Natalia Kubicius: Zacznę od początku, a więc od tytułu. Czym jest katalog ofert? Co oferują Twoje wiersze?
Jakub Sęczyk: Zacznę od tego, że o wiele przyjemniej jest być po tej drugiej stronie mikrofonu. Albo bez mikrofonu. A i to nie chroni przed pocieszną konfabulacją. W Katalogu ofert do pewnego stopnia też chodzi o pozory. Pozorne są na przykład możliwości wyboru, mój bohater grzęźnie w kilku typowych miejscach i sytuacjach, powtarza się, ale uporczywie, opornie. Miejscami pozorowana jest wzniosłość.
Katalog ofert to tak naprawdę dobry tytuł jedynie dla zestawu, który zdecydowałem się wysłać na „Połów”, w domyśle określa metodę. Raz, że to trochę jak z szukaniem pracy przez OLX czy Gumtree, ilość ścieżek oszałamia, obietnica taka, jakby właśnie rzucili Prince Polo. Dwa, że w trybie spisu powszechnego, okrętuję na pokładzie wiersza gotowe już formy: druki o klauzuli tajności, to, co zasłyszane i powiedziane (do tego stopnia, że pewien wrocławski poeta chodzi za mną i powtarza: „Zrzynasz”). No tak, trochę tak, powtarzam.
Wiersze, składające się na pierwszą propozycję, zebrałem pod hasłem „Prawo pracy”, kiedy zmieniłem konfigurację, zmieniłem też tytuł. Jest po prostu funkcjonalny.
No właśnie, niewątpliwie powtarzalność jest tym, co charakteryzuje Twój zestaw. Wspomniałeś wyżej, że to bohater się powtarza. Czy rzeczywiście język Twoich wierszy jest jego językiem? Czy może czymś, przeciwko czemu się buntuje?
W największym uproszczeniu jest ich splotem, w który tego bohatera wikłam, a że sam też jestem uwikłany, pojawiają się miejsca styku. W kilku wierszach rzeczywiście wykorzystuję układ, w którym staram się przedstawiać i diagnozować z bezpośredniej, niemal uczestniczącej perspektywy. Gdybym zaczął porządkować, musiałbym przyznać, że miejsca wspólne związane są wcale nie z buntem, ale ze zmęczeniem taką formą sprzeciwu. Chętniej skupiam się na mieleniu w ustach i w języku hasłowych efemeryd i wyobrażonych, niekiedy historycznych sposobów manifestowania niezgody. Jest sporo chodzenia, maszerowania, które staram się zrównać z kołysaniem, bujaniem, mieszam plan przemawiania na wiecach i paplania przez sen. Z drugiej strony bardzo lubię te wiersze czytać. Jako gotowe, prezentowane na głos przedmioty, wydają mi się o wiele sprawniejszymi narzędziami. Chciałbym napisać kiedyś taki tekst, który sprawnie połączy semantyczną lekkość i gatunkowy ciężar mantry. Dostępny jest mi (czytaj: prześladuje mnie) jednak nieco inny rejestr języka ‒ religijny. Jeżeli jakieś wpływy wschodnie, to precyzyjne wbijanie igieł.
Wydaje mi się, że częściej skupiam się na mechanizmach. Jeżeli bohater, to pusty, wydrążony jak awokado z hodowli meksykańskiego kartelu narkotykowego, wydmuchany jak jajo z żuromińskiego chowu klatkowego. Tak więc gorączkowość, mimowolna energia nieskutecznego oporu, czynność zaplanowana czy przewidziana przez algorytm, stawanie się wydmuszką pełną formułek i wierszy poleceń, pustym znakiem koniunkcji.
Sporo też u Ciebie kompozycji klamrowych i czegoś w rodzaju tasowania, przenikania się poszczególnych wersów (np. w utworze „Fallas” czy „Tyły”). Czemu służą te zabiegi? Chodzi tu również o „uwięzienie” bohatera w powtarzalności czy może o coś więcej?
Wymienione przez Ciebie utwory wykorzystują formę pantum. W pewnym więc sensie jest tych wschodnich motywów w Katalogu ofert więcej. Mówię o tym oczywiście w formie żartu, bo nie wykorzystuję w żaden sposób ludowej tradycji malajskiej. Z odległej historii gatunku zależy mi chyba tylko na zachowaniu jej związku z literaturą oralną. Chciałem też przechować ogólną atmosferę duszności w postaci czy to palarni opium, czy rozgrzanej pustyni – tyle z późniejszych realizacji gatunkowych. Z najnowszych skorzystałem najwięcej i to o tych związkach mogę powiedzieć najwięcej.
Przeciwnie do tego, co Andrzej Sosnowski sugerował w krótkim opisie pantum na „Nieszufladzie”, ta forma nie może już dzisiaj posłużyć pomnażaniu majątku autora, czasy wierszówki skończyły się, nie znaczy to, że pisanie takich wierszy straciło sens. Przyznaję, że nie ujmuję się za jakąś konkretną tradycją ani nie wchodzę w spór z inną, bliżej mi do tego, co o używaniu form gatunkowych mówił swojego czasu Radosław Jurczak ‒ one po prostu są. Mechanika nikt nie pyta o to, dlaczego używa śruby o określonej długości. Chociaż nie do końca.
Pomyślałem sobie, że dzięki pantum uda mi się osiągnąć rytm, który nie będzie wyłącznie narkotycznym uniesieniem, ale pozwoli sparaliżować anty-rytm, puls wrośnięty w ciało i nawyki językowe. Odpowiedzialnym za przywrócenie pantum mogę być wdzięczny za zarażenie rytmem, pozwalającym na pewną autonomię w świecie obcego tętna, złowrogiego niczym niechciany pasażer Nostromo.
Nie będę udawał, że nie czytam współczesnych szkiców krytycznych, jest to dla mnie język bliski na równi z poetyckim. Nie potrafię przekonująco mówić o swoich tekstach w inny sposób, bo równorzędnie, ze względu na studia i zainteresowania, zajmuję się literaturoznawstwem. Wiersz, w którym kwestie formalne zostały wzmocnione, to dla mnie sposób na precyzyjne obejście językowego niedomagania i syntezę. Poza tym przywołanie klasycznych gatunków, odmian, pozwala mi na zachowanie niezbędnego balansu pomiędzy sferą formalną, i ‒ że tak to tutaj zostawię ‒ żarliwością.
Kompozycje klamrowe, na które zwracasz uwagę, wynikają właśnie z mojego podejścia do komponowania niektórych wierszy i w efekcie książki poetyckiej. Kiedy piszesz pantum, musisz stale myśleć o zakończeniu i relacjach powtarzających się wersów.
Jak już wcześniej wspominałeś, w Twoich wierszach przewija się motyw marszu, pochodu, demonstracji, co od razu przywodzi na myśl poezję zaangażowaną. Zależy Ci na tym, by pisać w tej estetyce? Czy Twoja poezja ma jakiś konkretny cel, ma do czegoś przekonać?
Trudno powiedzieć, czy jest jakaś jedna „estetyka zaangażowania”. Wydaje mi się, że samo to zestawienie świadczy o pewnym uproszczeniu i umacnia tradycyjny, nieuzasadniony już podział formalny. Zgodnie z nim traktuje się pewne gatunki czy style wypowiedzi jako polityczne, pozostałe zaś jako wolne, niesplamione. Estetyka, o której mówisz wydaje mi się sprzeczna, bo próbuje podporządkować sobie dwie równorzędne składowe wiersza. Obie niezbędne są dla jego istnienia. Nie ma w tym nic niezwykłego. Powiedziano to ostatnio wiele razy, nie mam do dodania nic odkrywczego. Wszystko, co istotnie dotyczy zaangażowania, czyli krytycznoliterackiej kategorii, dzieje się właśnie w krytyce literackiej. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale etykieta poetów zaangażowanych funkcjonuje jak negatyw i używana jest zazwyczaj przez twórców wchodzących z nimi w spór. Jak widać wybrakowanie i niepełność mogą być argumentem obu stron.
Pytasz o motywy marszu, pochodu i demonstracji w moich wierszach. O tym mogę powiedzieć więcej. Miałem długą przerwę w pisaniu, mógłbym złośliwie powiedzieć, że potrzebowałem jakiegoś mitu założycielskiego. Raczej impulsu niż rzeczywistej fabularyzacji. Studencki strajk, powołanie Akademickiego Komitetu Protestacyjnego we Wrocławiu i działanie w nim to były takie ważne dla mnie momenty. Możesz czytać ze sceny i na różnych spotkaniach, ale wciąż występować będziesz po części w imieniu własnym, to przestaje mieć znaczenie, kiedy wiersz spotyka na ulicy tłum. Z drugiej strony chyba tylko studenci filologii polskiej mogli wpaść na pomysł protestacyjnego czytania poezji w przestrzeni publicznej, przy największej wrocławskiej mordowni, pasażu Niepolda. I chociaż „iuvenes dum sumus” Szczepana Kopyta w takich okolicznościach porywa, jest to tylko działanie uboczne, prawdziwe zmiany wymagają o wiele więcej czasu, niż trwanie pochodu, i dzieją się na innych płaszczyznach. Tak, chyba najgorsze, co można zrobić wierszem, to jednoznaczność. Co nie znaczy, że wiersz niejednoznaczny to wiersz pozbawiony intencji.
Wtedy zacząłem pisać Katalog ofert. Wiersze, które dotyczą w jakiś sposób strajków studenckich, są raczej reakcją niż relacją, niekiedy powrotem do świetnie opisanych przez Jerzego Jarniewicza protestów amerykańskich ubiegłego wieku. Do niczego nie przekonuję, blisko mi natomiast do sposobu, w jaki patrzy się na teraźniejszość i mówi o niej w Ciszy Bohdana Zadury czy Podróży zimowej Stanisława Barańczaka.
Czyli Katalog ofert nie jest Twoją pierwszą literacką próbą?
Jest pierwszą książką poetycką. Wydaje mi się, że to sytuacja na rynku literackim ustala formę i zakres debiutu. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu o nim było pełnoprawnie mówić już w przypadku publikacji kilku wierszy na łamach uznanego czasopisma. Dzisiaj, kiedy pozycję czasopism przejęły wydawnictwa, oczekuje się książki. Można ubolewać, że rytm wydawniczy odwraca uwagę od pozostałych manifestacji życia literackiego i pozbawia je autonomii. Kto przejmuje się świetnym poematem (?) „cała wstecz” Szczepana Kopyta opublikowanym przez „Kontent”, kto przeznaczy poecie pięć minut czasu antenowego, jeżeli nie wydaje właśnie książki poetyckiej? Nie chciałbym dramatyzować, zaznaczam tylko, że potrafię sobie wyobrazić inny układ, w którym prawo do zabierania głosu nie jest reglamentowane i zmiękczane rytualizacją.
Nie znaczy to, że piszę Katalog ofert bez przekonania, pod przymusem i rygorem formy, z którą się nie zgadzam. Już Kochanowski we Fraszkach świetnie wyzyskiwał możliwości znaczeniowe rozległego zbioru wierszy, podkopywał groble i projektował trawersy. Wspomniałem tylko o instytucjonalnej otoczce.
Mówisz, że lubisz czytać swoje wiersze. Miałeś okazję zaprezentować się przy okazji półfinału, a następnie finału tegorocznej edycji „Wiersza i opowiadania doraźnego”. Jesteś oswojony ze sceną, czy stawiasz w tej przestrzeni pierwsze kroki? Dobrze się czujesz przed publicznością?
Wiersz musi być przeczytany. Publiczność i scena kojarzą mi się z porządkiem, z którym nie chcę mieć wiele wspólnego. Nie lubię konkursów, chociaż biorę w nich udział. Przyczyny wymieniłem wcześniej. To świat, który, mówiąc Kosendą, czaruje grechuciarzy: te wszystkie statuetki Stolemów i laury czerwonej róży. Ktoś, kto patrzy z boku, mógłby pomyśleć, że jeden z drugim nie schodzi ze sceny, z ust spływa mu ptasie mleczko i skapuje na tych poniżej, a wszyscy odżywiają się przepływem dobrej energii. No nie, nie tak, niezupełnie.
Mam wielki szacunek do tego, co dzieje się teraz w Krakowie, chciałbym, żeby kolektywizacja pracy twórczej i odświeżony sposób patrzenia na życie literackie rozlały się na pozostałe ośrodki. Wyobraź sobie niekonkurujących ze sobą, objętych ubezpieczeniem zdrowotnym poetów, którzy mogą sobie pozwolić na leczenie zębów, uśmiechają się. Na trzydzieści dwa zęby młodego twórcy przypadną średnio trzy chore. Koszt wstawienia plomby kompozytowej wynosi kilkaset złotych (w zależności od stopnia straty). Dziewięćdziesięcioro poetów, o których Przemek Suchanecki pisze w zremasterowanym „Odlocie”, mogłoby wyszczerzyć się w standardzie zachodnioeuropejskim już za siedemdziesiątą część Nobla. Wyobraź sobie, że we Wrocławiu powstaje Fundusz Zdrowego Uśmiechu. I wszystkim na chwilę jest lepiej.
Pewnie powinnam była zapytać o to na początku, jednak wolałam dać pierwszeństwo poezji. Ciekawa jestem, czym zajmujesz się na co dzień. Twoje wiersze są z tym jakoś powiązane, czy też pisanie stanowi dla Ciebie odskocznię?
Studiuję filologię polską z krytyką literacką, zarabiam na utrzymanie. Pięć lat pracowałem jako kelner i barman. Kiedy dowiedziałem się, że Maciej Topolski wydaje Niż, prozę gastronomiczną, poczułem, że ktoś mi kradnie temat. Żartuję oczywiście.
W czasie wolnym zajmuję się sprawami „Czwartków ujemnych”, inicjatywy, którą powołaliśmy do życia rok temu. Staramy się stworzyć we Wrocławiu stałe miejsce spotkań z młodą i najnowszą poezją. Plany mamy wielkie, mam nadzieję, że w przyszłym roku wciąż będziemy kulturalną mapę tego miasta współtworzyć.
Idzie zima, razem z Konradem Górą postaramy się pewnie o jakiś ruch wokół stowarzyszenia Styku Wilgoci i Żaru, odłamu wrocławskiego Food Not Bombs.
Pracuję też nad projektem muzycznym, o tym wiele na razie nie powiem.
Pisanie wierszy nie jest dodatkiem. Organicznie wiąże się z wymienionymi wyżej aktywnościami. Żadne tam otium post negotium. Po pracy praca, czasem nawet poprzez sen. Trochę żartuję oczywiście.
Czy czerpiesz inspiracje z twórczości innych pisarzy, poetów? Jest ktoś, kogo darzysz szczególnym sentymentem, kto miał decydujący wpływ na to, jak tworzysz? A może inne miejsca są dla Ciebie ważniejszym źródłem inspiracji?
Mam, jak każdy chyba, trudne miłości. Uprzedzając zoila, sam wytoczę przeciw sobie zarzuty. Widać wpływy Góry, Pułki, Sosnowskiego (podaję w porządku alfabetycznym). Mogę się tylko zgodzić. Mniej ważne jest chyba, że w książkach wymienionych autorów zaczytywałem się i stale do nich wracam, tym bardziej, że uważam tych poetów za przedstawicieli jednej tradycji wiersza polskiego, z którą mi też po drodze.
Lubię sięgać do nieoczywistych zasobów językowych. Przeglądam często (w ramach obecnej pracy, ale robiłem to też wcześniej) portale małych i średnich przedsiębiorstw. Od czasu do czasu skrolowanie fejsa zastępuje przeszukiwaniem OLX czy bardziej wintydżowego Gumtree. Regularnie szperam w Narodowym Korpusie Języka Polskiego. Interesują mnie systematyzacje, katalogi, algorytmizacje, kolokacje. Gdybym mniej pracował przy biurku, a częściej przemieszczał się po krajowych drogach (zostaje kolej, bo prawa jazdy nie mam), zostałbym czytelnikiem wszelkich bilbordów. Kiedy myślę o autorach tych treści, wyobrażam sobie rzeszę studentów i absolwentów kierunków pokrewnych moim studiom. To jednocześnie fascynujące i przerażające. Jestem też fanem napisów ściennych. Mam nawet dwa ulubione. Pierwszy to: „Byt określa świadomość/ I vice versa ty chuju” (drugi człon namazany długopisem) – ściana, na której wydarzył się ten filozoficzny spór została wyburzona, zostało zdjęcie. Drugi to: „Mielimy kości Mykerinosa” – zrobił wokół siebie dużo szumu. Do dziś zastanawiam się, jakie są prawdziwe okoliczności powstania tej frazy i jaka stoi za nią historia. Drogi autorze, jeżeli to czytasz, zgłoś się.
Na koniec chciałabym poznać Twój stosunek do odbywających się obecnie marszów czy manifestacji. Uważasz, że to dobry sposób na domaganie się swoich racji czy to robienie szumu, które w konsekwencji do niczego nie prowadzi? Czy manifestujący mają w ogóle wpływ na to, jak są postrzegani?
Andrzej Sosnowski miał przed laty spotkanie w Biurze Literackim we Wrocławiu. Obecnie mieści się tam klub Proza. Była to chyba rozmowa poświęcona „Sylwetkom i cieniom”. W pewnym momencie poprosił Artura Bursztę o szklaneczkę whisky. Z tym problemu nie było. Na pytanie o możliwość zapalenia papierosa, padła jednak odpowiedź negatywna. Wtedy Sosnowski powiedział, że w dźwiękach rocka powinniśmy zacząć tu tańczyć. Wciąż tańcząc, wyjść na Rynek pod budynek Banku Zachodniego WBK. Tam rozpocznie się rewolucja. Więc tak, mniej więcej tak. Właśnie tak.
Dziękuję za rozmowę!
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych