wywiady / o książce

Poezja nie jest już liryką

Jakub Skurtys

Kacper Bartczak

Paweł Kaczmarski

Z Kacprem Bartczakiem o książce Świat nie scalony. Estetyka, poetyka, pragmatyzm rozmawiają Paweł Kaczmarski i Jakub Skurtys.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Paweł Kacz­mar­ski: Pyta­nie, któ­re nasu­wa się już pod­czas lek­tu­ry wstę­pu do two­jej książ­ki, a potem sta­le powra­ca (naj­czę­ściej chy­ba w roz­dzia­le poświę­co­nym Emer­so­no­wi, gdzie wska­zu­jesz na związ­ki mię­dzy wie­lo­ma nur­ta­mi i tra­dy­cja­mi), doty­czy moż­li­wo­ści recep­cji two­jej książ­ki w Pol­sce. Prze­rzu­casz mosty pomię­dzy poję­cia­mi sto­ją­cy­mi w pol­skiej kry­ty­ce i w polu prak­ty­ki czy­tel­ni­czej dość dale­ko od sie­bie – z jed­nej stro­ny Blo­om, Emer­son, Ror­ty, z dru­giej – Siw­czyk, Som­mer, Sosnow­ski (poeci roz­po­zna­wal­ni, ale tak róż­ni, cze­go im zresz­tą nie odma­wiasz). Robisz to na dwu­stu stro­nach bar­dzo zagęsz­czo­nej sie­ci kry­tycz­no­li­te­rac­kich odnie­sień, reflek­sji i odwo­łań. Two­im celem jest naszki­co­wa­nie pew­nych per­spek­tyw myśli zachod­niej, czy raczej prze­nie­sie­nie jej na rodzi­my grunt? A jeśli to dru­gie – to jakie lek­cje musi­my odro­bić, żeby przy­swo­ić sobie Blo­oma i Ror­ty­’e­go?

Kac­per Bart­czak: Moim celem pod­sta­wo­wym jest zbli­że­nie się, popró­bo­wa­nie, wstęp­ne testo­wa­nie spo­so­bu czy­ta­nia tek­stów lite­rac­kich, któ­ry nie był­by ani her­me­neu­tycz­ny, ani post­struk­tu­ra­li­stycz­ny. Pró­bu­ję zary­so­wać poety­kę – zestaw kry­te­riów este­tycz­nych – wywo­dzo­ną z prag­ma­ty­zmu oraz obsza­rów prag­ma­ty­zmo­wi bli­skich. Nie chcę nic prze­rzu­cać, prze­no­sić. Prze­no­si­ny dzie­ją się same, jeśli coś zasko­czy. Ja tyl­ko chcę coś zasu­ge­ro­wać, pod­rzu­cić parę nowych nazwisk, parę nowych moż­li­wo­ści wycią­ga­nia innych kon­se­kwen­cji ze sta­rych tez Nie­tz­sche­ań­skich. Wyda­je mi się, iż takie inne kon­se­kwen­cje zauwa­ży­łem dzię­ki swo­je­mu dostę­po­wi do ame­ry­kań­skiej linii Emer­so­now­skiej. Blo­om i Ror­ty to póź­ne owo­ce tej linii. Myśląc o tym, co Ror­ty ma nam do powie­dze­nia o lite­ra­tu­rze, może­my wró­cić do Deweya. Ror­ty pisze gdzieś, że kto wstę­pu­je na ścież­kę, któ­rą kro­czy na przy­kład Foucault, w koń­cu tra­fi na Deweya. Tej tezy nie da się przy­jąć w cało­ści, ale jed­nak cie­ka­we jest, w jak dużym stop­niu oka­zu­je się ona traf­na. Ror­ty jest też świet­nym fil­trem asy­mi­la­cyj­nym dla David­so­na, któ­ry wiel­kim sty­li­stą nie był, ale myśli­cie­lem jak naj­bar­dziej. W Sta­nach jest książ­ka pt. Teo­ria lite­rac­ka po David­so­nie. U nas dotąd były prze­tłu­ma­czo­ne chy­ba tyl­ko dwa jego ese­je w „Tek­stach Dru­gich”. Fascy­nu­ją­ce było­by omó­wie­nie zbież­no­ści i róż­nic mię­dzy David­so­nem a Der­ri­dą. Blo­om nato­miast odsy­ła zawsze do Emer­so­na i Vico. No i oczy­wi­ście do innych, na przy­kład Freu­da, ale jego czy­ta­nie Freu­da będzie inne niż Laca­now­skie. I to też jest mam nadzie­ję cie­ka­we.

Jakub Skur­tys: Teo­rie prag­ma­ty­stycz­ne, wyko­rzy­sty­wa­nie kon­cep­cji Ror­ty­’e­go i Shu­ster­ma­na, wresz­cie, ana­li­zo­wa­nie pol­skiej poezji w prak­ty­ce meto­da­mi orga­nicz­no­ści i wpły­wów sie­ci, to odważ­ny pomysł, któ­ry wypeł­nia pew­ne bra­ki w naszych dys­kur­sach. Wybra­łeś jed­nak poetów w pewien spo­sób repre­zen­ta­tyw­nych. Nie oszu­kuj­my się, Som­mer, Sosnow­ski, Siw­czyk – to pew­na wspól­na kon­cep­cja otwar­cia się na ame­ry­kań­ską teo­rię lite­ra­tu­ry i żywy zwią­zek z ame­ry­kań­ski­mi poeta­mi moder­ni­zmu. Nie myśla­łeś, aby poku­sić się o wyko­rzy­sta­nie np. Shu­ster­ma­na do innych, odle­glej­szych od tej kon­cep­cji, reali­za­cji?

