bi­ście jestem bar­dzo wdzięcz­nym odbior­cą tele­wi­zji i oglą­dam jej dużo, nawet za dużo, psu­jąc sobie natu­ral­nie oczy. Doce­niam jed­nak jej rolę jako pew­ne­go typu pokar­mu nar­ko­tycz­ne­go. Nie­ste­ty, tele­wi­zja obok świet­nych infor­ma­cji, zna­ko­mi­tych doku­men­tów, cie­ka­wych fil­mów fabu­lar­nych emi­tu­je masę maku­la­tu­ry i obrzy­dli­we­go śmie­cia. Mimo to doce­niam jej rolę jako środ­ka oszo­ła­mia­nia. Nie chcę jak Wit­ka­cy uży­wać nar­ko­ty­ków, nie wiem nawet, jakich on uży­wał…

Głów­nie pey­otlu…

Ponie­waż ja tego nie uży­wam, rodza­jem nar­ko­ty­ku pozwa­la­ją­cym mi odsu­wać od sie­bie pew­ne pro­ble­my, po pro­stu zapo­mi­nać o nich, sta­ła się dla mnie tele­wi­zja. Bo to jest śro­dek oszo­ła­mia­ją­cy. Kie­dy w cią­gu trzech lub czte­rech godzin spu­sto­szy mi cał­ko­wi­cie gło­wę, wte­dy dopie­ro mogą się w niej naro­dzić nowe myśli. Tele­wi­zja poma­ga mi w wymia­ta­niu nie­po­trzeb­nych myśli. Dopie­ro w tej pust­ce mogę swo­bod­nie zacząć funk­cjo­no­wać.

Zawsze sobie wyobra­ża­łem, że jest dokład­nie odwrot­nie, mia­no­wi­cie że tele­wi­zja to rodzaj tru­ci­zny, któ­ra zatru­wa naszą umy­sło­wość lub two­rzy w niej mar­twe zło­gi. Czte­ry godzi­ny dzien­nie to ogrom­ny kapi­tał cza­su, któ­ry mógł­by pan poświę­cić na pisa­nie wier­sza lub cho­ciaż­by na myśle­nie o nim…

A czy wie pan, że ja od dzie­ciń­stwa byłem kino­ma­nem? Cho­dzi­łem do kina, a nawet pró­bo­wa­łem sobie sam skon­stru­ować w domu takie małe kino. Jakiś czas potem w skle­pi­ku Nesta w Radom­sku moż­na było kupić lunet­kę z soczew­ką powięk­sza­ją­cą i poje­dyn­cze „klat­ki” fil­mo­we z Cha­pli­nem, Lin­de­rem, Patem i Pata­szo­nem oraz Tomem Mixem, któ­ry był ówcze­snym boha­te­rem wester­nów. Od począt­ku byłem zafa­scy­no­wa­ny obra­zem, a kie­dy na doda­tek zaczął się on poru­szać, to wcią­gnę­ło mnie cał­kiem, pozwa­la­jąc zapo­mnieć o ota­cza­ją­cej rze­czy­wi­sto­ści. Te sym­pa­tie z dzie­ciń­stwa prze­nio­słem póź­niej w natu­ral­ny spo­sób na cudow­ny wyna­la­zek, jakim jest kino w domu, czy­li tele­wi­zja. Ale nie­ste­ty w naszych odbior­ni­kach z cza­sem zaczę­ły się rodzić jakieś stra­chy, mon­stra i potwo­ry.

Przy­po­mi­nam sobie sce­nę z Naj­święt­szej Marii Pan­ny w Pary­żu Wik­to­ra Hugo, kie­dy kano­nik Frol­lo, widzą­cy po raz pierw­szy w życiu księ­gę (bo był to począ­tek epo­ki Guten­ber­ga), patrzy na nią i na kate­drę Notre Dame, po czym mówi z deter­mi­na­cją: „To zabi­ja tam­to”! Czy­li księ­ga zabi­ja obraz, fre­ski, rzeź­by, witra­że! I rzu­ca ją w ogień. Więk­szość pisa­rzy pol­skich tak wła­śnie reagu­je na tele­wi­zję. Obraz – według nich – zabi­ja lite­ra­tu­rę, zabi­ja sło­wo. Dla­te­go dzi­wię się, że pan jest tak przy­chyl­ny kul­tu­rze iko­nicz­nej, pod­czas gdy część pisa­rzy pol­skich naj­chęt­niej spa­li­ła­by tele­wi­zo­ry na sto­sie.

W mojej wyobraź­ni, rozu­mo­wa­niu i pra­cy obra­zy księ­gi i kate­dry łączą się ze sobą. Po woj­nie zna­la­złem się w Kra­ko­wie, ponie­waż chcia­łem stu­dio­wać histo­rię sztu­ki. Mia­łem wte­dy ideę napi­sa­nia poema­tu o zbu­rzo­nym koście­le Mariac­kim, któ­ry – jak wie­my – nie był wca­le zbu­rzo­ny, lecz w mojej wyobraź­ni jawił się jako ruina i pry­zma cegieł. Zabyt­ki Kra­ko­wa, czę­ścio­wo zra­bo­wa­ne przez oku­pan­tów, archi­tek­to­nicz­nie nie zosta­ły naru­szo­ne. Oczy­wi­ście kościół Mariac­ki w moim poema­cie miał być ale­go­rią całej kul­tu­ry i cywi­li­za­cji euro­pej­skiej. Ale­go­rią spu­sto­sze­nia kate­dry, któ­rą w sobie zawie­rał gotyk – wer­ty­kal­ne­go dąże­nia do nie­ba, do abso­lu­tu i do Boga.

A teraz wróć­my do spra­wy księ­gi, któ­rą mnich wrzu­cił w ogień. Otóż w kate­drach śre­dnio­wiecz­nych były cią­gi witra­ży opo­wia­da­ją­ce histo­rie Sta­re­go i Nowe­go Testa­men­tu. Rów­nież Żywo­ty świę­tych czę­sto kom­po­no­wa­ły się na witra­żach w całe roz­bu­do­wa­ne opo­wie­ści. Jak wie­my, świą­ty­nie były wów­czas boga­to zdo­bio­ne fre­ska­mi i – wbrew pozo­rom – bar­dzo kolo­ro­we. Dopie­ro kie­dy odku­wa się poszcze­gól­ne war­stwy tyn­ku i bia­łych murów, spod nich wyła­nia­ją się kwia­ty śre­dnio­wie­cza i „tań­ce ze śmier­cią”. Jeden z naj­słyn­niej­szych na świe­cie znaj­du­je się w Heidel­ber­gu, a u nas w koście­le Domi­ni­ka­nów w Kra­ko­wie. I to jest bar­dzo cie­ka­we! Były to bowiem jak­by poboż­ne komik­sy i księ­gi dla anal­fa­be­tów. Wie­my, że w tym okre­sie tyl­ko bar­dzo małe gru­py ludzi potra­fi­ły czy­tać i pisać. Czę­sto wład­cy, włącz­nie z kró­la­mi pol­ski­mi, nie zna­li alfa­be­tu, nie umie­li się nawet pod­pi­sać, nie mówiąc już o ludzie, któ­ry nie był wpraw­dzie ciem­ny, ale nie czy­tał i nie pisał. Wobec tego te histo­rie, opo­wia­da­ne przez obra­zy utrwa­lo­ne na murach świą­tyń, mówi­ły: „Czy­taj­cie histo­rię od Naro­dze­nia aż do Ukrzy­żo­wa­nia”. Dro­ga krzy­żo­wa w jakiś spo­sób odpo­wia­da zresz­tą struk­tu­rze miste­riów albo – współ­cze­śnie mówiąc – fil­mu. Moje związ­ki z tele­wi­zją, jak to się mod­nie teraz mówi, są bar­dzo kon­tro­wer­syj­ne. Kocham i nie­na­wi­dzę! W życiu wie­le rze­czy jest trud­nych i skom­pli­ko­wa­nych. Do tej roz­mo­wy też nie­ła­two nam dojść, ale w koń­cu prze­cież usie­dli­śmy przy „okrą­głym sto­li­ku”.

Chciał­bym, żeby pan przyj­rzał się son­dzie, któ­rą nagra­li­śmy spe­cjal­nie dla pana. Jest to seria wypo­wie­dzi stu­den­tek wyż­sze­go roku polo­ni­sty­ki wro­cław­skiej o spe­cjal­no­ści dzien­ni­kar­skiej, któ­re zapy­ta­li­śmy, co wie­dzia­ły na temat twór­czo­ści Tade­usza Róże­wi­cza wte­dy, gdy koń­czy­ły liceum. Dziś zresz­tą wie­dzą nie­wie­le wię­cej. Ten mate­riał nie został zmon­to­wa­ny, lecz jest suro­wy, tak jak był nagry­wa­ny.

Stu­dent­ka 1: Jeże­li mam być szcze­ra, nie­wie­le dowie­dzia­łam się o twór­czo­ści Róże­wi­cza w szko­le, co nie zachę­ci­ło mnie do dal­sze­go jej poszu­ki­wa­nia i zgłę­bia­nia. Jako pierw­szy przy­cho­dzi na myśl „War­ko­czyk”, któ­ry był prze­ra­bia­ny jesz­cze w szko­le pod­sta­wo­wej. Jako dzie­ci wzru­sza­li­śmy się tym wier­szem, więc jakoś tak utrwa­lił się w naszej pamię­ci.

Stu­dent­ka 2: O Tade­uszu Róże­wi­czu? Chy­ba tyle samo, co o każ­dym innym twór­cy. Pamię­tam dwa, może trzy naj­bar­dziej zna­ne, moż­na nawet powie­dzieć sztam­po­we, utwo­ry z okre­su wojen­ne­go i Kar­to­te­kę. W zasa­dzie nic wię­cej.

Stu­dent­ka 3: Po skoń­cze­niu liceum wie­dzia­łam, że jest auto­rem Kar­to­te­ki, Kar­to­te­ki roz­rzu­co­nej oraz wie­lu innych utwo­rów dra­ma­tycz­nych i poetyc­kich. We Wro­cła­wiu, ze wzglę­du na patrio­tyzm lokal­ny, pod­kre­śla się, że poeta tu miesz­ka, choć uro­dził się gdzie indziej.

Stu­dent­ka 4: Tade­usz Róże­wicz koja­rzy mi się z wier­sza­mi „Oca­lo­ny”, „List do ludo­żer­ców” i „War­ko­czyk”, któ­re prze­ra­bia­li­śmy jesz­cze w szko­le pod­sta­wo­wej. Powsta­ło wra­że­nie, że jest to czło­wiek, dla któ­re­go woj­na była strasz­ną tra­ge­dią i moc­no odci­snę­ła się na jego życiu, twór­czo­ści, psy­chi­ce, poj­mo­wa­niu świa­ta. Myślę, że po skoń­cze­niu ogól­nia­ka nic wię­cej nie moż­na powie­dzieć o twór­czo­ści Róże­wi­cza.

Może prze­rwie­my to nagra­nie, bo mniej wię­cej wyro­bi­łem już sobie na pod­sta­wie tych wypo­wie­dzi ogól­ny pogląd na temat tego, co ci mło­dzi ludzie wie­dzą i co prze­czy­ta­li. Jak pan wspo­mniał, są to stu­dent­ki polo­ni­sty­ki, ale mówią raczej o tym, co prze­czy­ta­ły w szko­le pod­sta­wo­wej. W związ­ku z tymi wypo­wie­dzia­mi chciał­bym wyra­zić jed­no poboż­ne życze­nie, a raczej marze­nie, któ­re wyda­je mi się moż­li­we do zre­ali­zo­wa­nia. Otóż chciał­bym, aby moje książ­ki były czy­ta­ne! A jesz­cze więk­szym marze­niem jest, by były czy­ta­ne uważ­nie! Oczy­wi­ście, nie cho­dzi mi o wszyst­kie książ­ki, a raczej o tych sześć pod­sta­wo­wych tomów, któ­re przed kil­ku laty wyda­ło Wydaw­nic­two Lite­rac­kie w Kra­ko­wie czy wcze­śniej wro­cław­skie Osso­li­neum. Podob­nie nama­wiał­bym recen­zen­tów oraz ludzi z tele­wi­zji i radia zwią­za­nych z lite­ra­tu­rą, żeby jed­nak czy­ta­li moje książ­ki. Czę­sto bowiem pod­czas kolej­nych kon­fe­ren­cji pra­so­wych spo­ty­kam się z sytu­acją, gdy, pro­szo­ny przez dzien­ni­kar­kę o wypo­wiedź, mam na koń­cu języ­ka pyta­nie: „A czy pani prze­czy­ta­ła mój ostat­ni tom poezji? Prze­cież przy­cho­dzi pani roz­ma­wiać ze mną o mojej twór­czo­ści?”. Kil­ka razy posta­wi­łem zresz­tą to pyta­nie. I wie pan, co usły­sza­łem w wypo­wie­dzi? – „Ach, tak się jakoś zło­ży­ło, że prze­czy­ta­łam tyl­ko jeden wiersz”. To czło­wie­ka w jakiś spo­sób znie­chę­ca do jakich­kol­wiek roz­mów na temat wła­sne­go pisar­stwa.

