Karolina Kurando: Ola, cześć, bardzo mi miło. Niedługo debiutujesz. Twoja książka dużo czerpie z języka matematyki. W jakie narzędzia przydatne do lektury Reguły trzech wyposażyłabyś osoby, które zdecydują się przeczytać Twój tom? Czy takie są im w ogóle potrzebne?
Aleksandra Górecka: Hej! Przede wszystkim w otwarty umysł. Faktycznie używam języka matematyki bardzo często, ale w tym tomiku próbuję to zrobić bardzo delikatnie. Tak, aby czytelnik mógł wybrać, czy idzie za tym matematycznym tropem, czy jednak wynajduje przestrzeń dla siebie. Każda droga jest dobra. Ważne jest, by osoby sięgające po mój tomik były otwarte na wspólną podróż, gotowe do zadawania pytań, mówienia „nie wiem” bez wyrzutów sumienia. Reguła trzech ma być odkrywaniem, a jeśli ktoś potknie się o przeszkodę, może próbować iść dalej, może tę przeszkodę usunąć lub cofnąć się i iść ścieżką zupełnie inną. W mojej książce pragnę przede wszystkim zarażać zachwytem nad światem. Chcę przyglądać się pojedynczym elementom rzeczywistości, analizować je, mierzyć i ich dotykać. A na koniec stwierdzić: tak naprawdę nic nie wiem o tym świecie.
A czy matematyka nie powinna dążyć właśnie do tego, żeby do tej wiedzy dotrzeć? Znaleźć odpowiedzi? Usystematyzować świat, o którym piszesz – i który kreujesz? Czy satysfakcjonuje Cię odpowiedź „nie wiem”?
Nie satysfakcjonuje, ale myślę, że jest nieunikniona. Rzeczywiście, matematyka służy pewnemu porządkowaniu wiedzy i docieraniu do odpowiedzi. To dyscyplina, która stawia pytania i próbuje na nie odpowiadać. Są jednak pytania, na które nie jesteśmy jeszcze w stanie odpowiedzieć albo odpowiedzi po prostu nie istnieją w naszym aktualnym pojmowaniu rzeczywistości. Odpowiedź „nie wiem” nie musi być znakiem rezygnacji – może być aktem pokory wobec świata. Zdanie sobie sprawy z własnej niewiedzy jest uwalniające, ale też często popycha do tego, by się właśnie dowiedzieć. Dlaczego nie możemy traktować „nie wiem” jako części procesu? I, choć matematyka się nie myli, napotykamy w niej przecież wiele paradoksów. Jednym z nich jest sformułowana przez Bertranda Russella (nieprzypadkowo o nim tu wspominam) antynomia, przerobiona anegdotycznie na tzw. paradoks ciotki, która „lubi tych, co siebie nie lubią, a nie lubi tych, co lubią siebie”. Gdy spytamy: „Czy ciotka lubi siebie samą?”, odpowiedzieć można, że ciotka lubi siebie tylko wtedy, gdy nie lubi siebie :).
Mówisz, że nazwisko Bertranda Russella pojawia się w naszej rozmowie celowo – możesz powiedzieć coś więcej?
Moje wiersze czerpią z jego myśli bezpośrednio i pośrednio, także przez inspiracje twórczością Andrzeja Sosnowskiego. Russell jest dla mnie źródłem refleksji na temat paradoksów, sprzeczności i granic języka. Jego podejście do matematyki i logiki inspiruje mnie do eksperymentowania z językiem poetyckim, który – podobnie jak system logiczny – próbuje porządkować świat, choć natrafia na pewne ograniczenia. W mojej poezji szukam precyzji, ale w tle nieustannie migocze niepewność o to, że ta precyzja się w końcu posypie, że czegoś nie złapię. I tak właściwie się dzieje. Definicje muszą się rozmyć, niekiedy pozostają tylko intuicją, a wszystko to przez ograniczenia języka, który nie jest w stanie uchwycić całej rzeczywistości.
W wierszu „Bezczelność Gaussa” dodajesz adnotację: „z Karpowicza”. O Karpowiczu wspomniałaś też Karolowi Brzozowskiemu w Waszej rozmowie opublikowanej w „biBLiotece”. Czyli nie tylko Sosnowski?
Karpowicz jest dla mnie niezwykle ważnym poetą, który – można by powiedzieć – w dużej mierze ukształtował mnie poetycko, szczególnie poprzez swój tom Odwrócone światło. Właśnie w charakterze wierszy z tego tomu jest utwór „Bezczelność Gaussa”, choć przetworzony przez mój własny idiom i styl. Mam wrażenie, że twórczość Karpowicza i Sosnowskiego splatają się w wielu punktach wspólnych, takich jak hipertekstowość czy próba uchwycenia ulotności zjawisk i języka. Fascynuje mnie ich zdolność do eksplorowania tego, co nieuchwytne, rozwarstwione, migotliwe, a jednocześnie tak nieodłącznie związane z logiką i świadomością.
Język w ich twórczości staje się dynamiczną przestrzenią eksperymentu – zarówno literackiego, jak i intelektualnego. Karpowicz na przykład korzysta z praw logiki, ale bawi się nimi, przekształca je, prowadzi do paradoksów, zamazując granicę między prawdą a fałszem. Dzięki temu rzeczywistość, którą opisuje, przestaje być zero-jedynkowa – staje się niejednoznaczna, pełna napięć. Sosnowski czyni podobnie, choć jego podejście do języka jest bardziej rozszalałe, rozdrobnione, a może nawet polifoniczne.
To, co dzieje się z językiem w takich wierszach, co możemy z nim zrobić i jak daleko jesteśmy w stanie go zaprowadzić, fascynuje mnie nie tylko z perspektywy literackiej, ale też logicznej i filozoficznej. Te inspiracje próbuję wcielać w swoją poezję, szukając nowych dróg wyrażania tego, co trudne, nienazwane i ulotne, ale zawsze obarczone jakimś wewnętrznym napięciem sensów.
Czy Reguła trzech od początku była pomyślana jako projekt, do którego realizacji dążyłaś, czy też pisane przez Ciebie wiersze w pewnym momencie zaczęły układać się w całość?
Reguła trzech była od początku projektem zakorzenionym w pewnej głównej idei, jednak jej forma i sposób realizacji zmieniały się wraz z procesem pracy. Na samym początku impulsem do napisania tych wierszy był zachwyt nad światem – intensywny, czasem naiwny, ale szczery. Z czasem jednak ta pierwotna wiara zaczęła się kruszyć, przechodząc w coś, co mogłabym nazwać „podważaniem stanu rzeczy”, poszukiwaniem szczelin w rzeczywistości, w której coraz mniej było miejsca na proste prawdy. Z każdym kolejnym etapem pracy w tych wierszach pojawiało się coraz więcej wątpliwości, a na końcu doszedł też smutek – trudny, przejmujący, ale dla mnie bardzo ważny.
Długo zastanawiałam się, czy te ostatnie wiersze – nasączone bezsilnością, która w całym tomiku splata się z zachwytem, ale na końcu staje się dominująca – powinny zostać, czy raczej znaleźć miejsce w kolejnej książce. Ostatecznie zdecydowałam się je ocalić. Ta emocja, ten rodzaj cichego oporu wobec braku odpowiedzi wydaje mi się kluczowy dla całego zbioru. Być może dlatego te wiersze są dla mnie nie tylko opowieścią o drodze, którą przeszłam jako autorka, ale też próbą przepracowania własnych pytań i niepokojów, które pozostają w zawieszeniu – nierozwiązane, ale zapisane.
Skoro rozważałaś przerzucenie tych wierszy do drugiej książki, to znaczy, że będzie ona bardziej pesymistyczna? Czy pozostawienie ich jednak w Regule trzech spowodowało, że zmieniłaś koncepcję kolejnego tomu?
Nie jestem pewna, czy nazwałabym to pesymizmem. Raczej powiedziałabym, że to wynik zdania sobie sprawy z pewnych słabości – zarówno człowieka, jak i reguł rządzących światem. Te wiersze, których przerzucenie do kolejnej książki rozważałam, okazały się kluczowe, bo nauczyły mnie wyrażać sprawy, do których musiałam dojrzeć, sprawy trudne, ale dla mnie fundamentalne. Gdyby Reguła trzech miała mieć kontynuację, to nie byłaby ona bardziej pesymistyczna, lecz dojrzalsza – z zupełnie inną poetyką, inną wrażliwością. I właśnie ten proces, ta ewolucja jest dla mnie najważniejsza.
Koncepcja kolejnego tomu na pewno będzie zmieniała się jeszcze wielokrotnie. Daję sobie na to czas i przestrzeń. Jeśli chodzi o Regułę trzech, czuję, że ta część mojej twórczości jest zamknięta w tym sensie, że jej struktura i forma już się ukształtowały, ale jednocześnie pozostaje otwarta – niech pulsuje, oddycha, wchodzi w dialog z czytelnikami, zmienia się w ich odbiorze. Nie chcę jej zamykać jako czegoś skończonego, bo dla mnie poezja nigdy nie kończy się w momencie, gdy przestaję pisać – żyje w czasie, dojrzewa równolegle ze mną, ale już na swoich własnych zasadach.
Wiersze z Reguły pozwalają mi patrzeć w przód, równocześnie akceptując, że każde kolejne pisanie będzie czymś innym. Dlatego, jeśli następny tom powstanie, będzie miał w sobie inną energię, inną perspektywę – ale to, co dała mi pierwsza książka, pozostanie fundamentem tej energii, pewnym punktem wyjścia.
Bardzo ze mną rezonuje to, co mówisz o poezji, która mimo pewnego domknięcia nadal żyje. Albo właśnie – dopiero wtedy żyć zaczyna. Dziękuję Ci za tę rozmowę.
Również bardzo Ci dziękuję.