wywiady / o książce

Rozprężanie wdrukowanych krat

Joanna Mueller

Zuzanna Sala

Rozmowa Zuzanny Sali z Joanną Mueller, towarzysząca premierze książki trule Joanny Mueller, wydanej w Biurze Literackim 9 października 2023 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Zuzan­na Sala: Pozwól, że nie będę się krę­po­wać wagą pyta­nia, od któ­re­go zacznę naszą roz­mo­wę – wezmę w ten spo­sób przy­kład z siły Two­ich dekla­ra­cji w tomie. Po lek­tu­rze tru­li mam Cię bowiem ocho­tę zapy­tać o kil­ka kwe­stii, ale o jed­ną naj­sil­niej – mia­no­wi­cie o rolę poezji. Uwa­gi z pozio­mu meta (doty­ka­ją­ce tego, czym poezja jest, czym nie jest, do cze­go może słu­żyć, w jakich warun­kach moż­na ją two­rzyć) prze­pla­ta­ją całą Two­ją naj­now­szą książ­kę, tro­chę wza­jem­nie ze sobą dia­lo­gu­jąc, tro­chę sobie prze­cząc, a tro­chę zasie­wa­jąc nie­pew­ność zwią­za­ną z gra­ni­cą iro­nii w Two­ich wier­szach. Jak to więc jest: czy poezja ma oca­lać (choć­by jed­ną oso­bę), ma wywo­ły­wać efekt moty­la, ma bawić, ma zaj­mo­wać się trau­ma­mi czy wyra­żać zawa­diac­kie afir­ma­cje?

Joan­na Muel­ler: Jeśli moż­na, zama­wiam cały pakiet (bo mogę!). A tak poważ­nie (bo poezja jest dla mnie poważ­ną spra­wą, choć nie­po­waż­ną też bywa): z moich wier­szy meta­po­etyc­kich, gdy­by tak je pozbie­rać ze wszyst­kich tomów, moż­na by pew­nie zro­bić osob­ną ksią­żecz­kę. Czy jed­nak dało­by się z nich wyczy­tać spój­ną teo­re­tycz­no­li­te­rac­ką dekla­ra­cję – sama nie wiem, była­bym tego cie­ka­wa.

W tru­lach zaj­mu­ją mnie róż­no­ra­kie role, głów­nie te, któ­re odgry­wa­my w rela­cjach spo­łecz­nych, a jed­ną z nich jest wła­śnie rola poezji, wcie­la­nie się w poet­kę. I jak to z rola­mi bywa – nie zawsze da się tu odróż­nić praw­dę od fał­szu (gra mię­dzy true a lies to zresz­tą kolej­ny temat tego tomu), szcze­rość od narzu­co­ne­go sce­na­riu­sza, oso­bi­stą dekla­ra­cję od przy­to­cze­nia cudze­go poglą­du. Celo­wo wiersz z perzyn i wyżyn, chy­ba naj­bar­dziej auto­te­ma­tycz­ny w tej książ­ce, zbu­do­wa­łam tak, że trud­no jed­no­znacz­nie powie­dzieć, przy któ­rym wer­sie autor­ka posta­wi­ła­by pta­szek aser­cji, któ­ra dekla­ra­cja jest z jej stro­ny kpi­ną, a któ­ra cre­do. Mam marze­nie, żeby czy­tel­nicz­ka i czy­tel­nik potra­fi­li tę zagad­kę roz­wi­kłać już po prze­czy­ta­niu całej książ­ki – bo oczy­wi­ście ja sama mogła­bym ten kwe­stio­na­riusz wypeł­nić z ręką na ser­cu i przy­się­gą „na mały palu­szek”.

Jed­no, co mogę Ci tu na wstę­pie wyznać, to to, że poezja jest napraw­dę życio­wą spra­wą. Doświad­cze­nie poka­za­ło mi, jak cho­ler­nie potra­fi być nie­bez­piecz­na, jaki strach i zamęt sie­je, jaką obo­siecz­ną ma moc. Wiem, że to brzmi wariac­ko, pate­tycz­nie i strasz­nie zgre­dziar­sko, ale na wła­snym przy­kła­dzie odczu­łam, że muszę wal­czyć o wła­sne pisa­nie, dla­te­go trud­no mi je trak­to­wać jedy­nie jako roz­ryw­kę, hob­by, „faj­ną zabaw­kę”. No dobra, koniec tego cre­do (a jed­nak!), wrzuć­my na luz!

Sko­ro nawią­za­łaś już do ety­mo­lo­gii tytu­łu, pro­po­nu­ję ją roz­sze­rzyć: „tru­le” to prze­cież nie tyl­ko neo­lo­gizm zra­sta­ją­cy sło­wa „true” i „lie”, ale też – jak pod­po­wia­dasz w innym wier­szu – odsy­łacz do fra­zy „true love”. Odsy­łacz szcze­gól­nie gorz­ki, bo w naj­now­szym tomie nad wyraz dużo wier­szy trak­tu­je o nie­moż­li­wo­ści miło­ści (o jej bra­ku, odwró­ce­niu, uży­ciu jako uza­sad­nie­nia prze­mo­cy itd.). Two­ja naj­now­sza książ­ka jest – zgod­nie z zapo­wie­dzia­mi – bar­dziej wyci­szo­na niż Waruj czy Hista…, jed­nak to wyci­sze­nie opie­ra się przede wszyst­kim na gło­sie wyra­ża­ją­cym bez­rad­ność. O ile w Hiście… dość moc­nym gestem zde­cy­do­wa­łaś się posta­wić na pozy­tyw­ną (bun­tow­ni­czą) inter­pre­ta­cję zja­wi­ska histe­rii (tj. zawal­czyć raczej o pra­wo do histe­rii niż do nie­by­cia histe­rycz­ką) – o tyle ten afir­ma­cyj­ny roz­pęd wytra­ca się w tru­lach, ustę­pu­jąc miej­sca raczej smut­ko­wi, fru­stra­cji, a nawet obrzy­dze­niu. Powiedz parę słów o tych emo­cjo­nal­nych prze­su­nię­ciach: skąd one się wzię­ły, jaki jest ich cel?

Zabrzmię star­czo (w koń­cu 44 lata życia i 20 od debiu­tu zobo­wią­zu­ją, ech i heh), ale chy­ba po pro­stu zro­zu­mia­łam, że nie­wie­le tak napraw­dę może się zmie­nić na lep­sze. I w moim wła­snym żyć­ku, i zasad­ni­czo w świe­cie. Nie bój się, nie wyto­czę tu żad­nych posta­po­ka­lip­tycz­nych armat, o tym suge­styw­niej mówią i piszą inne poet­ki. Mnie po pro­stu dopa­dło zmę­cze­nie – wiesz, kie­dy widzisz, że budo­wa­łaś z kimś przez lata coś waż­ne­go, a potem ktoś przy­cho­dzi i roz­wa­la to jed­nym kopem, to przez jakiś czas jesz­cze się bro­nisz, jesz­cze wal­czysz, ale póź­niej powo­li opa­dasz z sił i się pod­da­jesz.