Jedy­ną pocie­chą w tym wszyst­kim jest to, że otrzy­mu­ję olbrzy­mią licz­bę listów od uczniów. I pro­szę sobie wyobra­zić, że nie są to listy dyk­to­wa­ne im przez nauczy­cie­li szkół pod­sta­wo­wych, zawo­do­wych, tech­ni­ków czy lice­ów. Ci mło­dzi ludzie, dziew­czę­ta i chłop­cy, cza­sem ze wsi, cza­sem z małych mia­ste­czek, piszą do mnie, wyka­zu­jąc się dużą zna­jo­mo­ścią moich utwo­rów. Czę­sto oka­zu­je się, że rów­nież piszą wier­sze, co skąd­inąd lepiej tłu­ma­czy ich zain­te­re­so­wa­nie poezją. Daw­niej, póki mogłem, odpi­sy­wa­łem na wszyst­kie listy. Teraz jed­nak, ze wzglę­dów zdro­wot­nych, nie potra­fię spro­stać temu zada­niu, ponie­waż piszę ręcz­nie i nie posłu­gu­ję się ani kom­pu­te­rem, ani nawet maszy­ną do pisa­nia. Moje pisa­nie jest zatem ręko­dzie­łem. Pró­bu­ję wpraw­dzie jesz­cze cza­sem nad­ra­biać zale­gło­ści, ale korzy­sta­jąc z nasze­go spo­tka­nia, chcę powie­dzieć tym mło­dym ludziom, któ­rzy do mnie cią­gle jesz­cze piszą, pro­sząc o utwo­ry, auto­gra­fy i odpo­wie­dzi na sze­reg pytań, że jest to dla mnie coraz trud­niej­sze. Nie­daw­no dosta­łem bar­dzo cie­ka­wy list od szes­na­sto­let­niej uczen­ni­cy, a zatem rówie­śni­cy mojej wnucz­ki, któ­ry wyma­gał­by ode mnie wła­ści­wie napi­sa­nia całej książ­ki, ponie­waż ona zada­ła mi sze­reg „pod­sta­wo­wych”, jak to u mło­dzie­ży bywa, pytań. Kry­tyk, recen­zent czy dzien­ni­karz czę­sto z takich lub innych wzglę­dów śli­zga się po powierzch­ni zagad­nie­nia i zada­je pyta­nia dla efek­tu, żeby zasko­czyć auto­ra lub, po pro­stu, żeby mu „przy­ło­żyć”. Ta mło­da oso­ba nato­miast zada­ła mi pyta­nia fun­da­men­tal­ne. Nie­ste­ty, ja mogę jej dzi­siaj tyl­ko tak, za pana pośred­nic­twem, odpo­wie­dzieć: „Prze­pra­szam, nie mogę odpi­sać, mam sie­dem­dzie­siąt sie­dem czy sie­dem­dzie­siąt osiem lat, wciąż bolą mnie oczy; szko­da, że nie napi­sa­łaś do mnie dwa­dzie­ścia, trzy­dzie­ści lat temu, kie­dy odpi­sy­wa­łem wła­ści­wie na wszyst­kie listy”.

Opi­nie, któ­re usły­sza­łem, oczy­wi­ście są dla mnie w jakiś spo­sób cie­ka­we, ale znów nie sądzę, aby były cał­ko­wi­cie repre­zen­ta­tyw­ne. Jest bar­dzo wie­le śro­do­wisk, tak­że w małych mia­stecz­kach, gdzie wie­dzą o mnie wię­cej. Nie czu­ję się więc pokrzyw­dzo­ny, ale pro­sił­bym, jeśli to moż­li­we, żeby te panie, któ­re nie­dłu­go zosta­ną nauczy­ciel­ka­mi i dzien­ni­kar­ka­mi, zna­la­zły jed­nak czas na prze­czy­ta­nie jakie­goś moje­go wybo­ru wier­szy lub sztuk. A jeśli już będą czy­ta­ły, niech robią to uważ­nie, z dobrą wolą. Nie tak, jak czę­sto zda­rza się to zawo­dow­com, któ­rzy czy­ta­ją tyl­ko po to, żeby „coś” wytro­pić, a potem zła­pać pisa­rza za gar­dło i mu „przy­ło­żyć”. Poezję trze­ba czy­tać z czy­stym ser­cem, a nawet, nie waham się użyć tego sło­wa, z miło­ścią. W ciszy i samot­no­ści. Poezja, tak jak miłość, lepiej roz­wi­ja się w samot­no­ści i w ciszy, a nie na pla­nie fil­mo­wym, pomię­dzy akto­ra­mi. Panie Sta­ni­sła­wie, sko­ro już o tym roz­ma­wia­my, przy­znam się panu do jesz­cze jed­ne­go wzglę­du, któ­ry wstrzy­mu­je mnie przed roz­mo­wa­mi z kry­ty­ka­mi i dzien­ni­ka­rza­mi. Nie lubię komen­to­wać swo­ich utwo­rów, ponie­waż jest to dla mnie psy­chicz­nie cięż­ka pra­ca. Wyda­je mi się, że moje wier­sze, na mia­rę moich moż­li­wo­ści, są na ogół jasne. One same się komu­ni­ku­ją, a nawet same się komen­tu­ją.

Jeśli pan nie chce komen­to­wać swo­ich utwo­rów, to zro­bią to za pana polo­nist­ki, a jakie będą tego efek­ty, widział pan w tej son­dzie.

Ależ one nie robią nicze­go złe­go! Trak­tu­ją mnie po pro­stu jako jed­ne­go z wie­lu poetów, i to jest praw­da. Każ­da anto­lo­gia skła­da się z wybo­ru dwu­dzie­stu lub pięć­dzie­się­ciu poetów od Kocha­now­skie­go do… No wła­śnie, nie wiem nawet, kto aktu­al­nie powi­nien być ostat­ni? Trud­no więc od nich wyma­gać wię­cej. Każ­dy wybie­ra sobie swo­je­go poetę. Pan ma swo­je­go patro­na, świę­te­go Sta­ni­sła­wa, a nie wszyst­kich świę­tych. Ja z kolei mam świę­te­go Tade­usza, patro­na spraw bez­na­dziej­nych i trud­nych. Tak samo te dziew­czy­ny nie mogą czy­tać wszyst­kich poetów. Ste­fan Kisie­lew­ski powie­dział mi kie­dyś, że on w ogó­le nie lubi czy­tać wier­szy, cho­ciaż wiem, że ukrad­kiem czy­ty­wał poezję. Z kolei są ludzie, któ­rzy twier­dzą, że teatr nie jest im do nicze­go potrzeb­ny, że nigdy nie byli w teatrze. Są ludzie, któ­rzy mówią, że nigdy nie prze­czy­ta­ją powie­ści, bo po co im prze­by­wać w fik­cyj­nym świe­cie. Skąd­inąd cza­sa­mi są to ludzie bar­dzo wybit­ni!

Chciał­bym zacy­to­wać panu pew­ną opi­nię, któ­ra wyda­je mi się sym­pa­tycz­na. Na pozór zło­śli­wa, w rze­czy­wi­sto­ści pocho­dzi z przy­chyl­nej panu recen­zji: „Jest Róże­wicz nie­zmien­ny w swo­jej zgorzk­nia­ło­ści. Pisze żół­cią i octem, rzad­ko zauwa­ża obło­ki, kre­śląc wier­sze paty­kiem na śmiet­ni­kach, hał­dach, wysy­pi­skach życia, dokąd poeci raczej nie­chęt­nie zaglą­da­ją”. Wyglą­da na to, że w odbio­rze spo­łecz­nym jest pan typem poety zgorzk­nia­łe­go, pesy­mi­sty, kogoś, kto nie wle­wa w nas nadziei. Jestem cie­kaw, w jakim stop­niu pan odnaj­du­je same­go sie­bie w takim wyobra­że­niu kry­ty­ki lite­rac­kiej?

(zdzi­wio­ny) Pro­szę pana, a jak pan odbie­ra tę opi­nię? Poznał mnie pan już tro­chę, wcze­śniej znał mnie pan z mojej twór­czo­ści, z opi­nii kole­gów, z plo­tek, dono­sów lite­rac­kich, ano­ni­mów, roz­ra­chun­ków i pora­chun­ków. Jak pan patrzy na tę opi­nię o zgorzk­nia­ło­ści i śmiet­ni­kach? Niech pan mi odpo­wie, to i ja spró­bu­ję.

Mam na ten temat taką pry­wat­ną, boję się, że tro­chę heblo­wa­ną, teo­rię. Otóż wiel­cy humo­ry­ści pol­skiej lite­ra­tu­ry nie­mal zawsze byli ponu­rzy, na przy­kład Fre­dro był zgorzk­nia­łym zrzę­dą, Mro­żek jest uro­dzo­nym pesy­mi­stą, Lem zaś wyjąt­ko­wym mizan­tro­pem i kata­stro­fi­stą. Podej­rze­wam jed­nak, że cza­sa­mi bywa odwrot­nie i arty­sta o pesy­mi­stycz­nej wizji świa­ta w życiu codzien­nym potra­fi być czło­wie­kiem obda­rzo­nym olbrzy­mią vis comi­ca. I tak chy­ba jest z panem. Kie­dy pana pozna­łem, byłem wręcz zdu­mio­ny pań­skim poczu­ciem humo­ru i cie­płem. Wyglą­da na to, że w panu miesz­ka­ją dwie oso­bo­wo­ści: posęp­na natu­ra arty­sty i pogod­ny cha­rak­ter „czło­wie­ka z sąsiedz­twa”.

Cie­szę się z takiej opi­nii, ponie­waż czę­sto są mi przy­kle­ja­ne róż­ne ety­kie­ty. Na przy­kład czło­wie­ka z „poko­le­nia zara­żo­ne­go śmier­cią”. Pró­bo­wa­łem to kory­go­wać, pisząc w posło­wiu do jakie­goś tomi­ku Borow­skie­go (tłu­ma­czo­ne­go w Szwe­cji), że my byli­śmy zara­że­ni życiem. Nasze poko­le­nie zosta­ło jako pierw­sze wezwa­ne do matur, któ­rych nie zdą­ży­ło zdać w cza­sie woj­ny, albo do obro­ny prac magi­ster­skich, któ­rych nie zdą­ży­ło napi­sać na pod­ziem­nych uni­wer­sy­te­tach. I tak wciąż nas do cze­goś wzy­wa­no: a to do ożen­ku, a to do zna­le­zie­nia sobie zawo­du… Bar­dzo wcze­śnie, bo już w 1949 roku, zna­la­złem się w Gli­wi­cach, gdzie wylą­do­wa­ła rów­nież część moich kole­gów z kon­spi­ra­cji. Uczy­li się w bar­dzo cięż­kich warun­kach na miej­sco­wej poli­tech­ni­ce, czę­sto nie mie­li co zjeść ani w co się ubrać. A na doda­tek dosłow­nie budo­wa­li tę poli­tech­ni­kę: usu­wa­li gru­zy, zbie­ra­li książ­ki, zamia­ta­li pomiesz­cze­nia, malo­wa­li ścia­ny. Ich pro­fe­so­ro­wie, któ­rych część prze­nio­sła się do Gli­wic ze Lwo­wa (Poli­tech­ni­ka Gli­wic­ka była wła­ści­wie kon­ty­nu­acją Poli­tech­ni­ki Lwow­skiej), pra­co­wa­li razem z nimi: ukła­da­li i oczysz­cza­li cegły, usu­wa­li śmie­ci, rato­wa­li biblio­te­ki ponie­miec­kie, chro­ni­li zbio­ry i budo­wa­li. Budo­wa­li zatem zarów­no wie­dzę, jak i gma­chy, w któ­rych tę wie­dzę mia­no zdo­by­wać. Takie było to moje poko­le­nie, któ­re w tej chwi­li, taka jest kolej rze­czy, odcho­dzi. Cza­sem się zasta­na­wiam, co po sobie zosta­wia­my?

A teraz wróć­my do kwe­stii moje­go uspo­so­bie­nia. Wymie­nił pan Fre­drę – cokol­wiek by o nim powie­dzieć – twór­cę naj­lep­szych naszych kome­dii. Kim był? Naszym Molie­rem, spóź­nio­nym o dwa stu­le­cia, weso­łym uła­nem o men­tal­no­ści kawa­le­rzy­sty (a to bar­dzo spe­cy­ficz­na men­tal­ność, zwa­żyw­szy mię­dzy inny­mi jej sto­su­nek do kobiet), któ­ry przez dzie­siąt­ki lat kar­mił nasz skłon­ny do melan­cho­lii naród śmie­chem. Tak jak Mic­kie­wicz obda­rzył nas Abso­lu­tem zamie­nio­nym w poezję, tak Fre­dro kar­mił nas śmie­chem. Cie­kaw był­bym nota­be­ne sto­sun­ku Fre­dry do Mic­kie­wi­cza, ale o to musie­li­by­śmy zapy­tać prof. Zakrzew­skie­go. Gene­ral­nie jed­nak jestem prze­ko­na­ny, że czło­wiek, któ­ry jest nie­zdol­ny do śmie­chu, nie jest rów­nież zdol­ny do praw­dzi­wej roz­pa­czy. To są dwie stro­ny ludz­kiej oso­bo­wo­ści, sta­no­wią­ce jej inte­gral­ną całość.

Ja swo­ją twór­czość zaczy­na­łem zresz­tą frasz­ka­mi. Zna­la­zły się one w ksią­żecz­ce W łyż­ce wody. Pewien kry­tyk ostat­nio tytu­ło­wał ją kon­se­kwent­nie W łyż­ce zupy (może chciał, żeby była bar­dziej tre­ści­wa?), ale ona się nazy­wa­ła W łyż­ce wody, ponie­waż cho­dzi­ło o to, że czło­wiek może uto­pić bliź­nie­go w łyż­ce wody. Jest to sze­reg fra­szek, cza­sem wzo­ro­wa­nych na Kocha­now­skim, wal­czą­cych o pra­wa do przy­dzia­łu mię­sa, zupy, prosz­ku do pra­nia, ubra­nia, spodni… (cicho skan­du­je) „UN-RRA, UN-RRA, R‑G-O…” Może ją kie­dyś jesz­cze wzno­wię…? For­ma w niej wpraw­dzie tro­chę kule­je, ale treść jest nadal bar­dzo aktu­al­na. Nie­ste­ty, wraz z wie­kiem i świa­do­mo­ścią for­ma zaczy­na być dla mnie coraz więk­szym pro­ble­mem. Jest ona zresz­tą cen­tral­nym pro­ble­mem sztu­ki! Gdy­by Picas­so malo­wał tak jak Corot albo Cour­bet, nie ist­niał­by. Gdy­by w tej chwi­li jakiś malarz we Wro­cła­wiu malo­wał iden­tycz­nie jak Picas­so, mógł­by zaist­nieć tyl­ko jako fał­szerz i ewen­tu­al­nie sprze­da­wać swo­je obra­zy igno­ran­tom. U mnie ele­ment humo­ru, komi­zmu łączy się z tym, że ja na swo­je pisa­nie i zacho­wa­nia cza­sem patrzę z boku. Kome­dio­pi­sarz, humo­ry­sta, saty­ryk musi spo­glą­dać z zewnątrz. Liryk nato­miast musi być w środ­ku sie­bie i innych, bo czym innym jest opi­sy­wa­nie dzia­łań i gestów. U Fre­dry sło­wo, treść i aneg­do­ta w spo­sób pra­wie dosko­na­ły łączą się z gestem i zacho­wa­niem boha­te­rów. Gdy rejent Mil­czek albo Cze­śnik dyk­tu­ją list, a Pap­kin mówi, to ich gesty, ruchy, strój, zacho­wa­nie i wszyst­ko inne są ze sobą total­nie połą­czo­ne. Tym­cza­sem teraz czę­sto postać snu­je się po sce­nie osob­no, a osob­no uno­si się w powie­trzu głę­bo­ko filo­zo­ficz­ny (albo cał­kiem głu­pi) tekst. Tak samo jest zresz­tą obec­nie z aran­ża­cja­mi pio­se­nek: dziew­czy­na poru­sza cia­łem w jed­ną stro­nę, gło­sem w dru­gą, a sen­sem pio­sen­ki w trze­cią. W efek­cie powsta­je z tego „post­mo­der­ni­stycz­na” pio­sen­ka – nie tyle aktor­ska, ile po pro­stu nie­udol­na.

