Magda Szczubret: Krzysztofie, swój zestaw wierszy wyłowiony przez Romana Honeta nazwałeś Modlitewne młynki. Skąd taki pomysł? Czy nie przypadkiem tytuł ten nawiązuje do tradycji buddyjskiej?
Krzysztof Dąbrowski: Modlitewne młynki są oczywiście wzięte z tradycji buddyjskiej, mimo iż buddystą nie jestem. Przede wszystkim jest to tytuł jednego z wierszy (nie pamiętam, czy umieściłem go w zestawie, mam nadzieję że tak). I mam nadzieję, że ten wiersz nieco wyjaśnia. W każdym razie chodzi o „duchową drogę”, którą wydaje mi się pokonuje każdy człowiek. Traktuję poezję jako formę dociekania (Kundera nazwał to „poszukiwaniem prawdy przez piękno”). Kiedy zaczynałem pisać, wydawało mi się, że można za pomocą literatury szukać sensu. Teraz trochę „spuściłem” z tonu, ale w dalszym ciągu idea „duchowej drogi” oddaje moje podejście do literatury. Poza tym skojarzenia, jakie niosą ze sobą „modlitewne młynki” – ekstatyczność, wymiar nazwijmy to filozoficzny itp. – wydaje mi się, nakreślają, to co dla mnie w literaturze istotne.
Zatem „duchowa droga”, poszukiwanie, sens. I to wszystko szlakiem kultur, zwyczajów, języków. Raz znajdujemy się „przy stoliku kawiarni na wysokim Cankarjevo nabrzeżu”, kiedy indziej „Widać San biały od słońca”, „Żółte tynki Széchenyi utca”, „Ulice Ujlipotvaros, kiedy jest ciemno i jest po deszczu”, a „Nad górami Velebit piętrzą się chmury”. Droga jest różnorodna i wielokulturowa. Co nam umożliwiają (ułatwiają? utrudniają?) tak odmienne punkty widzenia? Czy prowadzi to do „doznania więcej niż jednego życia”, o którym czytamy w wierszu „Cankarjevo nabrežje”?
Właśnie „Cankarjevo nabrežje” wydaje mi się tłumaczyć skąd w moich wierszach ta „droga różnorodna”. Pragnienie doznania „więcej” jest u mnie mało uświadomione, nie wiem skąd się bierze. Pamiętam, że kiedy dosyć dawno temu szwendałem się po Wrocławiu, nachodziły mnie myśli, jak mogło by wyglądać moje życie w innej wersji, w innymi miejscu. Poza tym w nowym miejscu wszystko jest ostre, wyraźne. Można mocniej doznawać życia. To jest podstawowa przyczyna „ruszenia w drogę”. Nie mam złudzeń, że uda mi się wejść w inną kulturę, zrozumieć inny punkt widzenia. Chyba w tym wszystkim chodzi bardziej o egoistyczne przeżycie siebie w „innych dekoracjach”. A czy taka droga dokądś prowadzi? W jednym wierszu napisałem (jeśli mogę się też zacytować), że „Zazwyczaj to uczucie każe siebie szukać”, „A teraz to wrażenie jest. I zastanawiam się, czy ono może dokądkolwiek zaprowadzić”.
W Twoich utworach w wielu miejscach pojawia się motyw przeszłości. „Przychodzą obrazy z tego lata”, „Dzielnice przedmieścia w pełnym maju. / Widzę przez szkło pamięci”, „Nagrobny kamień od trzystu lat prosi w twoim języku”, „moja pamięć zmienia teraz wszystko i przedstawia zamiast rzeczy / Połyskliwą pocztówkę”. Czy możemy odczytywać to w ten sposób, że życie bardziej się „wyżywa”, gdy umiejscowimy je w kontekście czasu minionego i spoglądamy na nie przez pryzmat przeszłości?
Byłbym wdzięczny, gdybym mógł jeszcze na krótko nawiązać do tego „doznawania życia” z Twojego poprzedniego pytania. Przypomniało mi się właśnie. Jakiś czas temu trafiłem na chwilkę do „mordowni” na węgiersko-słowackim pograniczu. Siedzieli tam mężczyźni, pili słowackie piwo i rozmawiali swoim pięknym węgierskim. Siedziałbym tam, słuchał ich (nie rozumiejąc oczywiście), wypił bardzo dużo tego Šariša i był szczęśliwy, że „dotknąłem ciepłej, szorstkiej skóry życia”. Chyba tak można by opisać to moje „doznawanie”. A co do pytania o motyw przeszłości i pamięci. Rzeczywiście wygląda na to, że obraz wywołany z pamięci może być mocniejszy niż rzeczywistość. Nie wiem, na czym to polega. Być może nasza pamięć dokonuje takiej twórczej modyfikacji. Ale pytanie, czy jest to prawdziwe życie i rzeczywistość. W wierszu, który zacytowałaś, piszę że pamięć nie przedstawia prawdy, tego co było, bo patrzymy przez „szkło pamięci” i widzimy „w refleksach, na prześwietlonej fotografii”. Wydaje mi się, że piszę właśnie trochę o relacji rzeczywistość, nasza świadomość/pamięć, a literatura (bo literatura w trakcie tworzenia jest przecież wywoływaniem rzeczy z pamięci). Ale mam tu wyłącznie pytania. Nie wiem. W jednym wierszu mam taki fragment: „Chciałem napisać o tym, że zrozumiałem / Że literatura niestety jest kreacją. Teraz jednak nie wydaje mi się to istotne”.
Literatura jest zatem zapisem przeszłości, ale i jej ciągłą transpozycją w teraźniejszość. W jakimś też sensie – uaktualnieniem, nadpisaniem. Jeżeliby ująć status pisania/twórczości w ten sposób, to w pewnym momencie musimy sobie zadać pytanie: do jakiego momentu możemy nawiązywać do przeszłości i wciąż ją interpretować, włączać w dyskurs? Jak długo i w jaki sposób można pisać na uniwersalne tematy (jakimi bez wątpienia są: cel, sens, pamięć, droga), szukać dla nich poetyk i środków, tak, by nie sięgnąć granicy banału?
Zanim zaczniemy wgłębiać się w ten temat powiem może coś o swoim „aparacie intelektualno-poznawczym”. Jedyną książką, która przebyła długość mojego pokoju drogą powietrzną, była Filozofia literatury Romana Ingardena. „Pieprznąłem” nią w kąt bynajmniej nie z winy szanownego filozofa. Może w odpowiedzi na Twoje poprzednie pytanie zabrnąłem w rejony, w które nie powinienem się zapuszczać. Jak powiedziałem poprzednio, literatura jest dla mnie „poszukiwaniem prawdy przez piękno” (nie jestem mocny w tworzeniu definicji i Kundera wyraził to za mnie). Mówiłem również, że jest we mnie coś, co jest mało uświadomione. Właśnie to mało uświadomione może nadać kierunek. Intelektu możemy użyć, aby sprawdzić, w jakie rejony „nieuświadomione” nas zabrało. Chyba tyle mam do powiedzenie w tym temacie.
Poza tym każdy z nas prezentuje swój unikalny, indywidualny punkt widzenia, już choćby on sam może być świetnym punktem wyjścia/odejścia od pozornie banalnych tematów. Krzyśku, wspomniałeś o Milanie Kunderze – zapytam więc o twórców/poetów Ci bliskich. Jest ktoś na kim się wzorujesz, ktoś, kogo szczególnie cenisz?
Moje ulubione pytanie (rozmowa o sobie, jaka jest wiadomo). Wydawało mi się zawsze, że mało w literaturze mi się podoba. Ale trochę tych swoich ulubionych pisarzy mam. Może powiem jeszcze, że nie ma poety, albo pisarza, którego twórczość akceptowałbym w całości. Ale są tacy, których uwielbiam. Numerem jeden jest Czesław Miłosz. Przede wszystkim jego wiersze z lat 50-tych i 60-tych (jeszcze trochę z Gdzie słońce wschodzi… i z lat 80-tych). Takie rzeczy jak „Na trąbach i na cytrze” rozwalają mnie zupełnie. Poza tym strasznie lubię Zbigniewa Herberta w szkicach, ale że mam słabość do literatury niedoskonałej, to najbardziej lubię takie rzeczy jak „Diariusz Grecki”. W diariuszu jest tyle poezji, że można tylko pozazdrościć takiego pisania. Jest tam taki fragment zaczynający się „Nazwałem ją ulicą mięsa i owoców…” – kawałek prozy, który jest dla mnie najświetniejszą poezją. Z literatury niedoskonałej wielkie wrażenie zrobił na mnie Henry Miller ze Zwrotnikiem Raka i Różoukrzyżowaniem oraz Jean Genet z Dziennikiem złodzieja (podobno rzeczywiście siedział w wiezieniu w moim miłym mieście). Teraz, sądzę raczej, słabo byłoby u mnie z powrotem do tych autorów, ale wrażenie zrobili wielkie. Bardzo lubię Bohumila Hrabala (wspominałem Kunderę, ale jego wolę jako „dostarczyciela definicji”), przede wszystkim Czułego Barbarzyńcę i Wesela w domu (wróciłem ostatnio do Hrabala i tylko poprawiła się o nim moja opinia). To chyba ci najważniejsi. Lubię także Tadeusza Różewicza, takiego jak w Et in Arcadia ego. Było jeszcze trochę pisarzy, którzy mieli na mnie wpływ, ale nie wiem, jak zareagowałbym, gdybym ponownie zajrzał do ich książek. Powiem tylko, że poezja zaczęła na mnie wpływać od prozy Rimbauda i że przeczytałem prawie wszystko, co napisał Witkacy (ale to było dawno temu). Ok. Wymieniłem prawie wyłącznie „nieboszczyków”, więc jest w porządku. Dodam tylko, że przeczytani autorzy mają na nas wpływ silniejszy, niż byśmy czasem chcieli.
A co jest dla Ciebie impulsem, bodźcem do pisania?
No trudne pytanie i odpowiedź nie może być prosta, bo musi być osobista. Przede wszystkim jest pewien przymus pisania, jak mi się zdaje. Pisarze mówią, że wiersze się w nich „rodzą”, „dojrzewają”. Musi być więc jakiś moment końcowy, w którym te emocje znajdują „ujście”, dajmy na to w wierszu. Druga rzecz, zwyczajnie lubię „nazywać” (nie wiem, czy nie wstyd o tym mówić, ale daje to przyjemność, nazwijmy to, „wyższego rzędu”). Bardzo lubię zmagania z kartką. Podoba mi się, że czasem trzeba sporo napisać, żeby dotrzeć do tego, co przeczuwało się, że chce się powiedzieć, że akt pisania prawie zawsze jest „inny”. No i ostatnia, chyba najbardziej oczywista rzecz – bez pisania mniej wiem o swoim życiu. Może nie powinienem się do tego przyznawać, ale mam takie stany umysłu, że lubię przeczytać, to co napisałem. Więc to też jest jakiś powód.
W Połowie 2010 Roman Honet i Karol Maliszewski wybrali przed Tobą siedem innych osób. Kto Twoim zdaniem z tej grupy szczególnie się wyróżnia i czyj zestaw wierszy z „wyłowionych” autorów powinien w pierwszej kolejności otrzymać propozycję wydania książki?
Zanim odpowiem na to pytanie, chciałbym może coś jeszcze dodać. Kiedy mówiłem, o tym co jest dla mnie w literaturze istotne, uderzyłem w taki wysoki ton, że szukanie sensu itp. A jest jeszcze coś, o czym mówiłem przy okazji „doznawania mordowni”. Znowu pożyczę od Herberta. „Zaczyna się najprzyjemniejsza cześć programu. Gapienie się. Podnoszenie kamyków. Wyrzucanie kamyków. Picie wina w najciemniejszych kątach”. Nie wiem, czy zacytowałem dokładnie, ale to jest to, co najbardziej lubię. I chyba wszystkie moje sympatie literackie, to właśnie szukanie tych, u których zmysłowość bierze czasem górę, albo jest istotna. Jest to u Miłosza („i mokre żwiry plaży, jarzący się rąbek planety, w gonitwie psów i dzieci pochylają się w stronę nocy”), u Millera (tu lepiej nie będę cytował), Geneta itd. Nie jestem krytykiem, nie mam też ambicji bycia znawcą literatury. Moje podejście do wspomnianej jest osobiste i własne. Dzięki działalności takich ludzi, jak na przykład Roman Honet, wiem, że w naszej ojczyźnie jest sporo osób, których poezja mi się podoba. Ale ocenianie zostawiam innym. Raczej znam swoje miejsce.
Zatem czego oczekujesz po byciu „wyłowionym” przez Romana Honeta? Jakie znaczenie ma dla Ciebie ten fakt, tak już zupełnie prywatnie i osobiście?
Przede wszystkim jest mi miło. Możliwość uczestniczenia, np. w festiwalu Port Wrocław, jest bez wątpienia czymś ciekawym. Więc oczekuję, że będzie ciekawie. Poza tym poznam parę interesujących osób. Już mogłem np. z Tobą porozmawiać. Nie jest ciekawiej?
Jest i będzie, bez wątpienia. Krzysztofie, dziękuję Ci za rozmowę. Wszystkiego dobrego.
Też dziękuję bardzo. Wzajemnie.