wywiady / o pisaniu

Tylko nie mów, że była bez

Bohdan Zadura

Darek Foks

Rozmowa Darka Foksa z Bohdanem Zadurą o jego nowej książce Kropka nad i, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 22 września 2014 roku.

Darek Foks: W auto­ko­men­ta­rzu do wier­sza „Hotel Ukra­ina” dałeś wyraz swo­je­mu obrzy­dze­niu poli­ty­ką, więc o poli­ty­ce roz­ma­wiać nie będzie­my. O Pol­sce niech sobie roz­ma­wia­ją praw­dzi­wi Pola­cy. O spo­rcie mogę tyl­ko źle mówić, więc też nie. Od mówie­nia o lite­ra­tu­rze są ludzie na eta­tach uni­wer­sy­tec­kich i w IBL‑u. W sumie nie mamy o czym roz­ma­wiać, bo wszyst­ko jest w two­ich wier­szach, a jeśli cze­goś nie było, to będzie w poema­cie „Rela­cja”, któ­re­go obszer­ne frag­men­ty czy­ta­łem i sły­sza­łem, więc wiem. Na szczę­ście wła­śnie uka­za­ła się u nas w cało­ści słyn­na książ­ka Joe Bra­inar­da „I Remem­ber”, któ­ra spra­wi­ła, że o parę dro­bia­zgów cię jed­nak zapy­tam. Czy pamię­tasz swo­ją pierw­szą zabaw­kę?

Boh­dan Zadu­ra: Pamię­tam, że to był koń na bie­gu­nach; koń to za duże sło­wo, źre­bak albo kucyk, nie miał sio­dła, a coś w rodza­ju klat­ki, któ­rej szcze­bel­ki zabez­pie­cza­ły przed wypad­nię­ciem. Pasy bez­pie­czeń­stwa wszę­dzie to wymysł koń­ca dru­giej poło­wy XX wie­ku, a ja się uro­dzi­łem jesz­cze w pierw­szej. Zacho­wa­ło się zdję­cie tego koni­ka, nawet chcia­łem je wyko­rzy­stać na okład­ce książ­ki „Daj mu tam, gdzie go nie ma”, ale nie wyko­rzy­sta­łem.

Czy pamię­tasz pierw­szą dwó­ję w szko­le?

Pamię­tam, że to nie było w pod­sta­wów­ce, w pod­sta­wów­ce dwó­ję mógł­bym dostać tyl­ko z wf‑u, ale z wf‑u nie sta­wia­no wte­dy stop­ni na bie­żą­co, tyl­ko oce­ny na okres. A na okres to mia­łem albo trzy, albo czte­ry, co mnie mobi­li­zo­wa­ło do dal­sze­go wytę­żo­ne­go wysił­ku, bo dla mnie to był naj­waż­niej­szy przed­miot. Pierw­sza musia­ła więc być w liceum, gdy­bym ją pamię­tał, powie­dział­bym, że z mate­ma­ty­ki, choć jak mi się śnią szkol­ne kło­po­ty, to śni mi się geo­gra­fia.

Czy pamię­tasz pierw­szą piąt­kę?

Pamię­tam, że była taka książ­ka, któ­ra nosi­ła tytuł „Piąt­ka z uli­cy Bar­skiej” i film był. Ale jej nie czy­ta­łem i fil­mu też nie oglą­da­łem. Podob­no histo­ria trud­nej reedu­ka­cji zde­pra­wo­wa­nych przez woj­nę chłop­ców, któ­rych reak­cyj­ne pod­zie­mie usi­łu­je wyko­rzy­stać do swo­ich celów. Rzecz jasna nie­cnych. Książ­ki Kazi­mie­rza Koź­niew­skie­go nie czy­ta­łem żad­nej, pierw­szy film Alek­san­dra For­da, jaki zoba­czy­łem, to byli „Krzy­ża­cy”, na „Krzy­ża­ków” jeź­dzi­ło się do Lubli­na z wyciecz­ka­mi z zakła­dów pra­cy. Zabaw­ne, że kie­dy szu­ka­łem z synem miesz­ka­nia na Ocho­cie w latach 90. ubie­głe­go stu­le­cia, to tra­fi­li­śmy też na uli­cę Bar­ską. Teraz w skle­pie na Ocho­cie cza­sem pytam zamiast o kieł­ba­sę broc­ką, o bar­ską. Z innych pią­tek to pamię­tam pierw­szą w liceum. Z kla­sów­ki, a raczej spraw­dzia­nu z fizy­ki, bo to było w ósmej kla­sie, na począt­ku roku szkol­ne­go. Dosta­łem piąt­kę i na tej piąt­ce jecha­łem do koń­ca szko­ły śred­niej. A tej fizy­ki uczył nauczy­ciel, któ­ry uczył też moje­go ojca, któ­ry miał z nim jesz­cze przed woj­ną zatarg. I wszy­scy się go panicz­nie bali. To był w grun­cie rze­czy dobry czło­wiek, ale śmiesz­ny, wariat i trud­no powie­dzieć, że nie­szko­dli­wy, star­szy od nie­go o dzie­sięć lat mogę to powie­dzieć.

Czy pamię­tasz pierw­sze­go sław­ne­go czło­wie­ka, któ­re­go pozna­łeś oso­bi­ście?

Pamię­tam, że Julia­na Przy­bo­sia pozna­łem w 1967 roku, ale o rok wcze­śniej pozna­łem Sta­ni­sła­wa Gro­cho­wia­ka; z Przy­bo­siem nie piłem wód­ki, a z Gro­cho­wia­kiem piłem i nawet był  bru­der­szaft, tyl­ko potem nie mia­łem śmia­ło­ści spraw­dzić, czy on to pamię­ta. Był też dyrek­tor Insty­tu­tu Wete­ry­na­rii, pro­fe­sor Sta­ni­sław Krauss, to był pierw­szy poseł, któ­re­go pozna­łem kie­dyś w rodzin­nym domu na obie­dzie. Był posłem przez trzy kaden­cje, ale choć to było za PRL‑u, budził mój sza­cu­nek. Jed­nak na pew­no pierw­szym sław­nym czło­wie­kiem, któ­ry mnie poznał, był mój wujek Józef K., któ­ry znał mnie od beci­ka. Był w ency­klo­pe­dii. Kie­dy przy­jeż­dżał z War­sza­wy do Puław, kwe­stio­no­wał moją męskość ze wzglę­du na urzą­dze­nie pod­trzy­mu­ją­ce poń­czo­chy („Bobu­niu, jesteś dziew­czyn­ką, że nosisz sta­ni­czek?”), chwy­tał moją dłoń i bił się nią po twa­rzy, i uda­jąc, że pła­cze, pytał dla­cze­go go biję. To nie było spe­cjal­nie przy­jem­ne, jed­nak bym skła­mał, mówiąc, że wią­że się z jakąś trau­mą. Był fito­pa­to­lo­giem, a ponie­waż mój ojciec był ana­to­mo­pa­to­lo­giem wete­ry­na­ryj­nym, z dumą mogę słusz­nie utrzy­my­wać, że pocho­dzę z rodzi­ny pato­lo­gicz­nej.

Czy pamię­tasz pierw­szą pły­tę, któ­rą sobie kupi­łeś?

Pamię­tam, że to była pły­ta The Dave Bru­beck Quar­tet, mię­dzy inny­mi z „Lul­la­by”. Lubi­łem cool jazz,  ten kwar­tet sły­sza­łem na Jazz Jam­bo­ree. Ona leży gdzieś w piw­ni­cy, a mnie się nie zga­dza­ją daty, bo z dys­ko­gra­fii inter­ne­to­wej wyni­ka, że wyszła po 1970 roku, a ja jestem prze­ko­na­ny, że słu­cha­łem jej w latach 60. w miesz­ka­niu na Kaniow­czy­ków, a w 1970 już nie kupo­wa­łem żad­nych płyt.

Czy pamię­tasz swo­ją pierw­szą balan­gę?

Pamię­tam, że pod kio­skiem na ul. Par­ty­zan­tów póź­nym wie­czo­rem wypi­łem ze szkol­nym kole­gą butel­kę wina Cse­me­ge­bór. Ta nazwa wyda­wa­ła mi się nie­po­rów­na­nie bar­dziej tajem­ni­cza i wspa­nia­ła niż powiedz­my Lacri­ma. Wyobra­żasz sobie moje roz­cza­ro­wa­nie, gdy lizną­łem tro­chę węgier­skie­go i się zorien­to­wa­łem, że to wino raczej no name, bo co to za nazwa wła­sna „wino deli­ka­te­so­we”?

Czy pamię­tasz pierw­szy łyk coca-coli?

Pamię­tam, że nigdy nie byłem fanem coca-coli, pamię­tam, że w Buł­ga­rii zawsze piłem Schwep­p­sa, któ­re­go w Pol­sce wów­czas nie było, piłem nie wie­dząc, że to Jakub Schwep­pes wyna­lazł bąbel­ki. Pamię­tam, że były takie lata, że nie­któ­rzy, zwłasz­cza panie, pili bran­dy z colą.

Czy pamię­tasz swo­je pierw­sze spo­tka­nie autor­skie?

Pamię­tam, że odby­ło się w kawiar­ni Spół­dziel­cze­go Klu­bu Kobiet Prak­tycz­na Pani przy ul. Zwy­cię­stwa (obec­nie Pił­sud­skie­go) w Puła­wach – o ile ono było pierw­sze – po tym, jak wyszły „Lata spo­koj­ne­go słoń­ca”.

Czy pamię­tasz swo­ją pierw­szą ostat­nią deskę ratun­ku?

Pamię­tam, że to było pyta­nie o wie­lość rze­czy­wi­sto­ści u Chwist­ka, któ­re pro­fe­sor Ste­fan Moraw­ski zadał mi na egza­mi­nie z este­ty­ki 5 mar­ca 1968 roku. Mia­łem świa­do­mość, że to pyta­nie ratun­ko­we i ostat­nie, ale kie­dy poła­ma­łem tę deskę, zadał mi jesz­cze jed­no: cze­go prócz egza­mi­nu z este­ty­ki bra­ku­je mi do zali­cze­nia roku; skon­fron­to­wał popraw­ność mojej odpo­wie­dzi z indek­sem i ze sło­wa­mi „Nie będę sta­wał panu na dro­dze życia”, z pew­nym obrzy­dze­niem i roz­ma­chem wpi­sał mi do indek­su trzy na szy­nach.

Czy pamię­tasz pierw­szy łomot – jaki­kol­wiek – któ­ry cię spo­tkał?

Pamię­tam, że mia­łem wte­dy może dzie­sięć, może jede­na­ście lat. Ojciec gonił mnie z pasem wokół sto­łu, gdy napy­sko­wa­łem mu w reak­cji na to, że nie chciał mnie puścić na jakieś woje­wódz­kie czy powia­to­we zawo­dy bok­ser­skie. W cha­rak­te­rze widza. To był tupot nóg i łomot paska, ale po sto­ło­wych nogach, a nie moich. Zaczy­ty­wa­łem się wów­czas w „Pamięt­ni­ku Felik­sa Stam­ma” i boks wyda­wał mi się jed­nym z naj­szla­chet­niej­szych rodza­jów spor­tu.

Czy pamię­tasz numer swo­je­go pierw­sze­go tele­fo­nu?

Pamię­tam, że to było 13–62. Nie, nie­praw­da, 13–62 to był numer tele­fo­nu rodzi­ców mojej przy­szłej żony, tele­fo­nu sta­cjo­nar­ne­go, któ­re­go uży­wam do dziś. A moich rodzi­ców, a więc i moje­go? 14–47? 14–42? Mógł­bym to spraw­dzić w jakichś kalen­da­rzy­kach po zmar­łych, ale prze­cież i tak nie będziesz na ten numer do mnie dzwo­nił.

Czy pamię­tasz pierw­szą aktor­kę fil­mo­wą, któ­ra wpa­dła ci w oko?

Pamię­tam, że przy­jem­nie się patrzy­ło na Bri­git­te Bar­dot i Mary­lin Mon­roe, ale mimo nie­za­prze­czal­nej kla­sy ich uro­da była ponie­kąd banal­na. Co inne­go Lucia Bose i Anna Magna­ni, dużo mniej oczy­wi­ste. W albu­mie z akto­ra­mi fil­mu wło­skie­go jest zdję­cie tej dru­giej z wyeks­po­no­wa­nym ramie­niem, na któ­ry spa­da­ją pukle ciem­nych wło­sów. Dużo mniej oczy­wi­sta i przez to jak­by bar­dziej fascy­nu­ją­ca była też Moni­ka Vit­ti. Pamię­tam też o two­im sto­sun­ku do Moni­ki Bel­lu­ci, ale w cza­sach, o któ­re mnie pytasz, ona jesz­cze nie była aktor­ką.

Czy pamię­tasz swo­ją pierw­szą podróż?

Pamię­tam, że pociąg stoi w polu, a raczej w lesie. Stoi na tyle dłu­go, że zaczy­nam mieć tego dosyć. Wsta­ję z ław­ki, opie­ram ręce o prze­ciw­le­głe sie­dze­nia i zaczy­nam pchać. Pociąg rusza. Poru­sze­nie w prze­dzia­le. Jak ruszył, to doje­chał do Chełm­na, Byd­gosz­czy, Słup­ska może, a ja do Ust­ki, nad Bał­tyk. Rodzi­ce w pocią­gu zosta­wi­li para­sol, nie­ja­sno pamię­tam, że w latach czter­dzie­stych nad stra­tą para­so­la nie prze­cho­dzi­ło się tak łatwo do porząd­ku.

Czy pamię­tasz pierw­sze zda­nie, któ­re wypo­wie­dzia­łeś na ukra­iń­skiej zie­mi?

Pamię­tam, że to było w Czer­niow­cach w 1976 bodaj roku, wra­ca­li­śmy z Buł­ga­rii z Sozo­po­la przez Zwią­zek Radziec­ki, żona chcia­ła kupić sobie jakiś pier­ścio­nek czy łań­cu­szek i kie­dy prze­szli­śmy wzdłuż całe mia­sto, zoba­czy­łem mili­cjan­ta i zapy­ta­łem go, po rosyj­sku rzecz jasna, o sklep jubi­le­ra. Pytaj­ne, bo pytaj­ne, jed­nak to było peł­ne zda­nie, a nie rów­no­waż­nik.

Czy pamię­tasz pierw­sze­go Ukra­iń­ca, któ­re­go pozna­łeś?

Pamię­tam, że mili­cjant rozej­rzał się, naj­wi­docz­niej zna­lazł kogoś odpo­wied­nie­go, bo wło­żył gwiz­dek do ust i zagwiz­dał ile sił w płu­cach. Ruchem ręki przy­wo­łał mło­de­go czło­wie­ka, kazał mu zapro­wa­dzić nas do naj­bliż­sze­go skle­pu ze zło­tem. Pierw­szy Ukra­iniec, któ­re­go pozna­łem, parę dni wcze­śniej zoba­czył pierw­szy raz swo­ją pół­to­ra­rocz­ną córecz­kę, bo gdy jego żona zaszła w cią­żę, poje­chał budo­wać BAM. Czę­sto­wał nas suszo­ną rybą z gaze­to­wej tut­ki, ale za Chi­ny nie mógł zro­zu­mieć, że byli­śmy w tej Buł­ga­rii indy­wi­du­al­nie, wła­snym samo­cho­dem, i wciąż pytał, gdzie stoi nasz auto­kar.

Czy pamię­tasz pierw­szą poważ­ną lite­rów­ką, jaką zro­bio­no ci w dru­ku?

Pamię­tam, że Krzysz­tof Mętrak opo­wia­dał, że jego tek­sty w „Kul­tu­rze” skła­da taki zecer, któ­ry kie­dy uzna, że są nie­ja­sne, daje jego nazwi­sko w for­mie nie Mętrak, a Męt­niak. Pierw­szą poważ­ną lite­rów­kę zro­bił mi Lesław Bar­tel­ski w: „Pol­scy pisa­rze współ­cze­śni. Infor­ma­tor 1944–1970”, War­sza­wa: Agen­cja Autor­ska, 1972, gdzie poja­wi­łem się jako Bog­dan, a nie Boh­dan. To był ten kamień węgiel­ny pod here­zję zwią­za­ną z pisow­nią moje­go imie­nia, któ­ra sze­rzy się do dzi­siaj.

Czy pamię­tasz swój pierw­szy nie­po­wstrzy­ma­ny atak śmie­chu?

Pamię­tam, że byłem na jakiejś pre­lek­cji star­sze­go pana, mógł mieć ze sześć­dzie­siąt lat, ja mia­łem może dzie­sięć, może jede­na­ście, i on miał taki wer­bal­ny tik, pole­ga­ją­cy na tym, że co chwi­la powta­rzał „nie­praw­da, panie”, wyda­wa­ło mi się to tak komicz­ne, że cią­gle zaprze­cza temu, co wcze­śniej powie­dział, że musia­łem wyjść z sali. Pamię­tam rów­nież swój kolej­ny nie­po­wstrzy­ma­ny atak śmie­chu, kie­dy wie­le lat póź­niej jako juror w kon­kur­sie jed­ne­go wier­sza w gli­wic­kim klu­bie „Pereł­ka” dobrze po pół­no­cy czy­ta­łem w zastęp­stwie już nie­obec­ne­go Krzysz­to­fa Jawor­skie­go jego zwy­cię­ski wiersz i parę razy pod­cho­dzi­łem do ostat­nich wer­sów, któ­re były tak zabaw­ne, że nie umia­łem przez nie prze­brnąć i poko­na­ny przez kol­kę jak wczo­raj pol­ski mara­toń­czyk po trzy­dzie­stu kilo­me­trach, pod­da­łem się.

Czy pamię­tasz jak nazy­wa­ło się pierw­sze piwo, któ­re­go spró­bo­wa­łeś?

Pamię­tam, że było to na Roz­to­czu, pod­czas har­cer­skie­go obo­zu wędrow­ne­go, w lip­cu 1958 roku, pod­czas któ­re­go zdo­by­łem brą­zo­wą odzna­kę tury­sty pie­sze­go; w ksią­żecz­ce towa­rzy­szą­cej tej odzna­ce zacho­wa­ła się pew­nie tra­sa, któ­rą poko­ny­wa­li­śmy przy pięk­nej pogo­dzie, w upa­le, kurzu pylą­cych doj­rza­łych zbóż. W wiej­skim skle­pie, gdzieś mię­dzy Suść­cem, Zwie­rzyń­cem, Horyń­cem, Józe­fo­wem, Naro­lem, Górec­kiem Kościel­nym pod pło­tem z drew­nia­nych szta­chet pozna­łem smak tego napo­ju, to nie było piwo z butel­ki, a lane, zim­ne, zło­te, bar­dzo mi sma­ko­wa­ło. I lubi­łem druh­nę, któ­ra się nami opie­ko­wa­ła, rów­nież za to, że w sta­nie wyż­szej koniecz­no­ści pozwo­li­ła nam na to piwo, bo w skle­pie poza nim nie było nic do picia.

Czy pamię­tasz kolor maj­tek, któ­re mia­ła na sobie pierw­sza dziew­czy­na, do któ­rej się dobie­ra­łeś? Tyl­ko nie mów, że była bez, bo tak na to pyta­nie odpo­wie­dział nie­daw­no publicz­nie Janusz Rud­nic­ki.

Pamię­tam, że to było na klat­ce scho­do­wej w blo­ku, w któ­rym miesz­ka­ła, na pół­pię­trze, przy kalo­ry­fe­rze, nocą, ale nie byłem aż takim idio­tą, żeby nas dekon­spi­ro­wać zapa­la­jąc świa­tło. Nie mogłem prze­wi­dzieć, że po prze­szło pół wie­ku zadasz mi pyta­nie, któ­re­go, nawia­sem mówiąc, ja bym ci nigdy nie zadał.

Prze­pra­szam. Czy pamię­tasz pierw­szy pro­gram tele­wi­zyj­ny, któ­ry obej­rza­łeś od deski do deski?

Pamię­tam, że tele­wi­zor był w jakiejś świe­tli­cy Insty­tu­tu Nawo­że­nia i Gle­bo­znaw­stwa, a myśmy wte­dy miesz­ka­li w Osa­dzie Pała­co­wej i była trans­mi­sja meczu hoke­jo­we­go, i przez całe trzy ter­cje wpa­try­wa­łem się w płat­ki śnie­gu wypeł­nia­ją­ce ekran, któ­re z rzad­ka ustę­po­wa­ły uko­śnym szer­szym i węż­szym paskom, prze­su­wa­ją­cym się z góry w dół. Wysze­dłem tro­chę roz­cza­ro­wa­ny, ale z poczu­ciem, że uczest­ni­czy­łem w czymś bar­dzo waż­nym.

Czy pamię­tasz, co moż­na było kupić za publi­ka­cję jed­nej recen­zji w poważ­nym piśmie lite­rac­kim daj­my na to w 1977 roku?

Pamię­tam, że w 1967 roku tygo­dnik „Kul­tu­ra” pła­cił za krót­ką recen­zję (dzi­siaj w tygo­dni­kach opi­nii te dwie i pół stro­nicz­ki ucho­dzi­ły­by za dłu­gi esej) 300 zło­tych. Za to moż­na było zjeść na Fok­sal kola­cję w trzy oso­by, z alko­ho­lem.

Czy zakrę­ci­łeś wodę i gaz w swo­im war­szaw­skim miesz­ka­niu?

Nie pamię­tam, ale zakła­dam, że tak.

O autorach i autorkach

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Darek Foks

Urodzony w Skierniewicach. Poeta, prozaik, redaktor i scenarzysta. Studiował na Wydziale Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej, ukończył scenopisarstwo w łódzkiej Filmówce. Laureat m.in. głównej nagrody Konkursu na Brulion Poetycki (1993), Nagrody im. Natalii Gall (1999), Nagrody TVP Kultura (2006) za książkę Co robi łączniczka (przygotowaną wraz ze Z. Liberą), nominowaną również do Nagrody Literackiej Gdynia (2006). Laureat Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2014) za całokształt twórczości. Dwukrotnie nominowany do Paszportu Polityki (2000, 2004). Redaktor działu prozy w „Twórczości”. Mieszka w Skierniewicach.

Powiązania