Chciał­bym wró­cić do okre­śle­nia „poko­le­nie zara­żo­ne śmier­cią”. Były też inne: „poeci apo­ka­lip­sy”, „Kolum­bo­wie”, „stra­co­ne poko­le­nie”. Powie­dział pan już, że to są dla pana fał­szy­we „ety­kiet­ki”, tym­cza­sem ich twór­cy pró­bo­wa­li nazwać w ten spo­sób pewien typ uni­ka­to­we­go doświad­cze­nia, jakim jest bez­po­śred­nie zetknię­cie się z maso­wym mor­dem. Potem nie jest się chy­ba już tym samym czło­wie­kiem?

Rze­czy­wi­ście, zbyt czę­sto mówi się o nas jako o „poko­le­niu Kolum­bów”, do tego przy­czy­ni­ła się słyn­na w swo­im cza­sie książ­ka Brat­ne­go Kolum­bo­wie. Rocz­nik 20. Ja się nie zawsze z tym okre­śle­niem zga­dza­łem. Ani „poko­le­nie zara­żo­ne śmier­cią”, ani „Kolum­bo­wie”, bo co my osta­tecz­nie odkry­li­śmy? Jakąś strasz­li­wą histo­rię, okrop­ną tajem­ni­cę, scho­wa­ną pod war­stwą kul­tu­ry, cywi­li­za­cji i tego, cze­go uczo­no nas w szko­łach. Odkry­li­śmy bowiem, że Homo sapiens jest jakimś nie­obli­czal­nym mon­strum, potwo­rem! Ale nie­ste­ty to nie było wszyst­ko. Mie­li­śmy oczy na tyle otwar­te, że widzie­li­śmy, iż komen­dant obo­zu kon­cen­tra­cyj­ne­go w Oświę­ci­miu, Höss, tłu­ma­czył się ze swo­ich uczyn­ków przed swo­ją żoną, uwiel­biał muzy­kę kla­sycz­ną, kochał dzie­ci, psy i ogró­dek koło swo­je­go miesz­ka­nia w Auschwitz, uwa­ża­jąc się tyl­ko za urzęd­ni­ka, któ­ry solid­nie wypeł­nia swo­je obo­wiąz­ki. W jed­nym ze swo­ich daw­nych opo­wia­dań napi­sa­łem, że naj­strasz­niej­sze dla mnie były wła­śnie jego wyzna­nia. On napraw­dę czuł się dobrym ojcem, dba­łym o wycho­wa­nie dzie­ci, odpo­wie­dzial­ną gło­wą rodzi­ny, miło­śni­kiem muzy­ki kla­sycz­nej, a swój obo­wią­zek wypeł­niał tak jak buchal­ter – tyl­ko cyfry zosta­ły zastą­pio­ne przez cia­ła pomor­do­wa­nych ludzi. Rów­no­cze­śnie ze mną, a może nawet po mnie, to nie jest zresz­tą waż­ne, Han­nah Arendt pisa­ła o zba­na­li­zo­wa­niu zła. Byli­śmy „Kolum­ba­mi” o tyle, o ile odkry­li­śmy na zie­mi pie­kło, według teo­lo­gicz­nej teo­rii moje­go przy­ja­cie­la Jerze­go Nowo­siel­skie­go, któ­ry uwa­ża, że to, co w tej chwi­li prze­ży­wa­my, jest for­mą pie­kła i ago­nii cywi­li­za­cji. Odkry­li­śmy dru­gą stro­nę meda­lu Homo sapiens.

Joan­na Kier­nic­ka: Po lek­tu­rze pań­skich wier­szy odno­szę wra­że­nie, że świat, w któ­rym moje poko­le­nie czu­je się dobrze, jest dla pana nie do zaak­cep­to­wa­nia. Czy to nie jest tak, że w moim odczu­ciu jest to świat dobry, bo dopie­ro się przede mną otwie­ra, a dla pana okrop­ny, bo trze­ba się będzie z nim roz­stać?

(zasko­czo­ny) Zaraz, zaraz, to my mówi­my o zej­ściu…? Przede wszyst­kim co zna­czy ten podział na pani świat i mój świat? Czy pani ma inne Sude­ty niż ja? Czy pani ma inny wodo­spad Szklar­ki? Czy pani ma inne drze­wa w par­ku Szczyt­nic­kim niż ja? Czy pani ma inny ogród zoo­lo­gicz­ny Gucwiń­skich? Wyda­je mi się, że mamy te same Sude­ty, Szklar­kę, park Szczyt­nic­ki i ogród zoo­lo­gicz­ny. To wbrew pozo­rom jest jeden świat.

Inna jest, rze­czy­wi­ście, muzy­ka wasze­go poko­le­nia, ale na pew­no żyje­my w jed­nym świe­cie. Gro­ma­dzi­cie się w dys­ko­te­kach albo na sta­dio­nach, ale słu­cha­cie sta­rych, eme­ry­to­wa­nych Rol­ling Sto­ne­sów, któ­rzy powin­ni już być w przy­tuł­ku dla star­ców, tym­cza­sem śpie­wa­ją i pod­ska­ku­ją, bo nie chcą zejść ze sce­ny. Daje­cie się nabie­rać! Zamiast same­mu pro­du­ko­wać wła­sną muzy­kę, wła­sne ryt­my i wła­sny spo­sób myśle­nia, słu­cha­cie sta­rych, eme­ry­to­wa­nych pio­sen­ka­rzy, któ­rzy zaro­bi­li wor­ki zło­ta na waszej naiw­no­ści i głu­po­cie. Stwórz­cie rze­czy­wi­ście swój świat, to wte­dy będzie pani mogła pro­wa­dzić docho­dze­nie, czy ja go akcep­tu­ję! Tym­cza­sem, jak na razie, to nie jest wasz świat, bo ktoś inny wymy­ślił wam dżin­sy, obca­sy i kotur­ny skrzy­żo­wa­ne z koń­skim kopy­tem. To nie wy, ale sta­rzy, cynicz­ni wyja­da­cze mody dyk­tu­ją wam Bóg wie co. (reflek­tu­jąc się) Pani aku­rat dzi­siaj jest skrom­nie i ład­nie ubra­na, co mi się nawet podo­ba. Oczy­wi­ście ja mógł­bym dziś wystą­pić w kolo­ro­wym swe­ter­ku albo w pod­ko­szul­ku, na gło­wie mieć neon, a w ręku jakąś dzi­dę. To by było na pew­no dużo lepiej dla moje­go image’u. Tyl­ko czy to nadal był­bym ja?

Pani pyta, co mi się nie podo­ba na tym świe­cie, w któ­rym pani się tak świet­nie czu­je? Na przy­kład to, że każ­de z was, mło­dych, bar­dzo sil­nie pod­kre­śla swo­ją indy­wi­du­al­ność, swo­ją oso­bo­wość. „Tato, mamo, wuju, bab­ciu – cią­gle sły­szę – ja myślę tak, ja chcę tak”. Nawet dzie­ci to pod­kre­śla­ją. Niech pani zauwa­ży, że nikt z was nie chce być nie­zau­wa­ża­nym ano­ni­mem. Zamiast prze­pro­wa­dzić bab­cię przez uli­cę, nie­je­den gotów jest uszko­dzić ją cie­le­śnie młot­kiem, a potem wystą­pić w tele­wi­zji ple­ca­mi do widza, bez twa­rzy.

Z jed­nej więc stro­ny, i to jest pięk­ne, mamy Dzień Zie­mi, Dzień Czy­sto­ści Glo­bu, widzę w tele­wi­zji har­ce­rzy bie­ga­ją­cych z pla­sti­ko­wy­mi wor­ka­mi peł­ny­mi śmie­ci i pod­no­szą­cych każ­dą gaze­tę oraz pusz­kę; z dru­giej jed­nak, gdy idę już na dru­gi dzień, widzę część z tych śmie­ci poupy­cha­nych gdzieś pod ław­ka­mi. Na koń­cu linii tram­wa­ju nr 17, któ­ry jedzie w kie­run­ku Tele­wi­zji i mija park Połu­dnio­wy, jest tak zwa­na pętla, a za nią szko­ła. Tam w krza­kach pię­trzą się sto­sy śmie­ci, zale­ga­ją­ce na całą oko­li­cę. Cie­szę się więc, gdy widzę, jak zbie­ra­cie śmie­ci ze Śnież­ki czy z Gie­won­tu, ale bar­dzo mnie smu­ci, kie­dy widzę, jak roz­rzu­ca­cie naoko­ło pusz­ki, papie­ro­we toreb­ki i pla­sti­ko­we wor­ki, któ­re ule­gną znisz­cze­niu dopie­ro za tysiąc lat. Albo kie­dy oglą­dam bar­dzo malow­ni­cze tłu­cze­nie bute­lek szam­pa­na, wina i piwa po ich uprzed­nim wypi­ciu. Na szczę­ście jest to roz­bi­ja­nie nie na ludz­kich gło­wach, ale o latar­nie, ław­ki, bruk… To też jest wasz świat… I co, to ma mi się podo­bać? Ja nie mam nic prze­ciw­ko temu, żeby chło­pak cza­sem wypił piwo. Może wypić. Kie­dy my byli­śmy stu­den­ta­mi, nie bar­dzo mie­li­śmy za co wypić, ale cza­sem wystar­cza­ło nam na „jab­cok”, czy­li naj­tań­sze wino z jabłek. Wie pani, ja was na swój spo­sób nawet kocham i, jak mówi­łem, mam bar­dzo dużo dowo­dów wza­jem­no­ści, ale zosta­łem tak wycho­wa­ny, że jakiś porzą­dek być musi. (z nagłą auto­re­flek­sją) Zaraz, zaraz… A o co mnie pan pytał przed­wczo­raj w domu?

Jaki jest pana sto­su­nek – jako byłe­go par­ty­zan­ta – do woj­ska, służ­by woj­sko­wej, ostre­go dry­lu i dys­cy­pli­ny?

Tro­chę ina­czej mnie pan pytał, ale niech będzie, bo rze­czy­wi­ście wte­dy przy­zna­łem, że podo­ba­ją mi się pew­ne stro­ny służ­by woj­sko­wej. Lubię żoł­nie­rzy i lubię orkie­stry woj­sko­we! Lubię chło­pa­ków ubra­nych w mun­du­ry. Nie zno­szę jed­nak, gdy są poroz­pi­na­ni i bra­ku­je im guzi­ków. Dla mnie czymś nie do przy­ję­cia jest pija­ny żoł­nierz na uli­cy, co teraz spo­ty­ka się na szczę­ście rza­dziej, ale było nie­ste­ty dość czę­ste. Na tej samej zasa­dzie lubię schlud­nie ubra­nych kle­ry­ków z semi­na­rium, któ­rzy rów­nież pod­le­ga­ją swo­je­mu „regu­la­mi­no­wi”, czy­li regu­le, i muszą żyć według okre­ślo­nych zasad, co sta­no­wi pod­sta­wę do ich póź­niej­sze­go dzia­ła­nia. W ogó­le nie lubię roz­cheł­sta­nia. Nie lubię arty­stycz­nej „cyga­ne­rii”, ale oczy­wi­ście nie w sen­sie dzie­więt­na­sto­wiecz­nej bohe­my, tyl­ko w zna­cze­niu potocz­nym. Uwa­żam, że poeta czy malarz zewnętrz­nie nie muszą się róż­nić od urzęd­ni­ka, naukow­ca, rze­mieśl­ni­ka. Jed­ne­go tyl­ko nie życzę żoł­nie­rzom: nie życzę im woj­ny i koniecz­no­ści wal­ki, czy­li tego, co jest ich pod­sta­wo­wym zada­niem i do cze­go się ich szko­li. Tu widać wiel­ką sprzecz­ność w moim myśle­niu, bo życzyć gene­ra­ło­wi, żeby nigdy nie wziął udzia­łu w woj­nie, to tak, jak­by życzyć kucha­rzo­wi, by nigdy nie ugo­to­wał obia­du.

My oczy­wi­ście jesz­cze w szko­łach przed woj­ną byli­śmy wycho­wy­wa­ni w kul­cie czy­nu zbroj­ne­go, co było wyni­kiem kul­tu mar­szał­ka Pił­sud­skie­go, do któ­re­go, kie­dy prze­by­wał na Made­rze, pisa­li­śmy w szko­łach pod­sta­wo­wych kart­ki z pozdro­wie­nia­mi. Wpraw­dzie nie znaj­dzie pan u mnie kul­tu uła­na (tego od Jerze­go Kos­sa­ka, z dziew­czy­ną przy stud­ni i z koniem), któ­ry roz­po­wszech­nio­ny jest cią­gle jesz­cze w Pol­sce. Na wojen­ce nie jest ład­nie, kie­dy ułan z konia spad­nie… Zawsze wola­łem pie­cho­tę, „sza­rą pie­cho­tę”… Za kawa­le­rzy­stów myślą czę­sto konie…

No wła­śnie, skąd zatem – przy takiej wizji świa­ta – bie­rze się wiersz „Dezer­te­rzy”?