Abso­lut­nie tak. To zna­czy „tak” dla moż­li­wo­ści pra­co­wa­nia z Shu­ster­ma­nem dla potrzeb czy­ta­nia innych poetów. Nasi poeci, a może przede wszyst­kim nasze poet­ki, już od daw­na prze­czu­wa­ły to, co Shu­ster­man arty­ku­łu­je. Pro­blem może pole­gać na tym, że Shu­ster­man to tyl­ko otwar­cie tema­tu, wska­za­nie obsza­ru. Zada­nie wypra­co­wa­nia nowe­go podej­ścia do kwe­stii rela­cji język-cia­ło, szcze­gól­nie takie­go, któ­re poka­za­ło­by jak te sfe­ry wymie­nia­ją się i wspo­ma­ga­ją (a nie nicu­ją) w poezji jest jesz­cze otwar­te. Uwa­żam na przy­kład, że poetą soma­tycz­nym, w zna­cze­niu Shu­ster­ma­now­skim, jest O’Ha­ra, ba, powiem wię­cej, nawet Ste­vens, w pew­nym spe­cjal­nym sen­sie… Mój tekst o Siw­czy­ku, w któ­rym wspo­mi­nam o tych kwe­stiach, jest tyl­ko sygna­łem wstęp­nym. U Siw­czy­ka dostrze­głem pew­ne zja­wi­sko, pewien spo­sób podej­ścia do cia­ła, któ­ry jest cha­rak­te­ry­stycz­ną pochod­ną całej rodzi­ny tez o domi­na­cji języ­ka. A jed­no­cze­śnie cia­ło u Siw­czy­ka figu­ru­je, ale figu­ru­je jako pro­blem, jako kło­po­tli­wy krew­ny, temat nie­zręcz­ny i draż­li­wy. To, o czym pisze Shu­ster­man, wycho­dząc od Deweya, nale­ża­ło­by dopra­co­wać i skon­fron­to­wać z twór­czo­ścią wie­lu róż­nych poetów.

Jakub Skur­tys: Na Deweya rów­nież chciał­bym zwró­cić tutaj uwa­gę, a dokład­niej na ana­li­zę, któ­rą prze­pro­wa­dzasz na wier­szu Sosnow­skie­go „Awi­zo”. Rzu­casz tam wyzy­wa­ją­cą (choć w peł­ni uza­sad­nio­ną) tezę: „Uwa­żam, że w ‘Awi­zo’ mówi do nas, jak­kol­wiek poję­ty, nie­skoń­czo­no­ścio­wy sys­tem odpo­wie­dzial­ny za pro­duk­cję zna­czeń, ema­nu­ją­cy z sie­bie – przy­pad­kiem? celo­wo? – frag­ment sły­szal­ne­go gło­su, by ten wyra­ził podziw dla pięk­na”. Bar­dzo cie­ka­wa jest two­ja ana­li­za wyma­zu­ją­ce­go się pod­mio­tu, choć po niej wła­ści­wie może­my mówić już o samym pro­ce­sie wyma­zy­wa­nia się, roz­ta­pia­nia w tle komu­ni­ka­cyj­nej sie­ci. Jak ma sobie więc pora­dzić, jak się utrzy­mać, Dewey­ow­ska kon­cep­cja orga­nicz­no­ści (jako alter­na­ty­wy dla tek­stu­ali­zmu) wobec prak­tyk uży­tych w tym wier­szu, wpro­wa­dza­ją­cych jakiś rodzaj ahu­ma­ni­stycz­ne­go poję­cia ist­nie­nia?

To jest ogrom­ne pyta­nie i nie damy sobie tu z nim rady, ale moż­na cho­ciaż poku­sić się o zarys kie­run­ku odpo­wie­dzi. Po pierw­sze nale­ży zauwa­żyć, że orga­nicz­ność Dewey­ow­ska nie jest już cał­ko­wi­cie z Wordswortha/Coleridge’a (czy też z Keat­sa lub Emer­so­na), ale tak­że z Dar­wi­na. Po dru­gie, powin­ni­śmy się przy­zwy­cza­ić do myśli, że rady­kal­ny tek­stu­alizm jest po pro­stu w błę­dzie. Oczy­wi­ście, że ist­nie­ją „zna­czą­ce”, czy­li figu­ru­ją­ce w świa­do­mo­ści, wpły­wa­ją­ce na świa­do­mość, ele­men­ty świa­ta, któ­re są poza języ­kiem. Ale nie cho­dzi mi o „nie­wy­ra­żal­ność”. Są one poza języ­kiem w for­mu­le wymie­nia­nia się z nim, wywie­ra­nia na nie­go naci­sku. Tak jest wła­śnie z cie­le­sno­ścią. Inny­mi sło­wy, tu docho­dzi­my do punk­tu roz­bież­ne­go w łonie este­ty­ki prag­ma­ty­stycz­nej: Ror­ty myli się, zbyt kur­czo­wo trzy­ma­jąc się Sear­la, a Shu­ster­man słusz­nie wypo­mi­na mu te obsza­ry u Deweya (oraz poetów), któ­re prze­czą Sear­low­skiej wła­śnie tezie, jako­by cała świa­do­mość była języ­ko­wa. Powta­rzam jed­nak raz jesz­cze, że nie cho­dzi mi o powrót do opo­zy­cji język/cisza lub wyrażalne/niewyrażalne. W pew­nym sen­sie Dewey pozo­sta­je więc nie­roz­po­zna­ny, a Shu­ster­man stwa­rza szan­sę na inny od Ror­ty­ań­skie­go powrót do nie­go.

Paweł Kacz­mar­ski: Zasta­na­wia mnie wie­lo­po­zio­mo­wy, zło­żo­ny sto­su­nek two­jej pra­cy kry­tycz­nej do pro­jek­tu Aga­ty Bie­lik-Rob­son. Odwo­łu­jesz się do jej słów dość czę­sto (w roz­dzia­le o Blo­omie raczej pozy­tyw­nie, mówiąc o Ror­tym – nega­tyw­nie), ale nie­ja­ko na mar­gi­ne­sie zasad­ni­czej reflek­sji. Nie­wąt­pli­wie nie opie­rasz się na jej twier­dze­niach, jeśli je roz­wi­jasz, to pole­micz­nie. Stąd ogól­ne pyta­nie – jak widzisz swój pro­jekt (jako pew­ną całość, bo Świat nie sca­lo­ny nosi zna­mio­na takiej cało­ści) wobec pro­jek­tu Bie­lik-Rob­son?

Gdy­by posta­wić moją książ­kę w rela­cji do dzie­ła Aga­ty Bie­lik-Rob­son, to oba­wiam się, że zdo­ła­łem na razie dodać coś w rodza­ju przy­pi­su. Bie­lik-Rob­son oma­wia o wie­le więk­sze obsza­ry, ale jej intu­icje i tezy są dla mnie bar­dzo waż­ne. Uwa­żam je za traf­ne. Jej kry­ty­ka iro­nii de Mana jest po pro­stu potrzeb­na. Posłu­gu­je się on na przy­kład bar­dzo prze­sta­rza­łym podzia­łem na sfe­rę empi­rycz­ną i trans­cen­den­tal­ną. Tym­cza­sem kie­dy pisał de Man, te opo­zy­cje były już prze­szło­ścią, na przy­kład ze wzglę­du na póź­ne­go Wit­t­gen­ste­ina. Obraz rela­cji mię­dzy pod­mio­tem, języ­kiem a tzw. świa­tem, wyła­nia­ją­cy się z Ror­ty­’e­go, Wit­t­gen­ste­ina, David­so­na, Cavel­la, jest cie­kaw­szy, dyna­micz­niej­szy i po pro­stu bar­dziej przy­sta­je do nasze­go prze­le­wo­we­go świa­ta niż teza o cią­głym „odpa­da­niu od świa­ta”, któ­ra znaj­du­je się u sed­na poję­cia iro­nii u de Mana. Więc jego kon­struk­cja iro­nii jest po pro­stu warsz­ta­to­wo wadli­wa i Bie­lik-Rob­son to punk­tu­je. A cała spra­wa wią­że się z pre­zen­to­wa­nym przez nią waż­nym odczy­ta­niem roman­ty­zmu, któ­re też jest mi bli­skie. Roman­tyzm to zło­żo­ne zja­wi­sko, któ­re­go pew­na war­stwa jest nadal żywa i poży­tecz­na. I znów Bie­lik-Rob­son nam to uświa­da­mia. Nato­miast róż­ni­my się co do widze­nia prag­ma­ty­zmu. Dla mnie prag­ma­tyzm to otwar­cie ducho­wo­ści pome­ta­fi­zycz­nej, cie­le­snej, bio­lo­gicz­nej. I tu być może Bie­lik-Rob­son już by się nie zgo­dzi­ła. Choć kto wie…

Jakub Skur­tys: Two­ja książ­ka jest bar­dzo zróż­ni­co­wa­na sty­li­stycz­nie – oczy­wi­ście nie­któ­re tek­sty uka­zy­wa­ły się już w róż­nych pismach i tę róż­no­rod­ność form widać (niby to tyl­ko ese­je, ale o róż­nym stop­niu spro­ble­ma­ty­zo­wa­nia). Z jed­nej stro­ny – refe­ro­wa­nie cudzych kon­cep­cji, z dru­giej – choć­by inte­re­su­ją­ca obro­na Ror­ty­’e­go przed sta­no­wi­skiem Aga­ty Bie­lik-Rob­son. Ale czy nie boisz się, że two­ja obro­na prag­ma­ty­zmu może wybrzmieć jak ponow­na pró­ba ume­ta­fi­zycz­nie­nia lite­ra­tu­ry (choć­by przez kate­go­rię odku­pie­nia u Ror­ty­’e­go), przez pró­bę stwo­rze­nia pio­no­wej (wobec pozio­mej, rela­ty­wi­zu­ją­cej) kon­cep­cji sie­ci?

Prze­pra­szam, ale to pyta­nie ozna­cza, że nie naj­le­piej odczy­tu­jesz Ror­ty­’e­go. Ror­ty odda­je pole cał­ko­wi­cie lite­ra­tu­rze. Myśl o tym, że w szta­fe­to­wej, dzie­jo­wej wymia­nie mię­dzy lite­ra­tu­rą a filo­zo­fią pałecz­kę teraz prze­ka­zu­je się lite­ra­tu­rze, znaj­du­je swo­ją peł­ną reali­za­cję wła­śnie u nie­go. Ume­ta­fi­zycz­nie­nia lite­ra­tu­ry poszu­ki­wał­bym raczej u Der­ri­dy, któ­ry zaprzę­ga ją do pra­cy na rzecz filo­zo­fii, nawet jeśli ma być to tyl­ko pew­ne nowe rozu­mie­nie filo­zo­fii. Tym­cza­sem u Ror­ty­’e­go na polu zosta­je już tyl­ko lite­ra­tu­ra, któ­ra jed­nak nigdy nie ilu­stru­je żad­nej tezy, na przy­kład tezy o nie­do­stęp­no­ści pra­wa, gene­ra­tyw­ne­go pra­wa tek­stu. Tam gdzie defi­ni­tyw­nie zni­ka myśl o osta­tecz­nym for­ma­cie epi­ste­mo­lo­gicz­nym, o nad­rzęd­nej epi­ste­mo­lo­gicz­nej ramie, tam wła­śnie wcho­dzi lite­ra­tu­ra, czy­li życie bez trwa­łych zasad i zało­żeń, czy­li czy­sta gra kon­tek­stów, zawsze nie­prze­wi­dy­wal­na sytu­acyj­ność. Meta­fi­zy­ka powra­ca u de Mana, Hil­li­sa, Mil­le­ra i Der­ri­dy, u któ­rych lite­ra­tu­ra zawsze mówi o tym samym: o roz­zie­wie, blo­ku, apo­rii, nie­roz­wią­zy­wal­nym węź­le, nie­moż­li­wo­ści. A z tego „blo­ku” już nie­da­le­ko do boskiej koniecz­no­ści. „Odku­pie­nie”, czy też „wyba­wie­nie” poprzez lite­ra­tu­rę, o któ­rym pisze Ror­ty, nale­ży rozu­mieć jako zdol­ność do zmia­ny myśle­nia, zdol­ność do porzu­ce­nia myśli o nie­śmier­tel­no­ści meta­fi­zycz­nej, o escha­to­lo­gii, oraz do dostą­pie­nia kon­tak­tu z kon­tek­stem osta­tecz­nym. To odku­pie­nie jest rado­ścią z pew­nej umie­jęt­no­ści naby­wa­nej wła­śnie przez obco­wa­nie z lite­ra­tu­rą, umie­jęt­no­ści bycia pośród wie­lo­ści. „Wyba­wie­nie” Ror­ty­’e­go ozna­cza kul­tu­rę ludzi, któ­rzy afir­mu­ją skoń­czo­ność, brak nad­rzęd­ne­go kon­tek­stu, afir­mu­ją samą moż­li­wość lite­ra­tu­ry, któ­ra jest pochod­ną nie­ozna­czo­no­ści i nie­prze­wi­dy­wal­no­ści świa­ta ludz­kie­go. Whit­man wyobra­żał sobie kie­dyś, że będą ist­nieć ludzie, mogą­cy żyć w peł­ni samym fak­tem życia, bez wybie­ga­nia poza życie. Ror­ty idzie tą ścież­ką. Jego uto­pia to ame­ta­fi­zycz­na afir­ma­cja skoń­czo­ne­go orga­ni­zmu bio­lo­gicz­ne­go w jego zdol­no­ści do akty­wo­wa­nia gry kon­tek­stów. „Odku­pie­nie” Ror­ty­ań­skie jest więc czymś zupeł­nie innym niż reli­gij­nie poję­te odku­pie­nie duszy. To zupeł­na zmia­na para­dyg­ma­tu czło­wie­czeń­stwa. To odku­pie­nie jest uwol­nie­niem od pew­nej chi­me­ry. No ale trze­ba też powie­dzieć, iż jest to uto­pia, czy­li pro­jekt na przy­szłość. Pozy­cja nie­zmier­nie trud­na. Whit­man mógł sobie wyobra­żać takich ludzi, któ­rzy będą unie­sie­ni samym fak­tem bycia żywym (jak wyobra­ża­li sobie też Emer­son, Tho­re­au, Dic­kin­son, Ste­vens, Wil­liams, Dewey; jak wyobra­ża­ją sobie Shu­ster­man i Ror­ty). Ale czy tacy ludzie ist­nie­ją? Odpo­wiedź brzmi tak, tyle że ich odse­tek jest chy­ba dość mizer­ny.

Jakub Skur­tys: A jed­nak bio­rę two­ją repli­kę za dobrą mone­tę, bo to kolej­na uda­na pró­ba przy­bli­że­nia nam Ror­ty­’e­go, wyni­kła z odpo­wie­dzi na pyta­nie zada­ne raczej z prze­ko­ry… Ale zasta­nów­my się nad tym, co powie­dzia­łeś, wymie­nia­jąc całą linię teo­re­ty­ków afir­ma­cji „żywe­go”, któ­rej począt­ków nale­ża­ło­by pew­nie szu­kać u Nie­tz­sche­go. Pro­jekt Ror­ty­’e­go ma coś z idei nad­czło­wie­ka, cho­ciaż nie jestem sobie w sta­nie wyobra­zić spo­łe­czeń­stwa zor­ga­ni­zo­wa­ne­go według praw afir­ma­cji, w grun­cie rze­czy, cha­osu bio­lo­gi­zmu. Nie wiem nawet, na ile psy­cho­lo­gicz­nie jest to moż­li­we, a mam wra­że­nie, że głów­nym pro­ble­mem poezji pol­skiej na linii, któ­rą poka­zu­jesz, jest wła­śnie odpo­wiedź na rela­cję mię­dzy nie­skoń­czo­ną moż­li­wo­ścią i bra­kiem cen­trum. To bar­dzo dale­ka per­spek­ty­wa, czy nie sądzisz więc, że i Ror­ty­ań­ski prag­ma­tyzm, i jego narzę­dzia mogą się nie przy­jąć w naszej głę­bo­ko meta­fi­zycz­nej kul­tu­rze?

Począt­kiem tej linii jest Emer­son. Bio­lo­gizm to nie jest czy­sty cha­os. Mówiąc bio­lo­gizm, mam (Dewey, Ror­ty, Shu­ster­man mają) na myśli rze­czy­wi­stość ludz­ką, a nie poza­ludz­ką, śmier­tel­ną ludz­ką skoń­czo­ność, któ­ra jest mie­szan­ką struk­tur zwią­za­nych i roz­pa­da­ją­cych się. Rytm jest inte­gru­ją­co-dez­in­te­gru­ją­cy, a nie per­ma­nent­nie dez­in­te­gru­ją­cy. I to jest pro­blem dla kul­tur roz­chwia­nych mię­dzy opie­wa­niem świę­to­ści a pró­bą mówie­nia jak­by z wnę­trza per­ma­nent­nie aktyw­ne­go roz­pa­du. I tak wła­śnie widzę pol­ską kul­tu­rę poetyc­ką, tak roz­chy­bo­ta­ną. Ist­nie­je wra­że­nie, że prag­ma­tyzm to opcja spo­le­gli­wa, unie­moż­li­wia­ją­ca opór. A dziś oczy­wi­ście trze­ba się opie­rać coraz bar­dziej, zanim nie zje­dzą nas do szczę­tu poli­ty­cy, róż­nej maści dzia­ła­cze i cwa­ni ban­kow­cy. No i rze­czy­wi­ście poeci, ludzie na ogół – tak się skła­da – przy­zwo­ici, nie znaj­du­ją innej opcji niż dale­kie wychy­le­nie w kie­run­ku per­ma­nent­nej rewo­lu­cji, takie­go spo­so­bu bycia poza. I ja ich tak w ogó­le podzi­wiam, bo to jest trud­ne, a jeśli prze­my­śla­ne, to trud­ne i uczci­we. W grun­cie rze­czy prag­ma­tyzm to taki realizm funk­cyj­ny: nie mamy innej kon­dy­cji, inne­go świa­ta, tyl­ko ten, więc trzy­maj­my się go. Ale ten realizm nie zakła­da, że wie, że zawsze wia­do­mo, co to jest rze­czy­wi­stość. Więc wyobraź­nia jest jak naj­bar­dziej w cenie, bo rze­czy­wi­stość trze­ba sobie wyobra­żać i to nie­ustan­nie, bo ina­czej gni­je. To jest wła­śnie prag­ma­tyzm Emer­so­now­ski i tu wcho­dzi ktoś taki jak Ste­vens. Czy to jest psy­cho­lo­gicz­nie kar­ko­łom­ne? Pozwól­cie, że ode­ślę do kawał­ków mojej książ­ki, szcze­gól­nie roz­dzia­łu „Języ­ka nie ma”, w któ­rej oma­wiam przed­sta­wio­ną przez Hil­li­sa-Mil­le­ra kry­ty­kę Ste­ven­sa, by się z nią cał­ko­wi­cie nie zgo­dzić. To tak jak­by poeta jed­nak spły­nął po kry­ty­ku. Odpo­wie­dzią na two­je pyta­nie jest posta­wa, któ­rą nazwał­bym poezją lub kon­tro­lo­wa­nym sza­leń­stwem (Ror­ty w życiu by tak tego nie ujął i nie wie­dział­by, o czym mówię, to zna­czy z „poezją” by się zgo­dził, ale nie z „kon­tro­lo­wa­nym sza­leń­stwem”; ale Ste­vens tak wła­śnie by to ujął; jakie to cie­ka­we, że Ror­ty lubił Ste­ven­sa, znaj­do­wał w nim odpo­wiedź na swo­je tęsk­no­ty, ale nigdy tego wąt­ku nie cią­gnął, bo był zbyt pro­fe­sjo­nal­ny). Ale szcze­gó­ły w książ­ce. A czy to się przyj­mie w głę­bo­ko meta­fi­zycz­nej kul­tu­rze? Masz na myśli tak w ogó­le? Dooko­ła? Na uli­cach i w skle­pach? Tam być może nic się już nie przyj­mie, tyl­ko kie­dyś ludzie się na wszyst­ko total­nie wkur­wią, wszyst­ko roz­pie­przą i przej­dą na islam. No i wte­dy zosta­nie garst­ka tych, któ­rym uda­ło się kon­tro­lo­wa­ne sza­leń­stwo Ste­ven­sa. I wte­dy dopie­ro będą mie­li prze­chla­pa­ne. Więc teraz ciesz­my się sobą jesz­cze przez chwi­lę.

