wywiady / o książce

Śliczni chłopcy, garbate wampiry

Marta Podgórnik

Nina Manel

Rozmowa Niny Manel z Martą Podgórnik, towarzysząca wydaniu książki Marty Podgórnik Przepowieść w ścinkach, która ukazała się w Biurze Literackim 27 sierpnia 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Spo­ty­ka­my się nie­mal rok po ostat­niej roz­mo­wie, zamie­nia­jąc się rola­mi: dziś to debiu­tant­ka prze­py­tu­je wyja­dacz­kę lite­rac­kich scen i hono­ro­wą uczest­nicz­kę poetyc­kich gal. Oka­zja też jest zgo­ła inna: w Biu­rze Lite­rac­kim uka­zu­je się wła­śnie Prze­po­wieść w ścin­kach ‒ dru­gi, po (uło­żo­nym przez Roma­na Hone­ta) Nic o mnie nie wiesz, wybór Two­ich wier­szy. Powiedz szcze­rze: nie masz dość tych jubi­le­uszy, gal, fet, trak­to­wa­nia jak poważ­nej matro­ny pol­skiej poezji? Prze­cież jesteś mło­dą wie­ko­wo autor­ką, któ­ra ma przed sobą praw­do­po­dob­nie parę dzie­sią­tek lat pisa­nia, a nie sza­cow­ną panią po Noblu.

Miła, ależ ja jestem sza­cow­ną panią, tyle że wciąż jesz­cze przed Noblem (śmiech). Dzię­ku­ję, że pro­ro­ku­jesz mi dzie­siąt­ki lat pisa­nia, tym samym życia, ale to raczej nie my decy­du­je­my o jego dłu­go­ści (o war­to­ści już prę­dzej). Z ban­kie­tów po galach naj­czę­ściej ucie­kam po angiel­sku, bo wolę się bawić z przy­ja­ciół­mi w zbli­żo­nych do domo­wych warun­kach.

Owszem, uwa­żam, że naj­cie­kaw­sze jest zawsze przed nami, tuż za kolej­nym zakrę­tem; ale miło było, przy oka­zji Prze­po­wie­ści w ścin­kach, obej­rzeć się, przy­po­mnieć sie­bie nasto­let­nią, dwu­dzie­sto­let­nią, trzy­dzie­sto­let­nią. Wybie­ra­łam uczci­wie po dwa wier­sze z kolej­nych tomów, i ta prze­chadz­ka po histo­rii wła­sne­go pisa­nia dała mi dużo do myśle­nia. Wybra­łam wier­sze nie­oczy­wi­ste, któ­rych na ogół nie czy­tam na spo­tka­niach autor­skich, pew­nie dla­te­go, że są dla mnie waż­niej­sze, nazna­czo­ne prze­ży­ciem, moc­niej przy­kle­jo­ne.

„40 is the new 30” – chcia­łam odpo­wie­dzieć, ale coś mi kaza­ło spy­tać o zda­nie dok­to­ra Google i oka­zu­je się, że nawet „40 is the new 20 and Sky is the Limit”, nawią­zu­jąc do wier­sza z wybo­ru. Rze­czy­wi­ście, patrząc na spis tre­ści Prze­po­wie­ści w ścin­kach, moż­na mieć wra­że­nie, że bar­dzo spra­wie­dli­we trak­tu­jesz młod­szą Mar­tę Pod­gór­nik / młod­sze Mar­ty Pod­gór­nik. To nie­ty­po­we: pra­wie każ­dy zna­ny mi poeta czy poet­ka przy­zna­je się, że jakiejś książ­ki, jakie­goś eta­pu w swo­jej twór­czo­ści tro­chę nie lubi, tro­chę się wsty­dzi… Nie pytam, czy zmie­ni­ła­byś coś w któ­rejś ze swo­ich star­szych ksią­żek, bo to pyta­nie już pada­ło przy oka­zji jubi­le­uszu, ale czy jest jakiś tom Mar­ty Pod­gór­nik, któ­ry lubisz naj­mniej, subiek­tyw­nie lub obiek­tyw­nie? Lub prze­ciw­nie – taki, do któ­re­go masz naj­więk­szy sen­ty­ment?

Nie wie­rzę w metry­ki, nic a nic (w sta­ty­sty­ki i zesta­wie­nia też, żeby było jasne). Bo są dni, gdy jestem Mar­tą jadą­cą na pierw­sze lite­rac­kie impre­zy, peł­ną zara­zem nie­uf­no­ści, jak i nie­mo­ty­wo­wa­ne­go niczym (czy­taj: doświad­cze­niem) zaufa­nia do/wobec świa­ta, nie tyl­ko lite­rac­kie­go, ale ogól­nie, wie­rzą­cą, że zalud­nia­ją go wyłącz­nie inte­re­su­ją­cy ludzie o dobrych inten­cjach, przy­stoj­ni chłop­cy i pięk­ne dziew­czę­ta, otwar­tą na przy­jaź­nie, roman­se, tań­ce, łak­ną­cą kon­tak­tu i przede wszyst­kim roz­mo­wy. A bywa­ją dni, kie­dy opusz­cze­nie łóż­ka jest decy­zją o zacią­gnię­ciu się do armii dzień po wybu­chu woj­ny. Na swo­je wier­sze, książ­ki, przy­jaź­nie, przy­go­dy, pra­ce, cokol­wiek mi się wyda­rza – patrzę jak na ele­men­ty ukła­dan­ki. Roz­sy­pa­ne po świe­cie puz­zle, któ­re znaj­du­ję i skła­dam. Gdy­bym wyrzu­ci­ła w afek­cie (czy) bez­myśl­no­ści któ­ry­kol­wiek z kloc­ków, na finał nie zoba­czy­ła­bym cało­ści. Nawet jeśli (obiek­tyw­nie) nie­któ­re z doświad­czo­nych, zdo­by­tych, pusz­czo­nych z dymem i rzew­nie opła­ka­nych for­tec pozna­nia nie były tego war­te, budu­ją obraz osta­tecz­ny, któ­ry chcę zoba­czyć zanim zga­śnie świa­tło.

No wła­śnie, kon­cept zro­bie­nia wybo­ru przez same­go auto­ra czy autor­kę jest dość inte­re­su­ją­cy – pozwa­la chy­ba tro­chę podej­rzeć ich pry­wat­ne reflek­sje na temat tego, co było, a cza­sem uchy­la zasłon­ki tego, co być jesz­cze może. Wspo­mi­nasz o „nie­oczy­wi­stym wybo­rze”, ale przy­glą­da­jąc się temu zesta­wie­niu, widzę jed­nak, że ura­to­wa­ły się też takie bangery/szlagwroty, czy­li wer­sy, z któ­rych autor­ka jest zna­na i za któ­re jest kocha­na – na przy­kład eks­tre­mal­nie melan­cho­lij­na „Pią­ta nad ranem” albo nie­sa­mo­wi­cie wpa­da­ją­cy w „lirycz­ne ucho” [„Kocha­li cię pro­fe­so­ro­wie”]. Cho­ciaż jesz­cze bar­dziej pasu­je tu okre­śle­nie „szla­gie­ry”, bo wszyst­kie te utwo­ry łączy ich melo­dyj­ność. Nigdy nie ukry­wa­łaś, jak waż­na jest dla Cie­bie muzy­ka – zdradź, cze­go słu­cha­łaś, two­rząc ten wybór (bo nie uwie­rzę, że to się odby­wa­ło w ciszy). Ulu­bio­nych arty­stów czy kawał­ków na spe­cjal­ne oka­zje?

Otóż, Miła, to odby­wa­ło się w ciszy. Teraz, gdy odpi­su­ję na Two­je pyta­nia, rów­nież panu­je cisza. Uwiel­biam muzy­kę, jest arcy­waż­nym ele­men­tem moje­go świa­ta przed­sta­wio­ne­go, mam set­ki ulu­bio­nych pio­se­nek, do tań­ca i do różań­ca, do śmie­chu i do pła­czu, na dan­cin­gi z przy­ja­ciół­mi, intym­ne ren­dez-vous, spa­ce­ry po pla­żach i samot­ne noce peł­ne łez. Ale pra­cu­ję zawsze w ciszy. Kie­dy piszę, jestem w abso­lut­nej wła­dzy języ­ka; język jest muzy­ką, obra­zem, sma­kiem, zapa­chem, tem­pe­ra­tu­rą cia­ła i powie­trza. Taka skon­den­so­wa­na syne­ste­zja (śmiech). W tym nie­mal trans­cen­den­tal­nym sta­nie sku­pie­nia, tak jak w zanu­rze­niu na dużej głę­bo­ko­ści, nie moż­na oczy­wi­ście prze­by­wać zbyt dłu­go, i po powro­cie na ląd codzien­nych odgło­sów bar­dzo lubię odre­ago­wy­wać lite­rac­kie napię­cia przy muzy­ce, podob­nie przy szta­lu­gach, goto­wa­niu i tań­cu. Gusta mam zaś, eufe­mi­stycz­nie rzecz ujmu­jąc, „roz­le­głe”. Od kla­sy­ki po per­wer­syj­ny kamp.

