wywiady / o pisaniu

Przepoczwarzanie, czyli wszystkie kagańce w kąt

Antonina Tosiek

Marcin Podlaski

Antonina M. Tosiek rozmawia z Marcinem Podlaskim, laureatem 13. edycji „Połowu”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Anto­ni­na M. Tosiek: Zacznij­my od pyta­nia, któ­re doce­lo­wo ma spro­wo­ko­wać Cię do opo­wie­dze­nia paru słów wstę­pu o sobie. Jakim nie­za­spo­ko­jo­nym sady­stą trze­ba być, żeby stwier­dzić, że dosko­na­łym pla­nem na karie­rę zawo­do­wą jest naucza­nie naj­więk­sze­go kosz­ma­ru i hor­ro­ru wszyst­kich stu­den­tów polo­ni­sty­ki – języ­ka sta­ro-cer­kiew­no-sło­wiań­skie­go? No, tłu­macz się!

 Mar­cin Pod­la­ski: Z SCSu wyskil­lo­wa­łem się wła­śnie dla­te­go, że to był kosz­mar. Kil­ka dni przed począt­kiem roku aka­de­mic­kie­go 2013/2014 donie­sio­no mi, że taki przed­miot ist­nie­je i że to sie­kie­ra. Ponie­waż do tam­tej pory byłem strasz­nym ole­wa­cju­szem nauki, a w liceum prak­tycz­nie się nie uczy­łem (dodam, że na stu­dia wyko­pa­li mnie rodzi­ce, bo wca­le nie chcia­łem iść), posta­no­wi­łem coś zro­bić, żeby mnie z tych stu­diów po mie­sią­cu nie wywa­li­li. Wypo­ży­czy­łem więc skrypt do SCSu – i zba­ra­nia­łem. Nie rozu­mia­łem abso­lut­nie nic. Godzi­na­mi śli­zga­łem się wzro­kiem po tych samych stro­nach. Ale jed­no­cze­śnie naro­dzi­ła się pew­na fascy­na­cja. Upar­cie pró­bo­wa­łem pojąć tę enig­mę i w koń­cu zaczą­łem coś łapać. Dość szyb­ko sta­łem się ziom­kiem od SCSu, naj­pierw jako naj­lep­szy stu­dent z tego przed­mio­tu na roku (jesz­cze w pierw­szym seme­strze poma­ga­łem kole­żan­kom i kole­gom), potem jako kore­pe­ty­tor. Moja dzia­łal­ność nauko­wa, od licen­cja­tu po magi­stra, rów­nież opie­ra­ła się w jakimś stop­niu na SCSie jako naj­star­szym lite­rac­kim języ­ku Sło­wian – zaj­mo­wa­łem się bowiem naj­pierw imie­sło­wa­mi sło­wiań­ski­mi, a póź­niej seman­tycz­ny­mi funk­cja­mi dati­wu w języ­kach pół­noc­no­sło­wiań­skich. Skoń­czy­ło się na tym, że teraz, na I roku dok­to­ra­tu, mam przy­jem­ność pro­wa­dzić zaję­cia z SCSu i jaram się tym jak kościo­ły w Nor­we­gii. Ale dość o SCSie, bo widzę, że przy­sy­piasz. Pro­szę następ­ne pyta­nie.

Do wier­szy zatem! Zestaw, któ­ry prze­sła­łeś bez­po­śred­nio przed naszą roz­mo­wą, to już trze­cia wer­sja Trzy­stu cytryn do trze­ciej potę­gi tygry­sa, jaką dane mi było prze­czy­tać. Wier­sze, któ­re pozna­łam w Sien­nej, skła­da­ły się na zupeł­nie inny zbiór. Mam wra­że­nie, jak­by Two­je tek­sty były nie­ustan­nie w dro­dze, w pro­ce­sie prze­po­czwa­rza­nia. Dążysz do jakiejś for­my dosko­na­łej czy po pro­stu czę­sto ule­gasz nowym inspi­ra­cjom?

Zde­cy­do­wa­nie to pierw­sze. Mam manię na punk­cie per­fek­cyj­no­ści tego, co robię, i nie cho­dzi tu tyl­ko o poezję, choć w poezji uwi­dacz­nia się to naj­bar­dziej. Nie potra­fię za prze­pro­sze­niem wysrać wier­sza i spu­ścić go w publicz­nej toa­le­cie sztu­ki; muszę cyze­lo­wać, popra­wiać, wyrzu­cać, zastę­po­wać. Nie mam opo­rów przed wywa­le­niem z zesta­wu napraw­dę dobrych, nawet nagra­dza­nych utwo­rów, jeśli kłó­cą mi się z kon­cep­cją tomu. Masz zatem abso­lut­ną rację, moje tek­sty cią­gle doj­rze­wa­ją, są ‒ jak to ład­nie uję­łaś ‒ w pro­ce­sie prze­po­czwa­rza­nia.

Mot­to, któ­re patro­nu­je zbio­ro­wi – „Wypo­wiedź schi­zo­fre­ni­ka’’, to strzał bar­dzo pre­cy­zyj­nie okre­śla­ją­cy spe­cy­fi­kę wier­szy i pozy­cję, któ­rą pro­po­nu­jesz czy­tel­ni­ko­wi, by wobec nich przy­jął. Pew­nie wyj­dę na total­ną igno­rant­kę w dzie­dzi­nie ‘obse­sje i zabu­rze­nia’, ale nie odna­la­złam jego źró­dła – przy­szedł­byś z pomo­cą?

Oczy­wi­ście. Przy­znam, że nie chcę zdra­dzać jego pocho­dze­nia pod cyta­tem dla­te­go, że źró­dło jest bole­śnie banal­ne, jeśli zna się dzie­je fascy­na­cji poetów schi­zo­fre­nią, o czym pisał Karol Mali­szew­ski w świet­nej książ­ce Po debiu­cie: dzien­nik kry­ty­ka. Tym źró­dłem jest oczy­wi­ście Schi­zo­fre­nia Anto­nie­go Kępiń­skie­go. Co mnie jed­nak łączy z Kępiń­skim, to – obok tytu­łu trzy­sta cytryn do trze­ciej potę­gi tygry­sa, rów­nież pocho­dzą­ce­go z wypo­wie­dzi schi­zo­fre­ni­ka zawar­tej w tej książ­ce – wyłącz­nie ten cytat, któ­ry prze­czy­ta­łem kil­ka lat temu, a któ­ry zro­bił na mnie tak potęż­ne wra­że­nie, że przy­rze­kłem sobie umie­ścić go w moim tomie. W docie­ka­niach na temat języ­ka i mowy osób cho­rych na schi­zo­fre­nię opie­ram się na wie­lu źró­dłach, ale zupeł­nie nie na Schi­zo­fre­nii Kępiń­skie­go, ponie­waż nie zna­la­złem w niej inspi­ra­cji stric­te poetyc­kich, a jedy­nie bodziec do zgłę­bia­nia tej cho­ro­by.

Kon­ty­nu­ując mania­kal­no-obse­syj­ny wątek Trzy­stu cytryn…, kre­owa­ni boha­te­ro­wie ule­ga­ją naj­roz­ma­it­szym para­no­jom i obse­sjom. Posze­rzasz dla nich per­spek­ty­wę wier­sza, mno­żysz tro­py i ście­żyn­ki, w któ­rych łatwo się zagu­bić. Co wers poda­jesz czy­tel­ni­ko­wi inne wytycz­ne. Czy to wła­śnie taka Two­ja obse­sja w pisa­niu? Uży­łeś kie­dyś tego sło­wa, cha­rak­te­ry­zu­jąc swo­je wier­sze, więc nie wymi­gasz się od odpo­wie­dzi.

Tutaj wkra­cza­my na grzą­ski grunt, a odpo­wiedź będzie nie­ste­ty dłu­ga. Nie chciał­bym się ośmie­szyć kul­ty­wo­wa­niem mitu poezji natchnio­nej, jed­nak trud­no mi w odpo­wie­dzi na Two­je pyta­nie nie wspo­mnieć o tym, jak wyglą­da mój pro­ces twór­czy. Poznaw­szy dogłęb­nie, nie w teo­rii, ale przede wszyst­kim w prak­ty­ce, myśl i mowę schi­zo­fre­nicz­ną, zauwa­ży­łem u sie­bie po pew­nym cza­sie, że jeśli włą­czę w moim mózgu przy­cisk on, potra­fię myśleć i mówić w podob­ny spo­sób. Sia­da­jąc do pisa­nia tek­stu prze­zna­czo­ne­go do cytryn, odpa­lam ten włącz­nik i sta­ję się zupeł­nie ina­czej per­cy­pu­ją­cym świat czło­wie­kiem. Sta­ję się świa­do­mym schi­zo­fre­ni­kiem, odbie­ram rze­czy­wi­stość tak, jak oso­ba cho­ra i wypo­wia­dam się schi­zo­fa­tycz­nie jako pod­miot dotknię­ty psy­cho­zą. Two­rze­nie wier­szy do cytryn róż­ni się dia­me­tral­nie od całe­go moje­go wcze­śniej­sze­go pisa­nia. To jest czy­ste sza­leń­stwo, nie­prze­my­śla­ne i nie­wy­cy­ze­lo­wa­ne, dopó­ki nie ochło­nę i nie spoj­rzę na tekst schło­dzo­nym okiem. Co do mno­że­nia tro­pów, ście­żek i ogól­ne­go roz­piź­dzie­lu, odpo­wiem dany­mi – według ana­liz skła­dnio­wych wypo­wie­dzi schi­zo­fa­tycz­ne cha­rak­te­ry­zu­ją się zabu­rzo­ną łącz­li­wo­ścią skła­dnio­wo-zda­nio­wą wyra­zów wewnątrz zda­nia; zda­rza się, że kono­ta­cja line­ar­na jest podyk­to­wa­na wyłącz­nie podo­bień­stwem brzmie­nia. Nie­któ­rzy sądzą, że za brak spój­no­ści, zmia­ny modu­la­cyj­ne czy zmia­ny tema­tu w wypo­wie­dziach schi­zo­fre­ni­ków para­no­idal­nych odpo­wia­da poja­wie­nie się dodat­ko­wych „inter­lo­ku­to­rów” w posta­ci oma­mów słu­cho­wych. Wypo­wiedź z jed­nej stro­ny kie­ro­wa­na jest „na zewnątrz”, z dru­giej – „do wewnątrz”. Mam nadzie­ję, że to wyja­śnia w przy­naj­mniej pew­nym stop­niu dez­in­te­gra­cyj­ną natu­rę moich wier­szy.

No dobra, to, że jesteś języ­ko­znaw­czo-dia­chro­nicz­nym zwy­rod­nial­cem już usta­li­li­śmy. Nie unik­nie­my więc pyta­nia o język-two­rzy­wo. W „echo­la­liach” pozwa­lasz sobie na naj­bar­dziej bez­par­do­no­we gnie­ce­nie języ­ka; roz­człon­ko­wu­jesz, zszy­wasz, obśmie­wasz. To Two­ja stra­te­gia na odna­le­zie­nie swo­jej języ­ko­wej spe­cy­fi­ki? Szu­kasz w wier­szach tych „dwu­na­stu języcz­ni­ków”?

Traf­na uwa­ga z tym obśmie­wa­niem, choć nie do koń­ca. Z jed­nej stro­ny rze­czy­wi­ście iry­tu­je mnie naiw­ne ety­mo­lo­gi­zo­wa­nie, i to wca­le nie ludo­we, ale nauko­we, gdzie nie­kie­dy usil­ne ana­li­zy doty­ka­ją leve­lu absur­du i wte­dy chce mi się śmiać w głos. Z dru­giej stro­ny, ponie­waż język sta­no­wi narzę­dzie inter­pre­ta­cji świa­ta, a raczej: język kreu­je naszą inter­pre­ta­cję świa­ta, zabu­rzo­ny pod­miot echo­la­lii nie jest w sta­nie odróż­nić praw­dy od fik­cji, opie­ra się na naj­prost­szych sko­ja­rze­niach, któ­re pro­wa­dzą go do nie­zwy­kłych wnio­sków. Co waż­ne, stan eufo­rii towa­rzy­szą­cy tym nie­sa­mo­wi­tym odkry­ciom, wywo­łu­je poczu­cie wiel­kiej misji, a w kon­se­kwen­cji – bycie obiek­tem roz­gry­wek potęż­nych gra­czy „na górze”.

Wie­le w tym zesta­wie bru­tal­no­ści, wykrzy­wień i okru­cień­stwa, przy­naj­mniej w war­stwie wierzch­niej wier­szy. Oble­piasz je gru­bą war­stwą bru­du. Żeby do nich wejść, trze­ba ją pona­ci­nać. A co pod krwa­wym cię­ciem? Co chciał­byś, żeby zosta­ło tam zna­le­zio­ne, prze­czy­ta­ne?

Wolę, żeby czy­tel­nik sam docho­dził do sed­na, jed­nak nie zaszko­dzi, jeśli co nie­co ujaw­nię: mój tom to histo­ria dubel­to­wa – histo­ria zara­zem cho­ro­by i języ­ka. Moż­na tę książ­kę czy­tać dwo­ja­ko. Po pierw­sze swój głos odda­łem oso­bie cho­rej na schi­zo­fre­nię. Tom pla­nu­ję jako podróż przez cho­ro­bę, dla­te­go jej natę­że­nie będzie się zmie­niać, co k soża­le­ni­ju nie jest dosta­tecz­nie widocz­ne w zesta­wie, któ­ry wybra­łem do anto­lo­gii. Z dru­giej stro­ny, mój tom będzie podró­żą przez język. Chcę poka­zać, że dziś, w dobie degra­da­cji zna­czeń słów i aktów mowy, każ­dy z nas może stać się schi­zo­fre­ni­kiem, nie­mo­gą­cym sobie pora­dzić z języ­ko­wą próż­nią, z nie­zdol­no­ścią do inter­pre­to­wa­nia świa­ta za pomo­cą języ­ka, któ­ry utra­cił przy­pi­sy­wa­ną mu nie­gdyś moc wyja­śnia­ją­cą.

Roz­ci­nam – wcho­dzę. Tak­że w for­mal­ne zawi­ło­ści i wie­lo­stop­nio­we struk­tu­ry, któ­re two­rzysz. Bar­dzo wie­le uwa­gi poświę­casz roz­wią­za­niom edy­tor­skim swo­ich tek­stów. Co przy­cho­dzi do cze­go? Treść do for­my czy odwrot­nie?

Bar­dzo dbam o dźwięk. Muzy­ce sło­wa dyk­tu­ję for­mę. Pisząc wier­sze, sły­szę je i muszę tak roz­wią­zać rzecz gra­ficz­nie, by pal­ce czy­tel­ni­ka same wie­dzia­ły, jak grać na kla­wi­szach. Nato­miast jeśli cho­dzi o pozio­me kre­ski w funk­cji pauz, prze­ją­łem je z zapi­sów wywia­dów psy­chia­trycz­nych ze schi­zo­fre­ni­ka­mi.

Czy­ta­jąc Trzy­sta cytryn… nasu­wa­ją mi się sko­ja­rze­nia zwią­za­ne z tra­dy­cją lite­rac­ką pol­skich futu­ry­stów, w szcze­gól­no­ści tych kra­kow­skich, ale rów­nież śmia­ły romans z Bre­to­now­skim sur­re­ali­zmem. Tak­że ze wzglę­du na sil­ną w Two­ich wier­szach poety­kę… skan­da­lu? Obra­zo­bur­stwa? To duże sło­wa, ale myślę, że to wła­śnie wokół nich krą­żysz. Tra­fi­łam?

Bunt, brud, wul­gar­ność, pro­wo­ka­cyj­ność leżą w mojej natu­rze. Odkąd zaczą­łem na poważ­nie ist­nieć w śro­do­wi­sku nauko­wym, muszę z tym uwa­żać (z róż­nym skut­kiem), ale w poezji szu­kam ujścia dla tych moich obse­sji. Mia­łem w życiu roż­ne eta­py twór­czo­ści, był czas, kie­dy pisa­łem ład­ne, trzy­na­sto­zgło­sko­we sone­ty. Ale zawsze ocie­ra­łem się o tema­ty nie­współ­mier­ne do takich miar. Z cza­sem oka­za­ło się, że naj­le­piej nie nakła­dać na sie­bie kagań­ca jakich­kol­wiek kon­we­nan­sów for­mal­nych i pozwo­lić, żeby treść sama wymu­si­ła for­mę. Jedy­nym dyk­ta­tem dla mnie jest, jak już powie­dzia­łem wcze­śniej, muzy­ka.

W „ter­ro­rze” piszesz: „moje obra­zy nie skła­dają się z pikseli/ zamiast nich gru­zy mia­sta i tru­py”. Nie chcę Cię wcią­gać w tani auto­pro­fe­tyzm, ale myślisz, że ten tur­pi­stycz­ny pej­zaż, to jakiś etap Two­je­go patrze­nia i prze­pi­sy­wa­nia zoba­czo­ne­go, czy może już wypra­co­wa­ny, wła­sny język? Tro­chę Cię oczy­wi­ście pod­pusz­czam, bo chcia­ła­bym się dowie­dzieć, co masz w pisar­skich pla­nach.

Z „ter­ro­rem” jest tak, że wpro­wa­dziw­szy się w stan, o któ­rym już mówi­łem przy innym pyta­niu, rze­czy­wi­ście poczu­łem się jak pro­rok, zbaw­ca, odku­pi­ciel etc. Ale rzecz jasna nie wie­rzę, że poeta może być wenc­lem, prze­pra­szam: wiesz­czem naro­du, roman­tycz­nym pro­fe­tą i prze­wod­ni­kiem ludu. Zresz­tą zamiast pod­jąć miecz, któ­ry niby to zesła­ła mi opatrz­ność, poprze­sta­łem na napi­sa­niu wier­sza, co jest naj­lep­szym przy­kła­dem bez­rad­no­ści mło­de­go poety wobec nad­cią­ga­ją­cej (?) apo­ka­lip­sy.

Podo­ba mi się nie­po­kój i kon­ster­na­cja, któ­re zapew­ne zasie­jesz dooko­ła sie­bie po tej roz­mo­wie. Cały Ty! Dzię­ki, Mar­ci­nie.

Ja rów­nież dzię­ku­ję. Kon­wer­sa­cja z tak dobrą Roz­mów­czy­nią to dla mnie przy­jem­ność!

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry

 

belka_1

O autorach i autorkach

Antonina Tosiek

Poetka, krytyczka literacka i teatralna, animatorka wydarzeń teatralnych oraz badaczka XX-wiecznej diarystyki ludowej. Doktorantka w Szkole Doktorskiej Nauk o Języku i Literaturze UAM. Autorka debiutanckiej książki poetyckiej storytelling, nominowanej do Nagrody Poetyckiej Silesius.

Marcin Podlaski

ur. 2 stycznia 1993 r. Poeta, prozaik. Wyróżniony w IX edycji turnieju Poetycki Lombard (2015) oraz w konkursie O Laur Opina (2017), zdobywca II miejsca w Magii Ogrodów (2016). Dotąd publikował w czasopismach „Inter-” oraz „KONTENT”. Doktorant językoznawstwa strukturalnego na UMK w Toruniu. Mieszka w Aleksandrowie Kujawskim.

Powiązania