wywiady / o książce

Pozostaje tylko miłosierdzie

Dawid Mateusz

Konrad Góra

Robert Rybicki

Rozmowa Konrada Góry i Dawida Mateusza z Robertem Rybickim, towarzysząca premierze książki Podręcznik naukowy dla onironautów (1998-2018), wydanej nakładem Biura Literackiego 19 marca 2018 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kon­rad Góra: Ryba, jest zima, a poeci, jak wia­do­mo, mają tyl­ko zimy i poża­ry. Zasta­na­wia mnie w histo­rii Rober­ta Rybic­kie­go, że przez całą histo­rię jego pisa­nia – pomi­ja­jąc kil­ka wycie­czek oso­bi­stych, któ­rych nie cenię u niko­go – histo­rię roz­gry­wa­ją­cą się na kom­plet­nie prze­bie­gu­no­wa­nym glo­bie, był on wol­ny od potrze­by szy­der­stwa. Nie od potrze­by śmie­chu i pro­te­stu, ale od pato­su i szy­der­stwa wła­ści­wie zawsze. To u samo­świa­do­me­go poety nie do koń­ca dziw­ne, ale wie­lu ocze­ki­wa­ło­by od Rober­ta Rybic­kie­go czy nawet Kon­ra­da Góry tego płyt­kie­go rewan­ży­zmu, co obja­wia się czę­sto wła­śnie wyży­ło­wa­ną kpi­ną. Jak myślisz, dużo Rybic­kie­go kosz­tu­je rezy­gna­cja z mimo­wol­ne­go zła? Ty w ogó­le znasz tego poetę?

Robert Rybic­ki: Kie­dyś mi się śnił, nie nikł. Miał pecha, znasz go w koń­cu lepiej ode mnie. Owszem, moż­na wypra­co­wać nową jaźń par excel­len­ce. Wczo­raj byli­śmy w Lanc­ko­ro­nie i Mar­cin rzu­cił, że dzwo­ny Lanc­ko­ro­ny, a Lynn grał na skrzyp­cach. Kate­go­ria nico­ści Rober­ta Rybic­kie­go już znu­dzi­ła i nie chce mu się pisać jako­by od sie­bie, dobie­ra sta­ran­nie roz­mów­ców, dzię­ki któ­rym mogą powo­do­wać obja­wie­nia. Nazy­wam się Adam, jestem skop­co­nym schi­zo­fre­ni­kiem. Mar­cin dużo ze mną roz­ma­wia. Jestem pro­stym, nie­uczo­nym i nie­okrze­sa­nym bytem.

 Kon­rad Góra: A widzisz, Kon­rad Góra powie­dział kie­dyś, że jest już tyl­ko do wyna­ję­cia. Moż­na by te dwóch chu­jów poznać wresz­cie ze sobą i niech­że się zastą­pią. Ale dość już o nim, dość zresz­tą tych poznań. U Rybic­kie­go, powia­dasz, nadziei na sło­wo nie ma co loko­wać? Źle. Boli? Kola­rzo­wi powie­dział kie­dyś Seifert: „Nie ma pan pra­wa mil­czeć, kie­dy wszy­scy kła­mią”. Wypa­da na to, że kie­dy aktu­al­na poło­wa łże, wystar­czy poło­wicz­nie mil­czeć?

Robert Rybic­ki i Mar­cin Ostry­chacz poje­cha­li na wyciecz­kę. Prze­spa­li busa, któ­rym jecha­li Joan­na Opa­rek z Igna­cym Czwar­to­siem, zatem poje­cha­li pocią­giem do Kal­wa­rii Zebrzy­dow­skiej Lanc­ko­ro­na, a mie­li udać się do Lanc­ko­ro­ny. Wysie­dli na sta­cji kole­jo­wej. Nie wie­dzie­li dokąd iść, w któ­rą stro­nę, sta­li na pero­nie. I co dalej!? Weszli na esta­ka­dę i poszli pro­sto. Napo­tka­li star­sze­go męż­czy­znę o nie­na­gan­nych manie­rach, któ­ry wska­zał im dro­gę na dwo­rzec auto­bu­so­wy w Kal­wa­rii Zebrzy­dow­skiej. A była to sobo­ta. Zapa­dał zmrok. Za trzy godzi­ny miał się roz­po­cząć kon­cert Lyn­na Suh z zespo­łem! Po pięt­na­stu minu­tach dotar­li pod rząd wiat i wyse­pek. Po dzie­się­ciu minu­tach przy­je­chał bus, ale żaden z nich nie jechał do Lanc­ko­ro­ny. Jeden z kie­row­ców zawiózł obu na przy­sta­nek w nie­wiel­kiej wsi i pole­cił kie­ro­wać się szo­są w pra­wo w kie­run­ku ciem­nej góry. Ruszy­li dro­gą peł­na ostrych zakrę­tów i pną­cą się coraz stro­miej, w ciem­no­ściach.

Po poko­na­niu kolej­ne­go zakrę­tu zauwa­ży­li zwal­nia­ją­cy samo­chód, któ­ry zatrzy­mał się koło nich, a przez okno wyło­nił się czło­wiek i zapy­tał podróż­ni­ków, czy jadą do Lanc­ko­ro­ny. W samo­cho­dzie sie­dzia­ła rodzi­na z nie­mow­la­kiem. I wła­śnie w ten spo­sób dotar­li do celu. Rynek Lanc­ko­ro­ny przy­wo­dził na myśl rynek w Kazi­mie­rzu Dol­nym. Przy­ozdo­bio­no go świa­teł­ka­mi, a po środ­ku sta­ła sta­jen­ka bożo­na­ro­dze­nio­wa. Szyb­ko im oczom uka­za­ła się gospo­da, w któ­rej miał odbyć się kon­cert. Trud­no było uwie­rzyć, że dwa­dzie­ścia lat temu lata­ły tam kufle i strach było wcho­dzić. Na naj­wyż­szej pie­rzei. Wewnątrz gospo­dy było kolo­ro­wo.

Lynn Suh wstał i przy­wi­tał przy­by­łych, kom­pa­nia była weso­ła i miła. Roz­mo­wom nie było koń­ca. Kon­cert był wspa­nia­ły. Rzecz­po­spo­li­ta Babiń­ska vel Rzecz­po­spo­li­ta Baska, gdy to żąda­no jej resty­tu­cji po kon­cer­cie, weszła w życie.

Kon­rad Góra: Ryba, to się nada­je na począ­tek, a dalej jedzie­my z odpo­wie­dzią na dru­gie pyta­nie?

Przy zagłu­sza­niu trud­no roz­ma­wiać.

Dobra; jestem sam w domu, nikt do mnie nie zaga­du­je, nie sły­chać odgło­sów gry kom­pu­te­ro­wej, mogę się skon­cen­tro­wać, więc przy­naj­mniej na to dru­gie pyta­nie mogę odpo­wie­dzieć w tej jako­by usta­lo­nej manie­rze przez Cie­bie, że niby w trze­ciej oso­bie.

Cho­dzi Ci o praw­dę, nie? O to kry­te­rium pod­no­szo­ne od tysiąc­le­ci? I któ­re cemen­tu­je cywi­li­za­cje nie od dziś? O dogmat i aksjo­ma­ty, a tak­że codzien­ną praw­do­mów­ność? No dobra, Robert Rybic­ki śle­dził sfe­rę irra­cjo­nal­ną czło­wie­ka, uży­wa­jąc wszel­kich dostęp­nych środ­ków, idąc przy tym w wie­lu wypad­kach na żywioł, bez racho­wa­nia. Bied­ny czło­wiek. Bo wła­ści­wie po co? Żeby odkry­wać jakieś zaka­mar­ki jaź­ni? Czy żeby poezja sobie mówi­ła ad hoc, bez uwa­run­ko­wań poli­tycz­nych, mod­nych ostat­nio u osób raczej dobrze upo­sa­żo­nych? Sło­wo? Czy może kunszt sło­wa? Rober­ta Rybic­kie­go inte­re­su­je język całe­go świa­ta, bez ogra­ni­czeń typu pol­sz­czy­zna czy cywi­li­za­cja euro­pej­ska tudzież chrze­ści­jań­ska, język świa­ta na wzór gej­ze­ru, w któ­rym sło­wa są jak bąbel­ki uno­szą­ce się ku górze. Kłam­stwo jest narzę­dziem słu­żą­cym uzy­ska­niu jakiejś korzy­ści. Kłam­stwo nie wyma­ga wiel­kiej inte­li­gen­cji, oczy­ta­nia, wie­dzy. Popatrz na pospo­li­tych cwa­niacz­ków. Popatrz na poli­ty­ków. Popatrz na ludzi mediów, dozo­ru­ją­cych sor­tow­nie infor­ma­cji, ludzi uni­wer­sy­te­tów, funk­cjo­nu­ją­cych w hie­rar­chicz­nym, feu­dal­nym sys­te­mie super­mar­ke­tu wie­dzy. Owszem, do kop­czy­ka dorzu­cam dekla­ro­wa­ne posta­wy w poezji i roz­bież­ność ich z życiem. Czy Robert Rybic­ki ura­to­wał przy­zwo­itość w poezji, w tym sta­rym i pięk­nym rze­mio­śle, czy zro­bił cokol­wiek? Chy­ba nie, bo nadal jest zakład­ni­kiem cywi­li­za­cji, uza­leż­nio­nym od jedze­nia i cie­pła, oraz dodat­ko­wych rze­czy, któ­re zosta­ły wymy­ślo­ne na prze­strze­ni dzie­jów. Naj­cen­niej­sze chwi­le są w ciem­no­ściach, w pust­ce, w cał­ko­wi­tej samot­ni, gdy nie docie­ra żaden pro­mień świa­tła, żaden bodziec, gdy to moż­na skon­cen­tro­wać się na jaź­ni, na myśli i dotrzeć zara­zem i do wła­sne­go dna, jak i wyso­ko­ści. Czło­wiek  miej­ski, współ­cze­sny, nie ma takich moż­li­wo­ści, oto­czo­ny sztucz­nym świa­tłem i sztucz­ny­mi dźwię­ka­mi. Gdy­by nie orga­ni­za­cja świa­tła noc­ne­go, nie było­by cywi­li­za­cji takiej, jaką zna­my. Robert Rybic­ki patrzy na spo­łe­czeń­stwo, aktu­al­ną sytu­acje poli­tycz­ną, kłót­nie wyzna­nio­we, kry­ty­kę lite­rac­ką, rodzi­nę, edu­ka­cję i cały sze­reg zja­wisk z per­spek­ty­wy wła­śnie ciem­no­ści jako doświad­cze­nia wła­sne­go ist­nie­nia, oddzie­lo­ne­go od całe­go świa­ta; wte­dy zosta­je tyl­ko myśl we wszel­kich jej odmia­nach, zmia­nach i natę­że­niach. Pozo­sta­je tyl­ko miło­sier­dzie i współ­czu­cie wobec ludzi – po jed­nej stro­nie; po dru­giej jest wkurw na małost­ko­wość ludz­ką, któ­ry – w pocie­sze­niu ciem­no­ści, jed­nost­ko­wym wyci­sze­niu – zosta­je zgru­zo­wa­ny za pomo­cą myślom­ło­ta. Czło­wiek jest jak plac budo­wy, z tym że wie­lu nie budu­je nic, pod­czas śmier­ci jest na pozio­mie wyko­pa­nej dziu­ry.

Kon­rad Góra: Widzisz, widu­je się cza­sem pocho­wa­nych na samej zie­mi. Paru takim ludziom zawdzię­cza­my coś obaj (Lot­ni­ko­wi dom na Kro­me­ra, Kopre­ti­nie kurt­kę). Patrzę zresz­tą na śmierć skło­tin­gu jako na mobi­li­za­cję świa­ta prze­ciw praw­dzie o sobie. Wspo­mi­nasz jesz­cze Kro­me­ra? Psy, koty, nazio­li? Piw­ni­ce? To było 18 lat temu…

Kro­mer był dla mnie prze­ło­mem, jesz­cze wte­dy był ogień w tym skło­tin­gu, po dro­dze ta ener­gia wypa­ro­wa­ła przez te osiem­na­ście lat. Skło­ting był alter­na­ty­wą wobec zmiesz­cza­nie­nia, kupiec­twa, kup­cze­nia wła­ści­wie, szan­są na odbu­do­wę spo­łecz­no­ści w duchu anar­chi­stycz­nym, nawet nie­ko­niecz­nie anar­chi­stycz­nym, po pro­stu była szan­se na zre­du­ko­wa­nie hie­rar­chicz­nych rela­cji mię­dzy­ludz­kich, wła­dzy, sys­te­mu naka­zów, a wresz­cie wol­no­ści od sys­te­mu, tych reguł, któ­re z ludzi robią nie­wol­ni­ków, a przy tym powo­du­ją pro­ces wyko­le­go­wy­wa­nia w bia­łych ręka­wicz­kach oraz wza­jem­ne­go szczu­cia. Myślę, że Bia­ły, Benek, Wiśnia, Cza­cha (Cza­cha!) nie odda­li pola cał­ko­wi­cie tej hydrze sys­te­mu, że coś tam kul­ty­wu­ją, że jesz­cze im się chce przy­naj­mniej myśleć po swo­je­mu. Ale gdzie my jeste­śmy? Jako moc­no zje­cha­ne zia­ren­ka pia­sku w try­bach sys­te­mu? Jako parę słów w medial­nej maszyn­ce do mie­le­nia infor­ma­cji? Mia­sta zosta­ły pożar­te przez ludzi bez skru­pu­łów, ale my przy­naj­mniej mamy swo­ją przy­go­dę, któ­ra się jesz­cze nie skoń­czy­ła. W Wied­niu spo­tka­łem Domi­ni­ka z Kro­me­ra.

Kon­rad Góra: KRO było pierw­szym skło­tem, na któ­rym wylą­do­wa­łeś? Czy bywa­łeś wcze­śniej choć­by na Krzy­ku w Gli­wi­cach?

Nie, na Kro­me­ra, na Krzy­ku byłem póź­niej. Mie­dzy ślą­ski­mi eki­pa­mi pun­ko­wy­mi był sła­by kon­takt, z tego, co pamię­tam, to ryb­nic­cy bar­dziej funk­cjo­no­wa­li w ROW-ie (Jastrzę­bie, Wodzi­sław, Żory), ewen­tu­al­nie Psz­czy­na, no i regio­ny przy­gra­nicz­ne. Pierw­szy skłot w Ryb­ni­ku był w 1992 roku na ul. Kościusz­ki, nie zała­pa­łem się na nie­go, ale za to była meta Badzia i to tam sie­dzie­li miej­scy. My z Elek­trow­ni mie­li­śmy swo­ją zało­gę, jesz­cze jeden kum­pel, Sti­fi­fi­fi, miesz­ka w Kra­ku. Ada­lę, inne­go kum­pla, wyło­wi­li w sta­nie roz­kła­du w pobli­żu rze­ki w Mysło­wi­cach. Baron pocho­wał sta­re­go. Dydżul krą­ży po hrab­stwie Kent. Badzio – Wie­deń (widzie­li­śmy się w Piz­ze­ria Anar­chia, nie chcie­li mu otwo­rzyć, bo… jest łysy), Pre­sley bie­ga, Kaczan wró­cił na Elek­trow­nię, Maju uczy histo­rii, Beton chy­ba też na Elek­trow­ni. Cwa­ra piznął zło­ty strzał, mając juz żonę i cór­kę. Krzy­wy dał na imię cór­ce: Ramo­na, a kil­ka tygo­dni póź­niej zapy­tał mnie, czy wiem, co to za kape­la. Kon­rad, obie­cu­je, że nie będę jak Śli­wa, i nie będę pisał wier­szy o kum­plach z zało­gi. Oni są w moich wier­szach od daw­na. Gdy buja­łem sie ze ślą­ski­mi poeta­mi, mia­łem fraj­dę, że są to pun­ko­we kli­ma­ty, czu­łem to jako mitycz­ne prze­dłu­że­nie zało­gi z Elek­trow­ni.

Kon­rad Góra: Jak Krzy­siek nie będzie nikt. Po Kro­me­ra zro­bi­łeś Lon­dyn, jo?

Ogól­nie Wiel­ka Bry­ta­nia, poło­wę cza­su spę­dzi­łem w Lon­dy­nie.

Kon­rad Góra: Czu­łeś się poetą na wychodźc­twie?

Bar­dziej luk­su­so­wym nie­wol­ni­kiem z Euro­py Środ­ko­wej, jak to mówią, pocho­dzą­cym z kra­ju bar­dzo dobrych robot­ni­ków. Bar­dziej czu­łem się poetą-nie­wy­kwa­li­fi­ko­wa­nym robot­ni­kiem, o. Nie czu­łem tego cię­ża­ru przy­mu­so­wej emi­gra­cyj­no­ści jak po 1831 czy 1939 roku, bo wie­dzia­łem, że w każ­dej chwi­li mogę wró­cić. Moc­no dzia­łał czyn­nik zde­rze­nia z kul­tu­rą bry­tyj­ską, któ­rą chło­ną­łem w każ­dej posta­ci, na jaką pozwa­lał sta­tus skrom­ne­go kiblo­my­ja czy zmy­wa­ka, czy­li cho­dzi­łem do biblio­tek, księ­garń, dużo roz­ma­wia­łem z Angli­ka­mi, dzię­ki cze­mu mogę obec­nie dosyć swo­bod­nie poro­zu­mie­wać się w ich języ­ku. Mam men­tal­ność samo­uka i ucho do języ­ków, więc nic, tyl­ko tego użyć. Z per­spek­ty­wy cza­su wra­cam tyl­ko do naj­cen­niej­szych wspo­mnień, a do nich nale­żą wizy­ty w Tate Modern, gdzie mogłem na spo­koj­nie i – co w moim wypad­ku waż­ne – za dar­mo obej­rzeć malar­stwo awan­gar­do­we XX wie­ku, przy wyj­ściu stał słyn­na rzeź­ba tej Bour­ge­ois – wiel­ka paję­czy­ca.

Kon­rad Góra: Jed­ną z naj­gor­szych i naj­bar­dziej wsty­dli­wych rze­czy, jakich dozna­łem poza admi­ni­stra­cyj­nym obsza­rem pol­skie­go, jest fakt, że pomię­dzy obcy­mi wzma­ga­ją się w orga­ni­zmie odru­chy rasi­stow­skie; po pro­stu, mię­dzy obcy­mi zaczy­nam cią­żyć do miej­sco­wej więk­szo­ści, co tu nie przy­szło­by mi na myśl (oczy­wi­ście, opa­mię­ta­nie potra­fi przyjść w sekun­dę, nie­mniej zazna­łem i tego feno­me­nu). Znasz to uczu­cie? Czy może ze mnie taki dupek?

Nie wiem, jak Ci to powie­dzieć, ale nie jest to naj­lep­sza cecha Pola­ków, bycie emi­gra­cyj­nia­kiem, wza­jem­ne zaże­ra­nie się potra­fi zepsuć życie. Tyl­ko dzię­ki instynk­to­wi samo­za­cho­waw­cze­mu i – jed­nak – ostroż­no­ści nie wylą­do­wa­łem pod mostem. Nie dozna­łem żad­ne­go rasi­stow­skie­go sen­su stric­te zacho­wa­nia. No ale zwy­kłe cham­stwo ze stro­ny wie­lu Pola­ków osią­ga­ło jakieś dia­pa­zo­ny. Pew­ne­go razu sze­dłem przez zachod­ni Lon­dyn i w oko­li­cach jed­ne­go z przy­stan­ków zauwa­ży­łem taką sce­nę: nabz­dyn­go­lo­ny do kwa­dra­tu facet z wąsa­mi obrzu­cał beł­ko­tli­wą mową wyzwi­ska­mi jakie­goś czar­ne­go mło­dzień­ca, mię­dzy nimi sta­ło dwóch poli­cjan­tów, któ­rzy blo­ko­wa­li pijac­kie szar­że von Janu­sza, któ­ry, rze­czy­wi­ście, bo zbli­ży­łem się do nie­go, gro­ził mu śmier­cią, bo jest po pro­stu czar­ny, po pro­stu ten facet szar­żo­wał na tych poli­cjan­tów, żeby się przez nich prze­pchnąć i przy­wa­lić w twarz. A on pija­niu­teń­ki był, jak to się mówi. Było mi wstyd.

Tak, z ludź­mi innych kul­tur mia­łem wie­le pożyw­nych roz­mów.

Kon­rad Góra: Na sta­łe miesz­ka­łeś w Anglii, Austrii i Cze­chach?

Powiedz­my, że liczy­łem się z tym, że może tak być. Nie były to wyciecz­ki z biu­ra tury­stycz­ne­go, zawsze było jakieś zży­cie się z miej­sco­wy­mi.

Dawid Mate­usz: A teraz miesz­kasz w Kra­ko­wie, usu­ną­łeś fejs­bu­ka, robisz Open­maj­ki, uczysz się chiń­skie­go, a ponad­to zosta­łeś per­ku­si­stą w zespo­le Boj­lers.

Wła­śnie za dwie godzi­ny idę tam grać, jestem dru­gim per­ku­si­stą, bo cały czas sta­ram się regu­lar­nie grać. Chiń­ski otwo­rzył mi mózg na język na nowo, roz­wi­ja mi myśle­nie o sta­ro­grec­kiej pro­zo­dii. Kor­ci mnie, by zro­bić rewo­lu­cje w pro­zo­dii – i zro­bię to, bo nie miesz­kam w Ryb­ni­ku, gdzie wedle miesz­kań­ców, wło­da­rzy i repre­zen­tan­tów kul­tu­ry naj­lep­szym miej­scem dla mnie był­by cmen­tarz.

Kon­rad Góra: Przy­po­mnia­ło mi się, jak musia­łeś być rady­kal­niej­szy ode mnie i po tym, jak wró­ci­łem z Pra­gi rowe­rem, rok póź­niej wysze­dłeś z Paliar­ki na Hole­szo­wi­cach i przy­sze­dłeś do Księ­gar­ni Hisz­pań­skiej we Wro­cła­wiu…

Wyobraź sobie, że to nie była kwe­stia rywa­li­za­cji, kto jest bar­dziej rady­kal­ny. Po pro­stu nie mia­łem inne­go wyj­ścia. Nie mia­łem pie­nię­dzy na pociąg, nie mia­łem siły na kom­bi­no­wa­nie haj­su, posta­wi­łem po pro­stu na samo­za­par­cie i instynkt przy­go­dy. Poza tym, gdy czło­wiek idzie sam po pobo­czu dro­gi ileś dni, dozna­je pew­nej for­my oczysz­cze­nia. Lubię mar­sze. Ostat­nio sze­dłem z Lanc­ko­ro­ny do Kra­ko­wa w śnie­ży­cy. Po pro­stu wte­dy jestem ja i cały świat, bez otocz­ki domu, wspar­cia jakie­goś kole­żeń­skie­go, pie­nię­dzy, inter­ne­tu. Tro­chę jak czło­wiek pier­wot­ny prze­ci­na­ją­cy pie­szo jakąś kra­inę. Mam nogi, dla­cze­go z nich nie korzy­stać?

Kon­rad Góra: Masz też skrzy­dła, tyle że moty­le…

W sumie bez Moty­la nie było­by nas tam.

Kon­rad Góra: No głu­pio się tu urwa­ło.

Dawid Mate­usz: W skład Pod­ręcz­ni­ka wcho­dzi m.in. Twój debiu­tanc­ki arkusz Kod gene­tycz­ny, to nawet nie jest bia­ły kruk, tej książ­ki nie­mal nikt na oczy nie widział, a zosta­ła wyda­na przez Elek­trow­nię Ryb­nik…

To jest po pro­stu jakiś tam arkusz, lepiej było­by, gdy­by go nikt nie widział. Jakość  edy­tor­ska przy­po­mi­na szma­tę. Spy­taj Moni­ki Glo­so­witz.

Dawid Mate­usz: Jesie­nią będą  wybo­ry samo­rzą­do­we. Podob­no mia­łeś pro­po­zy­cję zosta­nia pre­zy­den­tem Ryb­ni­ka?

W Ryb­ni­ku zosta­łem wie­lo­krot­nie pobi­ty i okra­dzio­ny. Ostat­ni raz na tere­nie Ryb­ni­ka byłem na auto­stra­dzie już przy Żorach, rok temu, gdy wra­ca­łem z Pra­gi, wte­dy mnie nikt nie bił, bo byłem w auto­bu­sie (Regio­jet? LeoExpress? Pol­ski­Bus?). Ryb­nik to mia­sto ban­dy­tów. Mosz­czą się faszy­ści, któ­rych chro­ni poli­cja.

Kon­rad Góra: Wybie­ram się do Pra­gi mar­cem. Jedziesz?

To nie jest zły pomysł. Goda­jom mi, co by tyn wywiod dokoń­czyć, ale jo Ci godom: niő. I na koniec, jako że ani Ty, ani jo, niő momy cza­su, bo Ty kajś lecisz, jo kajś leca, to jo Ci godom, mom w rzi­ci to wszi­sko, i tak blank zro­bió­ne jest to „wywia­dzisz­cze”, zaroz­ki ida pizgać malo­rzy na wer­ni­saż. Czi­mej sie, cho­pie!

Dawid Mate­usz: Ryba, a cze­kaj jesz­cze, zapo­mnie­li­śmy o jed­nym. Jak Ty się czu­jesz po wyda­niu wier­szy zebra­nych?

Do dupy.

O autorach i autorkach

Dawid Mateusz

Urodzony w 1986 roku. Publikował w licznych pismach zwartych i ulotnych. Podejmował wiele, mniej lub bardziej udanych inicjatyw kulturalnych. Jest autorem debiutanckiej Stacji wieży ciśnień (2016), która ukazała się nakładem Biura Literackiego. Mieszka w Krakowie.

Konrad Góra

ur. w 1978 r. Za tom Pokój widzeń(2011) nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Wydał również książki Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem(2008), Siła niższa (full hasiok) (2012), Nie (2016) i Kalendarz majów (2019), który przyniósł mu nominację do Nagrody Literackiej Gdynia i Nagrody Literackiej Nike. W 2020 r. ukaże się jego wybór wierszy Wojna (pieśń lisów). Autor wyboru wierszy Anny Świrszczyńskiej Kona ostatni człowiek. Mieszka w Ligocie Małej i lasach.

Robert Rybicki

Urodzony w 1976 roku. Poeta, tłumacz, happener, były redaktor pisma artystycznego „Plama” w Rybniku oraz polskiego tygodnika „Nowy Czas” w Londynie. Autor siedmiu tomów poetyckich: Epifanie i katatonie (2003), Motta robali (2005), Stos gitar (2009), Gram, mózgu (2010), masakra kalaczakra (2011), Dar Meneli(2017) wyróżniony Górnośląską Nagrodą Literacką „Juliusz” oraz POGO GŁOSEK (2019). W 2018 roku w Biurze Literackim ukazał się zbiór jego wierszy Podręcznik naukowy dla onironautów (1998–2018). Mieszka w Krakowie..

Powiązania