Aleksandra Górecka: Hej, Julka. Muszę przyznać, że od początku byłam fanką Twoich wierszy. A między innymi dlatego, że robią ze mną coś magicznego – chociaż nie do końca wszystko rozumiem, to czuję się w tym nierozumieniu swobodnie i przyjemnie. Kiedy czytam Twoje wiersze, mam wrażenie, jakbym uczestniczyła w rozmowie z przyjaciółką, siedzimy sobie na murku, pijemy cranberry juice, komentujemy jego smak i rozmawiamy dalej. O naszych przeżyciach, emocjach, życiu codziennym. I to niesamowicie wciągające rozmowy. Co sądzisz o takim odbiorze? Czy taki miałaś zamysł?
Julia Jankowska: Cześć, Olu, ciepło na sercu się robi od takich deklaracji. Zdecydowanie przyjaciółkowatość mieści się gdzieś w zamyśle tomiku, dla którego główną inspiracją była instytucja notatnika w telefonie, doceniana przez wielu, w kręgach poetyckich szanowana przez nielicznych. Luźno można powiązać ją z fenomenem „notes app poetry”, poezji notatnika, która nie wiem jak do ciebie, ale do mnie gdzieś tam dobija się przez instagrama. Czy jest to poezja pełna wdzięku i literackiego honoru? Raczej nie. Czy ktoś próbuje szczerze wyrazić siebie? Raczej tak. I ja to kocham. I nie dlatego, że szukam kampu czy wzruszam się jakąś naiwnością formy. Smartfonowy notatnik przerabia leniwe i przypadkowe wiązki rzeczywistości na intymne języki. Część utworów w tomiku to właśnie notatki moich przyjaciół, których proszę o wysyłanie screenów ich dzieł, stąd zapewne wynika poniekąd przyjaciółkowatość zbioru. Reakcja na cranberry juice jest reakcją Franka, któremu przesyłam serdeczne buziaczki.
W związku z tym mam wrażenie, że korespondujesz z klasycznym modelem wiersza, chcąc pokazać, że wierszem może być wszystko. Bawisz się formą, wstawiając kontrolowane błędy, zamieniając pierwsze zdanie w tytuł, wybierając różną budowę wiersza, czasem ma się wrażenie, że losowy podział na wersy. Idealnie widać ten przeskok form w trzech następujących po sobie wierszach: krótki, luźny tekst, przypominający niejako urwaną notatkę („Pęcherz słabo zapełniony”), wiersz będący pomiędzy notatką/wiadomością a rozmową, złożony już z pewnej konkretnej struktury („Oni nie wiedzą że ja piszę wiersz w notatkach”) i bardziej poważny, momentami wzniosły z wersami zaczynającymi się od wielkiej litery („Dapperstreet (J.C. Bloem cover)”). To wszystko wydaje mi się tutaj nieprzypadkowe, mam słuszną intuicję? Jaki cel mają te zastosowane przez Ciebie „przeskoki”?
Powiem tak: mnie nikt strukturalizmu oduczać nie musiał. Jestem świadoma tych przeskoków, bo czytam coś czasem i wiem, że trochę sobie z tymi wierszami pozwalam. Jako dla dziecka komputera, jest to dla mnie jednak bardzo naturalne, że najpierw się słyszy, że pęcherz słabo zapełniony, potem wpada się w cierpką wymianę zdań, żeby na koniec zapłakać nad pięknem poezji drukowanej na papierze, kiedy to nie latały drony i można jeszcze było napisać coś poruszającego. Najczęściej w ogóle to te trzy rzeczy naraz, w trzech osobnych kartach. Można nabrać wrażenia, że jedyne, co pozostało, to przyłapywanie słów w miejscach, w których nie powinno ich być, a wtedy zabawa formą okazuje się naśladowaniem zabawy rzeczywistości, która kula sobie podmiotem jak jej się podoba. Nie chcę przez to powiedzieć, że wynalazłam eklektyzm, a jedynie że język może być tak doświadczany, trochę hiperaktywnie, trochę z deficytem. Może, nie musi, a może wręcz nie powinien. Ale może.
Niezwykle rezonują ze mną słowa z wiersza „Skutkiem ubocznym jest to”, w którym piszesz, że w obnażaniu myśli można doświadczyć luki. Czytając Twój tomik, mam poczucie, jakby ten wiersz niejako patronował całemu zestawowi. Twoje wiersze na pierwszy rzut oka wydają się prostymi komunikatami, dymkami chatu, które zaraz znikną, bo przecież o to chodzi. Ale okazuje się, że nie do końca, że kryje się za tym coś o wiele głębszego i poważniejszego niż to, czego doświadczamy po pierwszej lekturze. Z każdym kolejnym czytaniem ujawniają się przede mną coraz to nowe warstwy, więc chce się iść głębiej i głębiej. Wtedy mówisz: „włóż palec tak daleko jak tylko możliwe”. Czy tak właśnie jest, że w wierszach poukrywałaś różne wątki tak, aby czytelnik mógł je co chwilę odkrywać, „wtykać palec”?
Podoba mi się, że zwróciłaś uwagę na tego palucha, bo pokazuje on hipokryzję i pewną ułudę mojego projektu. Pierwotnie bezoary to miała być afirmacja płytkości, powierzchniowości, mały sprzeciw wobec wymogu głębi stawianego poezji. Łączy się to z zamysłem notatkowym, bo jeśli niepoeci wchodziliby w głąb siebie, zapisując coś w autobusie, natomiast poeci nabraliby podejrzeń co do introspekcji, to może przywróciłoby to poezji rozumianej jako zaangażowanie pewien balans. A jednak grzebałam w notatkach swoich i przyjaciół, zestawiłam je ze sobą, opatrzyłam tytułem, wreszcie podpisałam się pod tym imieniem i nazwiskiem. Skutkiem ubocznym jest generowanie głębi. Pozostaje włożyć palec tak daleko, jak tylko możliwe.
Skoro już o wchodzeniu w głąb wiersza mowa, chciałam spytać Cię o Twoje literackie inspiracje. Czy masz patronów/patronki swojego tomiku? Jeśli tak, to czy zaczerpnęłaś od nich jakieś motywy? Albo w jaki sposób mają oni/one przełożenie na Twoje pisanie?
O literackie inspiracje wciąż jeszcze muszę się trochę postarać. Pamiętam, że pierwsze wiersze pisałam pod wpływem Pawilonów Dominika Bielickiego. Jeśli chodzi o patronów tomu, to bilety miesięczne, Białoszewski, miłość, ból i dziewczyna.
Wracając do Twojego zestawu, chciałam spytać Cię także o wiersz, który jest jedynie tytułem: „Moja mama jak była mała to połknęła osę”. Czy mogłabyś nam przybliżyć nieco, dlaczego ten wiersz ma taką formę? Całkowicie odpływając (haha) – czy ten wiersz był osą, a kiedy mama go połknęła, zniknął? To oczywiście pół żartem, pół serio, ale widzę tu szerokie pole do interpretacji, a nawet tzw. wolnej amerykanki!
Może nie do amerykanki, ale do wolności i puszczenia wodzów jak najbardziej bym zachęcała :), twoja interpretacja urzekła mnie zupełnie na serio. A wiersz jest odpowiedzią na pytanie zadane w innym wierszu, a mi się wydaje, że z odpowiedziami to tak często jest, że one są samym tytułem.
W Twoim tomiku pojawiają się również słowa/wyrażenia, które cenzurujesz. Dlaczego?
O czym nie można mówić, to należy wypikać albo powiedzieć bardzo niskim, zmodulowanym głosem. Są słowa, na które nie jestem jeszcze gotowa, ale innych nie znam.
Na koniec chciałam Cię spytać o tytuł tomu bezoary. Pamiętam jeszcze, kiedy były to odklejki. Dlaczego zdecydowałaś się na zmianę tytułu? I czym są tytułowe „bezoary”? Czy skojarzenie z Harrym Potterem jest słuszne? Bo jeśli tak, to już rozumiem swoje pierwsze zdanie z naszej rozmowy o tym, że Twoje wiersze „robią ze mną coś magicznego”.
To zaszczyt móc cię oczarować, zwłaszcza że moje wiersze nie mają nic wspólnego z Harrym Potterem. Staram się o nim nie myśleć. Bezoary może i brzmią magicznie, ale to są urojone kamienie jelitowe, powstające z niestrawionych resztek jedzenia, zupełnie jak wiersze. Do zmiany tytułu zachęciła mnie Asia i miała oczywiście rację. Odklejać dalej się lubię, ale od momentu rozpoczęcia pracy nad tomem dojrzałam i wydoroślałam, a trzeba umieć starzeć się z wdziękiem. Z terminem zapoznałam się, kiedy to na szczotce zostawiłam całe kłęby włosów, a taki Mati podniósł ją przerażony i zapytał: „Co to za bezoary?!”.