
Kodeks Pomylonych
nagrania / transPort Literacki Bronka Nowicka ResinaCzytanie z książki Kodeks Pomylonych z udziałem Bronki Nowickiej w ramach festiwalu TransPort Literacki 28. Muzyka Resina.
WięcejRozmowa Katarzyny Fetlińskiej z Bronką Nowicką, towarzysząca premierze książki Nakarmić kamień, wydanej 29 czerwca 2015 roku w Biurze Literackim.
Katarzyna Fetlińska: Cześć Bronko, przeczytałam Twoją książkę dwukrotnie, gdy byłam u rodziców i z jakiejś przyczyny nie mogłam spać. To był doskonały moment na pierwsze czytanie – dzięki temu, o czym piszesz, zrozumiałam pewne rzeczy, które dotykają mnie na co dzień. Na przykład mój ojciec od jakiegoś czasu wycina wszystkie wiekowe, piękne drzewa wokół domu. Pozbywa się starych przedmiotów – balkonowej huśtawki, lustra, kaset wideo z nagraniami sprzed dwudziestu lat. Być może te przedmioty niosą dla niego zarazem wspomnienia oraz strach przed przyszłością. I Ty moim zdaniem piszesz między innymi o tym, że w rzeczach jest przeszłość. Wspomnienia to dla Ciebie część materialnego świata.
Bronka Nowicka: Kasiu, interesują mnie materie będące w relacjach z człowiekiem. Przez kilka lat dokumentowałam związki ludzi i rzeczy. Mam obszerne archiwum zawierające fotografie oraz zapis monologów relacjonujących te współegzystencje.
Popatrz:
Trzydzieści lat temu ten koralik był psem. Prowadzanym na nitce-smyczy, czesanym za pomocą szczotki do zębów. Koralik ma na imię Nuka. Jego uczulona na sierść właścicielka, której – gdy była dzieckiem – zastępował psa, ciągle tak go nazywa. Koralik nie jest już animizowany, ale ciągle traktowany z atencją.
Czterdzieści dwa mydła należące do tłumaczki biorą udział w specyficznym rytuale. Każde z nich służy do mycia jednej z czterdziestu dwóch części, które tłumaczka rozróżnia w swoim ciele. W jej relacji z mydłami choroba miesza się z poezją. Obejrzyj, proszę, moje wideo inspirowane tą historią.
Zużyte torebki herbaty, na które nanoszone są notatki dotyczące dat, pór dnia i zdarzeń sąsiadujących z czynnością jej picia, stanowią swoisty pamiętnik. Torebki herbaciane wypreparowane z fusów i wypełnione zdjęciami ludzi, z którymi piło się herbatę, stają się estetyzującym dokumentem spotkań.
Rzeczy bywają wehikułami czasu. Wsadziłam moją starą zabawkę, misia, do tomografu. Z bliżej nieokreślonych powodów chciałam zbadać tę rzecz, przeniknąć do jej wnętrza. Prześwietlenie wykazało obecność piasku w uszach miśka. Piach mógł pochodzić jedynie z dwóch miejsc: podwórka domu moich dziadków lub podwórka domu rodziców. Pomyślałam: nie ma już tych domów. Nie ma większości ludzi, którzy w nich mieszkali. Nie ma tamtych piachów, ale w uszach misia są ziarna któregoś z nich. Odzyskać je, to jak cofnąć czas. Moja zabawka przeszła operację. Wykonał ją chirurg. Wydobył z ucha misia zbrylony kurz, drewienko pochodzące ze struganej kredki i kilkadziesiąt ziaren piasku. W ten sposób to, co egzystowało jedynie we wspomnieniu, znów objawiło się pod postacią materii.
Rzeczy są wspomnieniogenne. Zarówno one, jak i ich obrazy, mają zdolność poruszania pamięci. Zerknij na wideo, którego warstwę tekstową stworzyły wspomnienia ludzi obcujących z tomograficznymi obrazami rzeczy.
Szczególnymi dla mnie rzeczami są te, które istnieją wyłącznie pod postacią wspomnień; nie mają materii. Spis takich rzeczy stworzył kręgosłup, wokół którego ucieleśniło się Nakarmić kamień. Tylko jedna rzecz opisana w książce ma jeszcze swój fizyczny wymiar. To widelec, który przeszło siedemdziesiąt lat temu pełnił jednocześnie funkcję grzebienia. Absurdalne konglomeraty zastosowań rzeczy budowała wojna. Dziś widelec jest bransoletką należącą do wnuczki opisanej przeze mnie kobiety, która czesała się sztućcem.