Ten poemat, któ­ry został zain­spi­ro­wa­ny pro­ble­mem dezer­te­rów z armii hitle­row­skiej (choć potem się uogól­nił i roz­wi­nął), wywo­łał bar­dzo wiel­kie echa, szcze­gól­nie za gra­ni­cą. Pomnik dla dezer­te­rów, jak pan pew­nie wie, sta­nął wresz­cie, a wła­ści­wie legł, w posta­ci olbrzy­mie­go kamie­nia w Göt­tin­gen w Niem­czech. Dla poety boha­ter i dezer­ter są ludź­mi. Ten dru­gi się bał, więc uciekł, ale w pew­nych oko­licz­no­ściach musiał wyka­zać wie­le odwa­gi, żeby uciec. Ja tego poema­tu w pew­nym sen­sie nie dokoń­czy­łem, bo po pro­stu pro­ble­mu dezer­cji nie potra­fi­łem roz­wią­zać. Wiersz zresz­tą nie jest do roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów. Od tego są filo­zo­fo­wie, mora­li­ści, księ­ża, teo­lo­go­wie, ale nie poeci. Współ­czu­cie i pró­ba zro­zu­mie­nia stra­chu musi iść rów­no­cze­śnie z pró­bą zro­zu­mie­nia odwa­gi. To są nie­ste­ty tak zwa­ne prze­klę­te pro­ble­my ludz­ko­ści.

Pan widział praw­dzi­wą woj­nę i „fur­go­ny porą­ba­nych ludzi/ któ­rzy nie zosta­ną zba­wie­ni”. Oglą­dał ją pan z per­spek­ty­wy par­ty­zan­ta, podob­nie jak Tade­usz Kon­wic­ki, któ­ry opo­wia­dał mi, że jest to naj­okrop­niej­szy, naj­bar­dziej demo­ra­li­zu­ją­cy typ doświad­cze­nia, ponie­waż mie­sza­ją się tu kate­go­rie cywil­ne i woj­sko­we, zabi­ja­nie odby­wa się twarz w twarz, a wal­ka z wro­giem słu­ży nie­kie­dy jako para­wan dla ban­dy­ty­zmu…

Nie słu­ży­li­śmy razem z Kon­wic­kim, więc nie wiem. Zapew­ne ile było oddzia­łów, tyle było histo­rii, tylu było dobrych i złych par­ty­zan­tów, boha­te­rów i tchó­rzy. Wie pan, część moje­go tomi­ku Echa leśne, któ­re­go tytuł zaczerp­ną­łem z tra­gicz­nej nowe­li Żerom­skie­go, pocho­dzi z jed­nod­niów­ki „Głos z krza­ka”. Wła­ści­wie tomik jest prze­siąk­nię­ty żeromsz­czy­zną i Sło­wac­kim. Już przez wie­ki trwa spór mię­dzy tymi, któ­rzy wyżej cenią poezję Sło­wac­kie­go, a tymi, któ­rzy wolą poezję Mic­kie­wi­cza. Gdzieś w środ­ku pomię­dzy nimi sta­nął inte­lek­tu­ali­sta Nor­wid. Ja jestem „mic­kie­wi­czja­nin”… Ale to dygre­sja… W Echach leśnych był też razo­wy humor żoł­nier­ski. Pod­czas uważ­nej lek­tu­ry moich utwo­rów moż­na go łatwo odna­leźć. Nie­któ­rzy nazwą go może „humo­rem wisiel­czym”, ale bez nie­go nie dało­by się prze­żyć. Ja oczy­wi­ście wiem, że pan pytał o co inne­go, ale nie­ste­ty nie roz­strzy­gnę dla pana całe­go pro­ble­mu zabi­ja­nia na woj­nie, to musi roz­strzy­gnąć ludz­kość.

Pan mi się wymy­ka od odpo­wie­dzi, a ja napraw­dę chciał­bym się dowie­dzieć, jakie są dla pana gra­ni­ce tego pacy­fi­zmu? Czy moż­na zabić na woj­nie? Albo czy moż­na zabić prze­stęp­cę?

Zada­je mi pan trud­ne pyta­nia, na któ­re nie ma odpo­wie­dzi. Oglą­da­my w tele­wi­zji te okrop­ne zbrod­nie i budzą­ce nasz moral­ny opór wyro­ki. Bo jeśli moż­na kijem base­bal­lo­wym zatłuc Abla i zaraz potem usły­szeć hasła „ręce precz od Kaina”, to w koń­cu trud­no nie zadać pyta­nia: jak to jest z tym kodek­sem kar­nym i Temi­dą? Jak to wszyst­ko wywa­żyć? W koń­cu nie cho­dzi o to, żeby kara sta­ła się zemstą, tyl­ko żeby była kon­se­kwen­cją, zapła­tą za to, co zro­bił Kain. Ale niech pan nie wyma­ga ode mnie, żebym roz­strzy­gał rze­czy, któ­rych nie potra­fi roz­strzy­gnąć nawet sobór.

„Dezer­te­rzy” oraz „Czar­ne pla­my są bia­łe” to mani­fe­sty pacy­fi­zmu, ale pan, jako były żoł­nierz, naj­le­piej wie, że czło­wiek cza­sem bywa w sytu­acjach, kie­dy nie ma wybo­ru. Czy uwa­ża pan dzi­siaj, że czło­wie­ka obo­wią­zu­je kate­go­rycz­na odmo­wa zabi­ja­nia?

Są sytu­acje, w któ­rych trze­ba zabić. Tak do tej pory było i tak jest dalej. Jeśli żoł­nierz ame­ry­kań­ski nie zabi­je żoł­nie­rza wiet­nam­skie­go, to wiet­nam­ski zabi­je ame­ry­kań­skie­go. Inne­go wyj­ścia nie ma. Oczy­wi­ście jest jesz­cze moż­li­wość dezer­cji… Jak wie­my, dzie­siąt­ki tysię­cy ame­ry­kań­skich pobo­ro­wych ucie­kło do Kana­dy, do Skan­dy­na­wii, odma­wia­jąc służ­by woj­sko­wej.

Pali­li ksią­żecz­ki woj­sko­we… Czy nale­ża­ło ich za to potę­piać, wsa­dzać do kry­mi­na­łu?

W pierw­szej woj­nie świa­to­wej Fran­cu­zi roz­strze­li­wa­li swo­ich żoł­nie­rzy. Dzie­siąt­ko­wa­nie oddzia­łów fran­cu­skich, któ­re odmó­wi­ły posłu­szeń­stwa, było jed­ną z naj­bar­dziej okrut­nych i tra­gicz­nych kart tej woj­ny. Ale do dzi­siaj Fran­cu­zi pew­nych nie­wy­god­nych dla sie­bie pro­ble­mów bar­dzo umie­jęt­nie, wręcz z wdzię­kiem potra­fią nie zauwa­żać. A czy dezer­te­rów nale­ży karać? Nie wiem, pro­szę pana. Tak samo, jak nie potra­fił­bym panu odpo­wie­dzieć na pyta­nie, dla­cze­go na klam­rach pasów woj­sko­wych Wehr­mach­tu był napis Gott mit uns. Być może odpo­wie panu na nie Cyprian Nor­wid, któ­rym od wie­lu lat się zaj­mu­ję. On w poema­cie „Do Bro­ni­sła­wa Z.”, czy­li Bro­ni­sła­wa Zalew­skie­go, napi­sał mię­dzy inny­mi: „Skar­by i siły prze­wie­ją, ogó­ły całe zadrżą,/ Z rze­czy świa­ta tego zosta­ną tyl­ko dwie,/ Dwie tyl­ko: poezja i dobroć… i wię­cej nic…”. Tak mówi Nor­wid, nato­miast ja, poeta współ­cze­sny, któ­ry prze­żył wiel­ką prze­strzeń cza­su od chwi­li jego śmier­ci do dzi­siaj, nie­ste­ty nie wiem…

Nor­wid widzi to w per­spek­ty­wie escha­to­lo­gicz­nej: jeże­li nawet wszyst­ko się roz­wie­je jak popiół, to pozo­sta­ną jed­nak poezja i dobroć. A pan w to wie­rzy?

Nie wiem, pro­szę pana. Nie wiem, czy przed koń­cem świa­ta, a może i po koń­cu świa­ta, pozo­sta­nie poezja. Nie wiem też, czy pozo­sta­nie dobroć. Taka jest sytu­acja współ­cze­sne­go poety! Sytu­acja napraw­dę nie do śmie­chu. Chy­ba powi­nie­nem spró­bo­wać o wszyst­kim zapo­mnieć i jesz­cze raz w życiu napi­sać kome­dię, na któ­rą tak czę­sto mnie nama­wia­ją. Ale jak moż­na z duszą na ramie­niu pisać kome­dię?

Z cięż­kim ser­cem słu­cham pana odpo­wie­dzi, ponie­waż mogło­by się wyda­wać, że przy­naj­mniej dobroć zale­ży głów­nie od nas samych. Nato­miast nie rozu­miem, jak poeta może wąt­pić w nie­śmier­tel­ność poezji? Z jakim zatem nasta­wie­niem zaczy­na pan każ­dy dzień? Czy nie jest to uczu­cie Syzy­fa, któ­ry od rana toczy kamień pod górę z poczu­ciem, że jesz­cze tego same­go dnia wyrwie mu się on z ręki i zle­gnie u stóp góry?

Wie pan, rów­nie dobrze mógł­by mnie pan zapy­tać, na któ­rym boku śpię i czy kie­dy wsta­ję, naj­pierw spusz­czam lewą nogę czy pra­wą. Nie, tego pyta­nia nie będę roz­wi­jał, ponie­waż wkra­cza ono w inne rejo­ny.

Pan naj­wy­raź­niej podej­rze­wa pułap­kę w moim pyta­niu, nato­miast mnie cho­dzi o coś tak pod­sta­wo­we­go, jak poczu­cie sen­su wła­sne­go dzia­ła­nia. Mia­no­wi­cie że kie­dy się coś robi, w tym rów­nież pisze wier­sze, trze­ba mieć wia­rę w to, co się robi, bo ina­czej moż­na by zwa­rio­wać.

Przede wszyst­kim trze­ba umieć prze­zwy­cię­żyć zwąt­pie­nie w sens wła­sne­go dzia­ła­nia. Jeśli się tego nie prze­zwy­cię­ży, jało­wie­je się tygo­dnia­mi i mie­sią­ca­mi. Zwłasz­cza jeże­li się nie jest zawo­do­wym lite­ra­tem, któ­ry „musi” napi­sać dzien­nie okre­ślo­ną licz­bę stron. Praw­do­po­dob­nie poezja jest jakimś spe­cjal­nym i dziw­nym gatun­kiem lite­rac­kim. Jeden z naj­więk­szych filo­zo­fów, Heideg­ger, cokol­wiek by się mówi­ło o nim i o jego dzia­łal­no­ści, pisał genial­ne ese­je o twór­czo­ści Höl­der­li­na. Nato­miast kie­dy wziął się za poezję, two­rzył pra­wie gra­fo­mań­skie, banal­ne wier­szy­ki. Czy­li wiel­ka inte­li­gen­cja, wiel­ka eru­dy­cja i filo­zo­ficz­ny geniusz mogą wydać banal­ny, bla­dy, kule­ją­cy wier­szyk. Jeden z naj­więk­szych przed­sta­wi­cie­li Homo sapiens, Albert Ein­ste­in, napi­sał kil­ka wier­szy­ków, któ­rych nie moż­na nawet nazwać gra­fo­mań­ski­mi, ponie­waż tak infan­tyl­ne utwo­ry piszą tyl­ko dzie­ci w wie­ku lat ośmiu czy dwu­na­stu. Jeden z nich zresz­tą napi­sał sobie z oka­zji swo­ich uro­dzin, dru­gi dla bel­gij­skiej kró­lo­wej Elż­bie­ty… W jakiś dziw­ny spo­sób stał się poetą pod koniec życia nasz wspa­nia­ły filo­zof Tade­usz Kotar­biń­ski, któ­ry pisał wier­sze, według mnie, dow­cip­ne, choć sła­be. Z kolei jeden z naj­lep­szych kry­ty­ków w dzie­jach lite­ra­tu­ry pol­skiej Karol Irzy­kow­ski two­rzył wier­sze pra­wie gra­fo­mań­skie, nato­miast o poezji, for­mie i tre­ści pisał jak geniusz. Zatem jaką mate­rią, jaką dzie­dzi­ną ducha jest poezja? Rów­nież na to pyta­nie nie mogę panu odpo­wie­dzieć, gdyż pada przed kame­ra­mi tele­wi­zji, a tu waż­niej­sza jest fry­zu­ra niż myśl… itd., itd.

Od jakie­goś cza­su pozwa­la nam pan zaj­rzeć do swo­ich ręko­pi­sów. Ude­rza­ją­ce jest, jak wie­le wer­sji mają pana tek­sty, zanim ujrzą świa­tło dzien­ne. Widzi­my, jak powsta­ją tygo­dnia­mi, mie­sią­ca­mi albo wręcz lata­mi. Widzi­my w nich cięż­ką, wręcz katorż­ni­czą pra­cę arty­sty. Bar­dzo rzad­ko pisarz pozwa­la czy­tel­ni­ko­wi zaj­rzeć w swo­je ręko­pi­sy. To jest na ogół teren zastrze­żo­ny. Zasta­na­wiam się, z jaką inten­cją pozwo­lił pan nam spoj­rzeć sobie na ręce?

Z bar­dzo czy­stą inten­cją, pro­szę pana. Czę­sto mło­dzi ludzie pyta­li mnie, czy i jak pisać wier­sze, a nawet o to, czy da się z tego żyć. Posta­no­wi­łem zatem nawią­zać kon­takt z czło­wie­kiem, któ­ry zaczy­na pisać wier­sze lub marzy o tym, że będzie poetą. Chcia­łem po pro­stu pozwo­lić mu zaj­rzeć do tak zwa­ne­go warsz­ta­tu poety. Ktoś może powie­dzieć, że to jest rodzaj eks­hi­bi­cjo­ni­zmu, ale tu nie cho­dzi o to, bo ta książ­ka mia­ła mu uświa­do­mić, jak się w tej trud­nej mate­rii pra­cu­je. Chcia­łem, żeby czy­tel­ni­cy zoba­czy­li, jak to wyglą­da napraw­dę, przy­naj­mniej na moim przy­kła­dzie, bo być może Gał­czyń­ski pisał ina­czej. Są poeci, któ­rzy od razu rzu­ca­li wiersz na papier w jego osta­tecz­nej for­mie, ale, jak pan widzi, nie jest to mój przy­pa­dek. Prze­cięt­nie, zwłasz­cza jeśli cho­dzi o pierw­sze tomy − Nie­po­kój, Czer­wo­na ręka­wicz­ka i Rów­ni­na − mia­ły one od dzie­się­ciu do dwu­dzie­stu redak­cji każ­de­go utwo­ru. Mały wiersz miał cza­sem pięt­na­ście redak­cji, obję­to­ścio­wo mógł więc two­rzyć wła­ści­wie mały kaje­cik, osob­ny zeszyt.

Przy­glą­da­jąc się tym pań­skim ręko­pi­som i maszy­no­pi­som z ręcz­ny­mi dopi­ska­mi, tym róż­nym kwa­dra­ci­kom, rysu­necz­kom, drzew­kom, zasta­na­wia­łem się, czy to nie jest już rodzaj dzia­łal­no­ści gra­ficz­nej? Czy pan swo­imi wier­sza­mi nie upra­wia car­men figu­ra­ta?

Zacząć nale­ży od tego, że wszyst­ko, co napi­sa­łem, było pisa­ne ręką. W tym byłem bli­ski mala­rzo­wi czy rzeź­bia­rzo­wi. Ręka do dzi­siaj jest pod­sta­wo­wym narzę­dziem mojej pra­cy. Wszyst­ko oczy­wi­ście pły­nie z mózgu, ale ręka jest w pew­nym sen­sie jego prze­dłu­że­niem. W pisa­niu bie­rze udział cały orga­nizm, włącz­nie z noga­mi, któ­re teraz cierp­ną, a nawet nie­chęt­nie wspo­mi­na­nym „sie­dze­niem”. Słyn­ny Sitz­fle­isch szcze­gól­nie waż­ny jest dla naukow­ców i dla pro­za­ików, gdyż oni na ogół sie­dzą dłu­żej od poetów nad swo­imi utwo­ra­mi.

W latach 40. i 50. uży­wa­łem pió­ra. Napi­sa­łem kie­dyś w jed­nym z wier­szy, że moje pió­ro zamie­nia się w suchy paty­czek. Nie była to żad­na prze­no­śnia! Z tych wszyst­kich piór został mi jesz­cze taki pro­sty paty­czek z nie­du­żą bla­sza­ną obsad­ką, do któ­rej wkła­da­łem krzy­żów­kę albo ron­dów­kę. Pisa­łem wte­dy atra­men­tem. Bar­dzo czę­sto obok słów i liter napo­ty­ka­my co pewien czas rysu­nek, jak gdy­by ręka zsu­wa­ła się na mar­gi­ne­sie w jakąś linię, figu­rę geo­me­trycz­ną czy abs­trak­cję. Ponie­waż druk w moich książ­kach jest jed­no­barw­ny, czar­no-bia­ły, trud­no zoba­czyć, co rze­czy­wi­ście dzia­ło się daw­niej na powierzch­ni tych ręko­pi­sów. Żeby prze­rwać mono­to­nię płasz­czy­zny skon­stru­owa­nej z liter i wer­sów, zakłó­cić jej jed­no­wy­mia­ro­wość i sza­rzy­znę, zawsze mia­łem pod ręką kolo­ro­we kred­ki lub dłu­go­pi­sy, któ­ry­mi skre­ślo­ne sło­wa bra­łem w nie­bie­skie, fio­le­to­we bądź czer­wo­ne ram­ki. Tak samo zresz­tą jak tytu­ły. Układ tych malut­kich, abs­trak­cyj­nych figur, kwa­dra­tów, pro­sto­ką­tów i trój­ką­tów prze­ry­wał mono­to­nię ręko­pi­su, poma­gał mi w pisa­niu, dyna­mi­zo­wał for­mę. Ele­ment wizu­al­ny inge­ro­wał zatem w układ for­mal­ny utwo­ru. U mnie zaś budo­wa, kon­struk­cja, mon­taż utwo­ru, że się tak wyra­żę w języ­ku fil­mu, odgry­wa­ły czę­sto rolę decy­du­ją­cą. Prze­su­nię­cie kil­ku słów czy zła­ma­nie wer­su było dyk­to­wa­ne nie tyl­ko skład­nią lub logi­ką, ale rów­nież kształ­tem gra­ficz­nym utwo­ru, jego logi­ką pla­stycz­ną. Moje wier­sze to nie tyl­ko myśli i poję­cia, ale rów­nież rze­czy nama­cal­ne, sen­su­al­ne. W jakimś bar­dzo daw­nym wier­szu, poświę­co­nym pamię­ci Tade­usza Borow­skie­go, stwier­dzi­łem, że chciał­bym pisać tak, aby ludzie mogli dotknąć moich słów. Nie pamię­tam już nie­ste­ty tego wier­sza. Zresz­tą nie znam na pamięć ani jed­ne­go ze swo­ich utwo­rów, nawet naj­krót­sze­go. W prze­ci­wień­stwie do poetów rosyj­skich, któ­rzy są żywą anto­lo­gią swo­ich wier­szy i potra­fią je w świet­ny spo­sób godzi­na­mi recy­to­wać. Sły­sza­łem Andrie­ja Woznie­sien­skie­go, Juri­ja Lewi­tan­skie­go, Bory­sa Słuc­kie­go i wie­lu innych. Robi to ogrom­ne wra­że­nie, bo oni potra­fią bez koń­ca z pamię­ci świet­nie dekla­mo­wać swo­je utwo­ry. Ja nie­ste­ty muszę czy­tać je z kart­ki albo z książ­ki. Daw­niej uczy­łem się na pamięć utwo­rów innych poetów i zna­łem mię­dzy inny­mi tro­chę wier­szy ska­man­dry­tów, na przy­kład Tuwi­ma czy Iwasz­kie­wi­cza. Nie­ste­ty utwo­ry Cze­cho­wi­cza, a tym bar­dziej Przy­bo­sia były znacz­nie trud­niej­sze do zapa­mię­ta­nia ze wzglę­du na wyszu­ka­ne meta­fo­ry. Takie tek­sty, jak „O szy­by deszcz dzwo­ni, deszcz dzwo­ni jesienny/ I plusz­cze jed­na­ki, mia­ro­wy, nie­zmien­ny” łatwo zosta­wa­ły w pamię­ci. Nato­miast wier­szy wol­nych Staf­fa, na przy­kład tych z Wikli­ny, nie potra­fi­łem już zapa­mię­tać, choć były kro­jem i obra­zo­wa­niem zbli­żo­ne do moich.

Nie moż­na mieć wszyst­kich darów natu­ry. Sam pan przy­znał, że bliż­sza jest panu kul­tu­ra obra­zu. Innym poetom na ogół wystar­cza­ją pude­łecz­ka strof i wer­sów, w panu jest nato­miast potrze­ba wyrwa­nia się ku rysun­ko­wi, gra­fi­ce.

Być może w tych moich tomach, o któ­rych mówi­my, rze­czy­wi­ście zaist­nia­ła jakaś potrze­ba uroz­ma­ice­nia, jed­nak waż­ne były nie tyl­ko znak czy lite­ra, ale rów­nież rysu­nek, bar­wa, linia. Wewnętrz­na potrze­ba, żeby sło­wo zamie­ni­ło się w obra­zek, tak jak to bywa w chiń­skim alfa­be­cie, gdzie jeden znak ozna­cza domek, a dru­gi konia. Nie­ste­ty, my poza lite­rą „A”, któ­ra podob­no jest odwró­co­ną do dołu gło­wą byka, raczej nie może­my przy pomo­cy liter wyra­zić żad­nych obra­zów.

Joan­na Kier­nic­ka: Pan, oso­ba z takim nazwi­skiem, wiel­ki poeta, pisze o tym, że chciał­by pozo­stać sza­rym czło­wie­kiem w kra­ju, gdzie funk­cjo­nu­je mit poety wiesz­cza. Czy to ozna­cza, że doku­cza panu sła­wa? Dla­cze­go pra­gnie pan pozo­stać oso­bą ano­ni­mo­wą?

To jest zupeł­nie zro­zu­mia­łe, ponie­waż ano­ni­mo­wość pozo­sta­wia więk­szą swo­bo­dę zacho­wa­nia. Pani uży­wa słów „wiel­ki poeta”, „sła­wa” itd., tym­cza­sem z tą sła­wą bywa róż­nie, bo nawet przy naj­prost­szych spra­wach widać, że ona wca­le nie jest aż taka wiel­ka. Czę­sto pisze do mnie jakiś dzien­ni­karz i pro­si o wywiad, a w nagłów­ku listu czy­tam: „Sza­now­ny Panie Sta­ni­sła­wie”. I to cią­gle się powta­rza! „Autor Bia­łe­go mał­żeń­stwa Sta­ni­sław Róże­wicz obcho­dzi swo­je 75. uro­dzi­ny” – czy­tam nie­daw­no w „Ante­nie”. Mam zbiór kopert zaadre­so­wa­nych: „Prof. Sta­ni­sław Róże­wicz”, a ja oczy­wi­ście nie jestem pro­fe­so­rem i mam nadzie­ję, że nigdy już nie będę. Wśród nich są nawet zapro­sze­nia od mini­sterstw z War­sza­wy. Chcia­ło­by się być czy­ta­nym, a nie ist­nieć tyl­ko w aneg­do­cie, w pismach typu „Moja Przy­ja­ciół­ka”, „Życie na Gorą­co” czy „Twój Styl”, gdzie moż­na prze­czy­tać takie oto rewe­la­cje: „Jaj­ko na twar­do przy­rzą­dzo­ne przez Tade­usza Róże­wi­cza oka­za­ło się mięk­kie!”. Ja chcę ist­nieć w swo­ich tek­stach, ponie­waż one są tym, co ze mnie naj­lep­sze, a nie w mojej gar­de­ro­bie i w mojej kuch­ni!

To są wszyst­ko legen­dy o tej mojej sła­wie. Naj­zdrow­szy sto­su­nek do swo­jej sła­wy miał zresz­tą chy­ba Staff, ale i tak po śmier­ci docze­kał się pomni­ka w Skar­ży­sku-Kamien­nej. Oczy­wi­ście okrop­ne­go, jak więk­szość naszych pomni­ków. Zają­łem się tym w jed­nym akcie kome­dii Gru­pa Laoko­ona. Wróć­my do pomni­ka Staf­fa… Pamię­tam, jak mówi­łem: „Wyrzeź­bi­li­ście mu tyle guzi­ków, tyle metrów spodni, taką bro­dę…”. „Pomnik posta­wić łatwo – powie­dzia­łem do twór­ców – ale roze­brać trud­niej, bo pra­ce przy roz­wa­la­niu dużo kosz­tu­ją. Zro­bi­li­by­ście na ryn­ku w Skar­ży­sku fon­tan­nę, któ­ra zmie­nia­ła­by się w świe­tle ran­kiem, w nocy, o zacho­dzie słoń­ca i był­by poemat… A na fon­tan­nie mogła­by być tabli­ca z czte­re­ma linij­ka­mi wier­sza Staf­fa ‘Fon­tan­na’, zaczy­na­ją­ca się od słów: ‘Fon­tan­na jest skrzy­dłem wod­nym…’. Ale teraz jest tyl­ko tyle spodni, tyle tużur­ka, tyle róż­nych rekwi­zy­tów Exe­gi monu­men­tum”. Pomni­ko­ma­nia (budo­wa­nie i roz­wa­la­nie) jest naszą cho­ro­bą naro­do­wą… Cze­ka­ją na nas jesz­cze mon­stru­al­ne nie­spo­dzian­ki… Ale pro­szę nie myśleć, że ja marzę o pomni­ku… Znacz­nie cie­kaw­szy był­by na przy­kład pomnik wier­sza. Mnie zresz­tą spo­tka­ło to szczę­ście, że wiersz o sta­rych kobie­tach został wyku­ty w czar­nym gra­ni­cie w Hel­sin­kach i roz­cią­ga się na kil­ku hek­ta­rach wspa­nia­łe­go par­ku. I pro­szę! Pro­fe­sor Gry­ta, rzeź­biarz, Polak z pocho­dze­nia, zna­lazł spo­sób na pomnik dla poezji, a nie dla poety, któ­ry na pew­no miał­by bro­dę albo książ­kę w ręku. Oczy­wi­ście rozu­miem, że w XIX wie­ku pomni­ki Goethe­go, Guten­ber­ga, Schil­le­ra czy Lutra były podob­ne do ory­gi­na­łu, ale wte­dy jesz­cze rzeź­bia­rze potra­fi­li tego doko­nać. Teraz nato­miast wszyst­kie posta­cie mają te same twa­rze. Trze­ba szu­kać innej for­my. A sła­wa? Napi­sa­łem kie­dyś wiersz o suk­ce­sie, chy­ba w Pła­sko­rzeź­bie, że suk­ces kiwa na wszyst­kich pal­cem w bucie…

Pan w swo­jej poezji bar­dzo chęt­nie przy­wo­łu­je ste­reo­typ poety eme­ri­tu­sa, poety w kap­ciach, któ­ry je cia­sto, pije ze szklan­ki let­nią her­ba­tę i do któ­re­go uśmie­cha się żona. Jest to domo­wy, „pod­ko­szul­ny” wize­ru­nek poety, pod­czas gdy w kul­tu­rze maso­wej ist­nie­je tyl­ko przy­zwo­le­nie na „strasz­ne­go dzia­du­nia”. W każ­dym razie nie na poetę w pan­to­flach…

Ja jestem poetą reali­stą i uwa­żam, że nie ma zna­cze­nia, czy wiel­kość jest w kap­ciach, w ostro­gach, czy boso. Od tych rekwi­zy­tów nic nie zale­ży! Nie bez powo­dów jeden z naj­waż­niej­szych moich tomów (dla mnie przy­naj­mniej, nie dla czy­tel­ni­ków, któ­rzy już pew­nie zupeł­nie o nim zapo­mnie­li) nosi tytuł Głos ano­ni­ma. Naj­bar­dziej zacie­ka­wił­by mnie rzeź­biarz potra­fią­cy zapro­jek­to­wać i zbu­do­wać pomnik wszyst­kich poetów, któ­ry nie miał­by ani nosa Tuwi­ma, ani uszu… No, nie wiem, kto z pisa­rzy miał duże uszy…?

Bru­no Schulz.

Bru­no Schulz, praw­da. Niech­że się jed­nak poezja w ten spo­sób nie mate­ria­li­zu­je. Poezja i twór­ca, któ­ry sie­dzi przed panem, to są napraw­dę dwie róż­ne rze­czy. Jestem tyl­ko ułom­nym naczy­niem, zapro­jek­to­wa­nym przez geny, los, bio­lo­gię, histo­rię, odży­wia­nie, wycho­wa­nie, ale to nie jest spra­wa naj­waż­niej­sza.

