wywiady / o książce

Jestem co się zowie żarówką zgrozy

Justyna Bargielska

Przemysław Rojek

Rozmowa Przemysława Rojka z Justyną Bargielską, towarzysząca premierze książki Selfie na tle rzepaku, wydanej w Biurze Literackim 27 czerwca 2016 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Prze­my­sław Rojek: O takich książ­kach (któ­re świet­nie się czy­ta), kiep­sko się pisze i roz­ma­wia – kiep­sko, bo naj­bar­dziej oczy­wi­ste tro­py narzu­ca­ją się bar­dzo moc­no. Moż­na pró­bo­wać odtwo­rzyć gest autor­skie­go wybo­ru: dla­cze­go te wier­sze, dla­cze­go nie inne, co z tego ukła­du, z tej kom­po­zy­cji wyni­ka nowe­go… Moż­na też potrak­to­wać taki wybór jako mikro­sko­po­wy pre­pa­rat z danej twór­czo­ści i ufun­do­wać kry­tycz­no­li­te­rac­ki Park Juraj­ski, odtwa­rza­jąc tyra­no­zau­ra z kro­pli tyra­no­zau­rzej krwi odzy­ska­nej z bebe­chów koma­ra zasty­głe­go milio­ny lat temu w bursz­ty­nie… Będę pró­bo­wał pójść tro­chę jed­ną, tro­chę dru­gą ścież­ką.

Naj­pierw ta pierw­sza – ale żeby nie było tak obce­so­wo, to zacznę od przy­po­mnie­nia, jak to dwa lata temu na Por­cie Lite­rac­kim, pod­czas spo­tka­nia, któ­re pro­wa­dził z Tobą Karol Mali­szew­ski (cho­dzi­ło wów­czas o Two­je wier­sze zebra­ne, czy­li o książ­kę Szyb­ko przez wszyst­ko), szy­dzi­łaś, że co to za zbiór, że trud­no trak­to­wać poważ­nie taką edy­cję w przy­pad­ku kogoś, kogo twór­czość zaj­mu­je na pół­ce mniej miej­sca niż jed­na powieść Joan­ny Bator… Teraz sta­nę­łaś przed zada­niem ponie­kąd odwrot­nym i – być może – rów­nie podat­nym na auto­iro­nię: wybrać abso­lut­nie home­opa­tycz­ną ilość tek­stów ze swo­je­go rze­czy­wi­ście nie­zbyt obszer­ne­go opus. Jak się z tym czu­jesz? Jak postrze­gasz swo­je pisa­nie w soczew­ce dwu­dzie­stu dwóch wier­szy? No i – pozwo­lę sobie napo­cząć meta­fo­ry­kę muzycz­ną, do któ­rej nie­ba­wem tu powró­cę – jaki pod­ty­tuł nada­ła­byś Sel­fie na tle rze­pa­ku, gdy­by to była pły­ta? The Best Of? The Very Best Of? Justy­na Bar­giel­ska Live? Sin­gles Col­lec­tion? B‑Sides? Rari­ties? An Eve­ning With Ama­zing Justy­na Bar­giel­ska?

Justy­na Bar­giel­ska: The melo­dy at night with you, jak u Keitha Jar­re­ta. Home­opa­tia to chy­ba kwe­stia pro­por­cji: wobec skrom­no­ści, łagod­nie mówiąc, moje­go dorob­ku, te dwa­dzie­ścia dwa wier­sze są raczej łyż­ką dzieg­ciu w becz­ce mio­du niż pamię­cią po sub­stan­cji czyn­nej w fiol­ce pigu­łek o raczej nie­udo­wod­nio­nym dzia­ła­niu.. W sen­sie, zna­czy, ilo­ścio­wym łyż­ką. Jako­ścio­wo jest słod­ko. I prze­kro­jo­wo. Skła­da­jąc ten zbio­rek, wyobra­ża­łam sobie, że doko­nu­ję jakie­goś pod­su­mo­wa­nia, a że w mojej oce­nie pod­su­mo­wa­nia lepiej wycho­dzą meto­dą zwar­tej syn­te­zy niż ana­li­tycz­nie, wideł­ki były mi bar­dzo na rękę.

„Podróż­na” seria Biu­ra Lite­rac­kie­go ma pre­zen­to­wać poezję naj­now­szą w for­mie (dosłow­nie – bo cho­dzi o samą mate­rię książ­ki) kie­szon­ko­wej – i to oczy­wi­ście naj­bar­dziej pod­sta­wo­we zna­cze­nie przy­miot­ni­ka „podróż­na”, takie nie­co żar­to­bli­we… Ale też kusi, by tę „podróż” potrak­to­wać nie­co poważ­niej i spró­bo­wać dociec, gdzie podró­żo­wa­li Jacek Deh­nel, Roman Honet, Julia Szy­cho­wiak. A gdzie podró­żu­je Justy­na Bar­giel­ska? Nie bez powo­du pytam: jed­ną z obse­sji Two­jej poezji wyda­je mi się ruch, któ­re­go figu­rą tak czę­sto czy­nisz czas – jak w moim ulu­bio­nym Two­im wier­szu (nie­ste­ty, nie ma go w książ­ce, o któ­rej roz­ma­wia­my), zaty­tu­ło­wa­nym wła­śnie czas, gdzie wszyst­ko pędzi, a jed­no­cze­śnie trwa nie­po­ru­szo­ne, bo nie ma tam ani jed­ne­go cza­sow­ni­ka w for­mie czyn­nej (naj­le­piej chy­ba ten para­doks okre­śla meta­fo­ra „ruchów Brow­na”, wyko­rzy­sta­na w świet­nej roz­mo­wie, któ­rą ongiś prze­pro­wa­dził z Tobą Alek­san­der Nawa­rec­ki). W Sel­fie na tle rze­pa­ku nie jest ina­czej – weź­my pierw­szy wiersz, Dating ses­sion: dzie­więć­dzie­siąt czte­ry sło­wa (wli­cza­jąc w to zaim­ko­wo-przy­im­ko­wo-spój­ni­ko­wy plank­ton), a wśród nich aż dwa­dzie­ścia jeden naj­róż­niej­szych form cza­sow­ni­ko­wych! A sam tytuł zbio­ru? Sel­fie robi­my w podró­ży, pośpiesz­nie – pole rze­pa­ku też raczej rzad­ko bywa celem, prę­dzej czymś, co widzi się z okna pędzą­ce­go samo­cho­du. Czy fak­tycz­nie podróż – poj­mo­wa­na zwłasz­cza jako oso­bli­we, plą­sa­ją­ce zakłó­ce­nia na sty­ku prze­strze­ni i cza­su – jest dla Cie­bie czymś waż­nym, jakimś uspój­nia­ją­cym języ­kiem, na któ­ry moż­na spró­bo­wać prze­ło­żyć Two­ją poezję?

Two­ja defi­ni­cja sel­fie jest nie­co wyide­ali­zo­wa­na wobec zja­wi­ska: sel­fie podróż­ne to praw­do­po­dob­nie naj­szla­chet­niej­szy, ale powo­li już wymie­ra­ją­cy gatu­nek tego rodza­ju doku­men­ta­cji. Prze­gry­wa w przed­bie­gach z sel­fie wyję­tym z tła, takim, któ­re­go treść sta­no­wi wido­my dowód toż­sa­mo­ści twór­cy z two­rzy­wem, czy­li zwy­kłym sel­fie z dziub­kiem na tle dosko­na­le wymie­nial­nej ścia­ny. Już nawet te sel­fie po sek­sie były cie­kaw­szym tren­dem. No, ale kie­ru­nek jest zatrwa­ża­ją­co oczy­wi­sty: idzie­my w auto­por­tre­ty, zdję­cia pro­fi­lo­we. I pew­nie, że są mode­le, dla któ­rych ich wła­sna twarz jest wystar­cza­ją­cym kon­tek­stem, ale ja rze­czy­wi­ście wolę mieć jakieś tło. Chęt­nie rucho­me, bo rucho­me jest mniej obli­czal­ne.

Wyda­je mi się – jak tak teraz czy­tam pre­pa­ra­to­wo Twój wybór wier­szy do Sel­fie – że czymś, co szcze­gól­nie wyróż­nia Two­ją poezję (nie wyłącz­nie, ale może naj­bar­dziej, przy­naj­mniej w moim odbio­rze), jest jej nie­zwy­kła dyna­micz­ność. I nie cho­dzi już o ten ruch, o skrę­tli­wą jak ryci­ny Esche­ra cza­so­prze­strzeń, o podróż – a o nie­moż­ność roz­strzy­gnię­cia, czy jakiś utwór jest zamknię­tą (kom­plet­ną, abso­lut­ną) cało­ścią, czy kadrem z jakie­goś nigdy do koń­ca nie­wy­świe­tlo­ne­go fil­mu… Powie­dział­bym, że naj­wię­cej dzie­je się w Two­ich wier­szach na ich gra­ni­cach, w miej­scu, gdzie sty­ka­ją się one z resz­tą pustej stro­ny, z innym tek­stem – są tam sza­le­nie poro­wa­te, zawsze mam wra­że­nie, że wycho­dzą skądś, z jakiejś więk­szej opo­wie­ści, do któ­rej nie jestem dopusz­czo­ny. Czy rze­czy­wi­ście gdzieś nad/poza każ­dym poje­dyn­czym Two­im utwo­rem jest jakaś peł­nia? A może nawet – pozwo­lę sobie uru­cho­mić trop ducho­wy, któ­ry coraz czę­ściej, mam wra­że­nie, poja­wia się w kry­tycz­no­li­te­rac­kich odczy­ta­niach Twej poezji – jest to peł­nia jakoś tam mistycz­na? W swo­im posło­wiu do wyda­ne­go przez Biu­ro Lite­rac­kie, a uło­żo­ne­go przez Cie­bie wybo­ru poezji Leopol­da Staf­fa, się­gasz po gno­zę – czy zasto­so­wa­ła­byś taki klucz rów­nież do tego, co sama piszesz, czy Two­je wier­sze to takie naczy­nia z zamknię­ty­mi iskra­mi ema­nu­ją­cy­mi z jakie­goś nad­rze­czy­wi­ste­go pło­mie­nia? Skąd­inąd prze­cież świa­tło też odgry­wa w Two­jej poezji bar­dzo istot­ną rolę…

Nie rozu­miem tego sfor­mu­ło­wa­nia, że czu­jesz się nie­do­pusz­czo­ny do histo­rii, któ­re moje wier­sze zale­d­wie sygna­li­zu­ją. Prze­cież sko­ro masz świa­do­mość ich, tych histo­rii, ist­nie­nia, to zna­czy, że jakieś tam jed­nak dopusz­cze­nie zaszło. Dopusz­cze­nie nie musi ozna­czać kon­sump­cji, pene­tra­cji, utoż­sa­mie­nia i tak dalej.

Nie­po­koi mnie nato­miast zało­że­nie, że o cha­rak­te­rze peł­ni, jaka mogła­by stać za wier­sza­mi, nawet – lub zwłasz­cza – moimi wła­sny­mi wier­sza­mi, mogę lub powin­nam mieć jakąś wie­dzę. Mecha­nizm, o któ­rym opo­wia­da­łam w wie­lu miej­scach – i ta nar­ra­cja jest sta­ła – któ­ry pozwa­la mi na pisa­nie wier­szy, a któ­ry zakła­da pew­ną pod­le­głość i auto­ma­tycz­ność, nie daje mi nijak dostę­pu do infor­ma­cji na temat komu lub cze­mu jestem pod­le­gła i wobec cze­go lub kogo wyka­zu­ję ten auto­ma­tyzm. I chy­ba dobrze by było, gdy­by to tak zosta­ło.

Jesteś czy­ta­na – co oczy­wi­ste – na bar­dzo róż­ne spo­so­by, przy uży­ciu róż­nych kodów, ale albo bar­dzo się mylę, albo sto­sun­ko­wo rzad­ko zwra­ca się uwa­gę na muzycz­ną stro­nę Two­ich wier­szy, a dla mnie na przy­kład jesteś poet­ką nie­by­wa­le melo­dyj­ną. Z jed­nej stro­ny to kwe­stia pro­sta (oczy­wi­ście wca­le nie pro­sta, ale niech tam) jakichś nie­ocze­ki­wa­nych kom­bi­na­cji słów, jak we wspo­mnia­nym już wyżej wier­szu czas, gdzie poja­wia się fra­za „gąsie­ni­ce / po miej­skich prze­pra­wach wożą­ce usta / do ust; tych się łącze­nie” – i to jest coś abso­lut­ne­go, naj­pierw kan­cia­sta dwu­znacz­ność sfor­mu­ło­wa­nia „po miej­skich prze­pra­wach wożą­ce” (wożą na jakichś środ­kach miej­skie­go prze­pra­wia­nia się, czy po tym, jak już się przez mia­sto prze­pra­wi­ły?), póź­niej przy­dech gwał­tow­nej prze­rzut­ni, a wszyst­ko roz­ła­do­wa­ne cudow­nie aro­ganc­ką, gra­ni­czą­cą z ana­ko­lu­tem inwer­sją: „tych się łącze­nie”; no napraw­dę, prze­cież nawet zmia­na zna­ku prze­stan­ko­we­go przed tymi trze­ma sło­wa­mi ze śred­ni­ka na jaki­kol­wiek inny, kom­plet­nie znisz­czy­ła­by oddech zda­nia! Albo inny przy­kład, już z Sel­fie… – pierw­szy z brze­gu, taki mi się otwo­rzył: wiersz Egip­ska baweł­na, fra­za „spa­łam słod­ka w sta­kan­kach / i ktoś mnie komuś odbił”. Naj­pierw ali­te­ra­cja „s”, potem, po prze­rzut­ni – „o”, prze­cież to nie są przy­pad­ki… Ale jest i inna muzy­ka, trud­niej­sza do zde­fi­nio­wa­nia – melo­dia całe­go tek­stu. Piszesz zde­cy­do­wa­nie krót­kie tek­sty, choć ta ich krót­kość nie jest – jak w nie­któ­rych nowych wier­szach Julii Szy­cho­wiak, Krzysz­to­fa Jawor­skie­go, Grze­go­rza Wró­blew­skie­go czy Boh­da­na Zadu­ry, jak w tej naj­ła­twiej roz­po­zna­wal­nej czę­ści twór­czo­ści Ryszar­da Kry­nic­kie­go – celem sama w sobie, nie ma w sobie nic z osten­ta­cji. A ja nie mogę się oprzeć wra­że­niu, że i tu cho­dzi o jakąś moc­ną melo­dię cało­ści – oczy­wi­ście, nie jest to melo­dia łatwa, raczej coś w sty­lu warsz­ta­to­wych akro­ba­cji, jak w pre­lu­diach Cho­pi­na czy w waria­cjach gold­ber­gow­skich Bacha, ale jest. Czy muzy­ka jest dla Cie­bie waż­na w pisa­niu? Sły­szysz swo­ją poezję? A jeśli tak – to, że tak powiem tele­tur­nie­jo­wo, jaka to melo­dia?

Jest to pro­sta melo­dia i dla mnie samej już deko natręt­na, wręcz zgra­na. Bo sta­now­czo za czę­sto się zda­rza, że przez więk­szość wier­sza sta­ram się uciec od ryt­mu narzu­co­ne­go przez pierw­sze dwa wer­sy. Mówię o zupeł­nie pod­sta­wo­wych kwe­stiach ryt­micz­nych: dwa pierw­sze wer­sy to jest zazwy­czaj to, co jako pierw­sze przy­cho­dzi mi do gło­wy i jako pierw­sze zosta­je napi­sa­ne. Dość nie­for­tun­nie się skła­da, że w tych dwóch pierw­szych wer­sach docho­dzi czę­sto do gło­su moja skłon­ność do zry­mo­wa­nia sobie, inwer­sji i nie­ja­kiej ludycz­no­ści fra­zy. Resz­ta wier­sza sta­no­wi wów­czas pró­bę uciecz­ki przed kagań­cem, któ­ry sama sobie nało­ży­łam.

Nie chciał­bym Cię pytać o kobie­cość Two­je­go pisa­nia, bo podej­rze­wam, że ostat­nio możesz mieć tego tro­chę dość – ale zary­zy­ku­ję… Mam wra­że­nie, że w pew­nej czę­ści pol­skiej poezji tema­ty­zu­ją­cej płeć poet­ki powo­łu­ją do życia bar­dzo wyra­zi­ste, idio­ma­tycz­ne instan­cje nadaw­cze – i bywa, że daje to zna­ko­mi­te efek­ty, zwłasz­cza wte­dy, gdy robią to pisar­ki tej ran­gi co Joan­na Muel­ler albo Mar­ta Pod­gór­nik… Tym­cza­sem u Cie­bie ta kobie­cość jest tyleż moc­na, co wyjąt­ko­wo nie­na­chal­na, nie­wy­mu­szo­na – a wra­że­nie to bie­rze mi się stąd, że ta, któ­ra u Cie­bie mówi, bez prze­rwy się zmie­nia, prze­bie­ra, prze­ma­lo­wu­je… Gdzieś sły­sza­łem, że bli­ska Ci jest muzy­ka Tori Amos – czy w związ­ku z tym moż­na by przy­jąć, że swo­ją poezją podej­mu­jesz podob­ną grę jak Tori, zwłasz­cza na pły­tach Stran­ge Lit­tle Girls i Ame­ri­can Doll Pose, gdzie poszcze­gól­ne utwo­ry roz­pi­sa­ne były na róż­ne kobie­ce role, w któ­re artyst­ka się wcie­la­ła? 

Moż­na by przy­jąć. Tyl­ko że w fer­wo­rze gry, praw­dzi­wej gry, nie przyj­mu­je się na sie­bie wyłącz­nie ról, do któ­rych ma się natu­ral­ny talent i stąd, jak to ład­nie ują­łeś, nie­na­chal­ność mojej kobie­co­ści. Nie chcę mówić o podej­mo­wa­niu wyzwań, bo prze­cież to wszyst­ko robi się dla funu, ale osta­tecz­nie jak dale­ko na skroń jesteś sobie w sta­nie wyje­chać eye-line­rem, żeby to się sta­ło przy­go­dą? Jeśli malo­wa­nie, prze­bie­ra­nie się, nie się­gnie głę­biej, pręd­ko się znu­dzi i temu, kto się prze­bie­ra, i temu, dla kogo to robi.

Mówi­łeś o świe­tle: jestem jak ta żarów­ka z kawa­łu o tym, ilu tera­peu­tów potrze­ba do zmia­ny żarów­ki. Jed­ne­go, ale żarów­ka musi chcieć zmia­ny. Jestem co się zowie żarów­ką zgro­zy, bo pra­gnę zmia­ny nie­ustan­nej. Ilość ról, jaką może­my przy­jąć prze­bie­ra­jąc się i malu­jąc, jest ogra­ni­czo­na – z przy­jem­no­ścią poświę­cę moją nie­na­chal­ną kobie­cość, aby posze­rzyć to spek­trum jak tyl­ko się da.

O autorach i autorkach

Justyna Bargielska

Urodzona w 1977 roku w Warszawie. Poetka, pisarka. Laureatka konkursu poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego (2001) i nagrody specjalnej im. Jacka Bierezina (2002). Otrzymała dwa razy Nagrodę Literacką Gdynia (2010 i 2011). Mieszka w Warszawie.

Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.

Powiązania