wywiady / o książce

Rozmowa z laureatami 10. edycji Połowu

Dariusz Sośnicki

Marta Podgórnik

Laureaci 10. edycji projektu Połów odpowiadają na pytania Marty Podgórnik i Dariusza Sośnickiego, redaktorów almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2014-2015, który ukazał się nakładem Biura Literackiego 2 listopada 2015 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Mar­ta Pod­gór­nik: Pań­stwo Auto­rzy, pozwo­lę sobie zapy­tać cyta­tem z mojej ulu­bio­nej książ­ki kry­tycz­no­li­te­rac­kiej1: „Nie­peł­ne struk­tu­ry zda­nio­we. Wyda­wać się może, że wiersz nowo­cze­sny i wiersz tra­dy­cyj­ny mają wspól­ną tyl­ko jed­ną cechę, a mia­no­wi­cie są wypo­wie­dzią, któ­ra nie jest pisa­na jed­nym cią­giem, od brze­gu do brze­gu stro­ny, ale zosta­ła roz­bi­ta na wers jeden po dru­gim.
Wier­szem wła­ści­wie może być dzi­siaj wszyst­ko, co autor zechce podzie­lić na wer­sy.”
Tyle z kla­sy­ka. W wier­szach Pań­stwa Auto­rów nie zna­la­złam prze­dzia­łu, śred­niów­ki ani tonicz­no­ści. „Bo w wier­szu tonicz­nym prze­rzut­nia zda­rza się wyjąt­ko­wo, śred­niów­ka i koniec wer­su wypa­da­ją w koń­cu zda­nia, albo tam, gdzie w zda­niu jest wyraź­na pau­za.”
Zatem prze­cho­dzę lek­kim tan­giem do moje­go pyta­nia: mamy jesz­cze, jako pisa­rze, sza­cu­nek dla pol­sz­czy­zny? Czy raczej rób­ta co chce­ta i jakoś to będzie?

Kac­per Ada­mus: Wyda­je mi się, że wybór dane­go języ­ka wier­sza to nie kwe­stia sza­cun­ku bądź jego bra­ku. W moim przy­pad­ku na pew­no wię­cej tu intu­icji niż świa­do­me­go dzia­ła­nia – jakoś samo się to wszyst­ko ukła­da i wle­wa w pew­ną for­mę. Podej­rze­wam, że gdy­bym pró­bo­wał inne­go zapi­su, całość nie żar­ła­by tak, jak­bym sobie tego życzył. Intu­icyj­ność nie ozna­cza jed­nak przy­pad­ko­wo­ści. Tekst ukła­da­ją­cy się w gło­wie jest cząst­ką bar­dzo schlud­ne­go mimo swo­jej ran­do­mo­wo­ści, samo­re­gu­lu­ją­ce­go się sys­te­mu i wyni­ka z ostat­nio przy­swa­ja­nych tre­ści. We współ­cze­snej poezji mnó­stwo komik­su, seria­lu, kon­so­lo­wych hitów i dziw­nej muzy­ki. Jeśli wymie­szać to ze świa­tem sie­ci (#retro; #nju­ejdż; #memy), kle­ci nam się przy­jem­ny cha­os. Z tego wszyst­kie­go oso­ba piszą­ca bar­dziej lub mniej świa­do­mie two­rzy sobie język, któ­ry ma ją wyra­zić. Jed­ni potra­fią się zdy­scy­pli­no­wać i zaprząc sło­wa, inni sta­wia­ją na flow i pozwa­la­ją się temu wylać. Następ­nie lepią. Jestem z tych dru­gich. To nie kwe­stia bra­ku sza­cun­ku – moim metrum są oba Bal­du­ry, fil­my Car­pen­te­ra, cena Play­Sta­tion 4, młyn­ki modli­tew­ne. Lubię pio­sen­ki bez tak­tu. Innej mowy nie znam.

Bar­tosz Popa­diak: Rze­czy­wi­ście, wspól­nym ogni­wem, któ­re łączy tra­dy­cyj­ną i nowo­cze­sną poezję, jest for­ma wier­szo­wa­nej wypo­wie­dzi, cho­ciaż i to zało­że­nie nie zawsze się spraw­dza. Czy wiersz napi­sa­ny cią­giem, od brze­gu do brze­gu stro­ny, tra­ci coś ze swo­jej poetyc­ko­ści? Samo sło­wo „wiersz” narzu­ca już pewien spo­sób orga­ni­za­cji tek­stu. Współ­cze­śnie nale­ża­ło­by raczej mówić o dowol­nie zor­ga­ni­zo­wa­nej „wypo­wie­dzi poetyc­kiej”.