Jest jed­nak istot­ne, czy jest to poeta w kap­ciach, czy poeta na Aju­da­hu ska­le.

Naj­le­piej było­by, gdy­by on mógł być na Aju­da­hu ska­le w kap­ciach. Ja zresz­tą byłem na tej ska­le, tyle że w butach i w kurt­ce. Rze­czy­wi­ście mia­łem wiel­ką radość i szczę­ście zna­leźć się w tym pej­za­żu, w tym świe­tle. Zary­sy góry i morza nie zmie­ni­ły się od cza­sów Mic­kie­wi­cza. Wie pan, przy­wią­zu­ję wiel­ką wagę, może nawet naiw­ną i pry­mi­tyw­ną, do miejsc, w któ­rych prze­by­wał wiel­ki twór­ca. Zawsze marzy­łem o tym, żeby zna­leźć się przy­naj­mniej raz w życiu w mia­stecz­ku, gdzie uro­dził się Rim­baud. Nie byłem tam jed­nak nigdy. Wła­ści­wie nie znam Fran­cji. Znam tyl­ko Paryż i część Nor­man­dii w stro­nę Rouen, gdzie mia­łem kuzy­na.

Potrze­bu­je pan dotknię­cia praw­dy, jaką dają miej­sca i przed­mio­ty?

Nie cho­dzi o to, że przy­wią­zu­ję wagę do tego, że Czar­to­ry­ska kupi­ła do Muzeum Czar­to­ry­skich krze­sło, na któ­rym nie sie­dział Szek­spir, i zapła­ci­ła za nie rów­no­war­tość całej wsi. Oczy­wi­ście krze­sło nie było auten­tycz­ne, bo kie­dy byłem w Strat­for­dzie, widzia­łem dużo takich krze­seł. Ale jed­nak jest coś w tym, że gdy tam byłem, chcia­łem zoba­czyć kamień z apo­stro­fą do prze­chod­nia i zna­leźć się w kole­gia­cie, gdzie został pocho­wa­ny Szek­spir. Potrze­bu­ję mate­rial­ne­go dowo­du na ist­nie­nie poety lub mala­rza.

Z rosną­cą uwa­gą słu­cham o tych marze­niach piel­grzy­mo­wa­nia śla­da­mi wiel­kich arty­stów, podob­nie jak ze zdzi­wie­niem odno­to­wu­ję w pana zbio­rach każ­dy nowy wiersz reje­stru­ją­cy pana pobyt w kolej­nej świa­to­wej gale­rii malar­stwa. Prze­cież nawet dziec­ko wie, że pan nie zno­si podró­żo­wać…

Z tym jest jak z tra­nem lub rycy­ną, któ­re poda­wa­no mi w dzie­ciń­stwie. Tra­nu nie zno­si­łem, ale jak piłem, to byłem zdrow­szy; nie zno­si­łem rycy­ny, ale mi poma­ga­ła w wie­lu spra­wach. Ja nie tyle nie zno­szę podró­ży, ile towa­rzy­szą­ce­go jej cere­mo­nia­łu: pako­wa­nia wali­zek, kupo­wa­nia bile­tów, nosze­nia baga­ży, same­go wresz­cie prze­bie­gu podró­ży. Mnie męczy cała fizycz­ność tej spra­wy i jej aran­ża­cja: „wie­zie­nie” sie­bie, cały reper­tu­ar spo­tkań towa­rzy­szą­cych prze­miesz­cza­niu się. Tu się czło­wiek poci, tam ma zga­gę, tam palą go nogi, tu zjadł zepsu­tą kieł­ba­sę, tam go oszu­ka­li na winie, tu się spóź­nił… To wszyst­ko znie­chę­ca, więc na wszel­ki wypa­dek nie uma­wiam się na żad­ne ter­mi­ny. Tym­cza­sem, wie pan, im jestem star­szy, tym wię­cej mam zapro­szeń, ale muszę coraz czę­ściej z nich rezy­gno­wać. Gdy­bym jed­nak miał samo­lot lub lata­ją­cy dywan i mógł zaraz zna­leźć się w dżun­gli czy w Algie­rii, to wca­le bym się nie opie­rał. Zawsze marzy­łem o Tur­cji, ale nigdy tam nie byłem. Chcia­łem też zoba­czyć Sfink­sa…

Spo­glą­dam na pierw­sze stro­ny Pła­sko­rzeź­by i widzę Tade­usza Róże­wi­cza obok jakiejś nagro­dy, ale tuż obok widzę pana na tle śmiet­ni­ków. Zaglą­dam na koniec książ­ki i znów napo­ty­kam Tade­usza Róże­wi­cza przy sto­sie swo­ich ksią­żek z nagro­dą, ale zaraz obok Tade­usz Róże­wicz nie­sie dwa pojem­ni­ki ze śmie­cia­mi do roz­wa­lo­nych kubłów. Pań­ski romans ze śmiet­ni­kiem ma już siwą bro­dę. Chciał­bym jed­nak zapy­tać, dla­cze­go stał się tak oso­bi­sty i inten­syw­ny?

Jak każ­dy romans, ma on swo­je róż­ne stro­ny i aspek­ty. To był romans este­tycz­ny, o któ­rym mógł­bym sze­ro­ko mówić, ale nie widzę potrze­by, bo to wszyst­ko jest napi­sa­ne w wie­lu moich wier­szach i poema­tach, a swo­ją histo­rią się­ga dys­ku­sji z Julia­nem Przy­bo­siem – poetą kry­sta­licz­nie czy­stym, poetą świa­tła i chmur, kon­struk­ty­wi­stą, archi­tek­tem wier­sza – któ­ry w moich oczach zmie­niał się w este­tę. U mnie jest śmiet­nik real­ny, na przy­kład w par­ku Połu­dnio­wym we Wro­cła­wiu, gdzie powrzu­ca­no kosze ze śmie­cia­mi ze sta­wu. Ale to rów­nież śmiet­nik w gło­wie jakie­goś filo­zo­fa czy pisa­rza, któ­ry nagle wysy­pu­je się z tej gło­wy i zamie­nia w książ­kę. Pan poka­zał zdję­cia z Pła­sko­rzeź­by… W nich jest pew­na wie­lo­znacz­ność, bo ten wie­niec to Zło­ty Laur z festi­wa­lu w Ochry­dzie w Mace­do­nii. Nazy­wa się „zło­ty”, ale pozłot­ka już z nie­go scho­dzi i spod spodu wyła­nia się zaśnie­dzia­ła miedź. Tu jed­nak chy­ba bar­dziej cho­dzi o sym­bol. A śmiet­nik, przy któ­rym sto­ję z kubła­mi, jest praw­dzi­wy. Ile­kroć wycho­dzi­łem z domu, musia­łem brnąć koło tych śmie­ci. Wal­ka z nim trwa­ła kil­ka lat… I to też jest temat wie­lu moich wier­szy, rów­nież tych ostat­nich. Jeśli jed­nak wejść na wyż­sze pię­tro roz­wa­żań, trze­ba powie­dzieć, że pew­ne­go typu śmiet­ni­ska­mi są na przy­kład gaze­ty codzien­ne…

Z któ­rych korzy­sta pan peł­ny­mi gar­ścia­mi…

Wła­śnie Przy­boś, widząc mnie cią­gle z kil­ko­ma gaze­ta­mi, był zgor­szo­ny i nawet pod­niósł ręce do góry, mówiąc: „Panie Tade­uszu, co to za poeta, co gaze­ty czy­ta?”. Potem zresz­tą wywią­za­ła się z tego mię­dzy nami kore­spon­den­cja. Ja twier­dzi­łem, że z każ­de­go bana­łu, nawet takie­go jak „srebr­ny księ­życ” (co Przy­bo­siem oczy­wi­ście wstrzą­sa­ło), moż­na stwo­rzyć wiersz lirycz­ny. Ale to są histo­rie, któ­re wyja­śnia­łem już w wie­lu szki­cach, w Przy­go­to­wa­niu do wie­czo­ru autor­skie­go. Bro­ni­łem kata­ry­nia­rzy, bro­ni­łem sta­ro­ci, skład­nic zło­mu. Daw­no to było! Rze­czy­wi­ście, ma pan rację, to jest histo­ria cią­gną­ca się pra­wie od począt­ków mojej twór­czo­ści.

A czy śmiet­nik pana nie brzy­dzi?

Zapach na pew­no, ale trud­no było­by wpro­wa­dzić per­fu­mo­wa­ne śmiet­ni­ki…

Wie pan, ja chy­ba nigdy nie zde­cy­do­wał­bym się wpro­wa­dzić do swo­jej książ­ki śmiet­ni­ka, nawet gdy­bym wie­dział, że to jest tyl­ko mariaż este­tycz­ny. Oczy­wi­ście napi­sa­ny śmiet­nik nie cuch­nie, ale jego isto­ta jest dalej „śmiet­ni­ko­wa”…

To jest spra­wa war­to­ści i anty­war­to­ści. Chęt­nie bym pana zapy­tał, czy lubi pan sta­re, zno­szo­ne buty? Zapew­ne nie. Tym­cza­sem „duszę” sta­rych butów zna­ko­mi­cie nama­lo­wał van Gogh. Jego Para butów, któ­re zresz­tą kosz­tu­ją praw­do­po­dob­nie już w tej chwi­li jakieś trzy­dzie­ści, a może nawet sto milio­nów dola­rów, jest reali­stycz­ną parą jego sta­rych butów, o któ­re, jak widać, nie­zbyt dbał. Cie­ka­we, co powie­dział­by van Gogh, gdy­by go zapy­tać, czy lubi sta­re buty z powią­za­ny­mi sznu­ro­wa­dła­mi i dziu­rą w zelów­ce? Czy sta­re buty są dla nie­go ide­ałem? Tym­cza­sem jest to jeden z naj­bar­dziej dra­ma­tycz­nych obra­zów. Wie pan, Para butów van Gogha, jeśli jej się dobrze przyj­rzeć, jest o wie­le bar­dziej dra­ma­tycz­na od Sło­necz­ni­ków.

Dla mnie znacz­nie bar­dziej dra­ma­tycz­na jest Kawiar­nia nocą na pla­cu Lamartine’a w Arles.

Oczy­wi­ście, ale to jest już wiel­ka kom­po­zy­cja, pod­czas kie­dy tu wszyst­ko opie­ra się na tej jed­nej parze sta­rych butów, w któ­rych on zawarł ludz­ką wędrów­kę przez czas, przez ludz­ką bie­dę, czy­li duszę w butach. Mnie te sta­re buty zawsze rów­nie moc­no fra­po­wa­ły, jak Bato­ry pod Psko­wem albo Bitwa pod Grun­wal­dem. I tu znów mogli­by­śmy nawią­zać do odwiecz­ne­go spo­ru: czy Bitwa pod Grun­wal­dem jest lep­szym obra­zem od Pary butów? Zosta­wiam panu to do roz­strzy­gnię­cia. Jak pan znaj­dzie odpo­wiedź, pro­szę się do mnie zgło­sić.

We Wro­cła­wiu opo­wia­da się całe legen­dy na temat wojen Tade­usza Róże­wi­cza ze śmiet­ni­ka­mi…

Ja nie pro­wa­dzi­łem wojen ze śmiet­ni­ka­mi, tyl­ko pro­si­łem, żeby śmie­ci zna­la­zły się w porząd­nych pojem­ni­kach i nie wysy­py­wa­ły się na uli­cę Janu­szo­wic­ką oraz na chod­ni­ki, przy­cią­ga­jąc szczu­ry, koty itd. To oczy­wi­ście znacz­nie obcią­ży­ło moją twór­czość. Nie napi­sa­łem przez to kil­ku poema­tów, napraw­dę nie żar­tu­ję, ponie­waż byłem tak zaan­ga­żo­wa­ny w tę wal­kę prze­ciw śmiet­ni­ko­wi czy prze­ciw­ko dziu­rze w dachu, przez któ­rą zale­wa­ło mi sufit, że nie byłem w sta­nie się sku­pić na pra­cy. Ale to już tak bywa w życiu.

Doty­ka­my tu dość cie­ka­wej kwe­stii. Czy to ozna­cza, że poeta jest kimś, kto powi­nien miesz­kać w pomiesz­cze­niu z kor­ka?

Nie mówi­my o kor­ku od butel­ki? Czy­li myśli­my o słyn­nej kom­na­cie Pro­usta!? (zde­cy­do­wa­nie) Poeta może miesz­kać zarów­no w sali bursz­ty­no­wej, jak i izbie pobie­la­nej wap­nem. Wie pan, napraw­dę nie cho­dzi o to, na jakim się sie­dzi krze­śle, fote­lu czy anty­ku. Ja wolę krze­sło, pro­ste i pew­ne, naj­le­piej Tho­ne­ta. Cho­dzi jed­nak o to, żebym miał luk­sus ciszy. Nie­ste­ty, o ten luk­sus, jeśli nie posia­da się wła­sne­go domu, jest trud­no we współ­cze­snym mie­ście. Trze­ba by zamknąć uli­cę z obu stron. Zda­ję sobie spra­wę z fak­tu, że to nie­moż­li­we. Nie zmniej­sza to jed­nak mojej tęsk­no­ty za tym, aby mieć ciszę i wła­sną prze­strzeń. Ina­czej jest pan zda­ny na przy­pa­dek. Nagle ktoś zaczy­na zapa­lać motor pod oknem, roz­ku­wać mło­ta­mi ścia­nę albo wier­cić dziu­rę w beto­nie. Trud­no mi się w to wda­wać. Po pro­stu są pew­ne warun­ki, któ­re trze­ba mieć, żeby pisać, kom­po­no­wać, malo­wać. Nie są one bynaj­mniej luk­su­so­we: umiar­ko­wa­na tem­pe­ra­tu­ra, spo­kój, cisza…

Są jed­nak arty­ści, któ­rzy wręcz lubią, jak im ktoś nagle wej­dzie w ich świat, jakiś przy­pad­ko­wy czło­wiek, listo­nosz, ślu­sarz. Jak ktoś do nich mówi, wcią­ga we wła­sne spra­wy…

Wie pan, to się lubi, gdy się czy­ta dla przy­jem­no­ści jakąś powieść czy gaze­tę. O, wte­dy może przyjść listo­nosz, któ­ry zresz­tą zawsze był dla mnie tajem­ni­cą, sym­bo­lem, kimś z rodzi­ny, przy­naj­mniej daw­niej, bo to prze­cież on przy­no­sił nowi­ny, gdy miesz­ka­łem w Gli­wi­cach, Czę­sto­cho­wie czy w Radom­sku, gdzie nie mia­łem tele­fo­nu. Do tej pory zresz­tą nie wiem, jak dzia­ła faks, i słu­cham tego sło­wa niczym „dzi­kus”. Cza­sem ktoś mnie pyta, jaki mam numer fak­su? Jaki mam numer butów, to wiem. A wra­ca­jąc do tych fachow­ców, któ­rych koniecz­nie chce mi pan przy­słać, kie­dy pra­cu­ję, oświad­czam, że jed­nak pew­ne warun­ki są czło­wie­ko­wi potrzeb­ne. Oczy­wi­ście sły­sza­łem o takich poetach, któ­rzy naj­le­piej pra­co­wa­li w kawiar­ni i pisa­li wier­sze w Zie­miań­skiej… Ja w to zresz­tą nie bar­dzo wie­rzę. Tak jak nie wie­rzę, że moż­na pisać pod wpły­wem alko­ho­lu. Wie pan, jaki ma kształt ścia­na posta­wio­na przez pija­ne­go mura­rza? Prze­waż­nie obły lub okrą­gły, w każ­dym razie nie jest pro­sta. Tak samo nie wie­rzę, żeby w sta­nie upo­je­nia alko­ho­lo­we­go ktoś mógł napi­sać sen­sow­ny wiersz. To jest też budo­wa­nie, a więc wyma­ga trzeź­wej gło­wy. Są dwa powo­dy do picia. Poeta może się upić z roz­pa­czy po tym, jak napi­sał zły wiersz, albo dla­te­go, że napi­sał wspa­nia­ły wiersz – wte­dy upi­ja się z rado­ści. Koleb­ką dla myśli i duszy musi być cie­le­sność, fizycz­ność. No, ale widzę, że już zosta­łem „teo­lo­giem”.

Jeśli już omsknę­li­śmy się w cie­le­sność i kon­sump­cję, to chciał­bym z panem poroz­ma­wiać o mię­sie, któ­re dla więk­szo­ści z nas jest poży­wie­niem, dla pana nato­miast – rów­nież tema­tem escha­to­lo­gicz­nym. Jest to bar­dzo sta­ry motyw pana twór­czo­ści, obec­ny od pierw­sze­go tomu do ostat­nie­go, gdzie powra­ca we wstrzą­sa­ją­cy spo­sób w poema­cie o Fran­ci­sie Baco­nie. Cie­kaw jestem, czy ktoś, kto pisze takie wier­sze, jest w sta­nie jeść tata­ra albo na przy­kład bef­sztyk?

Tata­ra nie, bo odpy­cha mnie nie tyl­ko oba­wa, że mógł­bym się nim zatruć, ale przede wszyst­kim jego kon­sy­sten­cja i suro­wość. Nato­miast bef­sztyk mogę jeść, ale nie taki gru­by, kla­sycz­ny, ame­ry­kań­ski krwa­wy bef­sztyk. Pre­fe­ru­ję cien­ki, bez śla­du krwi wewnątrz i dobrze przy­pie­czo­ny, czy­li taki, któ­ry dla znaw­cy, sma­ko­sza czy wyznaw­cy praw­dzi­we­go bef­szty­ka jest rodza­jem bar­ba­rzyń­stwa, a nawet here­zji. Pamię­tam, jak sie­dzia­łem w jakiejś restau­ra­cji w Pary­żu, było to pra­wie czter­dzie­ści lat temu, wraz z Jur­kiem Lisow­skim, tłu­ma­czem moich poezji na fran­cu­ski, i swo­ją nie­zbyt dobrą fran­cusz­czy­zną mówię do kel­ne­ra: Boeuf bien cuit, s’il vous pla­ît. Trzy razy to mówię, a Lisow­ski powta­rza raz jesz­cze, po czym fran­cu­ski kel­ner, któ­ry, jak wia­do­mo, jest z natu­ry zło­śli­wy, przy­no­si mi mój boeuf bien cuit spa­lo­ny na węgiel. Cóż, zja­dłem ten zwę­glo­ny bef­sztyk. Lisow­ski to zresz­tą do tej pory pamię­ta. Nie jestem tak dobrym znaw­cą kuch­ni jak, powiedz­my, „mło­dy” Kuroń, któ­re­go książ­ka robi karie­rę, choć nie jest książ­ką post­mo­der­ni­stycz­ną, ale nie jestem też wro­giem jedze­nia ani żad­nym asce­tą, co pan, zda­je się, podej­rze­wa.

Joan­na Kier­nic­ka: Pana wiersz poświę­co­ny Fran­ci­so­wi Baco­no­wi zro­bił na mnie tak duże wra­że­nie, że się­gnę­łam po album mala­rza. Przej­rza­łam go bar­dzo uważ­nie i przy­znam się, że mnie to prze­ra­ża. Po lek­tu­rze pana wier­sza stwier­dzam jed­nak, że pana to fascy­nu­je. Nie wiem jed­nak, czy to jest fascy­na­cja malar­stwem Baco­na, czy wciąż żywa pamięć prze­ra­ża­ją­cych obra­zów woj­ny?

Wie pani, to jest zbyt obszer­ny temat, żebym był teraz w sta­nie odpo­wie­dzieć w kil­ku zda­niach. Mój pro­ces docho­dze­nia do Baco­na trwał trzy­dzie­ści, czter­dzie­ści lat. Przez tak dłu­gi okres doj­rze­wa­łem nie tyl­ko do rozu­mie­nia jego obra­zów, ale rów­nież jego myśle­nia, odczu­wa­nia, oso­bo­wo­ści, a przede wszyst­kim całe­go pro­ce­su, jaki w malar­stwie zaszedł od kubi­zmu (a zatem Picas­sa) do Baco­na. Pró­bo­wa­łem w tym poema­cie nie­któ­re z tych rze­czy wytłu­ma­czyć. Nie był on jed­nak moją miło­ścią, bo moją „pierw­szą miło­ścią” był Ver­me­er… Póź­niej Bosch, Breu­ghel, w swo­im cza­sie van Gogh, Rem­brandt, Hals. Bacon nie był więc moją miło­ścią, ale był za to genial­nym pro­wo­ka­to­rem, któ­ry zmu­szał do twór­cze­go myśle­nia o malar­stwie. Mój przy­ja­ciel Jerzy Nowo­siel­ski mówi, że malar­stwo Fran­ci­sa Baco­na jest wręcz uoso­bie­niem zła. Ja w wie­lu spra­wach się z Nowo­siel­skim zga­dzam, jak na przy­kład w „spra­wie” tego pie­kła, w któ­rym już się znaj­du­je­my, a nie dopie­ro znaj­dzie­my. Jed­nak w tym przy­pad­ku mam inne zda­nie, ponie­waż uwa­żam, że w dobrej sztu­ce, a Bacon jest, cokol­wiek byśmy powie­dzie­li, genial­nym mala­rzem, nie może być z samej swo­jej isto­ty zła. Zło może być w złym obra­zie; ele­men­ty zła, demo­ni­zmu, prze­wrot­no­ści mogą się mie­ścić w źle nama­lo­wa­nej posta­ci świę­te­go Fran­cisz­ka, nato­miast w pró­bie doj­ścia do tajem­ni­cy ukrzy­żo­wa­nia, cier­pie­nia żywe­go mię­sa, cia­ła, któ­re poja­wia się u Baco­na, nie ma zła. Tu się z Nowo­siel­skim nie zga­dzam i, być może, kie­dyś jesz­cze będzie­my z nim na ten temat dys­ku­to­wa­li.

Pań­ska poezja bar­dzo czę­sto prze­no­si nas w XVIII i XIX wiek, gdzie prze­by­wa­my wśród wiel­kich nazwisk, wiel­kiej sztu­ki, wiel­kiej lite­ra­tu­ry, odle­głej prze­szło­ści. Nato­miast tuż obok nas jest doty­kal­ne życie: ręka dziec­ka, prze­my­ka­ją­cy za nami kot, sie­dzą­ca mię­dzy nami pięk­na, dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nia dziew­czy­na. To wszyst­ko jest tyl­ko teraz i nie będzie tego nigdy wię­cej, bo za dwa­dzie­ścia lat kot zdech­nie, dziec­ko doro­śnie, a dziew­czy­na będzie siwą kobie­tą z kurzy­mi łap­ka­mi pod ocza­mi.

Zsu­nął mnie pan tutaj w kie­run­ku, któ­re­go nie chcę roz­wi­jać. Ręka dziec­ka, dziew­czy­na… Spy­cha mnie pan na tere­ny pra­wie jakie­goś ero­ty­zmu…? Bio­lo­gi­zmu?

(z prze­ko­na­niem) Nie, raczej pul­su­ją­cej bio­lo­gii i życia, któ­re tęt­ni koło nas, chcę, żeby go dotknąć, chwy­cić, zanim uciek­nie i runie w otchłań prze­szło­ści. Ono jest napraw­dę tyl­ko dziś…

Niech pan przy­ło­ży rękę tutaj… (wska­zu­je pierś) Czu­je pan, jak tęt­ni? Gdy­by prze­sta­ło panu w tej chwi­li bić ser­ce, nasza roz­mo­wa by się nagle skoń­czy­ła. Wszyst­ko tęt­ni, krew prze­pły­wa, mnie ścier­pły nogi, pani się uśmie­cha, ope­ra­to­rzy są zmę­cze­ni i chcą iść do domu, a ja sobie popra­wiam kra­wat. Nie wiem, panie Sta­ni­sła­wie, o co cho­dzi?

Ależ wie pan, tyl­ko się ze mną bawi. Odno­szę po pro­stu wra­że­nie, że pana poezji jest bliż­szy świat widzia­ny w per­spek­ty­wie wiecz­nej, a nie ta krót­ka chwi­la, któ­ra się przed nami prze­ta­cza i jest mode­lem nasze­go życia. Za chwi­lę wsta­nie­my i już nie będzie ani tej chwi­li, ani tej roz­mo­wy, ani tej dziew­czy­ny, któ­ra za dzie­sięć lat będzie już kimś innym. Czy nie ma w panu pra­gnie­nia, aby pró­bo­wać ją zatrzy­mać? Mam oczy­wi­ście na myśli tę chwi­lę…

Niech wró­ci za dzie­sięć lat, zoba­czy­my, jak będzie wyglą­da­ła… Będzie wte­dy rok 2008. (dobro­tli­wie) Panie Sta­ni­sła­wie, cóż to był­by za poeta, któ­ry by na te drob­ne rze­czy nie zwra­cał uwa­gi?! To żaden poeta! Mic­kie­wicz z jed­nej stro­ny potra­fił się kłó­cić albo roz­ma­wiać z Bogiem, a z dru­giej stro­ny opi­sy­wał w Panu Tade­uszu bigos i parze­nie kawy. Nie bez powo­du jego wiel­ki prze­ciw­nik okre­ślił ten naj­waż­niej­szy pol­ski poemat mia­nem poema­tu o „wie­przo­wa­to­ści życia”. Nie ma bła­he­go ele­men­tu w życiu, niech pan zatem trak­tu­je sło­wo „śmiet­nik” jako meta­fo­rę. Osta­tecz­nie ota­cza nas śmiet­nik glo­bal­ny. Zauwa­ży­łem to wcze­śniej niż nasi futu­ro­lo­dzy. Wcze­śniej mówi­łem o tym w wier­szu „To się zło­żyć nie może”, któ­ry trak­tu­je o cha­osie i roz­pa­dzie. Ten wiersz nigdy nie został prze­ze mnie dokoń­czo­ny i dopra­co­wa­ny, ponie­waż jego ideą głów­ną było, że „to się zło­żyć nie może”. Pisa­łem go w cza­sie, kie­dy u nas aku­rat wszyst­ko się wszyst­kim ofi­cjal­nie w gło­wach bar­dzo dobrze skła­da­ło, więc nie­któ­rzy moi kry­ty­cy mówi­li zło­śli­wie: „Jemu to się zło­żyć nie może”. Nale­ża­ło to trak­to­wać jako zarzut spo­łecz­ny, ide­olo­gicz­ny i moral­ny. Potem to samo powtó­rzy­ło się w Kar­to­te­ce roz­rzu­co­nej. Znów się nie mogła zło­żyć…

Opra­co­wa­li Aga­ta Dobrzań­ska i Sta­ni­sław Bereś
Z archi­wum Tele­wi­zyj­nych Wia­do­mo­ści Lite­rac­kich

O autorach i autorkach

Stanisław Bereś

Urodzony 4 maja 1950 roku. Poeta, krytyk literacki, tłumacz i historyk literatury. Profesor w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Katedrze Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. W latach 1987-1993 wykładał na Uniwersytecie Charles’a de Gaulle’a w Lille. Od 1996 redaktor „Telewizyjnych Wiadomości Literackich” oraz w latach 1997-1998 magazynu kulturalnego „Latarnik”. Członek jury Nagrody Literackiej Nike (1996-2004), Nagrody Literackiej Europy Środkowej „Angelus” (od 2006) i komitetu redakcyjnego magazynu „Odra” (do 2003). Współrealizator międzynarodowego pilotażowego programu nauczania multimedialnego. Od wielu lat członek PEN Clubu, a także zespołu redakcyjnego serii „Lettres Europeen”. Mieszka we Wrocławiu.

Tadeusz Różewicz

Urodzony 9 października 1921 roku w Radomsku. Poeta, prozaik, dramaturg. Laureat wielu nagród literackich zagranicznych i polskich, m.in. Nagrody Polskiego PEN-Clubu (1997), Nagrody Ministra Kultury i Sztuki (1997), Śląskiego Wawrzynu Literackiego (1999), Nagrody Wielkiej Fundacji Kultury (2000), Nagrody Literackiej Nike (2000), "Złotego Berła" (2006), Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius za całokształt twórczości (2008). Odznaczony Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski (1996). Zmarł 24 kwietnia 2014 we Wrocławiu.

Powiązania

Wiersze ostatnie (1)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­men­ty książ­ki Tade­usza Róże­wi­cza Wier­sze ostat­nie, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 15 kwiet­nia 2024 roku.

Więcej

Teksty odzyskane (2)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Teksty odzyskane (1)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Odwrócona strefa

nagrania / stacja Literatura Tadeusz Różewicz Tymoteusz Karpowicz

Czy­ta­nie z książ­ki Odwró­co­na stre­fa w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

O „młodości poetyckiej”

recenzje / KOMENTARZE Tadeusz Różewicz

Autor­ski komen­tarz Tade­usza Róże­wi­cza towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze jego książ­ki Wier­sze odzy­ska­ne, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 paź­dzier­ni­ka 2021 roku.

Więcej

Odwrócona strefa (2)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz Tymoteusz Karpowicz

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Odwró­co­na stre­fa, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 grud­nia 2021 roku.

Więcej

Wiersze odzyskane

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Wier­sze odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 4 paź­dzier­ni­ka 2021 roku.

Więcej

Zmyślony człowiek, Credo, Prawdziwe życie bohatera

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek Zmy­ślo­ny czło­wiek Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza i Praw­dzi­we życie boha­te­ra Rafa­ła Wojacz­ka z udzia­łem Joan­ny Roszak, Jana Sto­lar­czy­ka, Bogu­sła­wa Kier­ca, Joan­ny Orskiej i Karo­la Mali­szew­skie­go w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Tak i Nie

wywiady / o pisaniu Tadeusz Różewicz Witold Zalewski

Roz­mo­wa Witol­da Zalew­skie­go* z Tade­uszem Róże­wi­czem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza w opra­co­wa­niu Jana Sto­lar­czy­ka, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 29 stycz­nia 2020 roku.

Więcej

Historia wiersza „Zwierciadło”

recenzje / KOMENTARZE Tadeusz Różewicz

Histo­ria wier­sza „Zwier­cia­dło” Tade­usza Róże­wi­cza – od ręko­pi­sów do wer­sji osta­tecz­nej.

Więcej

Credo

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Tade­usza Róże­wi­cza Cre­do w opra­co­wa­niu Jana Sto­lar­czy­ka, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 29 stycz­nia 2020 roku.

Więcej

List do ludożerców

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Zdo­byw­ca II nagro­dy w IV. edy­cji kon­kur­su „Nakręć wiersz” – edy­cji poświę­co­nej Tade­uszo­wi Róże­wi­czo­wi. Film na pod­sta­wie wier­sza pod tym samym tytu­łem.

Więcej

Totentanz – wiersz barokowy

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Zdo­byw­ca II nagro­dy w IV. edy­cji kon­kur­su „Nakręć wiersz” – edy­cji poświę­co­nej Tadu­szo­wi Róże­wi­czo­wi. Klip na pod­sta­wie wier­sza pod tym samym tytu­łem.

Więcej

Miasteczko

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Zdo­byw­ca I nagro­dy w IV. edy­cji kon­kur­su „Nakręć wiersz” – edy­cji poświę­co­nej Tade­uszo­wi Róże­wi­czo­wi. Klip na pod­sta­wie wier­sza „Bystrzy­ca Kłodz­ka”.

Więcej

Dyskusja: O „Wojaczku wielokrotnym”

dzwieki / DYSKUSJE Różni autorzy

Dys­ku­sja wokół książ­ki Sta­ni­sła­wa Bere­sia i Kata­rzy­ny Bato­ro­wicz-Woło­wiec Woja­czek wie­lo­krot­ny z udzia­łem Romu­al­da Cuda­ka, Bogu­sła­wa Kier­ca, Sta­ni­sła­wa Sro­kow­skie­go, Macie­ja M. Szcza­wiń­skie­go, Krzysz­tof Siw­czy­ka.

Więcej

Nauka chodzenia

nagrania / z fortu do portu Tadeusz Różewicz

Cere­mo­nia przy­zna­nia Tade­uszo­wi Róże­wi­czo­wi Wro­cław­skiej Nagro­dy Poetyc­kiej Sile­sius 2008 za cało­kształt twór­czo­ści.

Więcej

Polityka jest dla mnie obcym światem

wywiady / o książce Ryszard Krynicki Stanisław Bereś

Roz­mo­wa Sta­ni­sła­wa Bere­sia z Ryszar­dem Kry­nic­kim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Prze­kre­ślo­ny począ­tek, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 mar­ca 2017 roku*.

Więcej

Kup kota w worku

nagrania / między wierszami Tadeusz Różewicz

Pre­mie­ra książ­ki Kup kota w wor­ku i frag­ment wie­czo­ru autor­skie­go w Zakła­dzie Naro­do­wym im. Osso­liń­skich 10. wrze­śnia 2008 roku. Ani­ma­cja do wier­sza „zabie­ga­na i nomi­no­wa­ny” Tomasz Bro­da i Sam­bor Dudziń­ski.

Więcej

Normalny poeta

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Wiersz Tade­usza Róże­wi­cza z książ­ki Kup kota w wor­ku (wor­ku in pro­gress). Klip zre­ali­zo­wa­ny w ramach kon­kur­su „Etiu­da z wier­szem” dla stu­den­tów wro­cław­skiej ASP.

Więcej

O tomie Rafała Wojaczka Wiersze i proza 1964–1971

recenzje / IMPRESJE Stanisław Bereś

Esej Sta­ni­sła­wa Bere­sia towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze anto­lo­gii Wier­sze i pro­za 1964–1971 Rafa­ła Wojacz­ka.

Więcej

Wojaczek wielokrotny – Wstęp

recenzje / NOTKI I OPINIE Katarzyna Batorowicz-Wołowiec Stanisław Bereś

Wstęp Sta­ni­sła­wa Bere­sie i Kata­rzy­ny Bato­ro­wicz-Woło­wiec do książ­ki Woja­czek wie­lo­krot­ny. Wspo­mnie­nia, rela­cje, świa­dec­twa.

Więcej

Pośmiertne życie poety

recenzje / ESEJE Tomasz Kunz

Recen­zja Toma­sza Kun­za towa­rzy­szą­ca nowe­mu wyda­niu książ­ki Ostat­nia wol­ność, któ­re uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 26 kwiet­nia 2021 roku.

Więcej

Ostatnia wolność Tadeusza Różewicza

recenzje / IMPRESJE Agnieszka Grabowska

Recen­zja Agniesz­ki Gra­bow­skiej z książ­ki Ostat­nia wol­ność Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Wszystkie pożegnania Różewicza

recenzje / ESEJE Włodzimierz Jurasz

Recen­zja Wło­dzi­mie­rza Jura­sza z książ­ki Ostat­nia wol­ność Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

„ciężko jest wracać…”

recenzje / ESEJE Przemysław Koniuszy

Recen­zja Prze­my­sła­wa Koniu­sze­go z książ­ki Ostat­nia wol­ność Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się na stro­nie Biblio­te­ka Mło­de­go Czło­wie­ka.

Więcej

Za kulisami poematu i w środku

recenzje / ESEJE Jakub Skurtys

Recen­zja Jaku­ba Skur­ty­sa towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Różewicz nieznany – odsłona druga

recenzje / ESEJE Przemysław Dakowicz

Posło­wie Prze­my­sła­wa Dako­wi­cza do książ­ki Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Tadeusza Różewicza wiersze fantomowe

recenzje / ESEJE Przemysław Dakowicz

Posło­wie Prze­my­sła­wa Dako­wi­cza towa­rzy­szą­ce pre­mie­rze książ­ki Wier­sze odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 paź­dzier­ni­ka 2021 roku.

Więcej

Korekta twarzy

wywiady / o książce Artur Burszta Przemysław Dakowicz

Roz­mo­wa Artu­ra Bursz­ty z Prze­my­sła­wem Dako­wi­czem towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Wier­sze odzy­ska­ne, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 paź­dzier­ni­ka 2021 roku.

Więcej

Pośmiertne życie poety

recenzje / ESEJE Tomasz Kunz

Recen­zja Toma­sza Kun­za towa­rzy­szą­ca nowe­mu wyda­niu książ­ki Ostat­nia wol­ność, któ­re uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 26 kwiet­nia 2021 roku.

Więcej

„Nowy” Różewicz: „Trzeba żyć bez Ojca”

recenzje / ESEJE Karol Maliszewski

Recen­zja Karo­la Mali­szew­skie­go, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza w opra­co­wa­niu Jana Sto­lar­czy­ka, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 29 stycz­nia 2020 roku.

Więcej

Wstęp do Historii…

recenzje / ESEJE Bogusław Michnik

Szkic Bogu­sła­wa Mich­ni­ka opu­bli­ko­wa­ny w cyklu pre­zen­ta­cji naj­cie­kaw­szych archi­wal­nych tek­stów z dwu­dzie­sto­pię­cio­le­cia festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra.

Więcej

Ostatnia wolność Tadeusza Różewicza

recenzje / IMPRESJE Agnieszka Grabowska

Recen­zja Agniesz­ki Gra­bow­skiej z książ­ki Ostat­nia wol­ność Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Wszystkie pożegnania Różewicza

recenzje / ESEJE Włodzimierz Jurasz

Recen­zja Wło­dzi­mie­rza Jura­sza z książ­ki Ostat­nia wol­ność Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Pośmiertna maska poezji

recenzje / ESEJE Piotr Bratkowski

Recen­zja Pio­tra Brat­kow­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku (work in pro­gress) Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Don Kiszot z Radomska

recenzje / ESEJE Andrzej Franaszek

Recen­zja Andrze­ja Fra­nasz­ka z książ­ki Kup kota w wor­ku (work in pro­gress) Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Furtka do realności

recenzje / ESEJE Krystyna Dąbrowska

Recen­zja Kry­sty­ny Dąbrow­skiej z książ­ki to i owo Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

To i owo z Różewicza

recenzje / ESEJE Joanna Lisiewicz

Recen­zja Joan­na Lisie­wicz z książ­ki to i owo Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Ewangeliczny połów

recenzje / KOMENTARZE Jan Stolarczyk

Komen­tarz Jana Sto­lar­czy­ka do wier­sza „Połów” Tade­usza Róże­wi­cza z książ­ki to i owo, któ­ra uka­za­ła się 29 listo­pa­da 2012 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Dedykacje

recenzje / KOMENTARZE Jan Stolarczyk

Dedy­ka­cje Zbi­gnie­wa Bień­kow­skie­go i Kazi­mie­rza Wyki z nota­mi Jana Sto­lar­czy­ka.

Więcej

Różewicz z neonem na głowie

recenzje / ESEJE Piotr Kępiński

Recen­zja Pio­tra Kępiń­skie­go z książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Twarze Różewicza

recenzje / ESEJE Marcin Sierszyński

Recen­zja Mar­ci­na Sier­szyń­skie­go z książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Pięćset stron Wbrew sobie i o sobie

recenzje / ESEJE Jan Stolarczyk

Szkic Jana Sto­lar­czy­ka z książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różewicz: możliwość milczenia

recenzje / IMPRESJE Przemysław Dakowicz

Esej Prze­my­sła­wa Dako­wi­cza towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różewicz 90: Kup kota w worku

recenzje / ESEJE Grzegorz Chojnowski

Recen­zja Grze­go­rza Choj­now­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku (work in pro­gress) Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Bez odwołania

recenzje / ESEJE Mieczysław Orski

Recen­zja Mie­czy­sła­wa Orskie­go z książ­ki Wyciecz­ka do muzeum Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Stary poeta krytykuje

recenzje / ESEJE Olga Szmidt

Recen­zja Olgi Szmidt z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różewicz złożony i rozrzucony

recenzje / ESEJE Tadeusz Nyczek

Recen­zja Tade­usza Nycz­ka z książ­ki Kar­to­te­ka: reprint Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Poezja poza wierszem

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Histo­ria pię­ciu wier­szy Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Na marginesie Różewicza

recenzje / ESEJE Tadeusz Nyczek

Recen­zja Tade­usza Nycz­ka z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Kartoteka w skoroszycie

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Kar­to­te­ka: reprint Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Primaaprilisowa kropka Tadeusza Różewicza

recenzje / IMPRESJE Zbigniew Solski

Esej Zbi­gnie­wa Sol­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Kar­to­te­ka: reprint Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Nauczyciel nowej poezji

recenzje / ESEJE Krzysztof Lisowski

Recen­zja z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różności Rózewicza

recenzje / ESEJE Justyna Sobolewska

Recen­zja Justy­ny Sobo­lew­skiej z książ­ki Mar­gi­nes ale… Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się w 2011 roku na łamach „Poli­ty­ki”.

Więcej

Głosy z marginesu

recenzje / ESEJE Wojciech Browarny

Recen­zja Woj­cie­cha Bro­war­ne­go z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

W teatrze wojny, w teatrze życia. Refleksje z lektury Wycieczki do muzeum

recenzje / ESEJE Marcin Malczewski

Recen­zja Mar­ci­na Mal­czew­skie­go z książ­ki Wyciecz­ka do muzeum Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Zacząć od końca

recenzje / ESEJE Janusz Drzewucki

Recen­zja Janu­sza Drze­wuc­kie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

In progress

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Wierszem na odlew

recenzje / ESEJE Piotr Śliwiński

Recen­zja Pio­tra Śli­wiń­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

O Kup kota w worku

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Tade­usza Nycz­ka, Pio­tra Kępiń­skie­go, Maria­na Sta­li, Andrze­ja Skren­dy i Rober­ta Rybic­kie­go

Więcej

Y=

recenzje / IMPRESJE Adam Poprawa

Recen­zja Ada­ma Popra­wy z książ­ki nauka cho­dze­nia / gehen ler­nen Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Lekcja Różewicza

recenzje / NOTKI I OPINIE Wojciech Bonowicz

Nota Woj­cie­cha Bono­wi­cza o książ­ce nauka cho­dze­nia / gehen ler­nen Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Rzutowanie poezji na powierzchnię płaską pokrytą drukiem w porządku określonym przez program AutoCAD 2008/Get 2007

recenzje / IMPRESJE Mirosław Ratajczak

Recen­zja Miro­sła­wa Rataj­cza­ka z książ­ki nauka cho­dze­nia / gehen ler­nen Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Dlaczego nie mamy dość Różewicza

recenzje / ESEJE Piotr Śliwiński

Recen­zja Pio­tra Śli­wiń­skie­go z książ­ki nauka cho­dze­nia Tade­usz Róże­wi­cza.

Więcej