wywiady / o książce

Połów 2010 okiem Romana Honeta

Roman Honet

Czasem trafiały się zestawy oryginalne, świadczące o gotowości, ale także o zdolności do podjęcia ryzyka przez autora, zdarzało się to sporadycznie, zresztą nie spodziewałem się odwrotnych proporcji, i to właśnie owe zestawy stanowiły dla mnie punkt odniesienia...

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Mag­da Szczu­bret: Zakoń­czy­li­śmy kolej­ną edy­cję „Poło­wu”, pierw­szą, któ­rej fina­łem było wyda­nie anto­lo­gii. Pozo­sta­je nie­do­syt, satys­fak­cja? Jak w kil­ku sło­wach pod­su­mo­wał­byś pro­jekt?

Roman Honet: Wolał­bym do „Poło­wu” pod­cho­dzić bez emo­cji i zamiast o satys­fak­cji czy nie­do­sy­cie mówić o kon­kret­nym efek­cie, czy­li o dzie­się­ciu poet­kach i poetach, któ­rych wier­sze uka­za­ły się – war­to pod­kre­ślić poży­tecz­ną zmia­nę for­mu­ły wydaw­ni­czej – w anto­lo­gii, nie w arku­szach. Ja wybra­łem dwie autor­ki i trzech auto­rów, a teraz, gdy prze­glą­dam mate­ria­ły pozo­sta­łe po pro­jek­cie, nie sądzę, żebym mógł doko­nać lep­sze­go wybo­ru. Osta­tecz­nie czas go osą­dzi, może oce­nią kry­ty­cy i czy­tel­ni­cy, szcze­gól­nie dużo zale­ży od wybra­nych auto­rów. Otrzy­ma­li pew­ną moż­li­wość, nie każ­dy ją zysku­je, więc chciał­bym, aby poka­za­li, zwłasz­cza samym sobie, że potra­fią ją wyko­rzy­stać.

Co naj­bar­dziej zwra­ca uwa­gę w mło­dej liry­ce pol­skiej? Na co sta­wia­ją debiu­tan­ci? Kie­ru­ją się bar­dziej ku pro­ble­mom języ­ko­wym, egzy­sten­cjal­nym? Wpi­su­ją się w dobrze zna­ne poety­ki?

Po lek­tu­rze setek zesta­wów nie moż­na prze­ga­pić, że jesz­cze nigdy tak wie­lu nie napi­sa­ło tak wie­le w ten sam spo­sób. Zwra­ca uwa­gę poli­fo­nia, ale to pozor­ne wra­że­nie: niby każ­dy gra po swo­je­mu, wier­szy nie deter­mi­nu­je przy­kła­do­wo żad­na wspól­na tema­ty­ka, co mogło­by wyni­kać z tego, że jest popu­lar­na albo waż­na dla współ­cze­sno­ści, tyle że osta­tecz­nie więk­szo­ści wycho­dzi ta sama melo­dia. Moż­na wychwy­cić domi­nan­tę wier­sza tego typu: stro­ni od wszyst­kie­go, co mogło­by wzbu­dzić kon­tro­wer­sje oby­cza­jo­we, spo­łecz­ne, lite­rac­kie, nie wyma­ga wyobraź­ni, zna­jo­mo­ści lite­ra­tu­ry tak­że nie: spraw­nie bie­rze się zni­kąd i spraw­nie tam wra­ca. Żad­nych rady­kal­nych gestów. Nic. Nie zawsze tak jest, mówię o więk­szo­ści. Moż­na spo­tkać wier­sze god­ne uwa­gi, tyle że jeśli to jest jeden czy dwa utwo­ry na cały zestaw, to jest to ilość nie­wy­star­cza­ją­ca, by zapew­nić pod­sta­wę do wybo­ru. Być może wyni­ka to z nie­umie­jęt­no­ści czy­ta­nia wła­snych tek­stów, spoj­rze­nia na nie z dystan­su. Cza­sem tra­fia­ły się zesta­wy ory­gi­nal­ne, świad­czą­ce o goto­wo­ści, ale tak­że o zdol­no­ści do pod­ję­cia ryzy­ka przez auto­ra, zda­rza­ło się to spo­ra­dycz­nie, zresz­tą nie spo­dzie­wa­łem się odwrot­nych pro­por­cji, i to wła­śnie owe zesta­wy sta­no­wi­ły dla mnie punkt odnie­sie­nia.

Debiu­tan­ci, zwłasz­cza jeśli są oczy­ta­ni i to oczy­ta­nie im się, że tak powiem, ule­wa, sta­wia­ją na ocza­ro­wa­nie czy­tel­ni­ka, oni two­rzą i przyj­mu­ją figu­rę czy­tel­ni­ka jako pewien wzo­rzec, pod ten wzo­rzec piszą, a potem chcą tego czy­tel­ni­ka uto­pić w sło­wo­to­ku, i na ogół mar­nie im to wycho­dzi. Wolę, gdy potra­fią sta­wić opór swo­im lek­tu­ro­wym fascy­na­cjom.

Pro­ble­my z języ­kiem, rozu­mia­ne tak, jak chciał­by Bia­ło­szew­ski czy Kar­po­wicz, trud­no uchwy­cić w nad­sy­ła­nych na „Połów” zesta­wach. Zale­d­wie kil­ku poetom, obec­nie Szy­cho­wiak, Muel­ler czy Miło­będz­kiej, uda­je się otrzeć o pew­ną trud­ną do uchwy­ce­nia gra­ni­cę mię­dzy uży­tecz­no­ścią języ­ka, a jego nie­wy­dol­no­ścią tak, że brzmi to wia­ry­god­nie. Języ­ko­we pro­ble­my pew­nej czę­ści nie­wy­bra­nych debiu­tan­tów to na ogół pro­ble­my orto­gra­ficz­ne, gra­ma­tycz­ne, sty­li­stycz­ne, skła­dnio­we i fra­ze­olo­gicz­ne. Może istot­nie lep­szym roz­wią­za­niem było­by mówie­nie o egzy­sten­cji, nie wiem, czy pro­ble­ma­tycz­nej, na pew­no opty­ka więk­szo­ści uczest­ni­ków „Poło­wu” zosta­ła nakie­ro­wa­na na pry­wat­ność, świa­ty wła­sne, spo­ro tu osob­no­ści, czę­sto, nie­ste­ty, spro­wa­dzo­nej do powszech­nie podzie­la­nych doświad­czeń: opi­sy podwór­ka czy blo­ko­wi­ska, jeż­dże­nia win­dą, itp.

W zna­ne poety­ki debiu­tan­ci wpi­su­ją się rzad­ko, nawet mnie to zasko­czy­ło, spo­ra­dycz­nie tra­fia­li się naśla­dow­cy Sosnow­skie­go czy Różyc­kie­go, więk­szość mię­dli­ła zezw­łok inter­ne­to­we­go wier­sza.

Czym zasko­czy­li Cię tego­rocz­ni lau­re­aci pro­jek­tu? Co musi mieć, jak powi­nien pisać poeta, żeby selek­cjo­ner, Roman Honet, zwró­cił na nie­go uwa­gę?

Część zain­try­go­wa­ła mnie mło­dym wie­kiem, choć nie to było powo­dem decy­du­ją­cym o moich wska­za­niach. Przede wszyst­kim nie mówił­bym od razu o zasko­cze­niu. Jeśli los poto­czy się tak, że zosta­nę sta­rym dzia­dem, wte­dy byle kto zawo­ła nagle: buu! dzia­du! i to mnie zasko­czy, póki co moż­na do mnie dotrzeć w kil­ka odmien­nych spo­so­bów. Podo­ba­ło mi się, że każ­dy z wybra­nych prze­ze mnie auto­rów ma wła­sne okno na świat, spo­ra­dycz­nie wenec­kie, na ogół jest to luf­cik znaj­du­ją­cy się tuż pod sufi­tem, ale zawsze wycho­dzą­cy na świat, nie na mapę dyk­cji współ­cze­snych, i zawsze jest to okno, nie drzwi do sza­fy ze współ­cze­sną kostiu­mo­lo­gią kul­tu­ro­wą. Nie boją się pod­cho­dzić do tego okna, wyglą­dać przez nie: cały trud – z tego, co zaob­ser­wo­wa­łem – poświę­ca­ją, by uchwy­cić się jego ram w celu lep­sze­go widze­nia, a cały talent pożyt­ku­ją, aby opi­sać to, co zoba­czy­li. Sku­pia­ją swo­ją aktyw­ność na wier­szu, nie zwa­ża­ją na swo­je funk­cjo­no­wa­nie w śro­do­wi­sku, nie zauwa­ży­łem dąże­nia ku temu i wyso­ko cenię ten typ nie­dba­ło­ści. Dzię­ki temu Filip Wyszyń­ski pozo­sta­je natu­ral­ny, gdy umy­ka przed pułap­ka­mi kon­wen­cji, Domi­nik Żybur­to­wicz bez naiw­no­ści się­ga po zasad­ni­cze tema­ty, Krzysz­tof Dąbrow­ski może roz­pa­mię­ty­wać minio­ne zda­rze­nia z żar­li­wo­ścią god­ną nie­jed­ne­go życia, Mar­ty­na Buli­żań­ska może pozwa­lać sobie na non­sza­lan­cję bez oglą­da­nia się na kon­se­kwen­cje, a Urszu­la Kul­bac­ka two­rzyć opi­sy nie­trwa­łej rze­czy­wi­sto­ści, gdzie okru­cień­stwo mie­sza się z czu­ło­ścią. Podo­ba mi się, że nikt spo­śród wybra­nych prze­ze mnie poetów i poetek nie jest epi­go­nem, dzię­ki cze­mu i zna­ko­mi­te fra­zy, i potknię­cia moż­na przy­pi­sać im samym. Cie­szy mnie to, że są nowi, wła­ści­wie dotąd nie­zna­ni, nie odby­wa­li piel­grzy­mek po pismach lite­rac­kich, nie napeł­nia­li swo­ją hała­śli­wo­ścią por­ta­li inter­ne­to­wych.

Jeśli cho­dzi o dru­gą część pyta­nia, nie potra­fię umknąć przed stwier­dze­niem, że jest coś obrzy­dli­we­go w zało­że­niu, że poeci mie­li­by cokol­wiek robić dla mnie zamiast dla sie­bie samych. Gdy­bym powie­dział, że chcę zestaw wier­szy napi­sa­ny tak a tak, i okre­ślo­ny poeta by mi go dostar­czył, to by zna­czy­ło, że jest dur­niem i koniunk­tu­ra­li­stą, W Przy­go­dach dobre­go woja­ka Szwej­ka poja­wia się pew­na postać, przy­głu­pi Pepik, do któ­re­go wach­mistrz Flan­der­ka mawiał: „Pepi­ku, skocz no!”, bowiem – tak pisał Hašek – „był to kre­tyn, któ­ry na takie wezwa­nie zawsze pod­sko­czył”. Potem z Pepi­ka usi­ło­wa­no zro­bić austriac­kie­go szpie­ga, co dla nie­go same­go skoń­czy­ło się fatal­nie, a samych pomy­sło­daw­ców przy spo­sob­no­ści sakra­menc­ki strach oble­ciał. Dla­te­go ja nic nie chcę, zwłasz­cza słu­żal­czo­ści od niko­go nie ocze­ku­ję, choć­by mia­ła być wyłącz­nie este­tycz­na. Nie poeta, ale copyw­ri­ter niech pozo­sta­nie na zawo­ła­nie. Albo Pepik.

O któ­rym z wyło­wio­nych w tej edy­cji poetów moż­na powie­dzieć, że wyróż­nia się na tle pozo­sta­łych, że jest goto­wy i to jemu pierw­sze­mu powin­no się zapro­po­no­wać wyda­nie książ­ki?

Nie dostrze­gam sen­su w udzie­la­niu odpo­wie­dzi na tak posta­wio­ne pyta­nie, nie zamie­rzam styg­ma­ty­zo­wać wybra­nych prze­ze mnie auto­rów. Ja mia­łem wybrać. Zro­bi­łem to. Niech teraz wybra­ni auto­rzy sami sie­bie mie­rzą wła­sną mia­rą i zacho­wu­ją się w moż­li­wie natu­ral­ny dla sie­bie spo­sób. Niech zapo­mną, że zosta­li wybra­ni i piszą wier­sze, tego bym im i sobie życzył. Z Two­je­go pyta­nia wyni­ka­ją poważ­ne kon­se­kwen­cje, to zna­czy, że uzna­jesz za walor wyda­nie ksią­żek pew­nym auto­rom, któ­rym mógł­bym w obec­nych warun­kach swo­bod­nie przy­znać pew­ne pierw­szeń­stwo, ale zwróć też uwa­gę, że ci auto­rzy, sami z sie­bie, mogą rów­nie swo­bod­nie odda­lić się – razem z pierw­szeń­stwem wyda­nia książ­ki – od całe­go pro­jek­tu, na przy­kład, i co wte­dy? Gdy patrzę na całość i przy­szłe cele „Poło­wu”, wyda­je mi się, że pro­blem nie leży w two­rze­niu ran­kin­gów, cze­mu mógł­bym zby­tecz­nie się przy­słu­żyć, gdy­bym nie uchy­lał się od odpo­wie­dzi, ale wła­śnie tu.

Jak oce­niasz zmia­nę for­mu­ły „Poło­wu”? Otwar­cie się na nowych auto­rów, kon­kur­sy, moż­li­wo­ści publi­ka­cji? Zamia­nę arku­szy na alma­nach?

Nie­wąt­pli­wie war­to zauwa­żyć, zwłasz­cza opu­bli­ko­wa­nie anto­lo­gii zamiast arku­szy, to opła­cal­na i przy­szło­ścio­wa zmia­na. Nigdy nie spo­strze­głem, żeby arkusz poetyc­ki oka­zał się uży­tecz­ny dla kogo­kol­wiek oprócz auto­ra: żeby wywo­łał dys­ku­sję, żeby został poważ­nie potrak­to­wa­ny, czy­li – przy­kła­do­wo – żeby go omó­wio­no nie zbio­ro­wo, ale indy­wi­du­al­nie. Z arku­szem poetyc­kim jako for­mą wydaw­ni­czą już daw­no nale­ża­ło roz­stać się defi­ni­tyw­nie, nie mówię tego wyłącz­nie przez pry­zmat publi­ka­cji Biu­ra Lite­rac­kie­go, mam na myśli cało­ścio­we zna­cze­nie tego doku­men­tu, na ogół oso­bi­ste, arkusz to taka pry­wat­na foto­gra­fia z cza­su poby­tu w poezji. Obec­nie lep­szym roz­wią­za­niem wyda­je się porząd­ne przy­go­to­wa­nie pli­ku zawie­ra­ją­ce­go przy­kła­do­wo dzie­sięć wier­szy i dys­try­bu­owa­nie go przez inter­net. Arkusz współ­cze­śnie to jest mar­na zachę­ta dla czy­tel­ni­ka, pro­blem dla wydaw­cy, dla dys­try­bu­to­ra jesz­cze więk­szy pro­blem, dla księ­ga­rza jest to obcią­że­nie i pro­blem archa­icz­nie nie­po­ję­ty, dla miesz­kań­ców lasów ska­ra­nie boskie [śmiech]. Anto­lo­gia posia­da sze­reg walo­rów nie­osią­gal­nych dla arku­szy: czy­tel­nik może porów­nać wier­sze pre­zen­to­wa­nych poetów, otrzy­mu­je liry­kę przed­de­biu­tanc­ką w pew­nej repre­zen­ta­tyw­nej cało­ści, co ma szcze­gól­ne zna­cze­nie wobec chi­me­rycz­nej współ­cze­śnie kon­dy­cji pism lite­rac­kich, dzię­ki temu rów­nież – pod warun­kiem, że przed­się­wzię­cie oka­że się dłu­go­trwa­łe – wyda­ne publi­ka­cje nabio­rą war­to­ści dla bada­czy lite­ra­tu­ry, w koń­cu anto­lo­gię moż­na natu­ral­nie włą­czyć w funk­cjo­nu­ją­cy obec­nie sys­tem dys­try­bu­cji książ­ki.

Rada dla wszyst­kich star­tu­ją­cych w kolej­nej edy­cji pro­jek­tu?

Sam nie lubię, kie­dy mi się radzi. Innym też oszczę­dzę.

O autorze

Roman Honet

Urodził się w 1974 roku. Poeta, wydał tomy: alicja (1996), Pójdziesz synu do piekła (1998), „serce” (2002), baw się (2008), moja (wiersze wybrane, 2008), piąte królestwo (2011), świat był mój (2014), ciche psy (2017), redaktor antologii Poeci na nowy wiek (2010), Połów. Poetyckie debiuty, współredaktor Antologii nowej poezji polskiej 1990 –2000 (2004). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015 za tom świat był mój. Tłumaczony na wiele języków obcych, ostatnio ukazał się wybór jego poezji w języku rosyjskim Месса Лядзинского (Msza Ladzińskiego, przeł. Siergiej Moreino, Moskwa 2017), tom w języku ukraińskim Світ належав мені (przeł. Iurii Zavadskyi, Tarnopol 2019) i serbskim Svet je bio mój (przeł. Biserka Rajčić, Belgrad 2021).

Powiązania