Maciej Taranek: Kiedy myślałem jak ugryźć temat rozmowy, to jako pierwsze przyszło mi do głowy: „Wywiad jest dla mnie nową formą sztuki. Wywiad z samym sobą stanowi dla mnie kwintesencję kreatywności. To stawianie samemu sobie pytań i znajdowanie na nie odpowiedzi. Pisarz odpowiada na szereg nie zadanych pytań” – pisze Jim Morrison. Dlatego moje pierwsze pytania (a raczej sugestie) będą nietypowe: zadaj sobie pytanie i spróbuj znaleźć na nie odpowiedź. I powiedz proszę, jakiego pytania nigdy byś sama sobie nie zadała lub na które z pytań nigdy nie udzieliłabyś odpowiedzi?
Katarzyna Fetlińska: Myślisz, że powiem Tobie, o co nie zapytałabym siebie? Naiwnyś! Zadam sobie najbardziej sztampowe pytanie – co mnie skłoniło do pisania? Najpierw smutna dola wiejskich burków i kur. Uważałam, że muszę zawrzeć w słowach ten wysiłek, kiedy kura znosi jajo i oczy jej zachodzą bielmem. Dyszy głośno i robi rytmiczne przysiady, wyduszając z siebie to jajko. Bardzo się wtedy dziwiłam, że opisanie tego nie jest takie proste, że po przeczytaniu nie ma tego czegoś – jaszczurczego języczka na wierzchu i schnącego, parującego jaja. W piątej klasie opiewałam heroiczne czyny bohaterów Severance: Blade of Darkness, a jak miałam 15 lat to napisałam wiersz o pierwszej miłości pt. „Twoje Oczy”. I nie, nie zgrywam się.
Będę strzelać prosto z mostu, o którym piszesz w tekście otwierającym zestaw. Twój podmiot liryczny twierdzi, że „smutek rozpala w nim ogień” i dlatego opowiada. Opowiada o podróży. A Ty – piszesz, bo Ci smutno? Czym jest ta przecinająca Twój arkusz droga, ciągły ruch i zmiana miejsca? Co Ciebie skłoniło do pisania?
Odpowiem krótko: nie. Pisanie nie jest dla mnie formą autoterapii. Co do drugiego pytania: chodzi właśnie o ten ruch. Na przykład jakakolwiek gra sama w sobie nie jest widowiskowa. Jej najbardziej atrakcyjnym elementem jest wykonanie ruchu. Maszynę trzeba wprawić w ruch. Teraz wykreśl słowa „gra” i „maszyna”. Podłóż tam słowo „wiersz” i przekształć w odpowiedniej formie. Zrobiłem ruch, teraz Twoja kolej.
Wrócę jeszcze do Morrisona. Pisze on dalej, że „nic poza wierszami i piosenkami nie przetrwa zagłady”. Na podstawie jakiego wiersza/jakiej piosenki, według Ciebie, można by zacząć budować podwaliny nowej cywilizacji?
Kiedy czytam Twoją wypowiedź na temat ruchu, to myślę, że Muybridge byłby z Ciebie dumny! Nie podoba mi się pojęcie „nowa cywilizacja”, bo przecież każda „nowa” oparta jest na „starej”. Ciągle się rozwijamy wraz z językiem, który stanowi nasze główne narzędzie obrony, nasz największy atut. Moment, w którym żyjemy, znajduje odbicie w naszych słownikach i Poezji, a jednocześnie z każdym czytanym wierszem wpływamy na świat i ludzkość (zaczynając od mikroskali). Jak to Hegel powiedział: „Czas mieści się w myśli”. Metafora dla mnie stanowi główny mechanizm ewolucyjny, w niej odzwierciedla się Byt. Uwrażliwienie choćby kilku osób, zostawienie piętna na ich językach (a przez to myśleniu) – to już budowanie czegoś nowego.
A Ciebie, Twój język, co uwrażliwiło?
Hmm… Cały jestem polepiony. Posklejany ze wszystkiego, co czytałem, słuchałem, oglądałem. Składam się jak pop i kultura w popkulturę. Sto kultowych książek, do kupienia od jutra z gazetą. Sto piosenek, które zmieniły historię muzyki. Sto filmów, które musisz obejrzeć przed śmiercią. Sto sposobów na obejrzenie stu filmów, które musisz obejrzeć przed śmiercią. Trzysta sześćdziesiąt pięć cytatów na trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Takie „the best of”. Nie sposób wymienić jednej rzeczy.
I w Twoich wierszach dużo jest tropów książkowych („zmarł jose saramago a ja budzę się w mieście ślepców”), filmowych („to nie jest kraj dla samotnych kobiet”), malarskich („jak spod pędzla degas”). Widać więc, że na Tobie popkultura też odcisnęła swoją łapę.
Pop czy nie pop – jak zwał tak zwał. Niestety – zwał to ja mam tych wszystkich rzeczy, które na mnie w jakiś sposób wpłynęły. Praktycznie cały czas czytam, oglądam, obcuję ze sztuką. W dziedzinie literatury Keats, Browning, Schulz, Perec, Joyce i Lautréamont = kisiel w gaciach. Co do filmu, to Bracia Quay, Greenaway i Waters sprawiają, że miękną mi kolanka. No i przede wszystkim malarstwo – Magritte, Matisse, Ensor, Redon. Muzyki innej niż poważna nie rozumiem i nie słucham – orkiestra we mnie grać razem nie daje rady. Tak na marginesie, to lubię jeszcze Evę Green, mimo że raczej mnie nie inspiruje do niczego specjalnie interesującego.
Zastanawia mnie tytuł Twojego zestawu Ironia versus Patos. „Versus” sugeruje walkę – być może przeciwieństw. Czy uważasz, że ironia może współżyć z patosem, płodząc ironiczny patos albo patetyczną ironię? W końcu przecież (chyba) doszło do tego w Twoich tekstach: dziecko wydało z siebie pierwszy (i nie ostatni) krzyk, a pozorne przeciwieństwa zostały pogodzone.
„Pamiętam też matkę, na świętym obrazku, nie była kobietą, nie była krajem” – to jest jeden z momentów, w których ironia przypadła mi do gustu najbardziej. Atlas, Chiny, Nomada i wszechobecny motyw podróży… Może powiesz, czy według Ciebie powinna zachodzić pewnego rodzaju globalizacja słowa, języka i te nasze osobiste poetyckie narzecza powinny wykraczać poza ograniczenia narodowe?
Można wszystko. Tworzymy i poruszamy się w masowej kulturze remiksu. Przecież to wszystko zostało już powiedziane. Teraz trzeba mówić jeszcze raz i od nowa, ale innym językiem. Nie lubię dopowiadać, dlatego zachowam się jak magik i schowam resztę numerów w rękawie.
Dobra, wiem już jakich pytań Ci nie zadawać, jak patrzysz na pisanie, co czytasz, co oglądasz, czego słuchasz. Powiedz mi teraz: czego oczekujesz?
Tak najbardziej ogólnie, to wyznaję zasadę „wszystko albo nic”. Mam ambicje i nadzieję, że uda mi się rozwijać naukowo, bo mam do tego pełen zestaw predyspozycji i nieziemsko dobrą pamięć. Nie wyobrażam sobie innej przyszłości.
Pisać będę bez względu na okoliczności i chciałabym od czasu do czasu coś wydawać. Dzięki projektowi „Połów” mam na to szansę. Miło, że moje nazwisko przestało być anonimowe i mam poniekąd „otwartą furtkę”. Jestem bardzo wdzięczna ludziom z Biura Literackiego, że nie liczyło się dla nich imię, a teksty. Pamiętam, że raz nieśmiało wysłałam kilka swoich tekstów do pewnego małego kwartalnika z nadzieją, że mnie opublikują. Najpierw zostałam zignorowana, a potem dostałam odmowną odpowiedź – z czym do ludzi. To bardzo przykre, że po tym jak moje nazwisko znalazło się na liście „wyłowionych” redaktor tamtego pisemka pisał do mnie napraszając się o publikację.
Na „Połowie” zetknęłam się ze szczerością i sprawiedliwością, a bardzo ciężko o to w tym polskim piekiełku. Mam ogromny szacunek do wszystkich, z którymi miałam okazję rozmawiać i pracować, a w szczególności do Marty Podgórnik, z którą redagowałyśmy mój zestaw. Jakkolwiek by się nie ułożyła dalej nasza współpraca, będę zawsze mieć jak najlepszą opinię o Biurze, a z „Połowu” zostaną mi dobre wspomnienia.
A Ty? Czego oczekujesz?
„Do you expect me to talk? No, Mr. Bond. I expect you to die” – zawsze chciałem to powiedzieć. Chciałbym wydać książkę. Chciałbym czytać więcej Foksa. Moje kolejne i ostatnie pytanie: który z pozostałych wyłowionych robi na tobie największe wrażenie, na którego byś stawiała? Kto może okazać się czarnym koniem?
Nie mam duszy bukmachera. Przyznam szczerze, że póki co znam tylko Twój i swój zestaw.
Ok. Dziękuję za miłą rozmowę.