„Rób­ta co chce­ta” – jak naj­bar­dziej. Wła­śnie w ramach tej wypo­wie­dzi, two­rzą­cej wol­ną, nie­za­mknię­tą prze­strzeń. Choć i ona może stać się pułap­ką, wywo­łać ago­ra­li­to­fo­bię, wte­dy już nie ma „jakoś to będzie”. Ogra­ni­cze­nia for­mal­ne nie zawsze są ogra­ni­cze­nia­mi, tego uczą mię­dzy inny­mi warsz­ta­ty lite­rac­kie. Trze­ba mieć do nich sza­cu­nek. Jak i do pol­sz­czy­zny – tego ciche­go gło­si­ku gdzieś z tyłu gło­wy, nie­ko­niecz­nie z Litwy.

Michał Doma­gal­ski: Sza­cu­nek dla pol­sz­czy­zny może brzmieć gór­no­lot­nie. Jed­nak na pew­no uwzględ­nia­my jej struk­tu­rę oraz trud­ne do prze­ce­nie­nia bogac­two. Jako pisa­rze jeste­śmy – lub przy­naj­mniej powin­ni­śmy być – świa­do­mi ogra­ni­czeń oraz moż­li­wo­ści, któ­re nie­sie ze sobą ojczy­sty język. Ta świa­do­mość jest waż­nym czyn­ni­kiem. To w koń­cu tyl­ko dzię­ki niej może­my prze­zwy­cię­żać lub prze­ła­my­wać porzą­dek w zna­czą­cy spo­sób. Poezję od pro­zy róż­ni oczy­wi­ście pod­da­nie zdań rygo­ro­wi wer­sy­fi­ka­cji, ale tak­że – co zda się rów­nie dla poety cen­ne – waga sło­wa z całym baga­żem nie­sio­nym przez poje­dyn­czy wyraz. Baga­żem histo­rii, współ­cze­sno­ści oraz powią­zań i zależ­no­ści, jakie każ­dy fonem umiesz­cza­ją w sys­te­mie pol­sz­czy­zny. W sys­te­mie zmien­nym, dyna­micz­nym, a więc nie­moż­li­wym do pozna­nia peł­ne­go.

Sza­cu­nek poja­wia się za każ­dym razem, gdy two­rząc tekst, uświa­da­miam sobie ogrom tej struk­tu­ry. A prze­cież na seman­ty­ce się nie koń­czy. Dla poety nie bez zna­cze­nia jest rów­nież brzmie­nie, a tak­że współ­brz­mie­nie słów. Ele­men­ty pozor­nie przy­pad­ko­we, któ­re zde­rzo­ne w wer­sie, stro­fie (etc.) budu­ją wiersz. Trud­no, myśląc o tym wszyst­kim, nie odczu­wać, jeśli nie sza­cun­ku, to przy­naj­mniej poko­ry.

Sama wer­sy­fi­ka­cja może nie zosta­je pod­da­na rygo­rom metrum, powiedz­my: nie w peł­nym zakre­sie. Nie zawsze wyni­ka to z ocho­ty ucie­ka­nia od for­my, dąże­nia do sys­te­mu bez sys­te­mu, ale z potrze­by poszu­ki­wa­nia, z pró­by wymy­śla­nia inne­go – nie­ko­niecz­nie nowa­tor­skie­go – ryt­mu lub opi­sa­nia emo­cji czy zbu­do­wa­nia zna­czeń, pozba­wia­jąc wiersz tego rygo­ru. Cza­sa­mi uda­je się ugrać wie­le, roz­cią­ga­jąc dłu­gość wer­su do gra­nic wytrzy­ma­ło­ści. Cza­sa­mi pono­si się poraż­kę.

Moż­na by odnieść wra­że­nie, że poeta­mi przed debiu­tem kie­ru­je buta, że odrzu­ca­ją tra­dy­cję. Praw­da chy­ba wyglą­da ina­czej. Szu­ka­my odpo­wied­nich – to lep­sze sło­wo niż nowych – form i wyrazu(ów) do opi­sy­wa­nia współ­cze­sne­go świa­ta. Pew­nie z róż­nych skut­kiem.