Paweł Kacz­mar­ski: Pisząc o Blo­omie, akcen­tu­jesz poten­cjał „tro­picz­ny” tra­dy­cji poetyc­kiej, kwe­stię zdol­no­ści poetów do „bycia prze­pi­sa­ny­mi”. Siw­czyk, Som­mer i Sosnow­ski są dla cie­bie waż­ni, jeśli cho­dzi o wska­za­nie pew­nych istot­nych prze­mian w poezji, kształ­to­wa­nia się myśle­nia o języ­ku i pod­mio­cie. Ale czy jed­no­cze­śnie widzisz u nich naj­więk­szą zdol­ność do bycia prze­pi­sa­ny­mi wła­śnie, do wzię­cia udzia­łu w dyna­micz­nej grze lite­ra­tu­ry już w cha­rak­te­rze „prze­szłych tra­dy­cji i nazwisk”? Inny­mi sło­wy: na ile Sosnow­ski i Som­mer, wycią­ga­ją­cy ze swo­ich poetyk osta­tecz­ne kon­se­kwen­cje, mogą stać się tro­pa­mi poetyc­ki­mi dla następ­ców? Czy hory­zon­ty, któ­re nie­wąt­pli­wie otwie­ra­ją dla kry­ty­ków, są rów­nie dostęp­ne dla poetów?

Trud­no sobie chy­ba wyobra­zić przy­szłych poetów w języ­ku pol­skim, któ­rzy nie mie­li­by jakichś istot­nych doświad­czeń lek­tu­ro­wych zwią­za­nych z Sosnow­skim i Som­me­rem. Ci dwaj pano­wie to takie punk­ty odnie­sie­nia, bez któ­rych ani rusz. Nawet jeśli zało­ży­my, że zmie­nią się, a zmie­nią, pre­fe­ren­cje este­tycz­ne i sty­li­stycz­ne, u nich jest coś, jakaś ener­gia twór­cza, któ­ra wykra­cza poza taki wła­śnie moment pre­fe­ren­cyj­ny. Ale trze­ba też chy­ba dodać, że dzi­siaj takich punk­tów odnie­sie­nia jest coraz wię­cej i poja­wia­ją się cią­gle. Kolej­nym będzie Jar­nie­wicz, któ­re­go czu­cie cze­goś, co nazwał­bym ner­wem kul­tu­ro­wo-języ­ko­wym zaczy­na nie mieć sobie rów­nych. I być może przy­szli poeci sta­ną przed zada­niem nie tyle wybo­ru punk­tu odnie­sie­nia, co zna­le­zie­nia spo­so­bów ich łącze­nia i przejść mię­dzy nimi. Siła Sosnow­skie­go, Jar­nie­wi­cza i Som­me­ra pole­ga na tym, że oni wła­śnie takie pasa­że wytwa­rza­ją.

Paweł Kacz­mar­ski: Bar­dzo podo­ba mi się to zesta­wie­nie – cie­szę się, że wspo­mnia­łeś o Jar­nie­wi­czu. Ale oba­wiam się, że nawet dzi­siaj – wśród debiu­tan­tów – znaj­dzie­my oso­by, któ­re dekla­ru­ją obo­jęt­ność wobec tych poetyk. Już choć­by na tym eta­pie recep­cji Sosnow­skie­go widać nie­współ­gra­nie reflek­sji pol­skiej kry­ty­ki i lite­ra­tu­ry, duże róż­ni­ce w odbio­rze i war­to­ścio­wa­niu tych samych zja­wisk. Czy pod świet­ną lite­ra­tu­rą kry­tycz­ną na temat Sosnow­skie­go i Som­me­ra obok dostrze­że­nia ich ener­gii twór­czej nie kry­je się po pro­stu ocze­ki­wa­nie na odpo­wied­nio ukształ­to­wa­nych następ­ców (a tym samym – dąże­nie do pew­nej eli­ta­ry­za­cji lite­ra­tu­ry)? A jeśli nie – co może zro­bić kry­ty­ka, by wpły­wać na podej­mo­wa­nie tych i innych tro­pów w polu lite­rac­kim? Czy jest w ogó­le upraw­nio­na do takie­go dzia­ła­nia? Pytam oczy­wi­ście w pew­nym sen­sie o etos i rolę kry­ty­ki, kry­ty­ka.

Ja prze­pra­szam, ale dla mnie to pyta­nie brzmi, jak­by­śmy wszy­scy pra­co­wa­li w bie­gu i na zadysz­ce. Czy­li, że już wie­my, czym są/byli/będą Sosnow­ski, Som­mer, Zadu­ra, Jar­nie­wicz (kolej­ność dowol­na)? Już ich zoba­czy­li­śmy, a z nich co się dało powy­ci­ska­li­śmy? I histo­ria lite­ra­tu­ry poszła dalej, choć oni cią­gle wyda­ją nowe książ­ki? Z pew­no­ścią jest świet­na lite­ra­tu­ra kry­tycz­na o tych poetach, ale na przy­kład dla mnie Sosnow­ski, nie mówiąc już o Jar­nie­wi­czu, któ­ry zaczy­na wcho­dzić na jakiś inny bieg, to spra­wa nie opi­sa­na. Czy już omó­wi­li­śmy ich wier­sze, książ­ki? I już następ­cy? Spo­koj­nie, pano­wie. Nie może­my tak lecieć, bo zupeł­nie nie zro­zu­mie­my, gdzie jeste­śmy. Ale ja to mówię jako ktoś, kogo ambi­cją nie jest ryso­wa­nie mapy, tyl­ko jako spo­koj­nie kłu­su­ją­cy czy­tel­nik wybiór­czy, któ­re­go inte­re­su­ją spo­so­by inte­rak­cji z poje­dyn­czy­mi wier­sza­mi.

Jakub Skur­tys: A teraz pyta­nie odno­śnie two­ich dia­gnoz, bo kil­ka inte­re­su­ją­cych stwier­dzeń poja­wi­ło się przy oka­zji ese­jów. Mię­dzy inny­mi napi­sa­łeś o Siw­czy­ku, że „nie na dar­mo jed­nym ze źró­deł języ­ków tej poezji jest teo­ria. Cho­dzi tu jed­nak o ten jej odłam, któ­ry porzu­cił już kry­ty­kę i filo­zo­fię, by przejść na pozy­cje poezji, sta­jąc się nie narzę­dziem do jej roz­bio­ru, ale jej sprzy­mie­rzeń­cem, kata­li­za­to­rem, para­le­lą jej prze­strze­ni”. Zali­czy­łeś Siw­czy­ka do szko­ły post­te­ore­tycz­nej, a więc poezji kar­mią­cej się współ­cze­sną teo­rią. Czy nie jest tak, że w obli­czu wyczer­pa­nia teo­ria sta­je się jedy­nym nie­zde­zak­tu­ali­zo­wa­nym zaple­czem dla poezji? I czy nie jest to poezja za dale­ko posu­nię­ta, nie­roz­czy­ty­wal­na bez tego zaple­cza?

Nie, nie jest tak, bo tek­sty Siw­czy­ka zosta­wia­ją teo­rie za sobą, a bio­rą z niej jej dzie­dzic­two este­tycz­ne. Uwal­nia­ją teo­rię ku temu, czym pra­gnę­ła być. Ostat­nie książ­ki Siw­czy­ka to prze­cież takie gobe­li­ny utka­ne z wie­lu obra­zów, i one wciąż się mie­nią. To takie rucho­me mozai­ki, palimp­se­sty. Czy­ta­nie jego tek­stów jest jak przy­glą­da­nie się snom o naszej kul­tu­rze, snom, któ­re poka­zu­ją jej maka­brycz­ną całość, jej prze­ra­ża­ją­cą meta­fi­zycz­ną, dra­pież­ną pod­szew­kę. Mają więc wiel­ką moc este­tycz­ną, a jed­no­cze­śnie są waż­nym oświad­cze­niem kul­tu­ro­wym.

Paweł Kacz­mar­ski: Pisząc o bada­niach lite­rac­kich, czę­sto uni­kasz mówie­nia o „meto­dzie”, odsy­ła­jąc czy­tel­ni­ka raczej do „reak­cji” i „prak­ty­ki” czy­ta­nia tek­stu (w czym docho­wu­jesz czę­sto wier­no­ści samym bada­czom, np. Blo­omo­wi, o któ­rym stwier­dzasz, że „teo­ria Blo­oma nie jest meto­dą, tyl­ko, jesz­cze raz, reak­cją na tezę o figu­ra­tyw­nym pocho­dze­niu wszel­kich zna­czeń”). Czy nie oba­wiasz się jed­nak, że na dłuż­szą metę pro­wa­dzi nas to do zgub­ne­go „sta­nu bez­pa­ra­dyg­ma­tycz­no­ści”, o któ­rym w kon­tek­ście antro­po­lo­gii pisał Geertz, a któ­re­go poj­mo­wa­nie może­my za Nyczem roz­cią­gnąć na całą huma­ni­sty­kę?

No ale ja nie jestem taki bez­pań­ski. Mnie cią­gnie prag­ma­tyzm. Jeśli nie para­dyg­mat, to jest to jakiś punkt odnie­sie­nia. Cho­ciaż rze­czy­wi­ście to jest punkt odnie­sie­nia, któ­ry mówi, że nasze punk­ty odnie­sie­nia zosta­ną zre­kon­fi­gu­ro­wa­ne. Dzi­wić się wszyst­kie­mu, ale nie blo­ko­wać żad­ne­go docie­ka­nia – to jest mój punkt odnie­sie­nia. Cały czas sta­wiać sobie pyta­nie – jak moż­na prze­czy­tać ten dziw­ny wiersz. Jak moż­na napi­sać wiersz, po tak dziw­nym przej­ściu.

Paweł Kacz­mar­ski: Kon­kre­ty­zu­jąc więc: myślisz, że moż­li­we jest wpro­wa­dze­nie do pol­skich badań lite­rac­kich i/lub kry­ty­ki lite­rac­kiej para­dyg­ma­tu prag­ma­ty­zmu?

Bada­nia lite­rac­kie to poważ­ny ter­min, poważ­ni ludzie, któ­rzy zawsze potrze­bu­ją nowych pokar­mów, więc tu chy­ba nie ma kło­po­tu. Ale ja po pro­stu napi­sa­łem książ­kę, mając nadzie­ję, że są w niej cie­ka­we przej­ścia, cie­ka­we frag­men­ty. Moje ulu­bio­ne frag­men­ty w tej książ­ce (prze­pra­szam za zacho­wa­nie; wiem, że nie nazy­wam się Nabo­kov), to te, w któ­rych coś się roz­krę­ca, jakiś prze­bieg czy­ta­nia się roz­wi­ja. Tak jak we frag­men­tach o Bia­ło­szew­skim, Cre­eleyu, Sosnow­skim. Prag­ma­tyzm w bada­niach lite­rac­kich? Po pro­stu nie­na­iw­na este­ty­ka post­tekt­stu­al­na. Este­ty­ka orga­ni­zmu mówią­ce­go.

Jakub Skur­tys: W ese­ju o anto­lo­gii Som­me­ra napi­sa­łeś: „Poezja nie jest już liry­ką, lecz pew­nym ruchem for­ma­tów języ­ko­wych, któ­re przy­słu­chu­ją się sobie, poszu­ku­jąc wciąż nowych usta­wień”. W innym miej­scu zamiesz­czasz z kolei taki frag­ment: „Być może jest moż­li­wa poety­ka, któ­ra nie popa­da­jąc w naiw­ność mitu o zna­cze­niach danych sta­bil­nie i bez­po­śred­nio, jest jed­nak w sta­nie czer­pać z doświad­cze­nia cia­ła, odzy­ski­wać dla życia, dla języ­ka i świa­do­mo­ści wital­ność este­tycz­ną pocho­dzą­cą z fizjo­lo­gicz­ne­go geniu­szu cia­ła”. To cie­ka­wa pró­ba usta­no­wie­nia „orga­nicz­no­ści” jako kry­te­rium poznaw­cze­go. Czy wie­rzysz w pro­po­zy­cję tej nowej poety­ki? Może to wła­śnie pro­gno­za na przy­szłość, per­spek­ty­wa dają­ca moż­li­wość uciecz­ki z zapę­tleń języ­ka jako cią­głe­go pro­ce­su usta­na­wia­nia i nisz­cze­nia zna­czeń?

Myślę o poety­ce pojem­nej, któ­ra weź­mie na sie­bie zada­nie anu­lo­wa­nia nie­do­brych sche­ma­tów i dys­tynk­cji, któ­ry­mi żyła, nadal żyje, nasza kul­tu­ra: ciało/umysł, język/ciało, język/rzeczywistość, etc. O takiej poety­ce, któ­ra będzie nadą­żać za dyna­mi­ką naszej wymien­no­ści ze świa­tem, naszych płyn­nych zło­żeń i roz­ło­żeń. O takiej poety­ce wresz­cie, któ­ra, nie zaprzę­ga­jąc poezji do żad­nych użyć wymier­nych, pomo­że jed­nak ludziom się odnaj­do­wać w ich wła­snej zło­żo­no­ści, w któ­rej sfe­ry języ­ka, psy­chi­ki, este­ty­ki i soma­ty­ki będą się wspo­ma­gać, wza­jem­nie akty­wo­wać.

O autorach i autorkach

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Kacper Bartczak

Ur. w 1972 roku. Poeta, krytyk, tłumacz poezji, amerykanista. Wydał kilka tomów poetyckich, m.in. Wiersze organiczne (2015), za które był nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius oraz Nagrody Literackiej Nike, Pokarm suweren (2017), a także zbiór Naworadiowa (2019). Autor monografii o Johnie Ashberym (2006) oraz zbioru esejów o poezji i teorii Świat nie scalony (2009), za który otrzymał Nagrodę „Literatury na Świecie”. Tłumaczył wiersze Johna Ashbery’ego, Rae Armantrout, Charlesa Bernsteina i Petera Gizziego. Stypendysta Fundacji Fulbrighta (dwukrotny) i Fundacji im. T. Kościuszki. Wykłada literaturę amerykańską na Uniwersytecie Łódzkim. Mieszka w Łodzi.

Paweł Kaczmarski

Urodzony w 1991 roku. Krytyk literacki, pisze głównie o poezji współczesnej. Redaktor działu recenzji książkowych w „Ricie Baum” oraz „8. Arkusza”, dodatku młodopoetyckiego do miesięcznika „Odra”. Współpracownik czasopisma naukowego „Praktyka Teoretyczna”. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania