wywiady / o książce

Powinno mówić niewyrażalne

Kuba Mikurda

Wojciech Bonowicz

Rozmowa Kuby Mikurdy z Wojciechem Bonowiczem.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kuba Mikur­da: Zacznę prze­wrot­nie. Jakiś czas temu wygło­sił pan krót­ki wykład „Pochwa­ła poezji nie­zro­zu­mia­łej”. Za co pan ją chwa­lił?

Woj­ciech Bono­wicz: Punk­tem wyj­ścia był dla mnie oczy­wi­ście szkic Cze­sła­wa Miło­sza „Prze­ciw poezji nie­zro­zu­mia­łej”, tekst w swo­im cza­sie gło­śny i sze­ro­ko dys­ku­to­wa­ny. Miłosz wyra­żał się w nim scep­tycz­nie o znacz­nej czę­ści poezji współ­cze­snej – a ści­ślej: poezji pisa­nej w cią­gu ostat­nich stu kil­ku­dzie­się­ciu lat – ganiąc ja za to, że ucie­ka od czy­tel­ni­ka, że nad­mier­nie wie­le uwa­gi poświę­ca pod­mio­to­wi, zamiast świa­tu przed­mio­to­we­mu, i że w efek­cie pogrą­ża się w „nie­zro­zu­mial­stwie”, czy­li w poszu­ki­wa­niach for­mal­nych, któ­re efekt spo­łecz­nej izo­la­cji poetów jesz­cze potę­gu­ją. „Pochwa­łę” zmy­śli­łem odro­bi­nę pole­micz­nie. Jest bowiem fak­tem, że ogrom­ny obszar poezji współ­cze­snej nie ma dostę­pu do czy­tel­ni­ków i nawet spe­cjal­nie się o nie­go nie sta­ra. Ale jest też fak­tem, że poezja ta mogła­by ów dostęp uzy­skać, że – by tak rzec – jej „nie­zro­zu­mial­stwo” nie jest abso­lut­ne i moż­na by po stro­nie czy­tel­ni­ków otwo­rzyć tu nie­jed­ną fur­tecz­kę. Zaraz jed­nak posta­wi­łem sobie pyta­nie: czy to wyłącz­nie kwe­stia bra­ku owych fur­te­czek, powią­zań kry­tycz­nych, sto­sow­nych komen­ta­rzy? Nie, nie wyłącz­nie. I wte­dy bar­dzo a pro­pos wydał mi się sam ter­min zapro­po­no­wa­ny przez Miło­sza: „poezja nie­zro­zu­mia­ła” to lepiej niż „awan­gar­da”. Bo oprócz tego, że dźwięcz­na i zadzior­na, zbit­ka ta otwar­cie sta­wia pro­blem rozu­mie­nia, cen­tral­ny dla poezji współ­cze­snej. Czy w poezji cho­dzi w ogó­le o jakieś rozu­mie­nie? A jeśli tak, to o jakie? War­to pamię­tać, że „rozu­mie­nie”, „sens” i tak dalej, to kate­go­rie pod­da­wa­ne w myśli nowo­żyt­nej cią­głym rewi­zjom. W moim prze­ko­na­niu, spo­śród róż­nych dzie­dzin sztu­ki poezja kwe­stię rozu­mie­nia posta­wi­ła naj­ostrzej.

Chcia­łem się zatem „odbić” od tek­stu Miło­sza, „odbić” w kie­run­ku poezji moich rówie­śni­ków (Andrze­ja Sosnow­skie­go, Mar­ci­na Sen­dec­kie­go i innych), a ogól­niej – całej tra­dy­cji pisa­nia ponie­kąd „prze­ciw języ­ko­wi”, czy­li nie­ustan­ne­go spraw­dza­nia, wery­fi­ko­wa­nia jego moż­li­wo­ści, „wie­trze­nia” go, roz­bi­ja­nia języ­ko­wych ska­mie­lin. Tra­dy­cji moc­no obec­nej w poezji pol­skiej za spra­wą takich oso­bo­wo­ści jak Miron Bia­ło­szew­ski, Witold Wirp­sza czy Tymo­te­usz Kar­po­wicz. Stąd „pochwa­ła”, bo „poezja nie­zro­zu­mia­ła” nie nisz­czy języ­ka, wręcz prze­ciw­nie, utrzy­mu­je go w ruchu, zapo­bie­ga zwap­nie­niom, petry­fi­ka­cji. Oczy­wi­ście, nie zna­czy to, że wszyst­ko, co „nie­zro­zu­mia­łe”, nale­ży pochwa­lić za samo to, że „nie­zro­zu­mia­łe” wła­śnie. Prze­ciw­nie, tak­że poetom „nie­zro­zu­mia­łym” tra­fia­ją się rze­czy sła­be, nie­uda­ne, wydu­ma­ne. I oni mają swo­ich naśla­dow­ców, epi­go­nów, swo­je „ogo­ny”. Nie­mniej nie wol­no nie doce­niać ogrom­ne­go wysił­ku tej poezji, któ­ry zmie­rza do demon­ta­żu pew­nej ilu­zji: ilu­zji trwa­łe­go zna­cze­nia, „utwar­dzo­ne­go” w języ­ku. Zna­cze­nia nie nale­ży przyj­mo­wać „na wia­rę”. Nale­ży je nie­ustan­nie spraw­dzać.

W ten spo­sób zain­te­re­so­wa­nie poezją wpi­su­je się w moje szer­sze zain­te­re­so­wa­nia zwią­za­ne z pra­cą ilu­zji, szcze­gól­nie ilu­zji reli­gij­nej, któ­ra pro­wa­dzi do zamknię­cia Boga w okre­ślo­nej wizji, skoń­czo­nej kon­struk­cji inte­lek­tu­al­nej lub inte­lek­tu­al­no-emo­cjo­nal­nej. Powin­ni­śmy być goto­wi na cią­głe „otwie­ra­nie”, prze­kra­cza­nie, rewi­zję takie­go obra­zu. Nie jestem iko­no­kla­stą, uwa­żam, że kon­struk­ty i obra­zy są bar­dzo potrzeb­ne jako pod­sta­wa, punkt wyj­ścia dla ruchu myśli. Ale war­to zdać sobie spra­wę, że jeśli poza nimi jest coś lub Ktoś, to jest ponad to, co potra­fi­my sobie wyobra­zić lub nazwać. I że nawet to nie­do­kład­ne nazy­wa­nie nie powin­no przy­cho­dzić nam łatwo, ot, tak sobie, jako bez­tro­skie naśla­do­wa­nie innych.

„Poeci nie­zro­zu­mia­li”. Pan też?

Ponie­kąd, tak. Wszel­ka nie­ja­sność, nie­do­ry­so­wa­nie, nie­jed­no­znacz­ność bar­dzo mnie zaj­mu­ją. Zarów­no na pozio­mie kon­struk­cji tek­stu, roz­bi­cia zdań, meta­fo­ry­ki, jak i na pozio­mie tre­ści – opi­sy­wa­nych sytu­acji, obra­zów, scen. Bywa to pew­ną barie­rą, stąd zarzu­ty o her­me­tyzm, zwłasz­cza w kon­tek­ście moich dwóch poprzed­nich tomów. Tym­cza­sem ja jestem abso­lut­nym prze­ciw­ni­kiem posta­wy: „im trud­niej, im bar­dziej zagad­ko­wo, tym lepiej”. Nie cho­wam klu­cza, raczej suge­ru­ję, że moż­na użyć wie­lu klu­czy.

Wszyst­ko zale­ży od tego, jak zde­fi­niu­je­my samo pisa­nie. Czy cho­dzi o „roz­ja­śnia­nie” rze­czy­wi­sto­ści przez pro­stą eks­pli­ka­cję? Czy napraw­dę potrze­bu­je­my poezji, żeby powie­dzieć sobie: życie jest krót­kie, jeste­śmy śmier­tel­ni, miłość jest waż­na, krop­ka? Mam wra­że­nie, że cała uro­da, nie­zwy­kłość poezji pole­ga na tym, że uwraż­li­wia nas ona na sze­reg sta­nów pośred­nich, roz­ma­ite sub­tel­ne napię­cia, histo­rie, któ­re, choć nie­wąt­pli­wie się dzie­ją, nie do koń­ca wia­do­mo, czym są. Kom­po­nu­jąc tom, sta­ram się na przy­kład zde­rzać tek­sty „ciem­niej­sze” z „jaśniej­szy­mi”, albo tek­sty, któ­re „twier­dzą” jed­no, z taki­mi, któ­re „mówią” coś wręcz prze­ciw­ne­go. Tym samym to, co pozor­nie zro­zu­mia­łe, nabie­ra dwu­znacz­no­ści, wpa­da w cudzy­słów, sta­je pod zna­kiem zapy­ta­nia.

Podob­nie myślę o roli tytu­łu. W jaki spo­sób tytuł „trzy­ma się” wier­sza? Choć na ogół zapi­su­ję wiersz od razu z tytu­łem, nie zawsze potra­fię powie­dzieć, co się dzie­je mię­dzy jed­nym a dru­gim, na jakiej zasa­dzie zosta­ły zesta­wio­ne, na czym pole­ga ich zgod­ność, dopa­so­wa­nie. Zda­rza­ją się oczy­wi­ste rela­cje – wiersz „Sąd” jest rze­czy­wi­ście o sądzie itd. Ale jed­nej regu­ły nie ma. Dzię­ki temu otwie­ra się kolej­na moż­li­wość gry, napię­cia, roz­my­cia. Jed­no­cze­śnie sta­ram się uni­kać nad­mier­ne­go „obcią­że­nia” tytu­łu. Kie­dy w tytu­le zawar­te jest zbyt wie­le, wiersz wyglą­da tak, jak­by ktoś powie­sił maleń­ki obra­zek na dużym gwoź­dziu.

Pań­skie wier­sze czę­sto „robią to, co mówią”, powta­rza­ją napię­cia for­mal­ne, reto­rycz­ne na pozio­mie obra­zu, aneg­do­ty itd.

To jed­na z tych rze­czy, któ­re „robią się same”. W trak­cie pisa­nia nie przyj­mu­ję świa­do­mie żad­nych zało­żeń, nie zada­ję sobie pyta­nia, jak to powin­no być zro­bio­ne, ani o czym to będzie i czy jed­no zga­dza się z dru­gim. Acz­kol­wiek kie­dy wiersz jest skoń­czo­ny, czę­sto dostrze­gam, że coś jest na rze­czy, poszcze­gól­ne ele­men­ty zda­ją się zazę­biać i sobie „przy­ta­ki­wać”, i – w naj­lep­szym przy­pad­ku – tekst na każ­dym pozio­mie dzia­ła w ten sam spo­sób. Lubię tak myśleć na przy­kład o wier­szu „Góra z dołem” z tomu Wier­sze ludo­we. Jest tam obraz czło­wie­ka leżą­ce­go w łóż­ku, sku­pio­ne­go na swo­jej cho­ro­bie. Jed­no­cze­śnie zale­ża­ło mi na tym, żeby sam wiersz „leżał” – „leżał” razem z boha­te­rem. W tym sen­sie „Góra z dołem” musia­ła być wier­szem odro­bi­nę „nie­uda­nym”, jako histo­ria nie­po­wo­dze­nia, cze­goś, co się nie speł­nia, co koń­czy się poraż­ką. Podob­nie z ubó­stwem, któ­re inte­re­su­je mnie jako temat, a w dość nie­po­ję­ty – dla mnie same­go – spo­sób powta­rza się w ubó­stwie języ­ka, wer­su. Wię­cej skre­ślam, niż piszę. Z kil­ku wer­sji, któ­re zapi­su­ję, naj­czę­ściej wybie­ram tę naj­bar­dziej „chro­pa­wą”.

Raz jesz­cze pod­kre­ślę, że notu­ję i nazy­wam te wszyst­kie związ­ki i zależ­no­ści dopie­ro po napi­sa­niu tek­stu, czę­sto przy oka­zji ukła­da­nia całe­go zbio­ru. Wiersz pisze się „sam”, sam two­rzy swo­ją wyobraź­nię, dra­ma­tur­gię, napię­cia. Dopie­ro zapi­sa­ny sta­je się moją wła­sno­ścią, choć nigdy do koń­ca i na zmien­nych pra­wach.

W recen­zji na łamach „Tygo­dni­ka Powszech­ne­go” Marian Sta­la wska­zał na nurt meta­po­etyc­ki, któ­ry w Peł­nym morzu zyskał pew­ną auto­no­mię. Na ile gło­sy „Z wykła­du” i „Z dys­ku­sji zamknię­tej” są panu bli­skie?

Nie chciał­bym tego jed­no­znacz­nie roz­strzy­gać. Oba są quasi-cyta­ta­mi i funk­cjo­nu­ją w pew­nym kon­tek­ście: w obu znaj­du­ję coś, co jest mi bli­skie i coś, co budzi mój sprze­ciw. Weź­my wiersz „Z wykła­du”: „Wyczer­pa­ły się języ­ko­we ener­gie. / Bo powin­no mówić to, co nie­wy­ra­żal­ne. / A mówi­ło tyl­ko to, co mar­twe i oczy­wi­ste.” To ponie­kąd skrót postu­la­tu, o któ­rym mówi­łem wcze­śniej – bun­tu prze­ciw­ko „oczy­wi­sto­ści” w poezji, oczy­wi­sto­ści, któ­ra choć potrzeb­na, bywa męczą­ca, a osta­tecz­nie spra­wia, że język i rze­czy­wi­stość nie­ru­cho­mie­ją, przy­szpi­lo­ne, spro­wa­dzo­ne do poje­dyn­cze­go zna­cze­nia, okre­ślo­ne moral­nie. Nie prze­czę, sam mora­li­zu­ję, tak­że w poezji, ale mimo to (lub wła­śnie dla­te­go) bar­dzo zale­ży mi na tym, aby w obrę­bie tomu dzia­ło się jak naj­wię­cej, aby poszcze­gól­ne tek­sty wcho­dzi­ły ze sobą w cią­głe inte­rak­cje, wza­jem­nie się kwe­stio­no­wa­ły, pod­wa­ża­ły, dys­ku­to­wa­ły ze sobą.

W Peł­nym morzu sto­sun­ko­wo czę­sto posłu­gu­ję się cudzym gło­sem. Nie­za­leż­nie od wszyst­kich innych wąt­ków, trak­tu­ję ten tom jako pró­bę pomy­śle­nia tego, jak wie­le w mojej poezji zna­czy cudzy głos i – tu muszę posłu­żyć się para­dok­sem – w jakim stop­niu ja sam ten cudzy głos piszę. W tomie przy­wo­łu­ję wprost Cela­na, Kubi­na czy Leo Lip­skie­go. Choć żaden z nich nicze­go już nie stwo­rzy, nie chcę myśleć o ich dzie­łach jako zamknię­tych. Wystar­czy odro­bi­na wysił­ku, żeby ich lek­tu­ra oka­za­ła się kolej­nym otwar­ciem, żeby owo­co­wa­ła nową wer­sją, nową wizją, nowym roz­kła­dem akcen­tów. To, że mamy moż­li­wość takie­go ruchu i że chce­my cza­sem z niej korzy­stać, jest wiel­kim zwy­cię­stwem tych twór­ców. War­to ich „wyczy­ty­wać”, wyczy­ty­wać bez koń­ca…

O autorach i autorkach

Kuba Mikurda

Urodzony w 1981 roku. Dziennikarz, filmoznawca, psycholog, filozof. Członek zespołów redakcyjnych „Wide Screen”, „International Journal for Žižek Studies” i „Krytyki Politycznej”. Współpracuje z Katedrą Kultury Współczesnej UJ, Centre for Advanced Studies in the Humanities UJ. Nagrodzony w konkursie im. Krzysztofa Mętraka (2007, 2008). W 2008 roku zwycięzca polskiej edycji konkursu „International Young Screen Entrepreneur” organizowanego przez British Council. Mieszka w Krakowie.

Wojciech Bonowicz

Urodzony 10 stycznia 1967 roku w Oświęcimiu. Poeta, publicysta, dziennikarz. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Otrzymał wyróżnienie w Konkursie na Brulion Poetycki (1989), nagrodę główną w konkursach poetyckich "Nowego Nurtu" (1995) oraz im. K.K. Baczyńskiego (1995). Laureat Nagrody Literackiej Gdynia za tom Pełne morze (2007). Do Nagrody Literackiej Nike nominowano biografię Tischner (2001) oraz Pełne morze (2007). Tom Echa (2013) nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym" (jako felietonista) i miesięcznikiem "Znak". Mieszka w Krakowie.

Powiązania