wywiady / o książce

Poezja wierzchołków i równiny

Artur Burszta

Jan Stolarczyk

Rozmowa Artura Burszty z Janem Stolarczykiem, towarzysząca premierze książki Odwrócona strefa, wydanej w Biurze Literackim 13 grudnia 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Artur Bursz­ta: Jan­ku, spo­glą­dam na te dwa zdję­cia z 1 lip­ca 2000 roku spod „Samot­ni”. Bodaj jedy­ne, na któ­rych Tymo­te­usz Kar­po­wicz i Tade­usz Róże­wicz są razem. Rów­no­lat­ko­wie, któ­rych daty uro­dzin dzie­lą dwa mie­sią­ce, przez jakiś czas miesz­kań­cy tego same­go mia­sta, poeci i dra­ma­tur­dzy, któ­rych utwo­ry w tym samym cza­sie wysta­wia­ły wro­cław­skie teatry. Szcze­gól­nie to dru­gie zdję­cie, z czwar­tej stro­ny okład­ki, z poeta­mi odcho­dzą­cy­mi w dal, robi na mnie przej­mu­ją­ce wra­że­nie. Zro­bi­łeś te zdję­cia, byłeś tam z nimi, a dokład­niej − z jed­nym z nich, a dru­gi zja­wił się tam nie­spo­dzia­nie. To „nie­spo­dzia­nie” jest tym więk­sze, że przez całe deka­dy zwią­za­ny byłeś z każ­dym z nich z osob­na. Jako wydaw­ca, sekre­tarz, redak­tor, opie­kun domu pana Tym­ka i przy­ja­ciel. Byłeś zwią­za­ny z „dwo­ma Boga­mi” trwa­ją­cy­mi „na prze­ciw­nych krań­cach” poezji. Jak bar­dzo Ci ich obu bra­ku­je? Pytam nie o lite­rac­ką nie­obec­ność, pytam o ludz­ką, przy­ja­ciel­ską.

 Jan Sto­lar­czyk: Z Tade­uszem Róże­wi­czem pozna­łem się w 1987 roku i w tym samym roku nawią­za­łem zna­jo­mość „zaocz­ną” z miesz­ka­ją­cym w Chi­ca­go Tymo­te­uszem Kar­po­wi­czem. Byli oni nie tyl­ko Boga­mi na prze­ciw­nych krań­cach poezji, ale też krań­co­wo nie­mal odmien­ny­mi oso­bo­wo­ścia­mi. Wystar­czy powie­dzieć, że pan Tade­usz zacho­wy­wał dystans psy­chicz­ny i fizycz­ny, był wsob­ny, bro­nił się przed doty­kiem, bez­po­śred­nio­ścią uczuć, ale jeśli komuś zaufał, to był mu przy­chyl­ny. A pan Tymek, choć nie bra­tał się z nikim, dystans mię­dzy sobą a roz­mów­cą skra­cał. Z gło­su, posta­wy cia­ła, uważ­no­ści, z jaką słu­chał, ema­no­wa­ło cie­pło współ­by­cia. Roz­mo­wy tele­fo­nicz­ne koń­czył zawsze: „Panie Jan­ku, obej­mu­ję pana”. Czu­łem szcze­ry gest za tymi sło­wa­mi. Kie­dy spo­tka­li­śmy się po raz pierw­szy, oto­czył mnie powol­nym, sze­ro­kim krę­giem ramion. Innych też podob­nie obej­mo­wał. Gdy myślę o postrze­gal­nym pato­sie pana Tym­ka (prze­bi­ja­ją­cym też z jego tek­stów) i mam przed oczy­ma jego obej­mo­wa­nie, zawsze widzę cień Myn­he­era Peeper­kor­na z Cza­ro­dziej­skiej góry. Zbież­ność ta szcze­gól­nie narzu­ci­ła mi się na szczy­cie Śnież­ki. Po wej­ściu, nie zdej­mu­jąc ple­ca­ka, Kar­po­wicz dłu­go stał z roz­chy­lo­ny­mi ramio­na­mi, nie­ru­cho­mo wpa­trzo­ny w prze­strzeń, jak­by zamie­rzał ją zagar­nąć. Na jego gro­bie, z pod­po­wie­dzi Andrze­ja Fal­kie­wi­cza, wyry­to w mar­mu­rze inskryp­cję (cytat z „otwie­ra­nia”): „i nie da się otwo­rzyć wszech­świa­ta sze­rzej niż ludz­kich ramion”.

