Krzysztof Sztafa: Zacznijmy klasycznie. Opowiedz nam trochę o sobie. Do tej pory publikowałaś swoje teksty między innymi w Ricie Baum i Ósmym arkuszu Odry. Jest coś, o czym jeszcze powinniśmy wiedzieć w kontekście Twoich okołoliterackich doświadczeń?
Julia Mika: Zaczynając niezwykle błyskotliwie i rzeczowo – właściwie, to nie – piszę od dwóch lat, stąd na razie uczę się rzucać jedynie piłeczkami ping pong’owymi, bez mowy o odbiciu, choć może nie ma po co zwalać na ilości czasowe.
W swoich tekstach – oszczędnych, pisanych jakby z dużą ostrożnością – dość często dorzucasz pewnego rodzaju wtrącenia. Chodzi mi o te wszystkie kody html, nawiasy rozmiękczające znaczenie (albo lepiej: potęgujące przekaz), wiersze polecenia. Wydaje mi się, że właśnie to zderzenie – z jednej strony językowa oszczędność, z drugiej intertekstualna problematyzacja tej oszczędności – stanowi główny punkt Twojego materiału literackiego. Jak sama odnajdujesz się w swojej dykcji? Na czym Ci literacko zależy?
Generalizując, przede wszystkim zwykłam stawiać na prawdę, naturalność – oczekuję tego od poezji, od sztuki. Oczywiście, nie mam nic przeciwko surrealistycznym wizjom, przeciwnie, jednak chcę poczuć kontakt z tekstem, stąd zapewne biorą się w moich wierszach niemalże didaskalia, kontaminacje, przejęzyczenia i dowolny wybór literek. Zabawne, bo „uczyłam się pisać”, słuchając polskiego rapu. Wtedy chyba rozpoczął się proces powolnego „rozumienia” o co w tym wszystkim chodzi. Bardzo nie lubię szufladkowania, dlatego staram się zostawiać szparę w drzwiach. Stawiam prosty obraz, kolokwialny obraz, ale coś w nim powoduje dezorganizację. Nie zgadzam się z kluczem odpowiedzi, „co autor miał na myśli” i metodą zero-jedynkową. Nawiązując, z jednej strony „ostrożność” nie brzmi dobrze – wprowadza bariery. Jednak z drugiej, nie lubię przegadanych tekstów. Często potrzeba precyzji, lecz równie często zamienia się to w oksymoron, a gorzej w nadęcie. Na pewno szukam. Na pewno się gubię.
Na czym mi zależy? Pierwsze o czym pomyślałam to odnalezienie spójnego głosu, jednak chwilę później uznałam, że – zabrzmi to niemal tęczowo – ale zależy mi na braku końca tego wszystkiego. To niesamowite móc ewaluować wraz z kartkami papieru, cholernie to cenię. Prawdopodobnie podświadomie brnę również do poczucia własnej, personalnej setki.
Mam kłopot z prawdą; nie wiem do końca z czym się ją je, na czym ona polega. To chyba dość niebezpieczna kategoria. Albo inaczej: zbyt pojemna. Co to znaczy, że jest ona stawką w poezji i, szerzej, sztuce? Mówić „jak jest?”
Kwestia nieścisłości i niebezpieczeństwa, niewątpliwie. Określę to w ten sposób – czytając poezję lubię stać na jednej nodze. Co za tym idzie, trzon zostaje na ziemi, energia skupia się w równowadze, a najlżejsza część próbuje pochwycić powietrze, bo wtedy można śmigać piruety. To konteksty zwykle trafiają najmocniej. Choć bardzo możliwe, że nie jest to jednoznaczne, dobre porównanie.
Twój ulubiony raper?
Mam duży problem z określaniem „najlepszości”. Kierując się jednak ostatnimi preferencjami, w jakiś sposób dzisiaj komercyjnie, ale to dobrze – chyba Taco Hemingway. Cenię fabularne dyskografie, zresztą uważam, że chłopak jest niesamowicie zdolny.
Interesujesz się kinematografią – zresztą ten motyw kompletowania obrazów, często sytuacyjnych, jest w Twoich wierszach widoczny. Co jeszcze – poza literackim backgroundem – inspiruje Cię najbardziej?
Tu pojawia się wyczucie kadru, estetyki, barwy, ciszy, kontekstu – wyczucie wyczucia, zupełnie. Owszem, fascynuję się sztuką filmową. Nie mniej teatrem. Nie mniej muzyką. Właściwie wychowywałam się w szkołach muzycznych, klasach twórczych, grupach teatralnych, domach kultury, galeriach sztuki współczesnej i w istocie słowa. Aktualnie mam przyjemność grać w młodzieżowej grupie Teatru Śląskiego, jestem również wokalistką zespołu rockowego (cudowne uczucie zasypiać na trumnach gitar jadąc autostradą w godzinach zbyt późnych) oraz z największą przyjemnością wykonuję poezję śpiewaną i piosenkę aktorską. Próbuję pisywać monodramy, drobne scenariusze, a przy każdej możliwej okazji zaciągam się w rolę statysty czy wolontariusza imprez kulturalnych. Cała ta przestrzeń niewątpliwie jest moją inspiracją. Poszukiwanie po każdej ze stron. Chcę też zaznaczyć, że może nie bezpośrednio w moich teksach, bo tu mam poczucie niedojrzałości, ale niesamowicie podziwiam twórców nawiązujących do wydarzeń/okresów ważnych, polityczno, patriotyczno, ludzko ważnych, szczególnie w momencie szerszego nawiązania. Oczywiście, nie jest to niczym niezwykłym, ale na dobrą sprawę, dopiero chwilę temu przeczytałam Dziady, dla mnie to wszystko jest świeże.
Abstrahując, czerpię również z psychologii, psychiatrii oraz wszelkich zaburzeń przestrzeni „zwyczajnych”. Sama boję się paragonów. Generalizując, inspirują mnie również codzienne, brudne niemal jak w „Krótkim filmie o zabijaniu” Kieślowskiego sceny rodzajowe. Te kipiące żółcią blokowiska, kontenery, folie polietylenowe zwane jednorazówkami – ten model. Byłam kiedyś na warsztatach prowadzonych przez włoskiego malarza, który był w moim Bytomiu na wymianie studenckiej. Zachwycał się architekturą, pięknem, wielopłaszczyznowością miasta, które powszechnie uchodzi za walący się, poprzemysłowy zbytek. Podsumuję, cytując jego słowa „Rzym mi się znudził”.
Z tych wszystkich aktywności poezja jest dla Ciebie czymś szczególnym? To znaczy: czujesz, że otwiera przed Tobą najwięcej – w sensie ekspresyjnym i literackim – możliwości?
Szczególnym, jednak nie więcej i nie mniej niżeli każda inna płaszczyzna. Tu zupełnie nie ma mowy o hierarchii.
Kieślowski jest Twoim ulubionym reżyserem? W jakich obrazach czujesz się najlepiej? Opowiedz nam więcej o swoich filmowych inspiracjach.
Myślę, że tak. Zresztą, co piękne, mamy rok Kieślowskiego, tym samym się to nasila. Nie chcę tu mówić o jego superlatywach, są powszechnie znane, docenione, a ja nie dodam niczego odkrywczego. Zaznaczę tylko, że naprawdę warto sięgnąć również po pierwszą falę prac, etiud. Odkrywać kształtowanie się kreski. Inną sprawą są wywiady, jego bezpośredni głos. Moje inspiracje filmowe? Stanowczo polskie, co zawiera się w długoterminowości. Oczywiście, są okresy, nazwijmy to – mogłam je doświadczyć – zupełnie niepasujące do mojego uwielbienia tego, co nasze. Jednak teraz chodząc do kina, jestem cholernie dumna. Niedawno miałam również przyjemność bycia po drugiej stronie przy produkcji krótkometrażówki WRiTV. Piękni ludzie, pięknie prowadzeni dbają o naszą kulturę. Oczywiście, subiektywnie. „Starego”, polskiego kina ciągle smakuję i denerwuję się, że tak mało widziałam, tak mało wiem.
To teraz mam pytanie, powiedzmy, pozaliterackie. Jakie są twoje plany na przyszłość? Piszesz maturę i wyjeżdżasz na studia, zostajesz w Bytomiu?
To pytanie, które – banalnie mówiąc – zawieszam weryfikacji czasu. Pewna jestem jedynie kwestii, że chcę tworzyć współczesną kulturę. Konkretniej, tropem niezobowiązujących planów obecnych, oczywiście zależnych od rekrutacji – chciałabym studiować organizację produkcji filmowej bądź filmoznawstwo, by w latach późniejszych zdawać na reżyserię. Zapewne przewinie się również epizod egzaminów do szkoły teatralnej (bynajmniej nie na wydziale tańca), zatem Bytom jest mocno wątpliwy. Choć może to wszystko, co teraz wydaje mi się tak dobrze zarysowane uleci zanim owe słowa ujrzą światło?
Poza sferą zawodową, teoretycznie pozaliteracko – kameralne koncerty, najpiękniej autorskie w klimatyczno-ciemnych, piątkowych zakątkach. Byłabym zachwycona.
Na koniec – tradycyjnie – chciałbym zapytać o Twoje lektury. Co ciekawego czytałaś w ciągu ostatnich miesięcy?
Na przykład felietony Krystyny Jandy, która w prosty sposób urzeka mnie swoją charyzmą. Z istotnych, zatrzymałam się w „Mrokach” Borszewicza, zostaną ze mną na dłużej. Oczywiście kilka tomików, m.in. Charlesa Bukowskiego, Piotra Macierzyńskiego, Mateusza Sidorka.