
Kanapeczka, Ogień
nagrania / wydarzenia Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Ostapa Sływynskiego, Kārlisa Vērdiņša, Bohdana Zadury i Jacka Dehnela podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejRozmowa Anny Krzywani z Jackiem Dehnelem, towarzysząca wydaniu w Biurze Literackim książki Philipa Larkina Zabrane.
Anna Krzywania: Biuro Literackie wydało właśnie Pana najnowszą książkę poetycką pt. Brzytwa okamgnienia, w której znalazły się przede wszystkim teksty z ostatnich dwóch lat. „ ‘Brzytwa okamgnienia / odcina to, co zbędne’ ” – pisze Pan w pierwszym utworze. Wśród tematów wierszy tomiku są i subtelne obrazy miłości, i przemijanie, i śmierć, i to co po niej. Są to więc kwestie ważne, jeśli nie dla wszystkich, to dla większości ludzi. Gdybyśmy z jednej strony odnieśli się do ludzkiej egzystencji, a z drugiej – do Pana twórczości, co owa „brzytwa odcina? Co jest zbędne?
Jacek Dehnel: Tytułowa „Brzytwa okamgnienia” jest wierszem o konkretnej fotografii – i, szerzej, w ogóle metaforą sztuki fotograficznej, która dokonuje ostrego cięcia w czasoprzestrzeni i zostawia nam tylko płaski, niepowtarzalny przekrój. I ta precyzja, jeśli cięcie zostało wykonane mistrzowsko, stanowi, jak sądzę, o doskonałości niektórych zdjęć, które odrzucają wszystko, co zbędne, a zachowują samą istotę rzeczy. Co nie znaczy, że nie rejestrują szczegółów. Podobnie jest chyba z dobrym wierszem, który łapie czasem pozornie przypadkowe sprawy gdzieś z dalszych planów, jeśli są niezbędne do egzegezy całości. Nie mogę zatem powiedzieć, że literatura powinna omijać jakieś tematy, aspekty życia, kwestie – nie ma złych tematów. Ani w poezji, ani w sztuce w ogóle. Są jedynie kiepskie redakcje oraz zagadnienia trudniejsze i łatwiejsze do opisania. Chodzi raczej o ćwiczenie się w samurajskiej doskonałości: pisaniu takich tekstów, w których wszystko jest niezbędne i nie ma niczego, co by zamulało, zagracało obraz.
W Brzytwie okamgnienia znajduje się zarówno wiele opisów sytuacji i wydarzeń codziennego, zwykłego życia, jak i nawiązań do różnych dziedzin sztuki i konkretnych artystów, którzy także zanurzeni są w życiu. Na ile inspiruje Pana owa codzienność egzystencji, a na ile sztuka. Czy którąś z tych sfer ceni Pan wyżej?
Borges pięknie mówił, że nie pojmuje czemu przeczytanie książki miałoby być mniej realnym doświadczeniem niż przyjrzenie się, powiedzmy, wypadkowi samochodowemu. Myślę, że dobra sztuka, wielka sztuka jest immanentną częścią życia – szczególnie w czasach, w których tak wielu ludzi ma dostęp do kultury, albo bezpośrednio, albo przez krzywy pryzmat kultury masowej, która na swój kulawy sposób karmi ludzi uproszczoną wersją dobrej sztuki.
Trudno mi mówić o „inspiracji”, bo to jest w ogóle kwestia mało zrozumiała, przynajmniej dla mnie – po prostu zdarza się czasami coś, co pobudza cały łańcuch skojarzeń i rozmyślań. I jeśli jest wystarczająco ciekawy, a ja znajdę odpowiednią, wystarczająco atrakcyjną formę by go zapisać, to powstaje wiersz. Ale chyba nie umiałbym powiedzieć, czy ten proces karmi się bardziej tym, co przeżyte osobiście, czy też tym, co przeżyte przez pryzmat sztuki. Różnie to bywa.
Właściwie cały tom przeniknięty jest sensualnością i wrażliwością na detal. Dotyczy to zarówno opisów sytuacji, jak i opisów fotografii, na których zastygło życie. Zmysłowa wrażliwość oprócz smakowania świata otwiera na jego złożoność?
To ponoć wynika z bycia krótkowidzem – choć ja mam niewielką wadę wzroku. Inni uważają, że zmysłowość to cecha typowa dla zodiakalnych Byków. Być może. Ja rzeczywiście jestem żarłoczny, uwielbiam przyjemności świata tego – i cielesne, i duchowe. Nieustannie muszę się czymś karmić: lekturami, podróżami, muzyką, dobrym jedzeniem, seksem, filmami, obrazami, pięknymi przedmiotami. Nie mam duszy ascety, nigdy nie miałem. Rozmaitość świata jest chyba moim największym źródłem radości, i to oczywiście jest widoczne w tekstach, bo osobowość poety przesiąka przez jego wiersze. Ale ta żarłoczność, rzecz jasna, nie ogranicza się do tępego przeżuwania, bo przyświeca jej przede wszystkim głód poznawczy; nigdy bym nie został dobrym naukowcem, bo żywię głębokie przekonanie, że istotę tego, co nas otacza, najlepiej opisuje nie nauka, a sztuka płynąca z doświadczania świata.
Pana wiersze są bardzo zrytmizowane. Poszczególne frazy melodyjnie powracają, a ich rytm wyznacza sposób lektury. Nawet bezgłośne czytanie jest poddane melodii utworu. Jak wygląda zatem praca nad wierszem, kiedy wyłania się owa śpiewność?
Po pierwsze: każdy tekst jest rytmiczny, bo język ma akcenty; pozostaje tylko kwestia, czy postanowimy je jakoś uszeregować, uformować w powtarzające się ściśle, bądź powtarzające się z lekkimi zmianami konfiguracje. I tu oczywiście przychodzą nam w sukurs rozmaite metra poetyckie, które z dużym entuzjazmem stosuję, poza tym rymy, echa, i tak dalej, czyli rozmaite sposoby kształtowania struktury brzmieniowej tekstu. Poezja wywodzi się bezpośrednio od śpiewu i żaden poeta nie powinien o tym zapominać – nie znaczy to, że musi rymować czy pisać heksametrem, ale tyle, że tekst powinien się bronić nie tylko na papierze, ale i w głośnej lekturze. Nie wiem jak inni, ale ja zawsze słyszę czytany tekst jakimś wewnętrznym uchem – i tak samo jest z pisaniem, słyszę to, co notuję na papierze albo wklepuję w komputer; sekwencje dźwięków, rytmy, kadencje, melodię.
Mówił Pan niegdyś, że podpisy pod wierszami nie są najistotniejsze. Skoro jednak są umieszczane to znaczy też, że nie są nieistotne. Pod niektórymi tekstami jako miejsce powstawania wierszy podał Pan pociąg, co wiąże się zapewne z wieloma podróżami. Czy w pociągu rodziły się pomysły na wiersze, czy może kształtowała się ich ostateczna forma? Łatwo się Panu skupić w pociągu?
Podróż pociągiem to taki „czas osobny”, kiedy muszę kilka godzin wysiedzieć w przerwie między zdarzeniami, a to, czym akurat żyję, jest zawieszone i czeka na swoją – nomen omen – kolej. Wtedy właśnie łatwiej zebrać myśli, wrócić do różnych wcześniejszych pomysłów, które od dłuższego czasu chodzą po głowie – choć bywa tak, jak w przypadku „Owieczek”, że to jakieś zdarzenie podróżne okazuje się wyjątkowo ciekawe.
Myślę, że istotny jest też sam rytm pociągu, powtarzające się struktury dźwiękowe – jakoś pomaga mi to w układaniu kolejnych wersów. Zresztą coś podobnego mówił kiedyś Rymkiewicz o kolejce, którą dojeżdża do Milanówka.
Wierszem, który szczególnie mocno do mnie dociera i do którego wracam jest „Prima” z cyklu „Zegar…”. A który z utworów Brzytwy okamgnienia Pan by wyróżnił?
Nie wiem, nie umiem tak wyróżnić konkretnego wiersza z „Brzytwy okamgnienia” – jest tam przecież całkiem sporo tekstów, a poza tym autor ma rozmaite irracjonalne, pozaliterackie powody by niektóre wiersze lubić i nie lubić innych. Cały „Zegar” był dla mnie z pewnością cyklem bardzo trudnym, bo wyrastającym z niemożności pogodzenia się z cierpieniem kogoś, kogo kocham, a zarazem z niemożności opłakania osoby, która jest mi bliska, choć nigdy jej nie poznałem. Nosiłem się z napisaniem tego cyklu ponad rok, ale myślę, że to doświadczenie odnalazło formę, która na nie czekała. Ale czy jest to wiersz najlepszy, najulubieńszy, najciekawszy? Nie wiem, nie mnie o tym sądzić.
Dziękuję za rozmowę.
Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.