Miesz­ka­łem u Kar­po­wi­cza wie­le lat (spa­łem w jego łóż­ku), a potem przez wie­le lat byłem gospo­da­rzem jego domu i ogro­du. Wytwo­rzył się mię­dzy nami szcze­gól­ny rodzaj bli­sko­ści.

Śnią Ci się cza­sa­mi?

Dziw­ne, ale pan Tymek nigdy mi się nie śni. No, może kil­ka razy w cią­gu minio­nych 33 lat. Nato­miast przy­cho­dzi do mnie pan Tade­usz, z któ­rym widy­wa­li­śmy się nie­raz trzy–cztery razy w tygo­dniu. Gdzieś jedzie­my, roz­ma­wia­my o poezji, mał­pu­je­my (czę­sto bawi­li­śmy się w sty­lu kaba­re­to­wym, np. paro­diu­jąc poli­ty­ków), reda­gu­ję jego ima­gi­no­wa­ne wier­sze.

Jak sobie pora­dzi­łeś, a może wciąż jesz­cze nie pora­dzi­łeś, z odej­ściem każ­de­go z nich?

W tym, co powiem, nie ma czu­łost­ko­wo­ści: dotkli­wa jest ich nie­obec­ność, nostal­gicz­na. Tak jak innych szcze­gól­nie bli­skich mi osób. Prze­cież tyle lat byłem dopusz­czo­ny do wspól­no­ty w ich świe­cie.

kie­dy nie mogę zasnąć
odma­wiam „ojcze nasz”
albo „zdro­waś Mario”
mylę się przy
„wie­rzę”
(…)
mówię tak dłu­go
aż usy­piam
wte­dy
przy­cho­dzą do mnie
żywi i umar­li

Są to sło­wa z wier­sza pana Tade­usza „[frag­men­ty]” z tomu Ostat­nia wol­ność. Kie­dy po raz pierw­szy je prze­czy­ta­łem, odczu­łem „komu­nię dusz”: prze­cież to opis moje­go zasy­pia­nia.

A jak napraw­dę było z tą Śnież­ką?

W 2000 roku, nie­dłu­go przed pierw­szym od 1973 roku przy­lo­tem do Pol­ski, pan Tymek w roz­mo­wie tele­fo­nicz­nej zapy­tał mnie, czy chciał­bym z nim pójść na Śnież­kę. Weszli­śmy na nią 30 czerw­ca. Naza­jutrz rano, kie­dy wycho­dzi­li­śmy z ple­ca­ka­mi ze schro­ni­ska „Samot­nia”, zoba­czy­li­śmy za drzwia­mi Róże­wi­cza. Wszy­scy trzej sta­nę­li­śmy osłu­pia­li. Ist­na stop-klat­ka.

Pan Tade­usz przez chwi­lę dys­kret­nie lustro­wał Kar­po­wi­cza z led­wie wyczu­wal­nym uzna­niem dla jego har­tu. Po pro­stu zaim­po­no­wał mu. Zaraz po schło­dze­niu emo­cji i powi­ta­niu Róże­wicz, wska­zu­jąc na mnie, powie­dział: „To jego spraw­ka!”, mając na uwa­dze moją zapla­no­wa­ną „pro­wo­ka­cję” spo­tka­nia. Zaś Kar­po­wicz jego podej­rze­nie potwier­dził. Tym­cza­sem był to żart losu, speł­nio­na nie­rze­czy­wi­stość. Potem spa­ce­ro­wa­li­śmy nad Małym Sta­wem. Szyb­ko wyco­fa­łem się, idąc potem za nimi, aby czu­li się swo­bod­nie. Wte­dy wła­śnie zro­bi­łem to zdję­cie z czwar­tej stro­ny okład­ki. Mia­łem pew­ność, że to jest ich ostat­nie widze­nie. Odcho­dzą ode mnie, gdy spo­glą­dam na foto­gra­fię, i rów­no­cze­śnie dzię­ki niej nadal mam ich „na oku”. Sze­rzej ową wyciecz­kę z panem Tym­kiem na Śnież­kę opi­sa­łem w szki­cu „Góra z górą…”. Dokład­nie po dzie­wię­ciu latach w pudłach z ame­ry­kań­ską czę­ścią jego archi­wum zna­la­złem krót­ki wiersz „wyciecz­ka w góry A.D. 2000”.

Pamię­tam go!

pada­ły kar­ko­no­sze na śnieg po kola­na
gdy patrzy­ło się na nie z mło­do­ści –
sta­re mię­śnie widok prze­krę­ci­ły
do wia­tru w kości
prze­szu­ki­wa­ne w szczy­tach okru­cień­stwo
obro­ni­ło się blen­dą z chry­zan­tem:
prze­nie­sio­ną na szczyt bez miło­ści

O czym mogli wte­dy roz­ma­wiać?

Wiesz, po takim emo­cjo­nal­nym zamie­sza­niu trud­no dywa­go­wać o poezji, ide­ach itd. Nie widzie­li się ponad 30 lat, byli cie­ka­wi sie­bie nawza­jem. Wypy­ty­wa­li się o szcze­gó­ły z prze­szłych lat, o zna­nych sobie ludzi. Póź­niej szli sami; ich osob­ny spa­cer nie trwał dłu­żej niż pół godzi­ny, zapew­ne wte­dy też opo­wia­da­li o sobie.

Jakie były ich rela­cje przed 1973 rokiem?

To pyta­nie uświa­do­mi­ło mi, jak mało wiem o ich wza­jem­nych odnie­sie­niach. A prze­cież mia­łem tyle oka­zji, aby obu o to wypy­tać. Dziś świad­ko­wie tam­tych lat są w zaświa­tach. We Wro­cła­wiu żyją chy­ba tyl­ko Józef Kele­ra i Urszu­la Kozioł.

Pano­wie zapew­ne widy­wa­li się nie­kie­dy w redak­cji „Odry”, któ­rej dzia­łem poezji zawia­dy­wał Kar­po­wicz. Jak wia­do­mo, pan Tade­usz − zaprzy­jaź­nio­ny z jej redak­to­rem naczel­nym, Zbi­gnie­wem Kubi­kow­skim, któ­ry latem 1968 roku „spro­wa­dził” poetę z Gli­wic do Wro­cła­wia − bywał gościem w redak­cji. Pan Tymek wyje­chał do USA pod koniec 1973 roku, a więc wspól­ny wro­cław­ski okres trwał pięć lat.

Choć obaj są z rocz­ni­ka 1921, to wła­ści­we, usta­na­wia­ją­ce ich dyk­cję tomi­ki poetyc­kie dzie­li aż dzie­sięć lat. Nie­po­kój uka­zał się w 1947 roku, a lokal­nie wyda­ny cien­ki tomik Gorz­kie źró­dła – w 1957 roku. Roz­głos Kar­po­wi­czo­wi przy­nio­sła opu­bli­ko­wa­na rok póź­niej Kamien­na muzy­ka. I nale­ży dodać, że we wcze­snym okre­sie patro­no­wał im Przy­boś. Punk­ty doj­ścia obu są tak odle­głe od sie­bie, jak mogą być tyl­ko „dwa krań­ce”. Z całą pew­no­ścią ceni­li się, lecz nie mie­li dla sie­bie więk­sze­go zro­zu­mie­nia albo, ostroż­niej mówiąc, zain­te­re­so­wa­nia swo­ją sztu­ką. Przy­po­mnę, iż obaj − w tym cza­sie, kie­dy miesz­ka­li we Wro­cła­wiu − byli prze­wod­ni­ka­mi młod­szych poko­leń. Łączył ich cień Nor­wi­da.

Tade­usz Róże­wicz był przez całe swo­je lite­rac­kie życie aktyw­ny, regu­lar­nie publi­ko­wał nowe książ­ki, wysta­wia­no jego dra­ma­ty. Póki Kar­po­wicz miesz­kał w Pol­sce, było podob­nie. Wszyst­ko zmie­ni­ło się po jego wyjeź­dzie. Jak się oka­za­ło − na sta­łe.   

Spra­wa się skom­pli­ko­wa­ła w latach emi­gra­cyj­nych Kar­po­wi­cza, kie­dy został zapo­mnia­ny z wła­snej woli: kon­te­sto­wał kraj, prze­sad­nie uzna­jąc się za wygnań­ca poli­tycz­ne­go, od cza­su ukoń­cze­nia Odwró­co­ne­go świa­tła (1972) pra­co­wał nad (pisa­nym „na mar­gi­ne­sie […] pra­cy zawo­do­wej, bel­fer­skiej”) monu­men­tal­nym Roz­wią­zy­wa­niem prze­strze­ni, któ­re­go nie ukoń­czył. W jed­nym z listów do mnie, bodaj z 1994 roku, napi­sał, iż przy for­mo­wa­niu dzie­ła nie odstę­pu­je go marze­nie o posta­wie­niu sto­py na kra­wę­dzi nie­skoń­czo­no­ści. Tak hero­icz­nie i kosmicz­nie usta­no­wio­ny zamiar jest god­ny sza­cun­ku, ale czy wyko­nal­ny? Prze­cież tem­pus fugit, a świat jest nie­ogar­nio­ny.

Tym­cza­sem na hory­zon­cie pol­skiej poezji wciąż jaśniał Tade­usz Róże­wicz.

W tym tkwi cierń ostat­nich lat Kar­po­wi­cza. Nie moż­na mówić o jego zawi­ści lite­rac­kiej ani małost­ko­wo­ści. Broń Boże! Nie zna­lazł we Wro­cła­wiu ani w pol­skim życiu lite­rac­kim odpo­wied­nio wyso­kie­go miej­sca dla sie­bie. Odzew na Sło­je zadrzew­ne(1999) był zaiste mizer­ny. Pol­ska inte­li­gen­cja odda­wa­ła się wów­czas namięt­nie bojom poli­tycz­nym. Gdzież im tam w gło­wie były sub­tel­niej­sze pasje. W ogniu wal­ki, jak wia­do­mo, mil­czą muzy.

Kar­po­wicz osa­mot­niał wie­lo­wy­mia­ro­wo. Ale o tym, jak już wspo­mnia­łem wyżej, opo­wiem osob­no.

Traf­nie to ują­łeś, Jan­ku: „osa­mot­niał wie­lo­wy­mia­ro­wo”. Gdy­by nie Two­je sta­ra­nia, to moż­li­we, że jego twór­czość osa­dzi­ła­by się na dobre cał­kiem nie­daw­no.

Sta­ra­nia o publi­ka­cję któ­rejś z nowych ksią­żek albo wybo­ru wier­szy zaczą­łem w 1988 roku. Po dłu­gim cza­sie w odpo­wie­dzi na mój pierw­szy list Kar­po­wicz napi­sał (listo­pad 1988), że: „poli­mor­ficz­ne­go poema­tu” Roz­wią­zy­wa­nie prze­strze­ni dotąd nie ukoń­czył („Nie chciał­bym poka­zy­wać świa­tu jego kawał­ków, mag­my”); ese­je na pew­no potnie cen­zu­ra („Ja nato­miast nie chcę już oglą­dać blizn w tek­stach”); wybór wier­szy to pra­ca wtór­na, nie­twór­cza („Z jakąż strasz­ną nudą robił­bym, jesz­cze raz, korek­tę ‘Lek­cji ciszy’ lub ‘Snu ołów­ka’”). W ostat­nich sło­wach naka­zał mi wszyst­ko spo­koj­nie prze­my­śleć, „jak­by­śmy mie­li wiecz­ność przed sobą”. Otóż to – Tyma per­spek­ty­wa wiecz­no­ści. A z dru­giej stro­ny poczu­cie bez­bron­no­ści wobec śpiesz­ne­go upły­wu cza­su. Nie pamię­tam teraz dokład­nej daty rocz­nej, ale chy­ba w 1994 roku wywiódł kon­struk­cję tomu, w któ­rym daw­ne utwo­ry dia­lo­go­wa­ły z nowy­mi. Tytuł (Sło­je zadrzew­ne) prze­jął z wier­sza Leśmia­na.

Opo­wiesz tro­chę o jego osa­mot­nie­niu?

 W ostat­nim okre­sie cho­ro­by Marii, a szcze­gól­nie po jej śmier­ci, życie pana Tym­ka było led­wie trwa­niem. W isto­cie ocze­ki­wa­niem na śmierć. Rzekł­bym: zapo­mniał się na śmierć. A umarł nie­mal jak klo­szard – zaro­śnię­ty, nie­do­ży­wio­ny, pośród gro­ma­dzo­nych odpad­ków − tyle że we wła­snym domu, z wido­kiem na urnę z pro­cha­mi żony. O tych ostat­nich latach życia poety przej­mu­ją­co opo­wia­da­ją świad­ko­wie w książ­ce W czte­ry stro­ny naraz. Por­tre­ty Kar­po­wi­cza.

On sam był wcie­le­niem poezji, jego świat ist­niał alter­na­tyw­nie w meta­fo­rach języ­ka − kre­acji słow­nej odle­głej od poetyc­kich kon­wen­cji. On − (s)twórca. Akt nazy­wa­nia miał być tak istot­ny jak sło­wa, z któ­rych wyło­nił się świat pierw­sze­go dnia. Taka posta­wa ducho­wa stwa­rza wyso­kie napię­cia w bio­lo­gii ludz­kiej. Kie­dy już wyga­sła w nim poezja, élan vital szyb­ko obumie­rał.

 Wspo­mnia­łeś mi nie­daw­no o pew­nej inte­re­su­ją­cej dedy­ka­cji.

W sza­rej stre­fie pan Tade­usz wpi­sał „rywa­lo­wi” takie sło­wa:

T. Kar­po­wi­czo­wi na pamiąt­kę zawo­dów pły­wac­kich na jezio­rze Ohrid w Mace­do­nii (i spo­tka­nia przed Samot­nią w Kar­pa­czu) od Tade­usza Róże­wi­cza

PS nb. wygrał Pan wte­dy ze mną i popły­nął dalej

Wro­cław 15.X.2002 r.

Naj­wy­raź­niej sko­ja­rze­nie spo­tka­nia przed „Samot­nią” i zawo­dów pły­wac­kich sprzed lat dowod­nie wska­zu­je, iż pan Tade­usz szcze­rze, bez zadry podzi­wiał hart, siłę woli jed­no­rę­kie­go Kar­po­wi­cza.

A we wspo­mnia­nej Mace­do­nii też doszło do ich nie­spo­dzie­wa­ne­go spo­tka­nia.

Widzisz, nie spraw­dzi­łem, w któ­rym roku zapro­szo­no ich tam obu. Wyda­je mi się, że to był 1967. Wte­dy wła­śnie ich gwiaz­dy świe­ci­ły rów­nie wyso­ko.

Czy Kar­po­wicz jakoś odpo­wie­dział na tę dedy­ka­cję?

Nie sądzę, aby Kar­po­wicz prze­słał Róże­wi­czo­wi wyda­ne w 1999 roku (a fak­tycz­nie na począt­ku stycz­nia 2000 roku) Sło­je zadrzew­ne z dedy­ka­cją, bo wie­dział, iż ten dostał je ode mnie. Nie pisa­li do sie­bie. Zapew­ne wyjąt­kiem jest list pana Tym­ka z 22 lute­go 1991 roku, w któ­rym pro­si kole­gę o udzie­le­nie wywia­du dla „2B” (zna­ko­mi­te­go pisma pol­skich inte­lek­tu­ali­stów i arty­stów w USA) ze szla­chet­nie wznio­słym, cha­rak­te­ry­stycz­nym dlań uza­sad­nie­niem: „Wywiad z Panem, obroń­cą wszyst­kie­go, co w niej [poezji] po teren­cju­szow­sku ludz­kie, wniósł­by (…) głę­bię, jedy­ność i wia­ry­god­ność sło­wa”. Ale Róże­wicz nie udzie­lił wywia­du, więc pan Tymek skom­pi­lo­wał go z roz­ma­itych jego tek­stów i opu­bli­ko­wał w „2B”.

Byli na „pan”, ich kon­tak­ty nie prze­mie­ni­ły się w kole­żeń­stwo czy przy­jaźń?

Z dedy­ka­cji wyni­ka, że byli na „pan”. Zresz­tą potwier­dza to wspo­mnia­ny list z 22 lute­go 1991 roku zaczę­ty nagłów­kiem „Dro­gi Panie Tade­uszu” i w dal­szym cią­gu pod­trzy­mu­ją­cy for­mę „pan”. Sam byłem świad­kiem dwu­krot­ne­go ich imien­ne­go odnie­sie­nia. Kar­po­wicz w roz­mo­wie zapo­wia­da­ją­cej swój przy­lot do Wro­cła­wia zapy­tał mnie o „Tade­usza”, a kie­dy Róże­wi­cza spy­ta­łem, czy chciał­by się z nim spo­tkać, usły­sza­łem tajem­ni­czą odpo­wiedź: „Hmm, Tymek…”. Zaocz­nie czę­sto mówi­my o kimś po imie­niu, skró­to­wo, z przy­ja­zną poufa­ło­ścią, choć nie jeste­śmy „na ty”. Pan Tade­usz mówił i pisał o „Poldziu” − Leopol­dzie Staf­fie − z któ­rym się przy­jaź­nił, zacho­wu­jąc jed­nak dystans należ­ny rela­cji uczeń−mistrz. Przy drzwiach „Samot­ni” zasko­cze­ni sobą pano­wie zawo­ła­li po imie­niu.

Rzecz koń­czę cyta­tem z wier­sza Róże­wi­cza „na ty z Cze­sła­wem”; zmie­niam tyl­ko ostat­nie imię:

mię­dzy „pana­mi” nie ma
pew­nych form któ­re mogą
zaist­nieć mię­dzy
Tadziem i Tym­kiem

Tymo­te­usz Kar­po­wicz zmarł nie­spo­dzie­wa­nie w poło­wie 2005 roku. Nie­spo­dzie­wa­nie dla mnie, bo jesz­cze dwa tygo­dnie wcze­śniej cie­szy­li­śmy się z Andrze­jem Fal­kie­wi­czem i Kry­sty­ną Miło­będz­ką z per­spek­ty­wy dzieł zebra­nych, na któ­re w koń­cu się zgo­dził. Więc gdy Kry­sty­na Miło­będz­ka do mnie zadzwo­ni­ła i powie­dzia­ła „Tym­ka nie ma”, to w pierw­szej chwi­li nie zro­zu­mia­łem tego, co się sta­ło. A jak Cie­bie zasta­ła wia­do­mość o jego śmier­ci?

Nie pamię­tam, kto mnie powia­do­mił o śmier­ci pana Tym­ka. Spo­dzie­wa­łem się jej, bo docho­dzi­ły mnie słu­chy o jego abne­ga­cji, o powol­nej samo­za­gła­dzie. Zmar­twych­wsta­je w moich myślach.

Dba­my z żoną o grób Kar­po­wi­czów. Pamięć o nich jest tym bar­dziej żywa, że miesz­ka­my bli­sko uli­cy Krzyc­kiej. I kie­dy prze­cho­dzi­my obok domu pod nume­rem 29 z wiel­kim ogro­dem − przez sze­reg lat tak­że miej­sca nasze­go zamiesz­ka­nia − zawsze odczu­wa­my wzru­sze­nie. Nie są to oko­licz­no­ścio­we sło­wa.

Przy­gnę­bia­ją­cą aurę umie­ra­nia poety odnaj­du­ję w nowe­li Lwa Toł­sto­ja Śmierć Iwa­na Ilji­cza.

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry, Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go i Spor­tu pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry – pań­stwo­we­go fun­du­szu celo­we­go.

 

O autorach i autorkach

Artur Burszta

Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.

Jan Stolarczyk

Urodzony w 1947 roku. Redaktor i edytor. Redaktor naczelny Wydawnictwa Dolnośląskiego (1987-2007). Przez wiele lat był recenzentem literackim miesięcznika „Odra”. Obecnie jest kuratorem spuścizny pisarskiej Tymoteusza Karpowicza oraz sekretarzem i edytorem twórczości Tadeusza Różewicza. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania