wywiady / o książce

Poezja to wolność

Z Wojciechem Bonowiczem o książce Polskie Znaki rozmawia Paweł Kaczmarski.

Paweł Kacz­mar­ski: W Pol­skich zna­kach odnaj­du­ję zde­rze­nie dwóch reflek­sji o obec­no­ści pod­mio­tu w języ­ku – a może raczej dwóch tonów, któ­re wyra­ża­ją jed­ną reflek­sję. Zna­leźć moż­na bowiem bar­dzo moc­ne dekla­ra­cje „bycia” – takie, jak w „5:59”:

Odpo­czy­wa­łem w sobie
na dnie. I ktoś przy­glą­dał mi się
we śnie. Ktoś tam był. Ktoś śnił się
komu ja się śni­łem. Ktoś
powie­dział: „Nie wiem
gdzie jestem
ale jestem”

czy w „Dżdżow­ni­cy” zakoń­czo­nej zde­cy­do­wa­nym: „Tu / jestem ja”. Z dru­giej stro­ny poja­wia się świa­do­mość ulot­no­ści czy nie­wa­gi (nie­waż­ko­ści?) ludz­kiej obec­no­ści, co naj­wy­raź­niej widać chy­ba w „Dwóch ruchach”, któ­re przy­to­czę w cało­ści:

Kie­dy patrzę na morze
ono cofa się wra­ca cofa
powta­rza nie­skoń­cze­nie te dwa ruchy.

Kie­dy nie patrzę na morze
ono cofa się wra­ca cofa
powta­rza nie­skoń­cze­nie te dwa ruchy.

Czy te tony da się uzgod­nić? Jaką moc ma dziś stwier­dze­nie „jestem tutaj”? A przede wszyst­kim – jak zacho­wać pod­mio­to­wą toż­sa­mość w obli­czu morza, figu­ry nie­zmo­żo­ne­go ruchu?

Woj­ciech Bono­wicz: Odpo­wiem naj­pierw na ostat­nie pyta­nie. Uświa­do­mie­nie sobie wła­snej zni­ko­mo­ści (w obli­czu natu­ry, kata­stro­fy, śmier­ci, i tak dalej) nie jest rów­no­znacz­ne z utra­tą toż­sa­mo­ści. Prze­ciw­nie. W grun­cie rze­czy to „patrzę” i „nie patrzę” jest rów­nie „toż­sa­me” jak dwa ruchy, któ­re wyko­nu­je morze. Toż­sa­mość jest two­rzo­na zarów­no przez to, co sta­łe, jak i przez to, co nie­ustan­nie się usta­la. Poczu­cie zni­ko­mo­ści jest pew­ną sta­łą, któ­ra w róż­nych momen­tach w róż­ny spo­sób poja­wia się w świa­do­mo­ści. Jak to się ma do obec­no­ści pod­mio­tu w języ­ku? Język mojej poezji jest pod­mio­to­wy. U mnie zawsze „ktoś” mówi, a nie „się” mówi. Ale oczy­wi­ście ten „ktoś” nie jest zawsze tym samym „kimś”. Nie­kie­dy bywa „my”, nie­ko­niecz­nie „ja”. Cza­sem moc­niej mani­fe­stu­je swo­ją obec­ność, cza­sem sła­biej. W wier­szu „Frag­ment” mówię – tro­chę auto­iro­nicz­nie, a tro­chę pole­micz­nie – o „powro­cie pod­mio­tu”.

Dość powszech­ne wyda­je się dziś prze­ko­na­nie, że poezja – może nie poezja w ogó­le, ale poezja okre­ślo­ne­go języ­ka i okre­ślo­ne­go cza­su – nakła­da nad­zwy­czaj­ny cię­żar na pew­ne sło­wa (sfor­mu­ło­wa­nia, obra­zy), co sta­wia przed poetą, któ­ry chce ich użyć, dodat­ko­we wyma­ga­nia; a w nie­któ­rych przy­pad­kach wyklu­cza te sło­wa z lite­rac­kie­go uży­cia. Jak okre­śla Pan swój sto­su­nek wobec tego nie­pi­sa­ne­go para­dyg­ma­tu? Pytam dla­te­go, że w Pol­skich zna­kach – ale i we wcze­śniej­szych książ­kach – bar­dzo zde­cy­do­wa­nie odzy­sku­je Pan pro­ste sło­wa i obra­zy, umiesz­cza­jąc je cza­sem w moż­li­wie suro­wym, zre­du­ko­wa­nym, zmi­ni­ma­li­zo­wa­nym kon­tek­ście. Cho­dzi mi o takie frag­men­ty jak puen­ta „Ogro­du”, gdzie pyta Pan: „Co to jest histo­ria? Nie myśla­łem o tym wcze­śniej / a teraz pytam: co to jest histo­ria?” czy choć­by zda­nie z mini­cy­klu „Komen­ta­rze”: „Kie­dy zło ude­rza cofa­my się tro­chę”. Te sło­wa brzmią w Pań­skich wier­szach cel­nie, traf­nie. Czy poezja musi się bro­nić przed afo­ry­stycz­nym tonem?

