wywiady / o książce

Proces marginalizacji, spychania i odpychania Inności

Jakub Skurtys

Mateusz Kotwica

Z Jakubem Skurtysem o książce Sajgon rozmawia Mateusz Kotwica.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Mate­usz Kotwi­ca: Zacznij­my może od roz­grzew­ki. Jakie wra­że­nie zro­bi­ła na tobie książ­ka? Karol Mali­szew­ski pod­kre­śla czę­sto, że liczy się pierw­szy kon­takt…

Jakub Skur­tys: Tak, Karol pod­kre­śla wagę pierw­sze­go wra­że­nia i w pro­zie, i w poezji, zwłasz­cza że spo­ty­ka­jąc się z coraz to nowy­mi tek­sta­mi nie­zna­nych auto­rów, wła­ści­wie tyl­ko na to wra­że­nie może liczyć. Tym­cza­sem my mamy do czy­nie­nia z książ­ką pisa­rza już uzna­ne­go, czwar­tą jego pozy­cją pro­za­tor­ską. Wyda­je mi się jed­nak, że meto­da Karo­la, o któ­rej tak czę­sto mówi, zwią­za­na z obu­do­wa­niem się wokół jakiejś idei lub obra­zu, roz­my­ła się gdzieś w tej książ­ce. Moje pierw­sze wra­że­nie: to powieść dość wtór­na, tak w twór­czo­ści Karo­la, jak i w pol­skiej pro­zie, momen­ta­mi cie­ka­wa, w więk­szo­ści jed­nak męczą­ca prze­brzmia­łym już auto­te­ma­ty­zmem.

Z auto­te­ma­ty­zmem w peł­ni się z tobą zga­dzam. Jed­nak pod­czas lek­tu­ry odnio­słem wra­że­nie, że Karol Mali­szew­ski doko­nał pew­ne­go pod­su­mo­wa­nia swo­jej twór­czo­ści. Pro­za oka­za­ła się bar­dzo pojem­nym miej­scem, w któ­rym autor umie­ścił wąt­ki zna­ne cho­ciaż­by z wier­szy publi­ko­wa­nych w poprzed­nich książ­kach. Acz­kol­wiek spo­sób pre­zen­ta­cji tego świa­ta, wie­lość nar­ra­cji jest – moim zda­niem – moc­ną stro­ną Saj­go­nu. Książ­ka dzię­ki róż­no­rod­no­ści form może zacie­ka­wić czy­tel­ni­ka dopie­ro pozna­ją­ce­go twór­czość Karo­la.

Wysu­wasz róż­no­rod­ność form jako zale­tę tej książ­ki, pod­czas gdy ja uwa­żam, że to natu­ral­ny zabieg w podob­ne­go typu powie­ściach, to zna­czy pew­ne­go rodza­ju meta­po­wie­ściach, w któ­rych głos nar­ra­to­ra pozo­ru­je efekt „nie­do­pi­sa­nia”. Podob­nie więk­szość powie­ści post­mo­der­ni­stycz­nych, a myślę, że w tę stro­nę celo­wał Karol, wyko­rzy­stu­je roz­bi­cie nar­ra­cji na wie­le gło­sów, z któ­rych tyl­ko nie­któ­re moż­na potem ziden­ty­fi­ko­wać i przy­pi­sać do posta­ci. Takie zabie­gi są zna­ne naszej pro­zie już od cza­sów „bru­Lio­nu”. Ten efekt zbie­ra­nia frag­men­tów i róż­ni­co­wa­nia gło­sów sko­ja­rzył mi się w tym przy­pad­ku z powie­ścią Pod­sia­dły (Życie a zwłasz­cza śmierć Ange­li­ki de San­cé) i myślę, że tam znacz­nie cie­ka­wiej i kon­se­kwent­niej poszat­ko­wa­no gło­sy budu­ją­ce świat. Oba­wiam się więc z jed­nej stro­ny, czy dla doświad­czo­ne­go czy­tel­ni­ka nie jest to dzi­siaj bez­ce­lo­we wyzwa­nie, z dru­giej zaś, czy dla czy­tel­ni­ka nie zna­ją­ce­go twór­czo­ści Karo­la nie oka­że się to wyzwa­niem zbyt dużym?

Myślę, że dla czy­tel­ni­ka nowe­go wyzwa­nie nie będzie zbyt trud­ne do pod­ję­cia, głów­nie przez to, że Karol Mali­szew­ski swo­ją książ­kę wzbo­ga­cił nie tyl­ko o zmia­nę per­spek­ty­wy nar­ra­to­ra, co – jak słusz­nie wska­zu­jesz – jest zabie­giem post­mo­der­ni­stycz­nym, ale też o to, że nar­ra­to­rzy odbie­ra­ją świat „na róż­nych czę­sto­tli­wo­ściach”. Mam tu na myśli poja­wia­ją­ce się w książ­ce ele­men­ty gro­te­ski, kary­ka­tu­ry, nie­kie­dy szy­der­stwa. To dzia­ła­nie na powierzch­ni tek­stu, ale przy­cią­ga­ją­ce. A czy­tel­nik wpra­wio­ny? Na pew­no będzie w sta­nie odna­leźć zło­ty śro­dek mię­dzy rela­cja­mi, i bynaj­mniej nie jest to dla mnie zada­nie bez­ce­lo­we. Jeże­li jeste­śmy przy sko­ja­rze­niach, to przy lek­tu­rze nasu­nął mi się Joy­ce i jego Dubliń­czy­cy. To co powią­za­ło, według mnie, te książ­ki to nie­ustan­na atmos­fe­ra dziw­ne­go zatru­cia rze­czy­wi­sto­ści, z któ­rym nie da się wygrać. Co myślisz o tej wizji świa­ta? O „postę­pu­ją­cej saj­go­ni­za­cji”?

To bar­dzo cie­ka­wa wizja, jeden z naj­moc­niej­szych ele­men­tów książ­ki według mnie. Nie tyl­ko pro­ces postę­pu­ją­cej saj­go­ni­za­cji, ale wszel­kie ele­men­ty, któ­re budu­ją pole seman­tycz­ne tytu­ło­we­go Saj­go­nu, o czym mam nadzie­ję za chwi­lę poroz­ma­wia­my. Ale odpo­wia­da­jąc, co myślę o tej wizji świa­ta – jest dusz­na, zatru­ta i… nie­ste­ty nie­szczel­na. Karol budu­je obraz świa­ta w sta­nie cią­głe­go roz­pa­du, w momen­cie degren­go­la­dy moral­nej, poznaw­czej, a przede wszyst­kim świa­ta, w któ­rym nie­uchron­nej pau­pe­ry­za­cji ule­ga kul­tu­ra i sztu­ka. Zresz­tą, jego kary­ka­tu­ra lokal­nych śro­do­wisk pisar­skich jest zna­ko­mi­ta (choć tak­że zna­na już z innych ksią­żek). Waż­niej­sze pyta­nie brzmi: jak go budu­je. Wska­za­li­śmy już na frag­men­ta­rycz­ność tej wizji i mno­gość gło­sów. To zale­ta książ­ki, któ­ra uka­zu­je roz­pad świa­ta, kres jed­nej nar­ra­cji, momen­ty roz­sa­dza­ją­ce naszą opo­wieść (Karol wie­le razy odno­si się bez­po­śred­nio do pro­ce­su budo­wa­nia opo­wie­ści jako kon­stru­owa­nia na nowo histo­rii). Nie­ste­ty, mam prze­moż­ne wra­że­nie, że to tyl­ko strzęp­ki, ostra­ko­ny, na któ­rych wypi­sa­no te naj­bar­dziej przy­gnę­bia­ją­ce frag­men­ty naszej rze­czy­wi­sto­ści. Z zało­że­nia wizja Karo­la nie może być wizją total­ną, a przez to rów­nież jego dia­gno­za współ­cze­sno­ści trą­ci dla mnie wyryw­ko­wo­ścią. Jest „nie­po­trzeb­nie nega­tyw­na”, bo wła­śnie na pęk­nię­ciach gło­sów (któ­re autor sta­ra się masko­wać) powsta­je pyta­nie: czy to już wszyst­ko? Czy tak wyglą­da to w rze­czy­wi­sto­ści? I ja odpo­wia­dam, jako czy­tel­nik: nie. To nie wszyst­ko, a więc Karol mar­twi, jak­by tyl­ko to zmar­twie­nie i bez­na­dzie­ja ist­nia­ły, a rów­no­cze­śnie sili się na pewien auten­tyzm spo­strze­żeń.

Co do nie­szczel­no­ści, to myślę, że masz rację – nie moż­na tego obra­zu nało­żyć na całe spek­trum ele­men­tów rze­czy­wi­sto­ści. Ale Saj­gon naj­bar­dziej ude­rzył mnie obna­ża­niem „małe­go mia­stecz­ka”. Przy takim uję­ciu, jako czy­tel­nik mówię, że tak wła­śnie się dzie­je w tym zepsu­tym świe­cie. Naszła mnie myśl, że wyryw­ko­wość gło­sów jest jed­nak spo­jo­na oso­bą same­go Karo­la Mali­szew­skie­go – bar­dzo intry­gu­ją­cej posta­ci, któ­ra momen­ta­mi potra­fi zasko­czyć czy­tel­ni­ka epi­fa­nicz­nym spoj­rze­niem na świat. Wte­dy nagle oka­zu­je się, że moż­na myśleć wbrew zepsu­ciu, ale czy nie koń­czy się to wszyst­ko jedy­nie na myśle­niu? Tak to moim zda­niem wyglą­da w rze­czy­wi­sto­ści.

Wła­śnie, czy nie koń­czy się jedy­nie na myśle­niu? Oba­wiam się, że Karol sta­ra się opi­sać róż­ne prze­strze­nie, ale nie ma pomy­słu, jak wyjść z impa­su ich nakła­da­nia. Pamię­taj­my zresz­tą, że więk­szą część nar­ra­cji pro­wa­dzi Teo­dor, a Karol Mali­szew­ski poja­wia się w książ­ce głów­nie jako postać dru­go­pla­no­wa, nie zaś nar­ra­tor. Jego sądy muszą więc zostać jesz­cze sko­men­to­wa­ne, a komen­tarz obna­ża ich ide­alizm. To naj­więk­szy pro­blem, na jaki tra­fi­łem – posta­cie są hero­icz­ne lub gore­je w nich ten współ­cze­sny obna­żo­ny już hero­izm, a więc nie­ste­ty gro­te­sko­wy. Żerom­ski chy­ba ukło­nił się Karo­lo­wi gdzieś ze szkol­nych lek­tur, bo w rysach posta­ci momen­ta­mi mia­łem wra­że­nie, że czy­tam Ludzi bez­dom­nych, a nie powieść XXI wie­ku.

Moż­na dostrzec, że na tle wie­lu posta­ci Karol, owszem, jest ide­ali­stą, ale sta­je się nim dopie­ro przez pry­zmat tych kon­kret­nie dobra­nych jed­no­stek. A owe jed­nost­ki nie zawsze są hero­icz­ne – jed­ne się dosto­so­wu­ją, inne pró­bu­ją wal­czyć (czy­li są hero­icz­ne, ale nie spro­wa­dzał­bym ich aż do Żerom­skie­go), a jesz­cze inne żeru­ją na spo­łecz­no­ści, dosto­so­wu­jąc się do pozio­mu „elit”. Hero­izm nie jest tu czymś natu­ral­nym. Z dru­giej stro­ny, zauważ, miesz­kań­cy Nowej Rudy peł­ni są sprzecz­no­ści – jeden czy­ta poezję, by póź­niej wpa­try­wać się w tele­wi­zor, inny mimo lirycz­nej natu­ry ujaw­nia zwie­rzę­ce instynk­ty. To nie jest pro­sty świat. A na jego tle wid­nie­je Karol – jed­nost­ka co naj­mniej dwu­znacz­na.

Miesz­kań­cy Nowej Rudy pro­ści może i nie są, ale są pro­stac­cy (a to rów­nież rodzaj ste­reo­ty­pu). Zapy­taj­my, kogo repre­zen­tu­ją głów­ne gło­sy tej powie­ści? To prze­cież nauczy­cie­le! Nauczy­cie­le ele­men­tar­ni (potem pobrzmie­wa jesz­cze głos Karo­la – wykła­dow­cy uni­wer­sy­tec­kie­go), a więc ci, któ­rzy nasze dzie­ci będą edu­ko­wać do życia w spo­łe­czeń­stwie. I oka­zu­je się, że ich tak­że dopa­da kry­zys, że łamią się w sobie, a ich życie zaczy­na się kon­cen­tro­wać wokół wza­jem­ne­go oczer­nia­nia, intryg i pro­ble­mów sek­su­al­nych. Mam nadzie­ję, że to tyl­ko kary­ka­tu­ra tej gru­py (któ­rą prze­cież Karol zna lepiej od nas). Bo jeże­li wszyst­ko jest naj­niż­sze, wszyst­ko chce się ulo­ko­wać u pod­ło­ża (zauważ – Karol ani razu nie poru­sza wyż­szej stru­ny, trzy­ma się zie­mi, kana­łów, bie­dy, lokal­nej spo­łecz­no­ści), to kto zdo­ła ten gmach pod­nieść i utrzy­mać? Tam pobrzmie­wa brak jakich­kol­wiek per­spek­tyw wyj­ścia z tej jed­no­znacz­nie nega­tyw­nej spo­łecz­no­ści. „W kla­sie jest trzy­dzie­ści małych zwie­rzą­tek nie­zdar­nie przy­mie­rza­ją­cych maski anioł­ków bądź dia­beł­ków. Cze­ka na nich doro­słe życie, już skła­da­jąc zamó­wie­nia na okre­ślo­ną ilość typów. Oni jesz­cze wie­rzą w wol­ność wybo­ru, w to, że mogą stać się, kim tyl­ko zechcą”, mówi nar­ra­tor w roz­dzia­le V. Mówi o koniecz­no­ści poraż­ki w wal­ce ze świa­tem, o powol­nym pro­ce­sie tłu­mie­nia i zamy­ka­nia dążeń jed­nost­ki przez zewnętrz­ne deter­mi­no­wa­nie. A jed­nak Karol gło­si cały czas potrze­bę „zdo­by­cia Saj­go­nu”… Myślisz, że w tej książ­ce mu się to uda­ło? Czy może sta­wia jedy­nie kolej­ne mury i wzma­ga SZUM?

Jeże­li cho­dzi o zdo­by­cie Saj­go­nu, to nie­ste­ty – książ­ka jed­no­znacz­nie pod­kre­śla, że o dotar­ciu do jego jądra nie może być mowy. To miej­sce jest wiecz­nie nakrę­ca­ne przez ludzi, któ­rzy w nim żyją. To smut­ne, ale Saj­gon two­rzą jed­nost­ki. „Takie miej­sca tkwią w sobie po wie­ki wie­ków, jak­by jakiś waż­ny punkt odnie­sie­nia był na nich odci­śnię­ty”. A nauczy­cie­le – masz rację, kary­ka­tu­ra. Acz­kol­wiek mło­da sta­żyst­ka, któ­ra sobie nie radzi – oba­wiam się, że jest to obraz praw­dzi­wy. Wzma­ga się SZUM, a czy pomo­że on zdo­być Saj­gon? Nie jestem pewien, lecz na pew­no to miej­sce wkro­czy­ło w zupeł­nie nową sfe­rę. Inna kwe­stia, któ­ra mnie poru­szy­ła, to podej­ście do mło­dzie­ży piszą­cej. Jak myślisz, czy tutaj też znaj­du­je­my kary­ka­tu­rę, czy może wier­sze mło­dych na praw­dę nie poru­sza­ją, a powin­ny?

O wier­szach mło­dych – cóż by powie­dzieć o nas, bo mło­dzi jeste­śmy – bądź­my wobec sie­bie kry­tycz­ni. Dzi­siej­sze pisar­stwo mło­dych to kary­ka­tu­ra kary­ka­tu­ry, bo namno­żo­no tyle kon­kur­sów lokal­nych, że wła­ści­wie każ­dy, kto chce, może wyle­gi­ty­mo­wać się lau­rem Zło­te­go Koper­ka. Dosko­na­le spor­tre­to­wał to Pod­sia­dło, otwar­cie mówi o tym Piotr Macie­rzyń­ski. Mło­dzi twór­cy są w więk­szo­ści bez­barw­ni, wycią­ga­ni na siłę, czę­sto kule­je u nich zna­jo­mość współ­cze­snej poezji, a więc rów­nież form dzi­siej­sze­go wier­sza, nie mówiąc już o per­spek­ty­wach na przy­szłość… Karol wie naj­le­piej, jak wyglą­da stan współ­cze­snej liry­ki, bo jako kry­tyk towa­rzy­szą­cy i ani­ma­tor lokal­nych nur­tów poprze­dzał swo­im gło­sem więk­szość istot­nych pro­po­zy­cji ostat­niej deka­dy. Oczy­wi­ście, ten wątek saty­rycz­ny jest w powie­ści dość sil­ny, ale może to rze­czy­wi­stość bywa gro­te­sko­wa w swo­jej dosłow­no­ści: w obra­zie piszą­cych, w por­tre­cie orga­ni­za­to­rów i jury kon­kur­sów – a Karol jedy­nie prze­no­si ten obraz do swo­jej książ­ki? A jeśli może­my powró­cić do samej powie­ści, jak myślisz, czy pastisz i syn­te­za róż­nych sty­lów uda­ły się w Saj­go­nie, bo wyda­je mi się, że mamy tam cały arse­nał pol­skich i zagra­nicz­nych moty­wów?

Owszem, połą­cze­nie wąt­ków, moty­wów i kryp­to­cy­ta­tów zabie­ra spo­rą część Saj­go­nu. I myślę, że Karol wycho­dzi z tej for­my zwy­cię­sko, ale tyl­ko w momen­cie, jeśli przyj­mie się oma­wia­ną przez nas wcze­śniej frag­men­ta­rycz­ność. Ten pastisz kon­wen­cji, moim zda­niem, nie został uło­żo­ny w spo­sób spój­ny, to zna­czy syn­te­za nie do koń­ca jest tutaj moż­li­wa. W mojej opi­nii te kon­wen­cje raczej potę­gu­ją „zwie­lo­krot­nie­nie” nar­ra­cji. Ale pastisz jak dla mnie jest wybor­ny, na tym polu uda­ło się włą­czyć wszyst­kie ele­men­ty w gra­ją­cą całość. Inna spra­wa, że książ­ka ma dość „ciem­ny” nastrój, tak więc i pastisz pozo­sta­je pod tym wpły­wem.

Świe­tlicz­cy­zny tam masa, masa pod­sia­dli­zmow, gdzieś brzmi o’ha­ryzm, nawet Bukow­skie­go zna­la­złem, zwłasz­cza we frag­men­tach alko­ho­lo­wych oraz mar­nej defi­ni­cji nasze­go gatun­ku i świa­ta, powra­ca­ją­cej jak man­tra tezy, że jeste­śmy tyl­ko gów­nem. Ale co wię­cej, wśród tych moty­wów są kla­sycz­ne już odwo­ła­nia do deter­mi­ni­zmu, do opi­su klas niż­szych, do posta­ci wiej­skich nauczy­cie­li (choć­by mono­log wiej­skie­go wuefi­sty), jak­by Mali­szew­ski świa­do­mie łączył pozy­ty­wi­stycz­ny spo­sób myśle­nia z myśle­niem post­mo­der­ni­stów, two­rząc współ­cze­sną powieść zaan­ga­żo­wa­ną i socjo­lo­gicz­nie uwie­ra­ją­cą. Moje spo­strze­że­nie każe mi naj­pierw zapy­tać, czy uwa­żasz, że ta róż­no­rod­ność gło­sów obro­ni­ła się w ich kon­struk­cjach psy­chicz­nych? Naj­bar­dziej widocz­ne było to wła­śnie na koń­cu, gdzie prze­ma­wiał wuefi­sta oraz w roz­dzia­łach kobie­cych. Tam czuć było męski punkt widze­nia, ale nazna­czo­ny per­spek­ty­wą gen­der…

Uda­ło się i nie uda­ło. Wśród mno­go­ści posta­ci odnaj­dy­wa­łem bar­dzo wia­ry­god­ne rysy oso­bo­wo­ści, dzia­ła­nia, akty, któ­re są doko­ny­wa­ne na are­nie „saj­go­nu”. Wspo­mi­na­łem już począt­ku­ją­cą nauczy­ciel­kę, ale mono­log w trak­cie piel­grzym­ki zro­bił na mnie wra­że­nie swo­ją auten­tycz­no­ścią i, powiem to gło­śno, sfor­mu­ło­wa­nia­mi, z któ­ry­mi w jakimś stop­niu się utoż­sa­miam. Oczy­wi­ście, moż­na też odna­leźć posta­cie skon­stru­owa­ne mniej solid­nie. Oso­bi­ście powiem, że frag­ment z wuefi­stą przy­padł mi do gustu. Postać, któ­ra zatra­ci­ła pewien kon­takt z real­no­ścią – tak na to patrzę.

Tak, ta postać była nazna­czo­na taką ryską ode­rwa­nia, któ­ra roz­śmie­sza­ła, ale roz­śmie­sza­ła w pozy­tyw­nym sen­sie. Wzbu­dza­ła litość i zaufa­nie, a poza tym, Karol musiał wpro­wa­dzić myśl filo­zo­ficz­ną w postać pro­ste­go czło­wie­ka – sta­ry arse­nał, o któ­rym pisał daw­no temu Mar­kie­wicz – uży­cie cyta­tu z posta­ci myśli­cie­la, któ­re­go nasz boha­ter uczy się na pamięć. Jeśli jed­nak cho­dzi o kobie­ty – te wyda­wa­ły mi się naj­bar­dziej prze­ko­ny­wa­ją­ce jako posta­ci kon­tro­wer­syj­ne. Tam pobrzmie­wał dys­kurs teo­re­tycz­ny, któ­ry Karol wplótł mię­dzy zda­nia – pro­blem eman­cy­pa­cji kobie­cej oso­bo­wo­ści spod męskie­go spoj­rze­nia, wyzna­cza­ją­ce­go jej miej­sce w spo­łe­czeń­stwie. Eman­cy­po­wa­ły się lokal­ne panie z jury, począt­ku­ją­ce pisar­ki, nauczy­ciel­ki, bar­dzo przej­mu­ją­cy oka­zał się mono­log zakon­ni­cy. Wyda­je mi się, że nawet jeśli ten ele­ment nie zabrzmiał do koń­ca auten­tycz­nie, to jed­nak pró­ba wple­ce­nia tej waż­nej per­spek­ty­wy w powieść zasłu­gu­je na odno­to­wa­nie.

Traf­nie to ują­łeś. Męż­czyź­ni z kolei wyda­ją się tutaj pew­ny­mi „mono­li­ta­mi”. Oni rzą­dzą, mówią co i jak, wokół nich obra­ca się życie Saj­go­nu. W jed­nym z roz­dzia­łów pada nawet zarzut wobec Karo­la i dwóch innych nauczy­cie­li o utrzy­my­wa­nie sil­ne­go trium­wi­ra­tu szkol­ne­go. Kto tak na praw­dę rzą­dzi tym świa­tem? I przede wszyst­kim czy poszcze­gól­ne posta­cie odpo­wia­da­ją na to pyta­nie?

Czy odpo­wia­da­ją? Myślę, że nale­ża­ło­by prze­śle­dzić uważ­nie ich kon­struk­cje, ale wyda­je mi się jed­nak, że te odpo­wie­dzi napraw­dę tam pada­ją i nawet jeśli nie są bez­po­śred­nim gło­sem posta­ci, infor­ma­cja jest w jakiś spo­sób impli­ko­wa­na. Karol two­rzy książ­kę, któ­rą moż­na czy­tać (a przy­naj­mniej ja ją tak pró­bo­wa­łem odczy­tać) poprzez pry­zmat post­ko­lo­nial­no-poli­tycz­ny. Nie okła­muj­my się – to powieść sku­pio­na na pew­nym aspek­cie poli­tycz­nym i pew­nej wizji spo­łecz­nej, powieść wkra­cza­ją­ca na teren zaan­ga­żo­wa­nej pole­mi­ki, kry­ty­ki rze­czy­wi­sto­ści kapi­ta­li­zmu i libe­ra­li­zmu z jej mar­gi­na­li­zu­ją­cym obli­czem. Przy­to­czę choć­by ten frag­ment: „Macie jakieś cele. Odby­wa się ich reali­za­cja. Trzy­ma­cie się zasad. Tym­cza­sem tuż pod waszym nosem roz­kwi­tło coś nie­okre­ślo­ne­go, nie­ja­sne­go. Nazy­wa­cie to Saj­go­nem. Nie chce­cie mieć z tym do czy­nie­nia. Brzy­dzi­cie się. Umy­wa­cie ręce. Ja sam umy­wam”. Pro­ces mar­gi­na­li­za­cji, spy­cha­nia i odpy­cha­nia Inno­ści jest u Karo­la wyraź­nie wypunk­to­wa­ny, nie sądzisz?

Tak, myślę, że to bar­dzo traf­na uwa­ga. Odchy­le­nie w stro­nę lewi­cy zosta­ło moc­no zary­so­wa­ne, jed­nak nie posą­dzał­bym auto­ra o „upo­li­tycz­nie­nie”. Te aspek­ty poja­wia­ją się w każ­dym utwo­rze, w któ­rym trze­ba odzwier­cie­dlić życie naj­niż­szej war­stwy spo­łe­czeń­stwa. Może te sko­ja­rze­nia z poli­ty­ką to po pro­stu ste­reo­ty­po­we kono­ta­cje? Nie chcę jed­no­znacz­nie odpo­wia­dać na to pyta­nie, acz­kol­wiek odno­szę wra­że­nie, że Karol z „dok­try­ner­stwa” zręcz­nie wybrnął. Dru­ga spra­wa, to sto­su­nek do inno­ści, któ­ry zasy­gna­li­zo­wa­łeś. Two­rzy się coś na podo­bień­stwo „dosko­na­łej i wiecz­nej” for­my, w któ­rą każ­dy musi wejść. Pró­ba zła­ma­nia tych wytwo­rzo­nych kon­we­nan­sów wią­że się z wyklu­cze­niem, a więc ode­pchnię­ciem. Z tym że widział­bym w tym komen­tarz nie tyl­ko lokal­ny, ale i nakła­da­ją­cy się na dzi­siej­szą rze­czy­wi­stość (nie jest to oczy­wi­ście spra­wa nowa, Gom­bro­wicz traf­nie stwier­dził, że od for­my uciec się nie da, moż­na jedy­nie mieć świa­do­mość jej ist­nie­nia). Chcia­łem cię jesz­cze przy tej oka­zji zapy­tać, jak odbie­rasz poja­wia­ją­ce się gdzie­nie­gdzie meta­tek­sty odno­szą­ce się do same­go aktu two­rze­nia Saj­go­nu?

A jed­nak bro­nił­bym poli­tycz­no­ści tej lite­ra­tu­ry i wysu­wam to celo­wo, jako pewien cierń na ide­al­nej struk­tu­rze, któ­rą chce­my z niej zro­bić. Karol wtrę­ty socja­li­stycz­ne loku­je u pod­staw, przed­sta­wia je jako lek na zło podzia­łu i nie­rów­no­ści. Nie będę ci teraz przy­ta­czał cyta­tów, bo to bez­ce­lo­we, ale wyda­je mi się, że ten ele­ment pole­mi­ki z powszech­nie uzna­nym za obo­wią­zu­ją­cy mode­lem poli­tycz­no-eko­no­micz­nym (coraz słab­szym dzi­siaj) zawsze był jed­nym z wyznacz­ni­ków twór­czo­ści Mali­szew­skie­go I wła­śnie na Gom­bro­wi­cza cze­ka­łem, a wie­dzia­łem skąd­inąd, że go zapro­po­nu­jesz, bo podob­nie jak autor Trans­atlan­ty­ku Mali­szew­ski kon­se­kwent­nie śle­dzi punk­ty prze­cię­cia się for­my i tre­ści. Tro­pi pro­ces kry­sta­li­za­cji rze­czy­wi­sto­ści w sche­ma­ty i sta­ra się je roz­bi­jać, uka­zu­jąc nam mar­twe rytu­ały przej­ścia, któ­rym pod­le­ga­ją ludzie w spo­łecz­no­ści, oraz desa­kra­li­zu­jąc samą lite­ra­tu­rę. Punk­ty, gdzie sztu­ka zbie­ga się z życiem, a więc czer­pie z jego „gów­nia­ne­go” zaple­cza, punk­ty o pisa­niu i meta­re­la­cje z same­go pisa­nia – to się wszyst­ko tutaj uzu­peł­nia i z tych frag­men­tów zno­wu może­my (ale nie musi­my) ule­pić nasz wła­sny komen­tarz. Czy to się bro­ni? Nie wiem. Cały ten meta­ar­se­nał był dla mnie nie­co gro­te­sko­wy, w prze­ci­wień­stwie do znacz­nie lep­szych socjo­lo­gicz­nie ana­liz powsta­wa­nia „saj­go­nu”. Jak rozu­miesz ten tytuł, któ­ry Karol co kil­ka roz­dzia­łów prze­no­si na inna płasz­czy­znę?

„Saj­gon” to zręcz­nie ufor­mo­wa­na meta­fo­ra. Pro­blem poja­wia się w momen­cie, gdy trze­ba ową meta­fo­rę przy­po­rząd­ko­wać do kon­kret­ne­go miej­sca – dzie­ło? świat „rze­czy­wi­sty”? A może jed­no i dru­gie po czę­ści? Ja sta­ra­łem się wpleść „saj­gon” w ogól­ną struk­tu­rę tek­stu (wycho­dzi moje myśle­nie struk­tu­ra­li­stycz­ne, któ­re każe mi tytuł trak­to­wać jak skła­do­wą wiel­kiej zło­żo­no­ści dzie­ła). Saj­gon to miej­sce, któ­re zaczy­na roz­ta­czać swo­ją atmos­fe­rę na całą Nową Rudę, ale meta­fo­rycz­nie to ogól­ny stan świa­do­mo­ści, z któ­re­go moż­na cza­sem się wydo­stać. Taką mam przy­naj­mniej nadzie­ję.

Nadzie­ja nadzie­ją, ale autor wcze­śniej umiesz­cza „saj­gon” na tak wie­lu płasz­czy­znach, że śle­dze­nie tego pro­ce­su wyda­ło mi się w pew­nej chwi­li nawet inte­re­su­ją­ce. Kolej­ne posta­cie wyno­szą go jako: tytuł książ­ki, struk­tu­rę książ­ki (z jej cha­otycz­no­ścią), Nową Rudę (jako mia­sto), dziel­ni­ce bie­do­ty, ele­men­ty spy­cha­ne poza pole widze­nia (wyklu­cza­nie), szko­łę, w któ­rej uczą nasi boha­te­ro­wie, pro­ces myślo­wy, pono­wo­cze­sną kon­dy­cję czło­wie­ka, szum komu­ni­ka­cyj­ny i tak dalej – Mali­szew­ski rzu­ca meta­fo­rę (to jasne), któ­rą potem, co wyda­je mi się naj­cie­kaw­sze, oso­bi­ście roz­pi­su­je na wie­le nie­ko­niecz­nie wyklu­cza­ją­cych się zna­czeń. Osta­tecz­nie, pro­po­nu­jąc tezę o współ­pra­cy ludzi i nowym koście­le, pisze prze­cież: „W tej miło­ści giną nasze ludz­kie podzia­ły i wymy­sły, w oczach Boga żaden Saj­gon nie ist­nie­je albo wszyst­ko jest Saj­go­nem”. I to chy­ba ostat­ni z wąt­ków, któ­re poru­szę, żeby nie roz­cią­gać w nie­skoń­czo­ność. Pyta­nie na koniec ode mnie, czy zna­la­złeś to pięk­ne, choć ana­chro­nicz­ne cre­do, o któ­rym nie­daw­no wspo­mi­na­łem, wple­cio­ne przez Karo­la w powieść?

Cie­ka­wie to Karol napi­sał, ponie­waż ten cytat dobit­nie poka­zu­je, że tak na praw­dę cięż­ko być nor­mal­nym w świe­cie, gdzie bra­ku­je nie­nor­mal­no­ści. Jed­nost­ka może okre­ślać sie­bie jedy­nie przez pry­zmat dru­giej jed­nost­ki. Tak to cre­do odbie­ram. „Saj­go­ny” są, były i będą, dobrze, że temu uda­ło się wkro­czyć na łamy książ­ki. Jak Bóg na to wszyst­ko patrzy? To pyta­nie trze­ba zadać komuś zupeł­nie inne­mu. Dzię­ki za roz­mo­wę.

Dzię­ki rów­nież, i do następ­nej, mam nadzie­ję.

O autorach i autorkach

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Mateusz Kotwica

Absolwent Filologii Polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Publikował poezję na łamach m.in. "Wakatu" i "Rity Baum". Pisze również szkice krytycznoliterackie. Interesuje się poezją współczesną oraz twórczością Jamesa Joyce'a.

Powiązania