Mam tu na myśli na przy­kład Wspól­ny Pokój, to, co się sta­ło ze Sta­ro­miej­skim Domem Kul­tu­ry. Naj­pierw jecha­ły­śmy na „peł­nej kur­wie”, pro­te­sto­wa­ły­śmy, szu­ka­ły­śmy popar­cia, ja napi­sa­łam kil­ka inter­wen­cyj­nych wier­szy, pró­bo­wa­ły­śmy znaj­do­wać dofi­nan­so­wa­nie na nasze dzia­ła­nia, skła­da­ły­śmy wnio­ski, sama rozu­miesz, cała ta upier­dli­wa mrów­cza harów­ka w kul­tu­rze – ale potem wytra­ci­ły się nam oso­bi­ste wolon­ta­riac­kie siły, po kolei odpa­da­ły­śmy: a to ze wzglę­du na sytu­ację życio­wą, a to dla­te­go, że trze­ba było rzu­cić ambi­cje ani­ma­cyj­ne w War­szaw­ce, któ­ra nas jako śro­do­wi­sko wyklę­ła, i nająć się do jakiej­kol­wiek robo­ty, a to przez depre­sję, któ­ra też nas po kolei dopa­da­ła. Nie mówię, że to koniec, zało­ży­ły­śmy sto­wa­rzy­sze­nie, chce­my otwo­rzyć wspól­no­po­ko­jo­wą serię wydaw­ni­czą (zaczy­na­my od świet­nej i wycze­ki­wa­nej książ­ki Marii Cyra­no­wicz), ale na pew­no tej daw­nej afir­ma­cyj­nej siły już nie odzy­ska­my.

Mówię „my”, i chy­ba nawet tro­chę cho­wam się teraz za Wspól­nym Poko­jem, a to dla­te­go, że we wła­snym poko­ju, co zresz­tą słusz­nie wyczy­ta­łaś z wier­szy, też jest „tak se”. No cóż, wej­ście w smu­gę cie­nia spra­wia, że trze­ba się na nowo prze­me­blo­wać, z „poet­ki na nowy wiek” stać się „poet­ką w śred­nim wie­ku” (że iro­nicz­nie nawią­żę do tytu­łu Hone­to­wej anto­lo­gii). I chy­ba w tru­lach, prócz wier­szy smęt­nych, roz­go­ry­czo­nych i bez­rad­nych, jest też tro­chę takich, gdzie już to prze­me­blo­wa­nie zaszło i gdzie czer­pię z nie­go para­dok­sal­ną siłę. Myślę tu choć­by o kpiar­sko-star­czej „wyrwie samu­ry”, o recho­tli­wym „echo jest żabą” czy wresz­cie o roz­ko­ły­sa­nej „fie­ście mar” (nota bene napi­sa­nej po semi­na­rium Wspól­ne­go Poko­ju, na któ­rym gada­ły­śmy o twór­czo­ści Mario­li Przy­jem­skiej i książ­ce Ewy Majew­skiej o niej). Afir­ma­tyw­ny­mi gesta­mi są według mnie tak­że te wier­sze, w któ­rych wsłu­chu­ję się w dziew­czy­ny i dziew­czyn­ki, „te, któ­re przyj­dą po nas”, któ­re – wzo­rem Mafal­dy – nie będą cho­ro­wa­ły na „wypa­rzo­ny języ­czek”, a czy­ste dym­ki komik­su zapeł­nią wła­snym pismem.

Kolej­na kwe­stia, któ­ra bar­dzo mnie intry­gu­je, zwią­za­na jest z pozy­cją (miej­scem) wydo­by­wa­nia się gło­su pod­miot­ki. Ści­ślej rzecz ujmu­jąc: zasta­na­wia mnie, czy w tych wier­szach mówi jed­na oso­ba. Czy są one roz­wi­nię­ciem, opi­sa­niem i wglą­dem w stan kon­kret­nej (lub po pro­stu poje­dyn­czej) mówią­cej? Nie chcę brzmieć naiw­nie – mam z tyłu gło­wy cały czas roz­ma­ite Two­je wypo­wie­dzi o (rów­nej) wadze tak pod­mio­tu, jak i języ­ka; wiem o nie­któ­rych tro­pach auto­bio­gra­ficz­nych w Two­ich wier­szach itd. Pamię­tam też jed­nak o uży­ciach liry­ki roli choć­by w nie­daw­nej Hiście… W tru­lach z kolei mam wra­że­nie spój­no­ści gło­su: wie­le wąt­ków, dekla­ra­cji i suge­styw­nych intro­spek­cji spla­ta się ze sobą i wza­jem­nie pod­bi­ja. Dla­te­go wła­śnie trud­no mi ruszyć dalej bez zada­nia tego pyta­nia: myśla­łaś o pod­miot­ce czy o pod­mio­tach?

Myślę, że jest i tak, i tak. Zawsze byłam nie­uf­na wobec try­bu mono w poezji, wobec złu­dy poje­dyn­cze­go „czy­ste­go gło­su”. Inte­re­so­wa­ły mnie – i nadal inte­re­su­ją – zmą­ce­nia mowy, tryb ste­reo dolby sur­ro­und, zała­my­wa­nie się jed­ne­go gło­su w wie­lu innych, oswa­ja­nie języ­ko­wej inno­ści poprzez wiersz – lub prze­ciw­nie: ście­ra­nie się z (czę­sto prze­mo­co­wą) obco­ścią. W tru­lach rów­nież docho­dzi do takich starć, do nego­cjo­wa­nia przez podmiotkę/podmiotki wła­sne­go gło­su w dość wła­dzo­wych sche­ma­tach komu­ni­ka­cyj­nych.

Tyl­ko że wła­śnie. Kie­dy mówię o inno­ści, obco­ści, nego­cjo­wa­niu i star­ciach, to jed­nak suge­ru­ję, że któ­ryś głos jest „wła­sny”, nawet jeśli wcho­dzi w bli­skie rela­cje języ­ko­we, a w innych roz­pusz­cza się i nik­nie. Czy to jest spój­ność? Być może, ale ja uży­ła­bym tu okre­śle­nia „współ­czul­ność” albo jesz­cze lepiej „współ­czuj­ność” gło­su. Cho­dzi mi o taki para­doks (wie­lo­krot­nie poświad­czo­ny w moim życiu), że naj­le­piej sły­szę sie­bie w mil­cze­niu innej kobie­ty, jestem czuj­na wobec jej zamilk­nię­cia, ale też w jej ciszy sil­niej czu­ję sie­bie. Ta „inna” jest tubą moje­go „to be”, jak to napi­sa­łam w wier­szu „asie-nitecz­ki” z Waruj. Z kolei ja chcia­ła­bym być tubą dla niej, dla tej dru­giej, czę­sto wyobra­żo­nej kobie­ty, dla­te­go piszę wiersz. W takim „współ­czuj­nym” tek­ście sytu­acja pod­mio­to­wa się zwie­lo­krot­nia i zawęź­la („posie­strza”) – tutaj już trud­no powie­dzieć, czy pod­miot­ka jest jed­na, czy są one dwie, czy jest ich jesz­cze wię­cej. Tę kom­pli­ka­cję dobrze chy­ba widać w wier­szu „gło­wy maniok”, w któ­rym otwar­cie prze­kli­ku­ję się mię­dzy „my” a „ja”. Ale for­mę tuby mają też inne tek­sty z tru­li. Być może w moich ostat­nich książ­kach, choć­by w moc­no wspól­no­to­wym Waruj czy w gran­dziar­skich „bal­la­dach apa­szow­skich” z Histy, ta tuba czę­ściej niż w tru­lach była narzę­dziem do mani­fe­sto­wa­nia wspól­ne­go gło­su, a z kolei w nowym tomie poja­wia się wię­cej wier­szy zwi­nię­tych jak sku­li­ce, wymu­to­wa­nych, cia­snych, co spro­wa­dza pod­miot­kę do sytu­acji osa­mot­nie­nia i poje­dyn­czo­ści, ale myślę, że to lawi­ro­wa­nie mię­dzy spój­nym a wspól­nym wciąż odby­wa się w podob­ny spo­sób jak wcze­śniej.

Hm hm, no dobrze. Poprzed­nie pyta­nie zada­łam dla­te­go, że mio­tam się inter­pre­ta­cyj­nie w nie­któ­rych miej­scach. Szcze­gól­nie tam, gdzie nie jestem pew­na, kto w wier­szu mówi (czy też: gdzie jest u Cie­bie gra­ni­ca prze­chwy­ce­nia, włą­cze­nia wro­gie­go gło­su, iro­ni­zo­wa­nia). Tu i tam waham się: czy w tek­ście mówi kobie­ta, któ­ra pole­mi­zu­je i wysta­wia się na pole­mi­ki, czy męż­czy­zna, któ­re­go się tym przy­to­czo­nym mono­lo­giem wysta­wia na kry­ty­kę (bo obja­śnia świat, pacy­fi­ku­je roz­mów­czy­nię itd.). Zary­zy­ku­ję jed­nak, a Ty popraw mnie, jeśli się mylę: wyda­je mi się bowiem, że czę­sto w tru­lach prze­bi­ja pole­mi­ka z empa­tycz­nym mode­lem femi­ni­zmu (albo szcze­rzej: ety­ki). Już od Waruj wska­zy­wa­ła zresz­tą na to Kata­rzy­na Szo­pa – argu­men­tu­jąc, że przed­sta­wia­cie z Joan­ną Łań­cuc­ką alter­na­ty­wę wobec empa­tii, jaką jest posta­wa soli­dar­no­ścio­wa. Gdy­bym mia­ła czy­tać Two­je wier­sze tak, jak robi­łam to na począt­ku, przy pierw­szej lek­tu­rze tru­li (a potem zaczę­łam w słusz­ność swo­ich roz­po­znań powąt­pie­wać, kon­ty­nu­uję więc ten wątek z nie­pew­no­ścią), powie­dzia­ła­bym, że rysu­je się tam istot­na linia kon­flik­tu pomię­dzy „płat­ka­mi śnie­gu” a tymi, któ­re obcho­dzą świat tyle, co zeszło­rocz­ny śnieg. Jesz­cze ina­czej: że na pozio­mie naj­now­szych wier­szy pod­no­sisz pro­ble­my z empa­tycz­nym mode­lem ety­ki podob­ne do tych, któ­re opi­sy­wa­ła ostat­nio w meta­kry­tycz­nym tek­ście o dys­ku­sjach wokół pro­zy Aga­ta Siko­ra. Cie­ka­wa jestem: co Ty na to?

Cie­ka­we, że o to zapy­ta­łaś. Ja już na szczę­ście nie jestem czyn­ną kry­tycz­ką, więc nie muszę się jed­no­znacz­nie opo­wia­dać za żad­ną ze szkół, mam też wra­że­nie, że w pro­zie jed­nak gra­ją inne czyn­ni­ki niż w poezji, więc trud­no by było jeden do jed­ne­go przy­sta­wiać tezy z tej dys­ku­sji do sfe­ry poetyc­kiej. Szcze­rze mówiąc, to była­bym prze­ra­żo­na, gdy­by deba­ty na temat poezji zeszły do pozio­mu puste­go empa­ty­zo­wa­nia z poet­ką i poetą, bo „coś prze­ży­li” albo „bo poru­sza­ją waż­ki temat spo­łecz­no-poli­tycz­ny”, z wyłą­cze­niem kana­łu „jak o tym napi­sa­li”. Wiem, uprasz­czam, ale serio się tego boję, bo rynek jest żar­łocz­ny, pro­zą się nie nasy­ci, zaką­si poezją.

Wie­rzę jed­nak w mecha­ni­zmy obron­ne tej dru­giej (o pierw­szej się nie wypo­wia­dam, nie jestem spec­ką). I tu wró­cę do począt­ku Two­je­go pyta­nia. Poezja według mnie bro­ni się przed ryn­ko­wym uprasz­cza­ją­cym prze­ję­ciem w ten spo­sób, że kom­pli­ku­je swój prze­kaz, naje­ża tekst zna­cze­nia­mi, w któ­rych czy­tel­nicz­ka „mio­ta się” inter­pre­ta­cyj­nie (tak, tego chcia­łam, sor­ry), wytwa­rza sys­tem immu­no­lo­gicz­ny chro­nią­cy wiersz przed pola­ry­za­cją i ide­olo­gi­za­cją. Celo­wo w dwóch tek­stach z tru­li piszę o pola­ry­za­cji w rela­cjach oraz o kolo­ni­zo­wa­niu dru­giej oso­by za pomo­cą wła­snych racji. Twój dys­kom­fort zwią­za­ny z nie­pew­no­ścią, czy w wier­szu mówi kobie­ta wzię­ta w pole­micz­ne dwa ognie, czy męż­czy­zna-obja­śnie­pan, jest też moim dys­kom­for­tem – bo wiem, że tu cza­sem nie ma gra­nic ani róż­nic: pod­miot­ka czę­sto inter­na­li­zu­je prze­mo­co­wą mowę zwró­co­ną prze­ciw niej, i cho­ciaż na pozio­mie racjo­nal­no­ści (czy racji) wie, że to nad­uży­cie, to na pozio­mie emo­cjo­nal­nym doko­nu­je auto­sa­bo­ta­żu, bie­rze na sie­bie winę, wikła się w gasli­gh­ting, zaprze­cza samej sobie. I wte­dy już nie­waż­ne, czy wro­gie sło­wa rze­czy­wi­ście padły, czy ona je tyl­ko sły­szy w swo­jej gło­wie – to jest ten sam język wła­dzy. W tru­lach chcia­łam poka­zać ten mecha­nizm od środ­ka, roz­pra­co­wać go w for­mach poetyc­kich, a nie na pozio­mie dekla­ra­cji. Z dekla­ra­cja­mi bowiem jest tak, że łatwo nam z nimi odru­cho­wo empa­ty­zo­wać (albo być prze­ciw nim), tyl­ko że tu poja­wia się kło­pot z powierz­chow­no­ścią, uryn­ko­wie­niem i „łatwo­straw­no­ścią” empa­tii, o któ­rym pisa­ła Aga­ta Siko­ra. Ja wolę odbiór utrud­nio­ny, roz­cią­gnię­ty w cza­sie, wyma­ga­ją­cy od czy­tel­nicz­ki pra­co­wi­tej uwa­gi (a nie chwi­lo­we­go wzru­szon­ka) oraz inter­pre­ta­cyj­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia – tak zresz­tą rozu­miem kolej­ną spor­ną kwe­stię meta­kry­tycz­ną: zaan­ga­żo­wa­nie w poezji.

Rozu­miem i w spo­rej czę­ści się zga­dzam, cho­ciaż pew­nie się­ga­ła­bym dalej (pró­bu­jąc argu­men­to­wać, że to nie pro­blem z powierzchownością/głębokością empa­tii, tyl­ko z samym pomy­słem, by ety­kę fun­do­wać na tej kate­go­rii). Ale to osob­ny pro­blem, nie chcę Cię wcią­gać w tę dys­ku­sję – sko­rzy­stam nato­miast z tego, by zadać oko­ło­em­pa­tycz­ne, ale dość nie­wy­god­ne pyta­nie.

Zasta­na­wia­łam się, czy o tym mówić, ale uzna­łam, że sko­ro mam wąt­pli­wo­ści – nie w porząd­ku było­by ich nie wyra­zić wprost. Muszę przy­znać, że chwi­lę otrzą­sa­łam się z otwar­cia tru­li – pierw­szy wiersz („anty­fo­na na wyj­ście”) ude­rzył mnie bowiem dość nega­tyw­nie. Zre­kon­stru­owa­łam go sobie jako dekla­ra­cję meta­po­etyc­ką, mówią­cą plus minus coś takie­go: „jeśli komu­kol­wiek w jaki­kol­wiek spo­sób pomo­że to, co piszę w swo­jej poezji, to war­to ją pisać – war­to prze­ży­wać wszyst­kie ewen­tu­al­ne cię­gi, któ­re otrzy­mam od insty­tu­cji życia lite­rac­kie­go, żeby tej jed­nej oso­bie pomóc”. O ile sama myśl nie wyda­je mi się kon­tro­wer­syj­na, o tyle bar­dzo kon­tro­wer­syj­ne wyda­je mi się umiesz­cze­nie jej na samym wstę­pie książ­ki. Jako kry­tycz­ce trud­no mi bowiem prze­czy­tać to jako coś inne­go niż szan­taż emo­cjo­nal­ny. Jaką pasku­dą się oka­żę, jeśli będę chcia­ła skry­ty­ko­wać tę książ­kę! Będę wte­dy pew­nie odpo­wie­dzial­na za kolej­ne trud­no­ści, któ­re musi zno­sić poet­ka, chcą­ca jedy­nie pomóc choć­by jed­nej oso­bie (a więc mają­ca napraw­dę szla­chet­ne inten­cje, któ­rych nie spo­sób nie sza­no­wać i z któ­ry­mi nie spo­sób się nie zgo­dzić). Otrzą­sa­łam się chwi­lę po tym wier­szu i muszę przy­znać, że dalej mam do nie­go (a wła­ści­wie przede wszyst­kim do decy­zji autor­skiej, żeby umie­ścić go na począt­ku książ­ki) dużo nie­chę­ci. Wspo­mi­nam o tym w naszej roz­mo­wie, żeby dać Ci oka­zję do odnie­sie­nia się do moich wąt­pli­wo­ści (może prze­sa­dzam? fik­su­ję się? czy­tam na opak? cie­ka­wa jestem, co sądzisz).

Ha, toś mnie zagię­ła swo­im odczy­ta­niem! Książ­ki z dru­kar­ni już nie wyco­fam, ukła­du nie zmie­nię, po pto­kach (ble­fu­ję, i tak bym nie zmie­ni­ła), więc spró­bu­ję uza­sad­nić.

Wiersz powstał jako pró­ba uciecz­ki od przy­gnia­ta­ją­ce­go mnie swą wagą pyta­nia w „biu­ro­wej” deba­cie: „Czy pró­bu­jesz zmie­niać świat swo­im pisa­niem?”. Moż­li­we, że Twój opór, Two­ja nie­chęć do tego tek­stu, zwłasz­cza tek­stu umiesz­czo­ne­go w okre­ślo­nym miej­scu książ­ki, ma coś z moje­go opo­ru wobec tego gór­no­lot­ne­go pyta­nia. Ale też Two­je odczu­cia mogą dowo­dzić, że wpa­dłam w pułap­kę, bo sama, mimo chę­ci uciecz­ki od wiel­kich słów, odpo­wie­dzia­łam gór­no­lot­nie. I okej, bio­rę to na kla­tę.

Cie­ka­wi mnie jed­nak bar­dziej to, że odczy­ta­łaś ten tekst jako rodzaj szan­ta­żu emo­cjo­nal­ne­go. Pew­nie jestem po pro­stu noga z komu­ni­ka­cji (to dla­te­go zresz­tą wciąż te wier­sze piszę), ale zamiar był tro­chę taki, żeby w try­bie lec­to­rem bene­vo­lum nawią­zać z czy­tel­nicz­ką wstęp­ną rela­cję. Nie poprzez flirt, mru­ga­nie oczkiem, bro­kat i cekin­ki albo sekwen­cję zdań bez aser­cji, ale raczej w takim sty­lu „gdy­byś nie mia­ła gdzie pójść, wpa­daj do mnie”.

Oczy­wi­ście zda­ję sobie spra­wę z tego, że to zapro­sze­nie jest wewnętrz­nie sprzecz­ne, bo już sam tytuł może pro­wo­ko­wać odwrót – otwie­ra­ją­ca książ­kę anty­fo­na jest prze­cież „na wyj­ście”, nie „na wej­ście”. U Cie­bie tekst wywo­łał chęć wyj­ścia, kogoś inne­go może zachę­ci do pozo­sta­nia. Nie myśla­łam o tym, gdy go pisa­łam i umiesz­cza­łam na wstę­pie, ale może to uczci­we, że już na począt­ku moż­na sobie zmie­rzyć emo­cjo­nal­ną tem­pe­ra­tu­rę lek­tu­ry (podob­nie jak nie­daw­no spraw­dza­ło się to przed wej­ściem np. do teatru) – i jeśli już na wstę­pie czu­jesz się źle, to może fak­tycz­nie lepiej się wyco­fać (no wiem, jako kry­tycz­ce nie bar­dzo Ci wypa­da ;)).

Ja „anty­fo­nę na wyj­ście” trak­to­wa­łam tro­chę frak­tal­nie (cząst­ka jako odwzo­ro­wa­nie cało­ści) i chy­ba dla­te­go, a nie jedy­nie z prze­ko­ry, dałam ją na począ­tek – uzna­łam, że sko­ro tru­le są przede wszyst­kim tomem o wycho­dze­niu z kla­tek, to niech już pierw­szy wiersz ten ruch uwal­nia­nia spro­wo­ku­je. Zwłasz­cza że – jak widać w dedy­ka­cji, a co potem wyja­śniam w „nocie z podzię­ką” – „anty­fo­na na wyj­ście” jest efek­tem moich roz­mów z Bian­ką Rolan­do o splo­cie wol­no­ści i poezji. Zasta­na­wia mnie, że odczy­ta­łaś ten wiersz jako swo­iste j’accuse! wobec „tej dziw­nej insty­tu­cji zwa­nej lite­ra­tu­rą”, bo aku­rat w tym tek­ście zupeł­nie nie mia­łam na myśli opre­sji ze stro­ny insty­tu­cji życia lite­rac­kie­go (to prze­ra­biam w innych wier­szach auto­te­ma­tycz­nych), raczej po pro­stu róż­ne opre­sje ze stro­ny życia, krop­ka.

Oprócz tego wszyst­kie­go, o czym powie­dzia­ły­śmy dotych­czas, tru­le to chy­ba przede wszyst­kim książ­ka o mil­cze­niu, praw­da? Wska­zu­ją na to nie tyl­ko dwa mot­ta (z Miło­będz­kiej i Devi), ale też licz­ne tro­py w poszcze­gól­nych wier­szach. Jako że jed­nak o „odda­wa­niu gło­su” pod­mio­tom uci­sza­nym w poezji wypo­wia­da­łaś się już wie­lo­krot­nie, zapy­ta­ła­bym Cię o to mil­cze­nie od tro­chę innej stro­ny. Wyda­je mi się bowiem, że szcze­gól­nie cie­ka­we są u Cie­bie te momen­ty, w któ­rych po dłu­go­trwa­łym mil­cze­niu zabie­ra się głos – coś się wte­dy prze­le­wa w mówią­cych, roz­miar wyrzu­tu sta­je się wręcz nie­po­ko­ją­cy. 

Gdy o tym myślę, przy­po­mi­na mi się opo­wieść moje­go przy­ja­cie­la, któ­ry kie­dyś w jakiejś pop­p­sy­cho­lo­gicz­nej publi­ka­cji prze­czy­tał na tyle odkryw­czą myśl, że opo­wie­dzia­na zosta­ła we mnie na dłu­go. Zary­so­wał przede mną taką scen­kę: sie­dzę sobie w jakimś publicz­nym miej­scu, daj­my na to w tram­wa­ju. Ktoś za mną nie­ustan­nie stu­ka butem w moje sie­dze­nie, a mnie to dopro­wa­dza do szew­skiej pasji. Gdy pierw­szy raz o tym myślę, igno­ru­ję wła­sne ziry­to­wa­nie; dru­gi raz – zaci­skam zęby; trze­ci raz – w koń­cu zwra­cam uwa­gę tej oso­bie. Gdy jed­nak to robię (gdy wresz­cie odzy­wam się na głos), mam w pamię­ci, że wcze­śniej raz i dru­gi zwra­ca­łam mu uwa­gę w myślach. To już kolej­ny raz, gdy ta oso­ba mnie ziry­to­wa­ła – gdy naru­szy­ła moją prze­strzeń – i wcze­śniej nic z tym nie zro­bi­ła! Jestem tym tak pod­ju­dzo­na, że wypo­wia­dam się peł­na zło­ści. Naprze­ciw mnie jed­nak sie­dzi oso­ba, któ­ra może nie mieć poję­cia, że mnie trą­ca­ła (być może robi­ła to w ner­wo­wym odru­chu), i któ­ra sły­szy mój głos pierw­szy raz – a głos ten od razu jest pełen fru­stra­cji. Ja zwra­cam uwa­gę komuś trze­ci raz – ale ten ktoś sły­szy to po raz pierw­szy, bo dopie­ro w gra­nicz­nym momen­cie wyle­wa się ze mnie sły­szal­ny komu­ni­kat (wcze­śniej prak­ty­ko­wa­łam jedy­nie sfru­stro­wa­ne mil­cze­nie).

Prze­pra­szam za ten przy­dłu­gi przy­kład, ale wró­cił on do mnie pod­czas czy­ta­nia tru­li. W kon­tek­ście obec­nej w Two­ich wier­szach rela­cji mil­cze­nia i zdo­by­wa­nia się na to, by je prze­rwać, myślę cały czas o tych emo­cjach, zasta­na­wiam się nad moż­li­wo­ścią reduk­cji fru­stra­cji. Stąd pyta­nie: czy moż­li­we jest (albo – co trze­ba zro­bić, by było moż­li­we) zabie­ra­nie gło­su wcze­śniej, ukró­ce­nie wydłu­ża­ją­ce­go się mil­cze­nia? Czy inte­re­su­je Cię to na pozio­mie wier­sza?

Histo­ryj­ka total­nie w punkt! Tro­chę jak tera­peu­tycz­ne zada­nie, któ­re kie­dyś dosta­łam: „mów pro­stą czcion­ką” (cytat poszedł w „aż wybi­je”). I na pozio­mie życia to jest zło­ta zasa­da, bo nara­sta­ją­ce mil­cze­nie – mil­cze­nie obra­sta­ją­ce fru­strą – może naro­bić wie­le szkód, zwłasz­cza w rela­cjach. Ryby psu­ją się nie tyle od gło­wy, ile od tego, że gło­su nie mają (lub mają, a nie wyda­ją), zaś pro­ce­sy gnil­ne naj­le­piej zacho­dzą w bez­tle­no­wym zamknię­ciu (że tak sko­rzy­stam z lip­nych meta­for). Nie wiem, co moż­na by z tym zro­bić glo­bal­nie, choć pew­nie spo­rą pra­cę ma tu do wyko­na­nia femi­nizm – zno­wu: nie chcę powta­rzać bana­łu o tre­so­wa­niu dziew­czy­nek do mil­cze­nia, ale jak w każ­dym bana­le jest w nim dużo praw­dy. Cza­sem to zaci­ska­nie ust – zwy­kle gniew­ne, ura­zo­we, auto­de­struk­cyj­ne – wyni­ka po pro­stu z pre­dys­po­zy­cji czło­wie­ka, z jego oso­bi­stych defi­cy­tów; kie­dy indziej jest wyni­kiem wycho­wa­nia na przy­kład w „pru­skim dry­lu”, któ­ry zakła­da, że nie powin­no się dawać upu­stu emo­cjom. W pla­nie pry­wat­nym może tu chy­ba spo­ro napro­sto­wać tera­pia.

Tyle że życie to jed­no, a wiersz dru­gie. W poezji raczej nie mówi się pro­stą czcion­ką, nawet jeśli tera­pia – czy oso­bi­ste żyć­ko – sta­je się inspi­ra­cją (spraw­dzo­ne tipy!). U mnie dzie­je się tak – wiem, to fatal­ne roz­wią­za­nie życio­we – że ten wylew czy wybuch, któ­ry jest efek­tem wydłu­ża­ją­ce­go się mil­cze­nia, zacho­dzi zwy­kle dopie­ro na pozio­mie w wier­sza (zamiast w zwy­kłej ludz­kiej roz­mo­wie). Jeśli przy­ło­żyć do tego przy­kład Two­je­go przy­ja­cie­la: nie reagu­ję uprzej­mą proś­bą na pierw­sze kop­nię­cie, nie zwra­cam towa­rzy­szo­wi podró­ży uwa­gi, gdy kopie po raz dru­gi, ale nie war­czę też na nie­go sfru­stro­wa­na po trze­cim kopie, tyl­ko dalej jadę w mil­cze­niu (choć we mnie buzu­je), a potem piszę o tym wiersz (któ­ry i tak do nie­go nie dotrze). Bar­dzo to jest pory­pa­ne, wiem.

A tru­le, masz rację, moc­no sie­dzą w tema­cie mil­cze­nia, i to chy­ba w inny spo­sób niż poprzed­nie książ­ki. W Waruj czy Hiście inte­re­so­wa­ło mnie mil­cze­nie w wymia­rze… no, może nie glo­bal­nym, ale na pew­no zbio­ro­wym – tre­so­wa­nie kobiet do „buziek w ciup”, odbie­ra­nie im gło­su w polu spo­łecz­nym, wresz­cie potęż­nie­ją­cy wspól­no­to­wy pro­test, w któ­rym po latach uci­sza­nia kobie­ty odpo­wia­da­ją chó­ral­nym wrza­skiem. W tru­lach punkt poetyc­kiej cięż­ko­ści zno­wu prze­su­wa się z chó­rzy­stek gniew­nie wyma­chu­ją­cych „war­ko­cza­mi” na „solist­ki” (że tak nawią­żę do tytu­łów współ­re­da­go­wa­nych prze­ze mnie anto­lo­gii poezji kobiet – tam to lawi­ro­wa­nie mię­dzy „wła­snym” a „wspól­nym” jest wyraź­nie pod­kre­śla­ne). W tym zna­cze­niu tru­lom pew­nie jest bli­żej do pierw­szej czę­ści Histy…, z por­tre­ta­mi kobiet osa­dzo­nych w celach, niż do bizar­nych femi­zry­wów z „bal­lad apa­szow­skich” albo do groź­ne­go war­ko­tu z Waruj. Może to jest wręcz most do star­szych tomów, w któ­rych soczew­ka była sku­pio­na na pod­miot­ce tre­nu­ją­cej „mowę domo­wą” czy zatrza­śnię­tej w macie­rzyń­stwie. Pew­nie stąd wra­że­nie wyco­fa­nia, wyci­sze­nia i bez­rad­no­ści, o któ­rych mówi­ły­śmy wcze­śniej.       

To cie­ka­we, że mówisz o „Char­co­tach” – bo też mia­łam wra­że­nie powi­no­wac­twa pierw­szej czę­ści Histy… z naj­now­szą książ­ką. Podo­bień­stwa koń­czą się jed­nak na tym, że o ile w poprzed­nim tomie ten docią­żo­ny, pesy­mi­stycz­ny kata­log histe­rycz­nych kobiet w pew­nym sen­sie zbi­ja­ny był póź­niej przez tony bun­tow­ni­cze, prze­chwy­tu­ją­ce histe­rię na femi­ni­stycz­ne potrze­by, o tyle w tru­lach nie dosta­je­my takiej koją­cej prze­ciw­wa­gi. To książ­ka ciem­niej­sza i smut­niej­sza – co para­dok­sal­nie widać tak­że w prze­bły­skach nadziei. Jak w wyra­żo­nej w jed­nym z wier­szy tęsk­no­cie do „dolu­dzia” – kra­iny dążeń Nie­wid­ki. Wyda­je mi się, że to dobry moment, żeby (w obli­czu nie­dłu­gie­go cza­su dzie­lą­ce­go wyda­nie Nie­wid­ki i Zoba­czy­ska oraz tru­li) zapy­tać: jak widzisz rela­cję swo­je­go „doro­słe­go” pisa­nia i pro­jek­tów skie­ro­wa­nych dla dzie­ci?

Mię­dzy pre­mie­ra­mi Nie­wid­ki i Zoba­czy­ska oraz tru­li są zale­d­wie trzy mie­sią­ce odstę­pu, ale tak napraw­dę stwo­rzy­ły­śmy tę kami­shi­baj­kę z Joan­ną Łań­cuc­ką jesz­cze przed Waruj, czy­li w 2018 roku, a potem prze­le­ża­ko­wa­ła pięć lat w prób­nym wydru­ku w moim drew­nia­nym teatrzy­ku kami­shi­bai. O tym, co się przez ten czas zmie­ni­ło, a tak­że o splo­tach dzie­cię­cych i doro­słych tema­tów czy moty­wów poja­wia­ją­cych się w Nie­wid­ce i w Waruj opo­wia­da­my z Asią w innej „biu­ro­wej” roz­mo­wie.

Nie chcę powta­rzać tego, co tam padło, ale na pew­no mię­dzy moimi publi­ka­cja­mi dla dzie­ci i doro­słych jest „zgod­ność tkan­ko­wa”. Zresz­tą to doty­czy w ogó­le wszyst­kich ksią­żek, bo prze­cież zbio­ry ese­istycz­ne – Stra­ty­gra­fie i Powle­kać rosną­ce – były pisa­ne rów­no­cze­śnie z toma­mi poetyc­ki­mi, a w efek­cie wie­le meta­for, obra­zów, figur poja­wia się zara­zem – choć w innym roz­wi­nię­ciu – w ese­ju i w poezji. Z kolei język dzie­cię­cy naj­pierw eks­plo­ro­wa­łam w książ­kach z wier­sza­mi „dla doro­słych”, a potem stwo­rzy­łam Pira­tów dobrej robo­ty, czy­li tomik poetyc­ki dla młod­szych czy­tel­ni­ków. Myślę, że te doro­słe i dzie­cię­ce płasz­czy­zny w moim pisa­niu prze­ni­ka­ją się i uzu­peł­nia­ją – czy­ta­łam zresz­tą kie­dyś ana­li­zy, któ­re je ze sobą porów­nu­ją. Jestem wiel­ką fan­ką zmą­co­nych, nie­czy­stych form gatun­ko­wych oraz podwój­ne­go kodo­wa­nia dzieł lite­rac­kich (czy np. fil­mo­wych), i dla­te­go sama też chęt­nie upra­wiam takie „sie­dze­nie na ostrzu gra­ni­cy”, jak to z Asią Łań­cuc­ką nazwa­ły­śmy w roz­mo­wie o Nie­wid­ce.

A co do podo­bieństw na pozio­mie kre­acji boha­te­rek czy pod­mio­tek w tek­stach dzie­cię­cych i doro­słych – Nie­wid­ka, któ­ra z jakichś powo­dów nie może wyru­szyć w podróż w Wiel­kie Zoba­czy­sko, jest ducho­wą sio­strą Manat­ki z Pira­tów, któ­ra przez lata pla­nu­je nie­zre­ali­zo­wa­ną wypra­wę nad Bał­tyk, z kolei Manat­ka ma coś i z uwię­zio­nych w celach swo­je­go sza­leń­stwa „sióstr Histy” – kobiet z Char­co­tów, a tym wresz­cie nie­da­le­ko do spę­ta­nych mil­cze­niem lub śpie­wa­ją­cych „pie­śni cie­śni” pod­mio­tek spor­tre­to­wa­nych w tru­lach, przy czym one (i tu kół­ko się zamy­ka lub otwie­ra) mogą zna­leźć swo­je lustrza­ne odbi­cia w jesz­cze star­szych książ­kach: inti­ma thu­le (dopie­ro nie­daw­no odkry­łam ten rym: thule/trule!), Wylin­kach, Zagniaz­dow­ni­kach lub nawet w Som­nam­bó­lach fan­to­mo­wych.

I tutaj mogła­bym jesz­cze raz nawią­zać do tej nie­szczę­snej „anty­fo­ny na wyj­ście” – moż­li­we, że moja twór­czość zawsze była przede wszyst­kim taką pró­bą „roz­prę­ża­nia wdru­ko­wa­nych krat” w sobie i innych. Te kra­ty są „wdru­ko­wa­ne”, bo obiek­tyw­nie mogą wca­le nie ist­nieć – jak w Nie­wid­ce, w któ­rej zna­la­zła się ude­rza­ją­ca nie­spój­ność: ja w tek­ście napi­sa­łam, że okna boha­ter­ki są okra­to­wa­ne, a tym­cza­sem Asia Łań­cuc­ka nary­so­wa­ła Nie­wid­kę patrzą­cą przez okno bez krat. Zasta­no­wi­ło mnie to, ta róż­ni­ca w postrze­ga­niu uwię­zie­nia czy wol­no­ści, i wró­ci­łam do tema­tu w tru­lach, m.in. w wier­szu wprost przy­wo­łu­ją­cym Nie­wid­ko­we Dale­kie Dolu­dzie.

Mam jesz­cze drob­ne – wyda­wa­ło­by się, tech­nicz­ne – pyta­nie: o „blok tek­stu” (bo tak Jakub Korn­hau­ser defi­nio­wał ostat­nio poemat pro­zą). Nie jest to for­ma, któ­rą eks­plo­ro­wa­łaś z nad­mier­nym entu­zja­zmem w poprzed­nich książ­kach. W tru­lach jed­nak jest jej rela­tyw­nie dużo: cza­sem doda­jesz do niej bar­dziej kla­sycz­nie wier­szo­wą wer­sy­fi­ka­cję, nie­kie­dy ów „blok tek­stu” dziu­ra­wisz albo zaczy­nasz od wcię­cia – nie zmie­nia to jed­nak fak­tu, że decy­du­jesz się wizu­al­nie „spro­za­izo­wać” część swo­ich wier­szy. Zasta­na­wia mnie: skąd ten ruch?

Być może, jak to zasu­ge­ro­wał Jakub Korn­hau­ser na któ­rymś ze spo­tkań pro­mo­cyj­nych z anto­lo­gią Rów­no z pra­wej (w któ­rej zna­la­złam się, nie­co zdu­mio­na fak­tem, że w ogó­le zda­rzył mi się jakiś poemat pro­zą!), coś wisi w powie­trzu – poeci i poet­ki w cią­gu ostat­nich dwóch-trzech lat czę­ściej niż kie­dy­kol­wiek się­ga­li po tę for­mę, do tego stop­nia, że moż­na by uło­żyć dru­gą anto­lo­gię poema­tu pro­zą z samych tyl­ko ostat­nich lat, rów­nie gru­bą jak ta obej­mu­ją­ca cały XX wiek. Tak przy­naj­mniej suge­ru­je Kuba, a ja mu wie­rzę, bo jest w tym tema­cie spe­cem. Cie­ka­wi mnie, skąd ten wysyp. Z fascy­na­cją śle­dzę na przy­kład poema­ty pro­zą w dwóch nowych tomach Kac­pra Bart­cza­ka, czy­li poety, któ­re­mu – zda­wa­ło­by się – do tej nar­ra­cyj­nej for­my raczej dale­ko.

A skąd „blo­ki tek­stu” u mnie? One powsta­ły jako pierw­sze w tej książ­ce, w pew­nym momen­cie nawet tro­chę bałam się, że to będzie tom z samy­mi pro­sto­ką­ta­mi, na szczę­ście potem do gło­su doszły inne for­my. Te zbi­te kubi­ki tek­sto­we naj­le­piej odda­wa­ły sytu­ację zamknię­cia, zaci­śnię­cia, spra­so­wa­nia do zwar­tej for­my – czy­li odczu­cia, któ­re uru­cho­mi­ło ten tom i z któ­re­go kolej­ne wier­sze, już nie „blo­ko­we”, pró­bo­wa­ły się na róż­ne spo­so­by uwal­niać. „Pro­sto­ką­ty” two­rzą pewien cykl, co widać też w ich tytu­łach, gdzie dys­cy­pli­nu­ją­ca opre­sja spra­so­wu­je pod­miot­kę w bez­wład­ny tobół. Ostat­nia z tego cyklu jest „Pieśń cie­śni”, ale ona ma już poten­cjał wybi­cia się, wydo­sta­nia z klat­ki, „anty­fo­ny na wyj­ście”.

Spo­ro roz­ma­wia­ły­śmy w mia­rę bli­sko tek­stu Two­jej ostat­niej książ­ki, więc na koniec chcia­ła­bym zaga­ić o spra­wy bar­dziej ogól­ne. Nie ukry­wam jed­nak, że pre­tekst do tego pyta­nia też wycho­dzi bez­po­śred­nio z wier­szo­we­go kon­kre­tu. Zda­je mi się bowiem, że utwo­rem „dla­cze­go nie poet­ki” zacze­piasz Joan­nę Orską (tj. nawią­zu­jesz do jej szki­cu Dla­cze­go poet­ki nie ukła­da­ją się w linie?). Myślę o tym wier­szu jako o gło­sie w toczą­cej się ostat­nio poza cen­trum kry­ty­ki femi­ni­stycz­nej (tj. m.in. w tym tek­ście Orskiej czy w książ­ce Kuby Skur­ty­sa uło­żo­nej wg klu­cza gen­de­ro­we­go) deba­cie o rozu­mie­nie kobie­ce­go pisania/pisania kobiet. Te kate­go­rie są waż­ne dla Cie­bie już od debiu­tu (przy­po­mi­nam sobie choć­by wiersz „Do lustra szcze­rzę się” z Som­nam­bó­lów…) i cią­gle wra­ca­ją zarów­no w poezji, jak w i życiu lite­rac­kim (np. w dzia­ła­niach Wspól­ne­go Poko­ju). W związ­ku z tym chcia­ła­bym Cię zapy­tać o dwie rze­czy: jak widzisz stan, kon­dy­cję i moż­li­wo­ści poezji kobiet na rok 2023 w Pol­sce (i swo­ją w tym rolę) oraz cze­go byś sobie dziś życzy­ła dla poezji kobiet? (Tak, tak – wiem, że to mate­riał na osob­ny szkic. Nie pro­szę Cię oczy­wi­ście o nie­go, ale cie­ka­wa jestem ogól­ne­go obra­zu tej pano­ra­my w Two­ich oczach.)

Ten mały tek­ścik to jeden z kil­ku, któ­re napi­sa­łam na mar­gi­ne­sie dużych kry­tycz­no­li­te­rac­kich debat i pomniej­szych inb na fej­sie – zasta­na­wia­łam się, czy w ogó­le włą­czać je do książ­ki, w koń­cu część wyrzu­ci­łam, ale ten i jesz­cze ze dwa zosta­ły. I jasne, to nawią­za­nie do szki­cu Joan­ny, skró­to­we i oczy­wi­ście w żaden spo­sób nie pre­ten­du­ją­ce do gło­su w dys­ku­sji, nawet chy­ba nie pole­micz­ne wobec tez kry­tycz­ki, ot, taki blik inby, któ­rą zaraz przy­kry­ją kolej­ne sąż­ni­ste dys­pu­ty, choć gorycz pozo­sta­nie. Gorycz zresz­tą wzię­ła się z poczu­cia, że co z tego, że roz­pi­sy­wa­ne są kolej­ne dys­ku­sje, cza­sem mode­ro­wa­ne przez moje rodzi­me Biu­ro Lite­rac­kie, co z tego, że pisze­my tek­sty o nowych języ­kach w polu poezji albo o tym, czy zmie­nia­my świat swo­im pisa­niem, sko­ro i tak nie zmie­nia się nic (lub zmie­nia nie­wie­le), chło­pa­ki nadal ukła­da­ją się w linie i dosta­ją faj­ne zabaw­ki, dziew­czy­ny buk­su­ją w truch­cie po bież­ni, zmie­nia­ją się skór­ki dys­kur­sów, ale „pod grą” (że odwo­łam się do tek­stu Moni­ki Glo­so­witz) odby­wa­ją się wciąż te same ruchy.

Tak to widzia­łam wte­dy (czy­li jakiś rok czy dwa temu), a czy dzi­siaj odczu­wam to ina­czej? Nie wiem. Na pew­no jeśli cho­dzi o kwe­stię „sta­nu poezji kobiet AD 2023”, to spa­dła mi tem­pe­ra­tu­ra spo­ru – może dla­te­go, że świet­ne książ­ki poetek są dzi­siaj o wie­le bar­dziej widocz­ne, oma­wia­ne, nagra­dza­ne, niż kie­dy pisa­łam choć­by Waruj (zresz­tą sama za chwi­lę odbie­ram Sile­siu­sa za cało­kształt, więc nie powin­nam na temat nagród maru­dzić, ale spo­ko, dalej będę), a może dla­te­go, że się po pro­stu posta­rza­łam i już nie mam siły wal­czyć z taką żar­li­wo­ścią jak kie­dyś, wypa­li­łam się, dosta­łam po nosie, spa­so­wa­łam. Lub ina­czej – widzę, że spo­ro kon­kret­nych rze­czy wraz z dziew­czy­na­mi, cho­ciaż­by ze Wspól­ne­go Poko­ju, przez te lata zro­bi­ły­śmy dla widzial­no­ści piszą­cych kobiet, i teraz może zwy­czaj­nie czas odpo­cząć? Zoba­czyć, jak piszą i wal­czą młod­sze, kie­dy my w tym truch­cie po bież­ni dosta­je­my już star­czej zadysz­ki? Patrzę na tę poetyc­ką bież­nię z wiel­ką fascy­na­cją, zako­chu­ję się w nowych książ­kach poetek, w ich języ­kach i wraż­li­wo­ściach, a kie­dy jako redak­tor­ka mogę w dodat­ku w naro­dzi­nach kolej­nych tomów poetyc­kich uczest­ni­czyć – to jestem prze­szczę­śli­wa. Z tego punk­tu widze­nia mogę powie­dzieć, że jest dobrze, jest świet­nie. Powsta­ją moc­ne książ­ki poetyc­kie, a piszą­ce kobie­ty dzi­siaj wcho­dzą w świat poetyc­ki z mniej­szą trau­mą, niż to bywa­ło jesz­cze dwa­dzie­ścia lat temu, gdy ja debiu­to­wa­łam, w razie cze­go potra­fią się odgryźć dzia­der­som czy obja­śnie­pa­nom, nauczy­ły się tak­że zbu­do­wać wspól­no­to­we rela­cje, azy­le, któ­re je chro­nią. Bar­dzo Wam, dziew­czy­ny, kibi­cu­ję!

O autorach i autorkach

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Zuzanna Sala

Ur. 1994, doktorantka Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach programu literaturoznawstwo. Wiceredaktorka naczelna kwartalnika literackiego „KONTENT”, kieruje wydawnictwem poetyckim o tej samej nazwie. Publikowała teksty krytyczne m.in. w „Czasie Kultury”, „Odrze”, „Stonerze Polskim”, „Nowej Dekadzie Krakowskiej” czy „Wakacie”. Pochodzi z Bierutowa.

Powiązania