wywiady / o książce

Pora się obudzić

Bronka Nowicka

Kuba Mikurda

Rozmowa Jakuba Mikurdy z Bronką Nowicką, towarzysząca wydaniu książki Bronki Nowickiej Kodeks Pomylonych, która ukazała się w Biurze Literackim 29 października 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jakub Mikur­da: Swo­ją książ­kę dedy­ku­jesz „wra­ca­ją­cym do sie­bie”. Czy w takim razie to „w pomy­le­niu” czy „jako Pomy­le­ni” jeste­śmy naj­bar­dziej sobą? A nor­mal­ność, któ­ra w fina­le czy­ha na Pomy­lo­nych, to rodzaj snu, utra­ty, cho­ro­by („cho­ro­by na zwy­kłe ist­nie­nie”)?

Bron­ka Nowic­ka: Zazwy­czaj postrze­ga­łam pomy­le­nie – to swo­iste roz­wi­bro­wa­nie zmy­słów – jako kate­go­rię dostą­pie­nia, któ­re wyda­rza się sza­ma­no­wi, juro­di­we­mu, neu­ro­ty­ko­wi czy twór­cy zazna­ją­ce­mu nagłej zmia­ny per­spek­ty­wy i opty­ki. Kur­ty­na nor­mal­no­ści spa­da lub gwał­tow­nie się pru­je: trach! I obja­wia się Inne: arche­typ napa­da na czło­wie­ka („A kie­dy zaśnie i Bóg go napad­nie, jak u nas głup­ka napadł tego lata”, Tade­usz Nowak Psal­my). Napad­nię­ty zysku­je przy­wi­lej byto­wa­nia w sfe­rach nie­do­stęp­nych dla resz­ty, jed­no­cze­śnie sta­jąc się tra­ga­rzem brze­mie­nia odmien­no­ści.

W tomie próz poetyc­kich, o któ­rym roz­ma­wia­my, jest ina­czej. Pomy­le­nie jest imma­nent­ną cechą głów­nych boha­te­rów. Nie poja­wia się jako pęk­nię­cie w ich psy­chicz­nym pej­za­żu, ono sta­no­wi ten pej­zaż. Pomy­le­ni są daw­ną nacją o okre­ślo­nym geno­ty­pie: to empa­ci, wraż­li­wi ana­li­ty­cy umy­słów i tkan­ki świa­ta, tro­pi­cie­le sygna­łów nie­świa­do­mych, wyznaw­cy myśle­nia sym­bo­licz­ne­go, kre­ato­rzy odczu­wa­ją­cy przy­mus stwa­rza­nia wła­snej wer­sji każ­dej rze­czy i zja­wi­ska, któ­re usi­łu­ją (re)konstruować na pod­sta­wie ple­mien­ne­go kodek­su. Nor­mal­ność jest wła­ści­wo­ścią odręb­ne­go ludu, zamiesz­ku­ją­ce­go inne zie­mie. Książ­ko­wych Nor­mal­nych, ludzi nie­po­szu­ku­ją­cych, zaj­mu­je uży­wa­nie; są pra-kon­su­men­ta­mi. Pomy­lo­nych pochła­nia­ją bada­nia isto­ty rze­czy i akty twór­cze. W tym kon­tek­ście nor­mal­ność sta­no­wi zagro­że­nie dla ich ducho­wo­ści. Tak, Jaku­bie, nor­mal­ność, szcze­gól­nie ta uzna­ją­ca wyłącz­nie samą sie­bie za stan jedy­nie słusz­ny, urą­ga­ją­ca każ­de­mu odstęp­stwu od wła­sne­go wzor­ca, bywa jak cho­ro­ba. Na tyle zaraź­li­wa, by zain­fe­ko­wać nawet Pomy­lo­nych, i na tyle prze­wle­kła, żeby ich uko­rze­nić w nor­mal­no­ści. Zwrot ku empa­tii i wraż­li­wo­ści jest gestem samo­le­czą­cym z powsze­dnie­go odrę­twie­nia. Powro­tem do sie­bie.

Pomy­le­ni sta­ją się Nor­mal­ni kie­dy to, co two­rzą  – a two­rzą przez cały czas, „rodzą się maj­stra­mi” – nie­ja­ko zasty­ga w rzecz, sta­je się czymś goto­wym, kie­dy „każ­dy kształt się domy­ka” i zamiast sta­wa­nia „nasta­je uży­wa­nie”. To przy­wo­dzi mi na myśl prze­róż­ne postu­la­ty „roz­przę­że­nia” (Rim­baud), „kry­zy­su” (Bre­ton) czy „roz­ru­sza­nia rze­czy” (Szkłow­ski).  Czy to rów­nież człon­ko­wie ple­mie­nia Pomy­lo­nych? Kogo jesz­cze byś do nie­go przy­ję­ła?

Każ­dy goto­wy przed­miot (poję­cie, myśl) wyda­je się  czymś odrzu­co­nym przez kre­ato­ra, rzu­co­nym w przód – przed mio­ta­nym. Odda­nym w uży­wa­nie. Tra­cąc bez­po­śred­ni kon­takt z twór­cą, rzecz prze­sta­je się dziać i tęże­je w uży­wa­niu. W tym miej­scu zaczy­na się Bre­to­now­ski kry­zys przed­mio­tu: gdy ten nazbyt przy­le­ga do okre­ślo­nych pojęć, zna­czeń i prze­zna­czeń, osu­wa się w banał. Sur­re­alizm cudow­nie roz­wi­bro­wał rze­czy, odkle­ił ich obra­zy od słów, pod­mie­nił nazwy już nazwa­nych kształ­tów, zmu­sił mate­rie do meza­lian­sów owo­cu­ją­cych naro­dzi­na­mi hybryd tor­pe­du­ją­cych sche­ma­ty. Bre­ton – i jego zamach na nor­mal­ność – zawsze był mi bli­ski, podob­nie jak dwaj pozo­sta­li „Pomy­le­ni” i wie­lu innych, któ­rych nie spo­sób tu wymie­nić, bo lista była­by zbyt dłu­ga. Sur­re­ali­ści w dużej mie­rze doko­ny­wa­li swo­jej rewol­ty w mate­rii, w tym, co widzial­ne: jed­na rzecz była zde­rza­na z inną (jak­że nie­przy­sta­ją­cą) na pozio­mie fizycz­nym i to dopie­ro uru­cha­mia­ło eks­plo­zję meta­fo­rycz­ną. Maj­ster­ko­wa­nie, robo­ta w mate­rii, stwa­rza­nie świa­ta w Kodek­sie Pomy­lo­nych sta­no­wi – w moim zamy­śle – meta­fo­rę wyż­szych pro­ce­sów psy­chicz­nych. Gdy nie są one zasi­la­ne, odży­wia­ne, „kształ­ty się domy­ka­ją” i „nasta­je uży­wa­nie”. Życie wewnętrz­ne ubo­że­je.

Fascy­nu­ją mnie Two­je spo­so­by „roz­ru­sza­nia rze­czy”, to jak kon­se­kwent­nie utrwa­lasz to, co ulot­ne, i roz­pra­szasz to, co sta­łe, jak naj­więk­sze abs­trak­cje zysku­ją u Cie­bie włók­na, miąższ i cię­żar, a kon­kre­ty paru­ją jak na pal­ni­ku w labo­ra­to­rium. Jak­by byt cofał się do sta­dium jakiejś pier­wot­nej pla­ste­li­ny, z któ­rej Pomy­le­ni two­rzą nowe figu­ry. W kon­tek­ście Kodek­su… pada­ją sło­wa: alche­mia, kosmo­go­nia, mit. Czy są Ci bli­skie?

Od kil­ku lat obser­wu­ję u sie­bie orga­nicz­ny odwrót od narzę­dzi inte­lek­tu­al­nych i rów­nie natu­ral­ny zwrot ku intu­icyj­nym (wiem, jest w tym zda­niu [koniecz­ne] uprosz­cze­nie, te kate­go­rie nie zawsze są „czy­ste”, nie wystę­pu­ją bez domiesz­ki kate­go­rii prze­ciw­nej). Dłu­go byłam cór­ką ojca, patrzy­łam na świat przez męskie soczew­ki; inte­lekt, ana­li­za, empi­ria były moim grun­tem. Umac­nia­ły go ambi­cja i rywa­li­za­cja. Byłam jed­ną z tych, o któ­rych wspo­mi­na jun­gow­ska psy­cho­te­ra­peut­ka Mau­re­en Mur­dock w Podró­ży boha­ter­ki, książ­ce opi­su­ją­cej roz­wo­jo­wą ścież­kę kobie­ty: cięż­ko pra­cu­ją, ści­ga­ją się z męż­czy­zna­mi, zapo­mi­na­ją, że są kobie­ta­mi, aż przy­po­mni im o tym neu­ro­za, cho­ro­ba cia­ła albo wypa­dek.

Mia­łam swój „wypa­dek”, po któ­ry mój umysł się­gnął jak po hamu­lec bez­pie­czeń­stwa. Po nim nigdy już w peł­ni nie zwró­ci­łam się ku skrzyn­ce z męski­mi narzę­dzia­mi. Obu­dzi­ło się u mnie pra­gnie­nie zawie­rza­nia intu­icji, ana­li­zo­wa­nia snów, inten­syw­niej­sze­go kon­tak­tu z przy­ro­dą. Poja­wi­ły się nowe pasje, mię­dzy inny­mi myśl Car­la Gusta­va Jun­ga. Pozna­wa­łam ją dzię­ki pomo­cy Marie-Louise von Franz. To jej Alche­mia. Wpro­wa­dze­nie do sym­bo­li­ki i psy­cho­lo­gii pchnę­ła mnie ku Miste­rium coniunc­tio­nis. Stu­dium dzie­le­nia i łącze­nia prze­ci­wieństw psy­chicz­nych w alche­mii, a ono zapro­wa­dzi­ło mnie do Czer­wo­nej księ­gi i kolej­nych tomów napi­sa­nych przez wybit­ne­go psy­chia­trę i psy­cho­lo­ga. Wró­ci­łam do lek­tu­ry ksią­żek, któ­re napi­sał Mir­cea Elia­de. Się­ga­łam tak­że po inną lite­ra­tu­rę podej­mu­ją­cą tema­ty­kę naro­dzin i zna­czeń sym­bo­li. Rów­no­le­gle wzbie­ra­ła we mnie potrze­ba zako­rze­nie­nia się w pier­wot­nym, pły­ną­cym pod pod­szew­ką rze­czy­wi­sto­ści nur­cie. Trud­no było się do nie­go prze­bić przez codzien­ność – post­mo­der­ni­stycz­nie mul­ti­nar­ra­cyj­ną, cha­otycz­ną, pła­ską, przez swo­je roz­beł­ko­ta­nie dre­nu­ją­cą z ener­gii. Doskwie­ra­ły mi emo­cjo­nal­ny głód i zmę­cze­nie. Gdy w mar­cu ogło­szo­no lock­down, z całą mocą poczu­łam, że jestem wycień­czo­na od nad­mia­ru bodź­ców, z któ­rych każ­dy wyda­wał się bez­tre­ści­wy, więc tym bar­dziej pusto­szą­cy. Stwo­rze­nie jakie­goś rodza­ju mitu, pry­wat­nej kosmo­go­nii, dotknię­cie rze­czy i zja­wisk na wła­sny spo­sób wyda­ło mi się ratun­kiem dla duszy.

Piszesz – „tak wyra­biaj sło­wa, żeby poda­wa­ne z ust do ust były jak świe­że ryby, win­ne jabł­ka, miód”. Mam jed­nak przy­kre wra­że­nie, że więk­szość słów, któ­re sły­szę ostat­nio – zwłasz­cza tych wypo­wia­da­nych naj­gło­śniej, z naj­więk­szą pasją, wobec naj­szer­sze­go gro­na słu­cha­czy – to raczej popiół. A popiół „to jed­na z rze­czy bez­pow­rot­nych”.  Masz na to jakiś spo­sób?

 Pora­ża mnie i zasmu­ca popiół sypią­cy się z ust. Masz rację, ist­nie­ją sło­wa bez­pow­rot­ne, któ­rych żad­ne „prze­pra­szam” nie przy­wró­ci do innych form. Czu­ję się wobec tego bez­sil­na. Szcze­gól­nie, gdy te spo­pie­lo­ne sło­wa doty­czą innych, pozo­sta­ją­cych w mniej­szo­ściach, słab­szych; kie­dy mie­rzą w wol­ność, logi­kę, praw­dę, ele­men­tar­ną kla­sę. Czu­je się bez­sil­na i roz­ża­lo­na, ale nie bez­rad­na. Każ­de­go dnia, doko­nu­jąc wybo­rów, wyko­nu­jąc choć­by naj­drob­niej­sze gesty, mogę opo­wia­dać się po stro­nie uczci­wo­ści, empa­tii, życz­li­wo­ści. Mogę sta­wać po stro­nie Pomy­lo­nych poszu­ku­ją­cych wła­snych porząd­ków, usta­na­wia­ją­cych para­dyg­mat zadzior­nej łagod­no­ści i tkli­wej rebe­lii.

Pomy­le­ni „skła­da­ją języ­ko­wi w ofie­rze zmysł wzro­ku” i „od tam­te­go cza­su obraz jest obec­ny w sło­wach”. W Szko­le Fil­mo­wej w Łodzi pro­wa­dzisz Mię­dzy­wy­dzia­ło­wą Pra­cow­nię Obra­zu i Sło­wa. Jak postrze­gasz rela­cję mię­dzy jed­nym i dru­gim? Pytam o to rów­nież dla­te­go,  że istot­ną część Kodek­su… sta­no­wią ilu­stra­cje.

Sło­wa nio­są zaszy­fro­wa­ne obra­zy. Mózg roz­ko­do­wu­je język w fil­mo­we sce­ny, dorzu­ca dźwięk, zapach, wra­że­nie doty­ku. Sło­wa uru­cha­mia­ją w naszych umy­słach nie­zwy­kłe kino – naj­star­sze i zara­zem naj­no­wo­cze­śniej­sze z moż­li­wych. Zba­da­no to i opi­sa­no w jed­nej z naj­cie­kaw­szych, moim zda­niem, ksią­żek na temat mecha­ni­zmów two­rze­nia zna­czeń, zaty­tu­ło­wa­nej Lata­ją­ce świ­nie. Jak umysł two­rzy zna­cze­nie.

Pisa­nie jest dla mnie stwa­rza­niem obra­zów, któ­rych kształ­ty, kolo­ry, kadry dopre­cy­zu­je Czy­tel­nik, swo­isty widz.

Po co książ­ce ilu­stra­cje, sko­ro sło­wa są obra­zo­gen­ne, nio­są swój pla­stycz­ny ładu­nek? Po nic. Zazwy­czaj zga­dza­łam się z takim zda­niem. Sło­wo wywo­łu­je obraz, więc nie potrze­bu­je być opa­trzo­ne obra­zem. W przy­pad­ku Kodek­su Pomy­lo­nych było ina­czej. Czu­łam, że zbiór prze­pi­sów na rze­czy i zja­wi­ska – „pomy­lo­ny”, mie­sza­ją­cy porząd­ki w celu wyło­nie­nia nad­rzęd­ne­go ładu kodeks potrze­bu­je instruk­cji. Rodza­ju info­gra­fi­ki. Rysun­ków trzy­ma­ją­cych meta­fo­rę przy zie­mi. Tak, tak – zobacz­cie – oko powsta­je z kul­ki kwia­tu baweł­ny: weź kul­kę, nasącz, wstaw w oczo­dół za pomo­cą spe­cjal­nych szczy­piec. Jeże­li oko nada się do czu­łe­go opa­trze­nia rany – jak baweł­nia­na szma­ta, ligni­na – zacho­waj je. Jeże­li będzie mogło jedy­nie widzieć – wyrzuć. Na rysun­ku widać kul­kę baweł­ny, ludz­ką gło­wę, szczyp­ce. Meta­fo­ra doty­czą­ca czu­łe­go, współ­czul­ne­go patrze­nia ucie­le­śnia się dzię­ki rysun­ko­wi. Mówi o sza­lo­nej potrze­bie ukon­sty­tu­owa­nia się świa­ta, w któ­rym może ist­nieć tyl­ko taka zasa­da patrze­nia, nie inna. Potrze­bie tak sil­nej, że się mate­ria­li­zu­ją­cej. Uobec­nia­ją­cej się w mate­rii. Po to były mi potrzeb­ne rysun­ki. Jako „racjo­na­li­za­to­ry” sza­leń­stwa Pomy­lo­nych.

Mia­łam przy­jem­ność współ­pra­co­wać z Mał­go­rza­tą ET BER War­li­kow­ską, pro­fe­sor­ką ASP we Wro­cła­wiu, artyst­ką trans­gra­ficz­ną, prze­kra­cza­ją­cą gra­ni­ce gra­fi­ki i trans­gra­nicz­ną, śmia­ło prze­kra­cza­ją­cą inne rubie­że na tery­to­riach sztu­ki. ET BER War­li­kow­skiej bli­skie jest sło­wo. Język – jako pod­szy­ty tre­ścią znak gra­ficz­ny – jest czę­sto obec­ny w jej pra­cach. Szyb­ko zna­la­zły­śmy poro­zu­mie­nie i twór­czy balans. ET BER ryso­wa­ła na bie­żą­co, reagu­jąc na powsta­ją­ce tek­sty. Stwo­rzy­ła rów­nież pro­jekt okład­ki książ­ki. Jestem bar­dzo wdzięcz­na Arty­st­ce za wspól­ny pro­ces twór­czy, jego żywą i pożyw­ną tkan­kę.

 „Pomy­le­ni rodzą się maj­stra­mi” – czy­li poeta­mi? W naj­bar­dziej ogól­nym sen­sie jako tymi, któ­rzy robią, czy­nią, two­rzą? Inny­mi sło­wy, czy Kodeks Pomy­lo­nych to rów­nież Two­je rozu­mie­nie „sztu­ki poetyc­kiej”?

 Teraz – gdy Two­je pyta­nie zmu­sza mnie do wyko­na­nia namy­słu nad tym zagad­nie­niem – mogę odpo­wie­dzieć „tak”, ponie­waż naj­bliż­szą mi poezją jest ta powo­łu­ją­ca i obej­mu­ją­ca, a nie odtwa­rza­ją­ca czy opi­su­ją­ca. Paul Klee napi­sał: „Sztu­ka nie kopiu­je widzial­ne­go świa­ta; ona czy­ni go widzial­nym”. Myślę podob­nie.

Idea aktu stwór­cze­go doko­nu­ją­ce­go się poprzez język, w języ­ku, jest mi bli­ska. Ale jesz­cze bliż­sze są mi sło­wa Tade­usza Róże­wi­cza: „Za moje­go dzie­ciń­stwa moż­na było sło­wo przy­ło­żyć do rany, moż­na było poda­ro­wać oso­bie kocha­nej”. Kre­acyj­na moc poety jest tyl­ko pew­nym rodza­jem poten­cji, spraw­czo­ści. Naj­waż­niej­sze wyda­je mi się jed­nak to, co jest spra­wia­ne, i w jakim celu.

 Książ­kę koń­czysz zawo­ła­niem, któ­re pod­chwy­cił­by każ­dy rewo­lu­cjo­ni­sta, od Freu­da po Neo z Matri­xa – „pora się obu­dzić”. Czy wyobra­żasz sobie, że Pomy­le­ni wycho­dzą z okła­dek książ­ki i sta­ją się real­ną, auto­no­micz­ną wspól­no­tą? Czym była­by taka wspól­no­ta?

 Być może kolej­ną uto­pią. Niech więc Pomy­le­ni nie scho­dzą z kart książ­ki. Mogą być tam odwie­dza­ni i mogą nas nawie­dzać. Pod­su­wać nam narzę­dzia do maj­ster­ko­wa­nia i mówić: „Wra­cać do warsz­ta­tów! Robić zaląż­ki, kle­cić małe sen­sy!”.

Jestem Ci wdzięcz­na za spo­tka­nie, Jaku­bie. Dzię­ku­ję za lek­tu­rę tomu i wraż­li­we pochy­le­nie się nad Pomy­lo­ny­mi.

O autorach i autorkach

Bronka Nowicka

artystka interdyscyplinarna, pisarka, wykładowczyni Wydziału Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Absolwentka PWSFTviT oraz Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Publikuje w magazynach i antologiach, m.in.: „Poetry Wales”, „Modern Poetry in Translation” (Anglia, 2017), „The Cinnamon Review of Short Fiction” (Anglia, 2018), „Michigan Quarterly Review”, „Tripwire”, „LIT” (USA, 2019), „Znak” (2017/2019), „Pismo” (2019), „Powidoki” (2019/2020). Laureatka Nagrody Literackiej Nike oraz Złotego Środka Poezji za książkę Nakarmić kamień (2016). W 2017 roku została laureatką projektu New Voices from Europe realizowanego w ramach platformy Literary Europe Live i wspierającego wyróżniających się europejskich pisarzy po debiucie.

Kuba Mikurda

Urodzony w 1981 roku. Dziennikarz, filmoznawca, psycholog, filozof. Członek zespołów redakcyjnych „Wide Screen”, „International Journal for Žižek Studies” i „Krytyki Politycznej”. Współpracuje z Katedrą Kultury Współczesnej UJ, Centre for Advanced Studies in the Humanities UJ. Nagrodzony w konkursie im. Krzysztofa Mętraka (2007, 2008). W 2008 roku zwycięzca polskiej edycji konkursu „International Young Screen Entrepreneur” organizowanego przez British Council. Mieszka w Krakowie.

Powiązania