Spotkanie z wnuczką właścicielki bransoletki-widelca-ex-grzebienia i wysłuchanie jej wspomnień było impulsem do stworzenia jednego z modułów książki. Wiele rzeczy opisanych w tomie istnieje jedynie w mojej pamięci: zapamiętany obraz materii, gdy go przywołałam, odsłaniał kolejne, które go obrastały (obraz-tały). Dzięki temu Nakarmić kamień ma swój wymiar dokumentalny. Dokumentalny nie znaczy autobiograficzny. Świat opisany w książce jest zbudowany ze wspomnień, ale nie są to wspomnienia w ich pierwotnej formie
Czuję się tak, jakbyś próbowała mi pokazać, że tylko ze wspomnień da się stworzyć cokolwiek nowego.
Istnieje dowiedziona naukowo koincydencja między pamięcią a językiem. Gdy człowiek (dziecko) staje się istotą językową, wspomnienia zaczynają nabierać charakteru związanego z wewnętrznym monologiem i komunikacją za pomocą mowy. Przestają być statycznymi obrazami lub ich strzępami. Ruszają. Przybierają postać scen i epizodów. Stają się giętkie, płynne, pojemne, jak sam język. W tym samym momencie zatrzaskują się drzwi prowadzące do wspomnień z okresu przedjęzykowego. Te wspomnienia istnieją, ale nie można się do nich dostać, bo pamięć nie słucha swojego właściciela, tylko architekta. Jeśli język jest architektem pamięci, być może to, co jest budowane w języku, powstaje wyłącznie ze wspomnień – krzyżowanych, deformowanych, nawarstwianych. Jeśli zaś przyjmiemy, że zamieszkujemy w języku, to musimy uznać wszystko, co powstaje (a nie tylko to, co zrobione z materii języka), za wywiedzione z pamięci.
Czyli w jakiś sposób uświęcasz język? Rozumiesz go jako to, co najważniejsze w człowieku? Wyjątkowe?
W XIX wieku Paryskie Towarzystwo Lingwistyczne wprowadziło kategoryczny zakaz zgłaszania artykułów dotyczących genezy i ewolucji języka. Postanowienie to było skutkiem regularnego zarzucania Towarzystwa setkami fantasmagorycznych teorii, które miały odpowiedzieć na pytania o korzenie i cel istnienia języka. Dziś na naukowej arenie ścierają się cztery główne koncepcje dotyczące jego początków, a mnie najciekawsza wydaje się ta, która głosi, że język nie wyewoluował po to, żeby ludzie mogli się komunikować, ale po to, żeby mogli myśleć. Był rodzajem lustra danego człowiekowi przez ewolucję. W tym lustrze człowiek mógł odbić świat i zobaczyć w nim siebie. Bardziej interesuje mnie to, co ma do powiedzenia o języku neuronauka i psychologia pamięci niż lingwistyka. Kiedy zdobywam wiedzę o tym, że język ma związek z momentem wyodrębnienia „ja” z otaczającego świata (człowiek zyskuje świadomość własnej odrębności w chwili, gdy zaczyna mówić), gdy czytam o ścisłym związku języka z architekturą pamięci i samym procesem zapamiętywania, nabieram przekonania, że moje ja żyje w języku. Nie istniałabym, gdyby nie język. Jak mogę nie uświęcać własnego stwórcy?
Ale czy ten język-mieszkanie nie staje się w końcu więzieniem?
Nie umiem powiedzieć, czy język-mieszkanie, język-dom, staje się w końcu więzieniem. Żebym mogła tak określić język, musiałabym pamiętać coś z czasów, gdy nie byłam istotą językową. Tam moje wspomnienia (wspomnienia nikogo z nas) nie sięgają. Nie mogę zdefiniować czegoś jako więzienia, jeśli nie zaznałam wolności. Zaznanie wolności od języka jest poza naszym zasięgiem.
Czy Twoim zdaniem nauka języka przypadkiem nie sprawia, że od małego uczymy się wszystko uczłowieczać? Dziecko w Rajtuzach opisuje przecież naturę za pomocą rzeczy zrobionych przez ludzi.
To ciekawe zagadnienie: czy antropomorfizacja byłaby możliwa, gdyby człowiek nie zamieszkiwał języka? Hmmm…
Sądzę, że każda rzecz podlega, w mniejszym lub w większym stopniu, antropomorfizacji lub personifikacji. Oznacza to, że świat przedmiotów stanowi theatrum, w którym odbija się to, co ludzkie. To, że uczłowieczamy rzeczy, owocuje poczuciem tragizmu, które mogą one wywoływać. Zakopać gumę, szmatę, plastik, to coś zupełnie innego niż pochować zabawkę, która miała imię, dom, ubrania, własne łóżko.
Z jednej strony Twoi bohaterowie robią spisy rzeczy, chcąc je, tak jak mówisz, spersonifikować. Wyodrębniają i badają każdą rzecz osobno, żeby przede wszystkim odnaleźć siebie. Takie mam wrażenie. Czy tylko czując się obco i odrębnie można się czuć wyjątkowym? Bycie naprawdę sobą oznacza smutek? Ja mam tak, że gdy sama prowadzę samochód, to czasem zapominam być tym, kim jestem. Nie jestem z ludźmi, więc nie myślę o sobie. Tylko taka miła pustka i jedność ze światem. Jesteś szczęśliwa, gdy zapominasz o sobie?
Wyobrażenie jedności ze światem, „miłej pustki”, jest dla mnie przerażające. Pewnie nasze odczucia owej jedności i pustki są odmienne. Kiedyś, po kumulacji bardzo przykrych zdarzeń, doznałam silnego ataku paniki. Szłam Marszałkowską i nagle poczułam, że tonę w świecie, a skóra nie stanowi żadnej bariery między mną a tym, co rozciąga się poza moimi granicami. Miałam dojmujące poczucie tracenia „ja”. Nie sposób opisać lęku, którego zaznałam. Depersonalizacja jest jednym z najgorszych znanych mi odczuć. Dla mnie zagadnienia związane z byciem sobą i byciem w sobie nie wiążą się z poczuciem odrębności czy wyjątkowości, ale z poczuciem bezpieczeństwa.
Myślisz, że gdybyś wychowywała się na innych przedmiotach, byłabyś kimś innym?
Nie wiem, czy (i w jakim stopniu) nasza osobowość zależy od rodzaju przedmiotów, z którymi się zetknęliśmy, które wpłynęły na naszą wyobraźnię. Na pewno może ukształtować człowieka to, że jego uwaga była częściej zwrócona w kierunku uczłowieczanej materii niż człowieka.
Pozwól, że wrócę jeszcze do tematyki obrazu. W jednym ze swoich tekstów piszesz: „widok całymi godzinami używa mnie do patrzenia”. Pokazujesz mi te wszystkie zdjęcia, filmy. Opowiadasz o ludziach, którzy obcują z obrazem. Jest taka popularna metafora tego, że nasz wzrok działa dokładnie jak kamera, aparat. Biernie rejestruje. Też tak myślałam, dopóki nie dostałam aparatu i się nie zawiodłam przy wywoływaniu pierwszej kliszy – nic nie wyglądało tak, jak ja to wcześniej widziałam. Czy dla Ciebie percepcja jest aktywnym działaniem, procesem, szeregiem zmian i korekt, których dokonuje mózg? Widzimy „subiektywnie”?
Mam w swoim notatniku-„cytatniku” zdanie przepisane z książki Ramachandrana, współczesnego neurologa, który zrewolucjonizował myślenie na temat synestezji i percepcji: „ Percepcja to aktywnie tworzona opinia o świecie, a nie bierna reakcja na docierający do mózgu strumień sygnałów zmysłowych”. Jeżeli chodzi o percepcję wzrokową, to figury podkreślające analogie między ludzkim okiem i obiektywem kamery, między ich „widzeniami”, nie mają podstaw, ponieważ widzenie odbywa się w mózgu, nie jest procesem zachodzącym w oczach. Informacja nazywana obrazem jest przekazywana do mózgu w alfabecie impulsów nerwowych i każdy człowiek układa z nich nieco inne zdanie. Nie ma czegoś takiego jak obiektywne wyglądy. Widzenie jest wyłącznie subiektywne.
Jako intermedialistka wypowiadam się za pomocą obrazów, obrazów w ruchu i słów. Często łączę je ze sobą, szukam też nowych mediów, na przykład używam tomografu jako narzędzia obrazowania graficznego i filmowego. Muszę powiedzieć, że to jednak język stanowi dla mnie najlepsze narzędzie narracyjne. Wiele razy myślałam o kamerze, pędzlu, farbie, ołówku, jako o narzędziach topornych. Gdybyś przyparła mnie do muru, przyznałabym, że uważam (zawsze uważałam) sztuki filmowe i plastyczne za dość impotentne. Opór materii, w której się na tych polach tworzy, jest ogromny. Język wydaje się materią „bezpośrednią”, nie wymagającą zapośredniczenia, ściśle przylegającą do myślenia, wewnętrznego monologowania.
Ta „niedoskonałość” percepcji jest u Ciebie bardzo wyraźna. Z tego, co napisałaś, wynika, że nawet sposób, w jaki widzimy bliskich, nigdy się nie pokrywa z ich wyobrażeniem o tym, jak to my ich odbieramy. Wyczuwam motyw tego, że wszyscy czerpiemy nieomal fetyszystyczną przyjemność z wyobrażeń. Wyobrażonych relacji z bliskimi. Wyobrażonych zdarzeń z udziałem różnych bliskich nam przedmiotów. W książce jest dużo starości, śmierci, dużo fragmentów o tym, że wszystko się boleśnie zmienia, a z tego zostaje nawet nie pamięć, nie obraz, tylko właśnie wyobrażenia, które pielęgnujemy.
Masz rację, gdy mówisz: „zostaje nawet nie pamięć, a wyobrażenia, które pielęgnujemy”. Przeczytałam kiedyś (chyba u Douwe Draaisma’y), że wspomnienia nie są „fotografiami”, wiernymi przedstawieniami ludzi, rzeczy i zdarzeń. Dzieje się tak przez samą naturę wspominania. Załóżmy, że wspominam czerwone buty, które nosiłam jako dziecko. Przypominając je sobie, tworzę kopię pierwszego zapamiętanego obrazu butów. Przy kolejnym wspomnieniu nie sięgam już do pierwowzoru, tylko do jego kopii. Przy kolejnym – do kopii kopii. I tak w nieskończoność. Jeśli wspominałam czerwone sandałki sto razy, to znaczy, że przy kolejnym przypomnieniu będę obcować ze sto pierwszą kopią pierwotnie zapamiętanego obrazu. Problem w tym, że każda kolejna kopia zawiera modyfikacje zależne od stopnia mojej świadomości, nastroju, zmiennego stosunku do wspominanego obiektu. Jeśli mechanizm przypominania działa w ten sposób, to wspominam wyobrażenie o czerwonych sandałkach, a nie czerwone sandałki.
Twoja książka jest dla mnie również o pragnieniu tego, żeby rzeczy były żywe. Skąd w ogóle takie pragnienie? Co to znaczy być żywym?
Nie pragnę, żeby martwe rzeczy były żywe. Chciałabym, żeby żywi ludzi byli mniej martwi. O tym jest dla mnie ta książka.
artystka interdyscyplinarna, pisarka, wykładowczyni Wydziału Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Absolwentka PWSFTviT oraz Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Publikuje w magazynach i antologiach, m.in.: „Poetry Wales”, „Modern Poetry in Translation” (Anglia, 2017), „The Cinnamon Review of Short Fiction” (Anglia, 2018), „Michigan Quarterly Review”, „Tripwire”, „LIT” (USA, 2019), „Znak” (2017/2019), „Pismo” (2019), „Powidoki” (2019/2020). Laureatka Nagrody Literackiej Nike oraz Złotego Środka Poezji za książkę Nakarmić kamień (2016). W 2017 roku została laureatką projektu New Voices from Europe realizowanego w ramach platformy Literary Europe Live i wspierającego wyróżniających się europejskich pisarzy po debiucie.
Urodzona 15 czerwca 1991 w Ciechanowie.W 2011 roku została laureatką projektu „Połów. Poetyckie debiuty”. Autorka tomów poetyckich „Glossolalia” (2012) oraz „Sekstaśmy” (2015), wydanych nakładem Biura Literackiego. Ukończyła filologię angielską na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszka w Warszawie.