Uwa­żam, że wie­le waż­nych słów jest bar­dzo bied­nych, umę­czo­nych. To, że cią­gle się nimi obra­ca, że są wypi­sa­ne na sztan­da­rach i na tzw. pasku w tele­wi­zji, że tęże­ją w gaze­tach i rekla­mach, spra­wia, iż tra­cą siły. Wie­le waż­nych słów nas odpy­cha, koja­rzą się wyłącz­nie z wal­ką o wła­dzę. Sta­ram się, aby sło­wa w moich wier­szach ode­tchnę­ły. Może nie mają takiej fraj­dy jak u innych poetów, ale przy­naj­mniej nie czu­ją się wyko­rzy­sty­wa­ne.

W pań­skich wier­szach istot­ną rolę gra pra­gnie­nie, by „nie wyobra­zić sobie zbyt wie­le”, ogra­ni­czyć jed­nost­ko­we, poznaw­cze, języ­ko­we ambi­cje po to, żeby zacho­wać jasność spoj­rze­nia i otwar­tość per­spek­ty­wy, żeby nie roz­myć „sie­bie” w gąsz­czu przed­mio­tów. To pra­gnie­nie zosta­je bez­po­śred­nio wyra­żo­ne w „Co moż­na, co nie moż­na”:

Rze­czy któ­re cze­ka­ją.
I rze­czy któ­re nie mogą cze­kać.

Nie wyobra­żaj sobie zbyt wie­le.
Wyobraź sobie
dokład­nie tyle.

czy, nie­co póź­niej, w wier­szu „Jak mu pomóc”:

Zda­rza się że wiersz
pod­no­si gło­wę.
Wte­dy myślisz

jak mu pomóc
zacho­wać jasne spoj­rze­nie
zdez­o­rien­to­wa­ne­go.

Zasta­na­wia mnie, czy to poetyc­kie zma­ga­nie – ale chy­ba zara­zem wal­ka każ­dej jed­nost­ki zanu­rzo­nej w języ­ku – jest „do wygra­nia”, czy pozo­sta­je wyra­zem dąże­nia ska­za­ne­go na poraż­kę?

To jest kwe­stia samo­dy­scy­pli­ny. Oczy­wi­ście, wiersz tak napraw­dę pisze się sam. Ale poeta może go potem odrzu­cić, popra­wić, napi­sać nową wer­sję i następ­ną. Aż w koń­cu wiersz sta­je się „jego” wier­szem. Dys­cy­pli­na poma­ga zro­zu­mieć, o co mi cho­dzi. Cze­go rzecz­ni­kiem jestem, cze­go bro­nię. A bro­nię ułom­no­ści nasze­go postrze­ga­nia i doświad­cza­nia, bro­nię nie­pew­no­ści mówie­nia, ostroż­no­ści w for­mu­ło­wa­niu ocen. Do pew­ne­go stop­nia bro­nię też poezji przed „mądro­ścią”. Wiersz „Jak mu pomóc” to wła­ści­wie mani­fest mojej poetyc­kiej posta­wy. Nie jest dobrze, jeśli wier­sze sta­ją się komen­ta­rza­mi… Choć cza­sa­mi może powin­ny nimi być. Nic nie jest kate­go­rycz­ne. Poezja to cią­głe szu­ka­nie. Nie­mniej sym­pa­ty­zu­ję raczej z tym, co skrom­ne, ostroż­ne, wydo­by­wa­ne ze ści­śnię­te­go gar­dła.

Nawią­żę może jesz­cze raz do „Komen­ta­rzy”. Ich for­mu­ła (wier­sza-komen­ta­rza, wier­sza-felie­to­nu, wier­sza-przy­pi­su) powra­ca w Pań­skiej poezji cyklicz­nie, cho­ciaż, chcia­ło­by się powie­dzieć, w róż­nym natę­że­niu. Kto lub co decy­du­je o pro­por­cji – mię­dzy komen­ta­rzem a auto­no­micz­ną grą wyobraź­ni, mię­dzy przy­pi­sem a swo­bod­ną nar­ra­cją: poeta, jego roz­mów­ca, obser­wo­wa­ny przed­miot, zda­rze­nie, sam wiersz? Czy ta for­mu­ła jest czymś, co moż­na zapla­no­wać?

Woj­ciech Bono­wicz: Wie Pan, w poezji nicze­go nie da się zapla­no­wać. To zna­czy ja nicze­go nie pla­nu­ję. „Komen­ta­rze” pozo­sta­wi­łem w Pol­skich zna­kach z trzech powo­dów: po pierw­sze, wyda­ją mi się dość zgrab­nie napi­sa­ne, po dru­gie, zamy­ka­ją waż­ny wątek tej książ­ki, i po trze­cie, poka­zu­ją, na czym pole­ga poku­sa, o któ­rej mówi­łem. W tym sen­sie są wła­ści­wie auto­ko­men­ta­rza­mi. Co jest obo­wiąz­kiem poety? Wpro­wa­dzać tro­chę nie­po­rząd­ku tam, gdzie język już się usta­lił a myśle­nie zosta­ło wyłą­czo­ne. Mącić wodę – ale nie za bar­dzo, żeby nie zaczę­ło się nam to zbyt­nio podo­bać. Poezja to wol­ność, nie musi­my przy­wią­zy­wać się do żad­ne­go gestu, żad­nej posta­wy. A rów­no­cze­śnie może­my być wier­ni. Tyle że to, cze­mu jeste­śmy wier­ni, jest pra­wie nie­wy­ra­żal­ne.

Powiązania