Grze­gorz Mar­cin­kow­ski: Sza­cu­nek dla języ­ka zakła­da sza­cu­nek dla jego wewnętrz­nych nie­moż­li­wo­ści, ran, dla bra­ku któ­ry sta­no­wi jego naj­wew­nętrz­niej­szy wymiar, a któ­ry znor­ma­li­zo­wa­ne uży­cia słów zapo­zna­ją. Nowo­cze­sna lite­ra­tu­ra sta­je wobec feno­me­nu nad­mia­ru, infla­cji słów, nad­pro­duk­cji zna­czeń. Rola nowo­cze­sne­go wier­sza zda­je się ugrun­to­wa­na w geście zwró­ce­nia sło­wu jego tru­du, wizu­ali­za­cji mate­rial­nej pra­cy zna­cze­nia. Stąd pozor­ny cha­os łama­nia szy­ku zda­nia, igno­ro­wa­nia ocze­ki­wań ryt­micz­nych bie­rze się z pra­gnie­nia uczy­nie­nia słów widzial­ny­mi, oczysz­cze­nia ich z natło­ku zba­na­li­zo­wa­nych sen­sów. Pozor­na anar­chia nowo­cze­sne­go wier­sza nie może się obejść bez ści­słej dys­cy­pli­ny, nawet jeże­li miał­by być to rygor stwo­rzo­ny na potrze­by jed­ne­go tyl­ko tek­stu. Pozo­sta­je rów­nież sieć ogra­ni­czeń, jakie sta­wia piszą­ce­mu sam język, rygor skład­ni, któ­ry nawet prze­zwy­cię­żo­ny, nega­tyw­nie odci­ska się na tek­ście. Nie da się robić wszyst­kie­go, co się chce w wier­szu, bez pyta­nia wier­sza o zda­nie.  

Dariusz Sośnic­ki: Pana wier­sze spra­wia­ją wra­że­nie bar­dzo dopra­co­wa­nych, wręcz wycy­ze­lo­wa­nych. Jak dłu­go pra­cu­je Pan nad tek­stem i kie­dy uzna­je Pan, że jest goto­wy? Czy zda­rza się Panu potem mimo wszyst­ko do nie­go wra­cać i go popra­wiać? Czy widzi Pan jakieś sła­be punk­ty takiej stra­te­gii pisar­skiej?

Paweł Koby­lew­ski: Myślę, że to nie tyl­ko wra­że­nie, ale rze­czy­wi­ście pra­ca nad wier­szem to dla mnie pro­ces  żmud­ny. Wiersz z jed­nej stro­ny jest obez­wład­nia­ją­cym impul­sem, bły­skiem, momen­tem; z dru­giej zaś to cięż­ka fizycz­na i psy­chicz­na pra­ca, któ­ra może trwać od kil­ku dni do kil­ku­na­stu tygo­dni. Pra­ca nad wier­szem to pra­ca na wie­lu płasz­czy­znach: ryt­mi­ka, meta­fo­ry­ka, kolo­ka­cje, chro­ma­ty­ka, związ­ki przy­czy­no­we, kon­cept etc. Pra­cu­ję nad wier­szem „do koń­ca”, to jest do momen­tu kie­dy uznam, że poszcze­gól­ne płasz­czy­zny tek­stu  „współ­gra­ją” – aż do ostat­niej syla­by. Nie jestem w sta­nie opi­sać całe­go pro­ce­su powsta­wa­nia tek­stu, krok po kro­ku, gdyż jest to moc­no uza­leż­nio­ne od spe­cy­fi­ki wier­sza (poza tym zacho­wam tę odro­bi­nę dla sie­bie). Kie­dy powsta­nie już szkie­let wier­sza, wraz ze skó­rą, krwią, sier­ścią itp., to osta­tecz­ny etap pole­ga na „roz­tań­cze­niu”: czy­li pra­cy nad ryt­mi­ką. Wyglą­da to tak, że powta­rzam tekst aż do znu­dze­nia; to powta­rza­nie ma na celu rów­nież „oszli­fo­wa­nie” wier­sza: o ile na począt­ku mógł wyda­wać się poten­cjal­nym dia­men­tem, to z cza­sem i tak oka­zu­je się jed­nym z wie­lu kamie­ni na poetyc­kim polu. Pró­bu­ję rów­nież innych stra­te­gii pisa­nia wier­szy, jed­nak jak dotych­czas ta była i jest w prze­wa­dze.
Jeśli cho­dzi o powro­ty do wier­szy, to zazwy­czaj powra­cam żeby się w nich przej­rzeć, posłu­chać na nowo, dopy­tać…
Na koniec spra­wa sła­bych punk­tów takiej stra­te­gii: myślę że jest ich wie­le, na przy­kład ide­alizm, per­fek­cjo­nizm, kon­ser­wa­tyzm, auto­ry­ta­ryzm,  racjo­na­lizm, neu­ro­tycz­ność, roman­tycz­ność etc.; a tak poza tym to myślę, że naj­słab­szym punk­tem  jest nie­eko­no­micz­ność: czło­wiek wysia­du­je po nocach, nie dosy­pia, nie doja­da, psu­je sobie wzrok, dzi­cze­je, dzi­wa­cze­je, tra­ci ner­wy, przy­ja­ciół, gada sam do sie­bie, pisze zale­d­wie kil­ka wier­szy na rok… a czas ucie­ka.

Dariusz Sośnic­ki: Sło­wa w Pana wier­szach inte­re­su­ją się przede wszyst­kim inny­mi sło­wa­mi. Mnó­stwo tu dwu­znacz­no­ści, gier z fra­ze­olo­gią, współ­brz­mień itp. Raz
wpra­wio­ny w ruch, wiersz zaczy­na żyć swo­im życiem. Co wte­dy robi autor?

Adrian Tujek: Wpra­wia­nie wier­szy w ruch to nie­sa­mo­wi­ta spra­wa. Histo­ria zbu­do­wa­na z sekwen­cji słów, z kla­tek obra­zów, w któ­rych nikt niko­go nie zamy­ka, to szan­sa na wyzwo­le­nie nowej ener­gii, jeśli tyl­ko odbior­ca pod wpły­wem oddzia­ły­wa­nia tek­stu ruszy z miej­sca, gło­wą na przy­kład. Z kolei wiersz, któ­ry zaczy­na żyć wła­snym życiem to coś, w czym moż­na odkryć duży poten­cjał, któ­re­mu autor na pew­no się przy­glą­da z zain­te­re­so­wa­niem, czuj­nie, odpo­wie­dzial­nie i robi jed­no­cze­śnie wszyst­ko, by go wyko­rzy­stać jak naj­le­piej, tak jak wyko­rzy­stu­je się szan­sę, cza­sem ostat­nią – na świe­ży zew, asumpt, ener­gię. To są dla mnie czę­sto syno­ni­my, któ­re dają począ­tek cze­muś, może nie­zwy­czaj­ne­mu, nie­po­spo­li­te­mu, być może jakie­muś poje­dyn­cze­mu życiu i może da się o nim powie­dzieć, że ktoś nim żyje jak wła­snym.

Dariusz Sośnic­ki: Zasta­na­wia mnie, co spra­wia, że Pani  wiersz przy­bie­ra taki, a nie inny kształt na stro­nie. Inny­mi sło­wy, czym się Pani kie­ru­je, dzie­ląc na go na wer­sy i stro­fy. I czy przy­wią­zu­je Pani do tej czyn­no­ści dużą wagę.

Justy­na Char­kie­wicz: Zazwy­czaj dzie­lę tekst auto­ma­tycz­nie, intu­icyj­nie, tak żeby dobrze mi brzmiał, co nie zna­czy, że po nabra­niu dystan­su nie zda­rza mi się całe­go zapi­su zbu­rzyć i zbu­do­wać od nowa. Inten­syw­ność podzia­łu zale­ży od tego, czy na pierw­szy plan wysu­wa się język sam w sobie, czy „gęsta” treść.

Dariusz Sośnic­ki: Jaka jest funk­cja tych wszyst­kich obco­ję­zycz­nych słów i zdań, któ­re poja­wią się w Pani wier­szach? Czy cho­dzi tyl­ko o uroz­ma­ice­nie fak­tu­ry wier­sza, czy o coś wię­cej?

Syl­wia Rzą­ca: Lubię zaba­wę sło­wa­mi. Uwiel­biam obce wyra­zy – pod wzglę­dem brzmie­nia są dla mnie niczym zaklę­cia, nawet jeśli dosko­na­le rozu­miem ich zna­cze­nie. Posze­rza­ją odbiór tek­stu o dodat­ko­we fan­ta­zma­ty, takie jak odle­gła prze­strzeń. Mam taką teo­rię, że w każ­dym języ­ku moż­na zna­leźć sło­wa, w któ­rych zaklę­ta jest wizja prze­strze­ni – i nie mam na myśli języ­ko­we­go obra­zu świa­ta. To raczej rodzaj muzy­ki sfer, któ­ra spra­wia, że brzmie­nie języ­ka, kształ­tu­ją­ce­go się na danym tere­nie, naby­wa cech miej­sca, w któ­rym powsta­je. Za każ­dym takim sło­wem uży­tym w wier­szu kry­ją się kolej­ne wyobra­że­nia spa­cjal­ne.


[1] Zbi­gniew Jaro­siń­ski, Posta­cie poezji, Wie­dza Powszech­na, War­sza­wa 1985.

O autorach i autorkach

Dariusz Sośnicki

Urodzony w Kaliszu. Poeta. Absolwent filozofii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Laureat m.in. nagrody „Czasu Kultury” (1994) i Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych (2002), nominowany do Paszportu „Polityki” (2002) i Nagrody Literackiej „Gdynia” (2015). W latach 90. redagował pisma „Już Jest Jutro” i „Nowy Nurt”. W latach 2005–2013 prowadził dział polskiej prozy w Wydawnictwie W.A.B. Publikuje teksty o literaturze w „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Mieszka w Poznaniu.

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania