Kuba Mikurda: Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś o tym, żeby połączyć czytanie Andrzeja Sosnowskiego z muzyką?
Karol Pęcherz: Kilka lat temu zaczęliśmy na Trzebnickiej robić muzykę do poezji Edwarda Pasewicza i szybko poczułem, że to znakomity pomysł, bo rzadko się zdarza, żeby klasyczne numerki w radiu miały dobry tekst. A potem poznałem poezję Andrzeja Sosnowskiego, zachłysnąłem się jego sposobem czytania (świetny, niski głos) i pokrzepiony wcześniejszymi dokonaniami postanowiłem podejść jego głos, zupełnie dla siebie. Pierwszy był kawałek „Wiersz (Trackless)”, który powstał we współpracy z Łukaszem Platą. Potem zrobiliśmy jeszcze kilka aranżacji, część z nich, po wielu przeróbkach, trafiła na płytę.
Ten sam, tytułowy „Trackless”?
Tak, z tym, że to już nie jest ten sam „Trackless”, zarówno od strony muzycznej jak i merytorycznej. Muzycznie, bo kawałek jest dłuższy, dograliśmy saksofony Michała Litwińca i nowy wokal Andrzeja (okazało się, że nagrania, którymi dysponowaliśmy, były za słabe do pracy nad płytą, nawet płytą offową). A merytorycznie, bo w nowym kontekście, kontekście płyty, oprócz Trakla, zaginięcia czy zagubienia pojawia się jeszcze track-less, jakieś zatracenie w dźwięku, jakaś ciemna miłość do muzyki jeszcze inna siostra – siostra stereofoniczna.
Czy to ty wybierałeś teksty na płytę? A jeśli tak – czym się kierowałeś?
Na początku używaliśmy recytacji dostępnych w witrynie internetowej Biura Literackiego, nagrań z czasów Legnicy. A zatem wybór był mocno ograniczony, po prostu braliśmy to, co najciekawsze w archiwum mp3. Później sytuacja się zmieniła, Andrzej zgodził się nagrać wokale na naszą prośbę. Ostatecznie płyta Trackless to finał pewnego procesu, który trwał dobre trzy lata. Wiele czynników złożyło się na jej ostateczny kształt, pojemność płyty, ograniczone zasoby mp3 itd. To się zawsze bardzo różnie dzieje. Ostatecznie zostawiliśmy osiem numerów, jako konsensus między mną, Andrzejem i pozostałą częścią grupy The Chain Smokers.
Czy Andrzej od razu kupił twój pomysł, czy musiałeś go przekonywać? Czy w waszych rozmowach pojawił się David Bowie?
Jak sądzę, po prostu zaprzyjaźniliśmy się jesienią 2005 roku, po spotkaniu Andrzeja i Maćka Malickiego na Trzebnickiej. Mieliśmy już kilka gotowych numerów i pokazywałem je Andrzejowi. A dziś jest całkiem sympatyczna płyta, którą mógłbym kupić (nie wiem jak Andrzej ale ja bym kupił). Co do legendarnego Davida Bowie, to słyszałem wiele razy o fascynacji Andrzeja, ale to nie jest moja fascynacja, niestety, bardzo słabo orientuję się w muzyce. Andrzej jest dużo lepiej zorientowany, więc David Bowie pewnie pojawił się gdzieś przy okazji. Ale wydaje mi się, że projekt Trackless jest bardzo daleko od Bowiego. Pewnym łącznikiem mógłby być wiersz „Nowa kariera w nowym mieście”, ale to tymczasem pomysł na przyszłość, ten tekst i jeszcze parę innych. Będę chciał rozwijać muzyczny wątek z Sosnowskim.
A jak wyobrażasz sobie występy na żywo? Czy koncert na Porcie to jednorazowa sprawa, czy początek trasy Trackless?
Trasa Trackless, to ładne. Jeśli o mnie chodzi, to jak najbardziej, tak. W miarę możliwości finansowych (albo braku możliwości finansowych) staram się kompletować sprzęt z myśląc o graniu na żywo. Trackless powstał myszką (również pierwsze partie saksofonowe!), ale kiedy myśli się o graniu na żywo trzeba mieć już jakiś sprzęt, sterownik MIDI, w miarę dobrą kartę dźwiękową, mixer itd. Staram się unikać zagubienia sprzętowego. Więc jeśli chodzi o trasę Trackless jestem jak najbardziej za, rozmawiałem o tym również z Andrzejem i są szanse na koncert w Perespie, Atlantydzie, może gdzieś na dnie Bałtyku pod hasłem Grimoire, albo w jakimś ciemnym zagajniku dla grzybiarzy.
A te kawałki video, które są na płycie? To nagrania ze studia czy teledyski?
To raczej próby z techniką video w obecności tekstu poetyckiego i muzyki, taka zabawa z materią. Na płycie są trzy klipy – dwa wykonane bardziej pod kątem samego tekstu i muzyki oraz trzeci, nagrany specjalnie z Andrzejem, nieco bardziej przemyślany. Anoksję zrobiliśmy w przestrzeniach starej zajezdni tramwajowej we Wrocławiu, a część zdjęć w kowarskich sztolniach uranu, około 150 metrów pod ziemią, blisko radonu i pierwiastków promieniotwórczych. Andrzej jest promieniotwórczy! Bardzo mu się podobało w tych dziwnych Kowarach i pod ziemią, tam jest też jeden z najdłuższych tuneli kolejowych. Nie zdążyliśmy tam pójść, a można by coś nagrać do kawałka „Szerokość poetycka zero”, który kończy się wersem „na końcu światła jest tunel”.
Pozostałe dwa klipy opierają się na niezwykłej urodzie Agnieszki Rzeźniak, która potrafi swoją twarzą oddać szereg emocji i postaci, które sobie wyobrażam, kiedy czytam wiersze Andrzeja. Do pozostałych dwóch kawałków, tych bez klipów, zrobiliśmy zdjęcia z Agnieszką, aby rozwinąć „wątek kobiecy” w twórczości Sosnowskiego. Bo jest przecież Hilda Möbius, dziewczynka z zapałkami, czy legendarna siostra, albo dziewczynka z żyletką w ustach, pamiętasz Kubusiu? „Marzę o jej chłodnych pocałunkach”.
Czy Andrzej na bieżąco komentował waszą pracę, podpowiadał, protestował?
Andrzej ma niesamowite wyczucie estetyczne i można się od niego wiele nauczyć. Na początku, kiedy nie było jeszcze mowy o płycie, podsyłałem mu różne mp3 z aranżacjami wierszy. Andrzej pokazywał je Elżbiecie i wysyłał mi maila, najczęściej około trzeciej w nocy: „bardzo ładne, dziękuję”. I to były takie miłe momenty. Kiedy zaczęliśmy bardziej świadomie pracować nad płytą, Andrzej interweniował kilka razy, np. nazwa „Chain Smokers” jest oczywiście wynalazkiem Andrzeja, my proponowaliśmy same gnioty typu: „Hilad Möbius”, „Ostatnie Pęcherzyki Powietrza” itd. To nie było trafione. A „Chain Smokers” bardzo mi się podoba – znów nie robię sobie wyrzutów z powodu tego, że palę. Teraz nie mógłbym przestać – to byłoby po prostu nie fair. Andrzej zasugerował też fotografie Georgiewa, wybrał „Tachymetrię” z kilku nowych aranżacji. Pozostałe nie weszły na płytę. Cały czas wysyłaliśmy sobie nocami maile – taki dialog na dwie klawiatury – ja miałem jakąś swoją mglistą wizje całości i Andrzej sobie coś wyobrażał. No i coś wyszło, coś, jak sądzę, przyjemnego.