O tym kam­pie czę­sto myślę, kie­dy czy­tam te wier­sze. Para­dok­sal­nie, w Two­ich wier­szach bar­dziej niż mor­der­czą bal­la­dę sły­szę baro­ko­we disco. Wiesz, takie na boga­to z chłop­cem w teatral­nym maki­ja­żu śpie­wa­ją­cym o tok­sycz­nej miło­ści albo takie z dziew­czy­ną porzu­ca­ją­cą ślicz­ne­go narze­czo­ne­go dla gar­ba­te­go wam­pi­ra. Prze­glą­da­jąc Two­je tomy w porząd­ku chro­no­lo­gicz­nym, nie­trud­no zauwa­żyć, że sen­ty­ment do kiczu to jeden z tych sen­ty­men­tów, któ­rym twór­czo jesteś naj­wier­niej­sza: bawisz się nim cza­sem na smut­no, cza­sem z prze­ką­sem, cza­sem sobie z nie­go żar­tu­jesz, ale zawsze robisz to z czu­ło­ścią. Sen­ty­men­ty nie muszą mieć logicz­nych pod­staw, ale… Jak myślisz, skąd ta miłość się wzię­ła?

Wiesz, ja w zasa­dzie nie bar­dzo defi­niu­ję róż­ni­ce mię­dzy kiczem a kam­pem czy post­mo­der­ni­zmem. Te ostat­nie brzmią z wyso­ko­ści kate­dry nie­uza­sad­nio­ne­go poczu­cia wyż­szo­ści nie­któ­rych tzw. twór­ców pro­fe­sjo­nal­nych nie­co lepiej, zakła­da­ją bowiem (hiper)świadomość arty­sty roman­su­ją­ce­go z for­ma­mi kul­tu­ry niż­szy­mi, popu­lar­ny­mi. Sama figu­ra „sęty­mę­tu” jest nazna­czo­na odium kiczu. Czy jestem zatem sen­ty­men­tal­na? Owszem. Moi zna­jo­mi mówią, że „wzrusz­li­wa”, bo pła­czę na fil­mach, wysta­wach, przy pio­sen­kach, pod­czas poważ­niej­szych roz­mów i zacho­dów słoń­ca. Dużo też się śmie­ję. Żywo gesty­ku­lu­ję. Ale i bywam wyco­fa­na, zim­na, zdy­stan­so­wa­na. Zarów­no w życiu, jak i w lite­ra­tu­rze war­to­ści doda­nej upa­tru­ję na prze­cię­ciu pozor­nie róż­nych, lecz rów­nych w natę­że­niu emo­cjo­nal­nym momen­tów. Powa­ga nie wyklu­cza przy­mru­ża­nia czy nawet pusz­cza­nia oka, for­ma nie prze­szka­dza tre­ści, czu­łość nie kłó­ci się z chłod­ną ana­li­zą, a miłość ze śmier­cią. Więc bar­dzo podo­ba mi się Two­je zesta­wie­nie bal­la­dy z „baro­ko­wym disco”, kupu­ję ten ter­min! Moja skłon­ność do kar­ko­łom­nych zesta­wień oraz sła­bość do „pro­stych” emo­cji i deko­ra­cji bie­rze się pew­nie z życio­wej skłon­no­ści do moc­nych histo­rii. Takich ze ślicz­ny­mi chłop­ca­mi, gar­ba­ty­mi wam­pi­ra­mi, topie­li­ca­mi i rewol­we­row­ca­mi też (śmiech). A może z wia­ry uwa­ża­nej przez wie­lu za naiw­ną i wręcz infan­tyl­ną. Wia­ry w spra­wy więk­sze, w lite­ra­tu­rę, miłość, w życie po pro­stu.

Dosko­na­le rozu­miem ten pociąg do histo­rii, a w poezji, kon­kret­niej pol­skiej poezji współ­cze­snej, jed­nak ich tro­chę bra­ku­je, nie sądzisz? I cze­mu w takim razie, nie pomy­śla­łaś nigdy o peł­no­krwi­stej powie­ści, w któ­rej moż­na by sobie same­mu, a zara­zem czy­tel­ni­kom i czy­tel­nicz­kom taką histo­rię snuć? Prze­cież wier­sze nie wyklu­cza­ją pro­zy. A może te żar­ty o tym, że wydaw­ca cze­ka na Two­ją powieść od lat, to wca­le nie takie zno­wu żar­ty? Rze­czy­wi­ście pla­nu­jesz coś napi­sać pro­zą?

 Ależ w każ­dym z moich żar­tów jest kil­ka zia­ren praw­dy. Popeł­ni­łam spo­ro pro­zy, głów­nie pro­zy poetyc­kiej i krót­kich opo­wia­dań, część z tego tu i ówdzie opu­bli­ko­wa­łam. Ale nigdy nie byłam ze swo­ich pro­za­tor­skich prób zado­wo­lo­na na tyle, by zabie­gać o wyda­nie regu­lar­nej książ­ki. Pisa­nie wier­szy jest o wie­le bar­dziej wyma­ga­ją­ce od pisa­nia powie­ści, przy­naj­mniej kie­dy pod­cho­dzi się do pisa­nia tak poważ­nie, jak ja. Podzi­wiam autor­ki i auto­rów reali­zu­ją­cych się na obu polach, ale, szcze­rze powie­dziaw­szy, są to w zna­ko­mi­tej więk­szo­ści poeci cza­sem piszą­cy pro­zę lub (rza­dziej) pro­za­icy cza­sem piszą­cy wier­sze. Rów­no­ta­lent raczej nie wystę­pu­je. Swo­ją ener­gię wolę więc poświę­cić dzie­dzi­nie, w któ­rej po pro­stu jestem lep­sza. Ale być może wydaw­ca docze­ka się kie­dyś powie­ści, nie wyklu­czam tego (jakieś tam zaczy­ny pącz­ku­ją w szu­fla­dach). Na pew­no będzie to opo­wieść, histo­ria, fabu­ła. Być może roman­tycz­ny hor­ror, o tak, koniecz­nie z hap­py endem.

Sko­ro już jeste­śmy przy roman­tycz­nych hor­ro­rach, chcia­łam Cię pod­py­tać o trzy ostat­nie książ­ki. Pamię­tam, że kie­dy wyszło Zawsze, kil­ka osób wspo­mi­na­ło: Ok, to jest sta­ra dobra Pod­gór­nik, ale prze­cież już tyle wier­szy o zawie­dzio­nej miło­ści napi­sa­ła, co tu drą­żyć? I nie­mal od razu poja­wi­ła się Zim­na książ­ka: wte­dy kon­ster­na­cja była o wie­le więk­sza, bo to w zasa­dzie dalej była książ­ka o tym samym, tyl­ko pod­miot­ka ze zroz­pa­czo­nej sta­ła się zre­zy­gno­wa­na. Usły­sza­łam kie­dyś o tym tomie, że ten tytuł powi­nien brzmieć Smut­na Książ­ka.

I w zasa­dzie dopie­ro kie­dy wyszły Mor­der­cze bal­la­dy, olśni­ło mnie, że prze­cież to jest krok po kro­ku pro­wa­dzo­na try­lo­gia o koń­cu miło­ści, nie­mal ide­al­nie prze­stu­dio­wa­ne pod lupą eta­py: naj­pierw złość, roz­pacz, zawi­kła­ne emo­cje, póź­niej ich wyci­sze­nie, smu­tek i rezy­gna­cja, a jesz­cze póź­niej – powrót do życia tej samej boha­ter­ki, ode­gra­nie się, ale też ode­gra­nie się meta­fo­rycz­ne: Two­ja boha­ter­ka napraw­dę prze­cież zabi­ja obraz kogoś, kogo sobie umy­śli­ła – i jest już na tyle sil­na, by robić to z przy­mru­że­niem oka, bez utra­ty samej sie­bie.
I teraz nasu­wa się pyta­nie, któ­re przy­szło mi do gło­wy chy­ba w Stro­niu, po Two­im bene­fi­sie – to było celo­we? Te książ­ki wyszły w krót­kim odstę­pie cza­so­wym, ale to jesz­cze nic nie zna­czy. Od począt­ku pla­no­wa­łaś try­lo­gię – i taką try­lo­gię?

Rozu­miem, dla­cze­go nasu­wa Ci się ten trop; nie Tobie jed­nej zresz­tą (śmiech). A że nie lubię się powta­rzać i nie zmie­niam zeznań, więc odpo­wiem tak, jak odpo­wie­dzia­łam Julko­wi Pie­li­chow­skie­mu w roz­mo­wie dla Liber­te!: „(…) te wier­sze, książ­ki wie­dzia­ły, że będą cyklem, autor­ka zorien­to­wa­ła się dopie­ro pod koniec impre­zy. No, może nie­co wcze­śniej, kie­dy zro­zu­mia­łam, że Zim­na książ­ka, dopeł­nia­ją­ca Zawsze, sama się owe­go dopeł­nie­nia docze­ka­ła w Mor­der­czych bal­la­dach. Nasze wier­sze na ogół są mądrzej­sze od nas, para­fra­zu­jąc kla­sy­ka, pisze­my, „bo chce­my wie­dzieć, jak się skoń­czy”. Cały ten serial pisa­łam na bie­żą­co, fabu­ła nie­raz wyprze­dza­ła życie, i jak w każ­dym dobrym seria­lu nie zabra­kło retro­spek­cji i wąt­ków pobocz­nych. Naj­waż­niej­sze, że wszyst­ko dobrze się skoń­czy­ło. Odda­jąc do dru­ku ostat­nią z „trzech sióstr”, mia­łam i mam nadal abso­lut­ną pew­ność, że ciąg dal­szy nie nastą­pi. Histo­ria, zarów­no ta na pozio­mie kon­cep­tu­al­nym, fabu­ły, jak i ta na pozio­mie tek­stu, meta­tek­stu, roz­sze­rzo­nej meta­fo­ry, domknę­ła się i spo­czę­ła w poko­ju na dnie spo­koj­nej, łagod­nej rze­ki speł­nio­ne­go pisar­skie­go obo­wiąz­ku”. Dodam może tyle, że choć to try­lo­gia „z fabu­łą”, to nie jest to opo­wieść do koń­ca line­ar­na, i nie ma jed­nej, a wie­lu boha­te­rów, mówią­cych swo­imi gło­sa­mi i ze swo­ich per­spek­tyw; stąd ma też kil­ka alter­na­tyw­nych prze­bie­gów i zakoń­czeń, na ogół zresz­tą, wbrew pozo­rom, szczę­śli­wych.

No więc wła­śnie – pamię­tam, że wspo­mi­na­łaś o tym w roz­mo­wie z Jul­kiem, ale zasta­na­wia­ła mnie jesz­cze ta „ukła­dan­ko­wa” struk­tu­ra cyklu – bo z jed­nej stro­ny mamy jak na dło­ni pro­ces prze­pra­co­wy­wa­nej żało­by po roz­sta­niu, a z dru­giej – mimo że eta­py są dia­me­tral­nie róż­ne – jest w tym pew­na wymien­ność, co w sumie też przy­wo­dzi myśl o pla­no­wa­nym cyklu, ale pla­no­wa­nym wcze­śnie i wręcz maestrią tech­nicz­ną w dobo­rze tych „wymien­nych” ele­men­tów.

A sko­ro o tech­nicz­nej maestrii mowa: patrząc i na teraź­niej­szy wybór wier­szy, i na wcze­śniej­sze książ­ki, moż­na by sta­wiać hipo­te­zę, że styl Mar­ty Pod­gór­nik wymien­ny aku­rat nie jest. Oczy­wi­ście to nie są utwo­ry tzw. typu powie­la­ne­go, zmie­nia­ją się, migo­czą, mają róż­ne odcie­nie. Ale wyda­jesz się przy tym bar­dzo przy­wią­za­na do kla­sycz­nej for­my; nie bez powo­du zresz­tą, bo bar­dzo Ci w niej do twa­rzy. Ale dla­cze­go wybra­łaś wła­śnie ten restryk­cyj­ny spo­sób pisa­nia, pod­po­rząd­ko­wu­ją­cy emo­cje i nastro­je rymo­wi i ryt­mo­wi? I czy nie jest tak, że mając taki słuch poetyc­ki jak Ty, ten wybór jest tro­chę narzu­co­ny – musisz pły­nąć tym wła­snym ryt­mem, bo wiersz sam się tak ukła­da? Mogła­byś prze­cież pisać trzy­li­nij­ko­we suche, niby-zabaw­ne komu­ni­ka­ty o jedze­niu buł­ki w pocią­gu i pogod­nie cze­kać na szwedz­kie­go tłu­ma­cza. Tak jest chy­ba łatwiej. A może wła­śnie nie jest?

Bar­dzo mi schle­biasz tą „maestrią”, do niej jesz­cze dłu­ga dro­ga, a cel tak czy owak nie­moż­li­wy. Uwa­ga o „ukła­dan­ko­wo­ści”, „wymien­no­ści” nar­ra­cyj­nej cyklu ‒ bar­dzo traf­na. Każ­da z moich ksią­żek pomy­śla­na jest jako kon­cept album, tym razem wyszedł trzy­pły­to­wy (śmiech), a potem raczej Live (któ­re ukła­da autor) niż The Best of (któ­re mogli­by uło­żyć jedy­nie odbior­cy). I racja, przy­wią­zu­ję dużą wagę do for­my – jed­nak trze­ba wyja­śnić, że czy­ni tak każ­dy pisarz – u mnie z racji dyk­cji po pro­stu bar­dziej rzu­ca się to w oczy. Nie wiem, bo nie pró­bo­wa­łam, ale jestem nie­mal pew­na, że napi­sa­nie dobre­go „trzy­li­nij­ko­we­go suche­go, niby-zabaw­ne­go komu­ni­ka­tu o jedze­niu buł­ki w pocią­gu” jest rów­nie wyma­ga­ją­ce, co napi­sa­nie dobre­go sone­tu. Dobór tema­ty­ki, języ­ka, narzę­dzi czy rekwi­zy­to­rium to spra­wa indy­wi­du­al­na u każ­de­go piszą­ce­go, istot­na jest, jak mawia­ją w gastro­no­mii, egze­ku­cja pomy­słu, czy­li kwe­stia wyko­na­nia; i tu bez sta­ran­no­ści, bez mik­su cięż­kiej pra­cy z lek­ką dezyn­wol­tu­rą żad­na for­ma nie przy­nie­sie efek­tu. Mogło­by się wyda­wać, że pisać tak jak Pod­gór­nik jest trud­niej niż pisać na przy­kład jak Kon­rad Góra albo że wła­śnie jest łatwiej, że Melec­kie­mu trudniej/łatwiej niż Rybic­kie­mu, że inny jest cię­żar gatun­ko­wy kla­sy­cy­stycz­nych, inny awan­gar­do­wych wier­szy itd., ale jako pisar­ki wie­my, że jest tak samo. W tym sen­sie, z punk­tu widze­nia autorki/autora każ­dy uczci­wie reali­zo­wa­ny spo­sób pisa­nia jest „restryk­cyj­ny” i wyma­ga­ją­cy, zarów­no tech­nicz­nie, inte­lek­tu­al­nie, jak i emo­cjo­nal­nie. Inną spra­wą jest to, co dzie­je się z wier­szem, gdy wycho­dzi z domu. Są poety­ki nie­co lepiej przy­swa­jal­ne na róż­nych grun­tach, speł­nia­ją­ce róż­ne czy­tel­ni­cze potrze­by, róż­nych czy­tel­ni­czych grup; są takie nie­co bar­dziej lubia­ne przez „szwedz­kich tłu­ma­czy” (w śro­do­wi­sku nazy­wa­ne z prze­ką­sem „poezją mię­dzy­na­ro­do­wą”, „łatwo prze­tłu­ma­czal­ną”). Ale to już nie jest spra­wą auto­ra, tyl­ko czy­tel­ni­ka, z czym się zapo­zna, co odrzu­ci, a co sobie wybie­rze. Przy oka­zji – mam szwedz­kie­go tłu­ma­cza (śmiech).

To dobrze, ale wca­le nie z powo­du Nobla, a dla­te­go, że szwedz­ki język brzmi cudow­nie.

Pocią­gnę temat auto­rów: od wie­lu lat mat­ku­jesz debiu­tom, pro­wa­dzisz warsz­ta­ty, reda­gu­jesz, uczysz, dora­dzasz, wska­zu­jesz – i to czę­sto takim praw­dzi­wym nowa­lij­kom, któ­re pierw­szy raz w życiu przy­jeż­dża­ją na przy­kład na festi­wal lite­rac­ki i pierw­szy raz poka­zu­ją wier­sze komuś inne­mu niż polo­ni­st­ce (to i tak szczę­ścia­rze). Zda­jesz sobie więc pew­nie spra­wę, jak się od sie­bie róż­nią, ale jed­no mnie cie­ka­wi. Jest takie nagra­nie z ok. 2000 r., gdzie z lek­ka udrę­czo­na mówisz, że mło­da poezja chwi­lo­wo nic nowe­go nie ma do zaofe­ro­wa­nia, że to już wszyst­ko było; i że może rocz­ni­ki 80. jesz­cze poka­żą coś cie­ka­we­go, ale na razie, to raczej lipa. I co, poka­za­ły (90. też pod­cią­gnij­my)?

To praw­da z tym szwedz­kim, ja w ogó­le bar­dzo lubię Szwe­cję, kra­jo­bra­zy, kli­mat i lite­ra­tu­rę; gdy­bym mia­ła migro­wać, był­by to jeden z kra­jów pierw­sze­go wybo­ru, i oczy­wi­ście nie ze wzglę­du na Nobla, bo racja noblow­ska dla moje­go poko­le­nia pol­skich pisa­rzy aku­rat co się wyczer­pa­ła (śmiech).

Powie­dzia­łam coś takie­go dwa­dzie­ścia lat temu? Moż­li­we, mło­dość sprzy­ja kate­go­rycz­nym sądom. Moje lek­kie udrę­cze­nie mogło wyni­kać z fak­tu, że mówi­łam o sobie. Jak to z czu­łym przy­mru­że­niem oka pisał mniej wię­cej wte­dy Darek Foks: „ambi­cja twór­cza Mar­ty Pod­gór­nik jest rze­czy­wi­ście nie­wy­obra­żal­na” (śmiech). Potwier­dza się sta­re powie­dzon­ko, że nale­ży uwa­żać, cze­go sobie życzy­my; w tym wypad­ku to aku­rat dobrze. Ostat­nie dwa­dzie­ścia lat w pol­skiej poezji oka­za­ło się bowiem nie­zwy­kle cie­ka­wym cza­sem. Cie­szę się, że dzię­ki pra­cy z debiu­tu­ją­cy­mi autor­ka­mi i auto­ra­mi mia­łam moż­li­wość obser­wo­wa­nia nowych tren­dów rów­no­le­gle z ewo­lu­cją tych już uzna­nych. Dziś, jako dwa razy star­sza niż wte­dy, udzie­lę Ci bar­dziej sto­no­wa­nej odpo­wie­dzi. Tak, poka­za­ły i poka­za­li – poszcze­gól­ne autor­ki i auto­rzy, nie­za­leż­nie od metry­ki. Pięk­ne wol­ty star­szych rocz­ni­ko­wo, poszu­ki­wa­nia nowej wraż­li­wo­ści, zmia­ny w samym języ­ku, w uzu­sie. Powrót u młod­szych do poezji zaan­ga­żo­wa­nej, nie­co w opo­zy­cji do liry­ki bru­Lio­no­wej i post-bru­Lio­no­wej, fajer­werk i lek­kie przy­ga­sze­nie neo­lin­gwi­zmu etc., przede wszyst­kim spo­ra róż­no­rod­ność i ‒ co dla szcze­gól­nie waż­ne ‒ rów­no­praw­ność dyk­cji. Na kolej­ne pod­su­mo­wa­nia i roko­wa­nia może­my się umó­wić za kolej­ne dwie deka­dy, tym­cza­sem poka­zuj­my, dro­gie poet­ki i poeci, poka­zuj­my, ale też i patrz­my doko­ła, nie tyl­ko pod nogi.

Zro­bi­ło się przy­jem­nie jak w Szwe­cji. A któ­re doświad­cze­nie zwią­za­ne ze swo­ją poetyc­ką karie­rą uwa­żasz za naj­przy­jem­niej­sze? Celo­wo nie mówię „z pisa­niem”. Cho­dzi mi o naj­przy­jem­niej­szą kon­se­kwen­cję tzw. wyj­ścia z szu­fla­dy.

Było takich doświad­czeń ‒ przy­jem­nych, waż­nych, ale i trud­nych ‒ mnó­stwo. Nie pro­wa­dzę ran­kin­gu. Na pew­no pierw­sza wygra­na w kon­kur­sie lite­rac­kim. To był Ogól­no­pol­ski Kon­kurs Lite­rac­ki dla Dzie­ci i Mło­dzie­ży orga­ni­zo­wa­ny przez Pałac Mło­dzie­ży w Kato­wi­cach. Mia­łam 12 lat. Na pew­no zwy­cię­stwo w miko­łow­skim Tur­nie­ju Jed­ne­go Wier­sza im. Rafa­ła Wojacz­ka, gdzie juro­rem był Mar­cin Świe­tlic­ki. Mia­łam 15 lat. Na pew­no wygra­na w Ogól­no­pol­skim Kon­kur­sie na Debiut im. Jac­ka Bie­re­zi­na w Łodzi. Mia­łam 16 lat. Pierw­sze wystą­pie­nie na dużym festi­wa­lu, to była War­szaw­ska Noc Poetów, mia­łam 18 lat. Pierw­szy Fort Legni­ca. Pierw­sze wyjaz­dy zagra­nicz­ne – Szwe­cja, Wiel­ka Bry­ta­nia, Cze­chy, Niem­cy, Ukra­ina… Każ­da nomi­na­cja i nagro­da. Każ­da recen­zja, spo­tka­nie autor­skie, druk za gra­ni­cą. Ale chy­ba nie o to pyta­łaś. Pyta­łaś o naj­przy­jem­niej­szą kon­se­kwen­cję „wyj­ścia z szu­fla­dy”. Jak­kol­wiek gór­no­lot­nie to zabrzmi, naj­przy­jem­niej­szą kon­se­kwen­cją jest całe moje doro­słe życie, zawo­do­we, towa­rzy­skie, uczu­cio­we. Wszyst­kie miej­sca, w któ­rych byłam dzię­ki lite­ra­tu­rze, ludzie, któ­rych pozna­wa­łam, wszyst­kie przy­go­dy, podró­że, głup­stwa i wyzwa­nia, wszyst­ko, co umiem i czym zara­biam na życie. Małe zwy­cię­stwa i małe roz­cza­ro­wa­nia. Przy­jaź­nie, któ­re od daw­na wykra­cza­ją poza sfe­rę zawo­do­wą. Miło­ści. To wszyst­ko, z cze­go skła­da się życie, wzię­ło się wła­śnie z dro­gi, któ­rą wybra­łam (lub to ona wybra­ła mnie).

I tu na koniec powin­no paść koron­ne pyta­nie „Mic­kie­wicz, Sło­wac­ki, Kra­siń­ski czy Nor­wid? Uza­sad­nij”. Ale Ty jesteś poet­ką praw­dzi­wie lirycz­ną, więc zadam bar­dziej odpo­wied­nie. John, Paul, Geo­r­ge czy Rin­go? Uza­sad­nij.

Dobrze tra­fi­łaś, bo na koron­ne pyta­nie „kim wola­ła­byś być, Beatle­sem czy Sto­ne­sem” zawsze odpo­wia­dam, że Beatle­sem, a sko­ro już Beatle­sem, to oczy­wi­ście Joh­nem (choć moje ulu­bio­ne z ich pio­se­nek aku­rat napi­sa­li pozo­sta­li chłop­cy). Takie wybo­ry trud­no logicz­nie uza­sad­nić, więc powiedz­my, że prze­ko­nu­je mnie „pro­test łóż­ko­wy” (śmiech). Cho­ciaż, szcze­rze, naj­bar­dziej chcia­ła­bym być Sidem, na jed­ną chwi­lę, tę w pary­skiej Olim­pii.

Tego Ci życzę, ale z całe­go Sida, tyl­ko tego. Dzię­ku­ję za roz­mo­wę!

O autorach i autorkach

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Nina Manel

Poetka. Mieszka w Krakowie.

Powiązania