wywiady / o książce

Śmianko przez łzy, czyli Gryczanka superbajaderka

Aleksandra Kasprzak

Joanna Mueller

Rozmowa Joanny Mueller z Aleksandrą Kasprzak, towarzysząca premierze książki Wydrąż mi rodzinę w serze, wydanej w Biurze Literackim 16 września 2024 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Joan­na Muel­ler: Olu, powiem szcze­rze – zako­cha­łam się w Gry­czan­ce Kaspij­skiej bez­a­pe­la­cyj­nie, na zabój, jak sik­sa. Wybacz więc naiw­ność i roz­cheł­sta­ną emo­cyj­ność pierw­sze­go pyta­nia. Powiedz: jak, z cze­go uda­ło Ci się ule­pić taką postać? Czy głów­na boha­ter­ka Two­jej powie­ści ma jakieś siostry/jakichś bra­ci w innych dzie­łach lite­rac­kich czy fil­mo­wych? A może jest po pro­stu z życia wzię­ta?

Alek­san­dra Kasprzak: Gry­czan­ka jest baja­der­ką. To takie ciast­ko ule­pio­ne z odpa­dów cukier­ni­czych, któ­re zawsze było tym naj­tań­szym ze szkol­ne­go skle­pi­ku. W Gry­czan­ko­wych odpa­dach moż­na zna­leźć kil­ka moich pro­jek­cji o wyma­rzo­nej kole­żan­ce, ale też tro­chę mnie samej, tej pre­ten­sjo­nal­nej z lat szkol­nych, zachły­śnię­tej lek­tu­ra­mi, femi­ni­zmem i serem kró­lew­skim. A nawet, nie bój­my się tego powie­dzieć, Gry­czan­ka jest queero­wym Har­rym Pot­te­rem w spód­ni­cy. Har­rym, gdy­by uro­dził się w Pol­sce. Wte­dy jego sta­ry lepił­by z listów do Hogwar­tu ori­ga­mi.

A tak na poważ­nie – miło, że się zako­cha­łaś, ale wyda­je mi się, że Gry­czan­ka jest zwy­czaj­na. Jest po pro­stu dziew­czyn­ką, któ­ra pod wpły­wem gęsto­ści życia wymy­ka się socja­li­za­cji do cze­sa­nia lalek, bo zamiast tego woli roz­ma­wiać z ducha­mi i myśleć o sero­wych mig­da­łach (lub nie­bie­skich serach).

Dla mnie nie jest zwy­czaj­na, a baja­der­ki to naj­lep­sze ciast­ka. Kie­dy zasta­na­wiam się, co odróż­nia Gry­czan­kę od innych dziew­czyń­skich boha­te­rek, któ­re znam, to chy­ba jej ude­rza­ją­ca wyro­zu­mia­łość. Gniew poja­wia się w niej dopie­ro, gdy wią­że się z Este­rą – o tę zmia­nę zagad­nę Cię jesz­cze osob­no – ale wcze­śniej każ­de zaob­ser­wo­wa­ne zacho­wa­nie czy zda­rze­nie nasto­lat­ka fil­tru­je przez swo­ją nie­kie­dy nie­po­ję­tą wraż­li­wość. Jej spoj­rze­nie jest nie­odmien­nie wyba­cza­ją­ce i rozu­mie­ją­ce, nawet wte­dy, gdy opi­sy­wa­ne przez Gry­czan­kę posta­ci robią tak okrop­ne rze­czy, że czy­tel­nicz­ce w kie­sze­ni wybu­cha wul­kan (meta­fo­rę gnie­wu kobiet pod­kra­dam od Anny Świrsz­czyń­skiej). Co Cię skło­ni­ło do nało­że­nia boha­ter­ce takich oku­la­rów w sytu­acji, gdy aż by się pro­si­ło do kon­struk­cji typu J’acusse…!? Znu­ży­łaś się tonem oskar­ży­ciel­skim w naj­now­szej pro­zie?

Chcia­ła­bym powie­dzieć, że skło­ni­ła mnie do tego rady­kal­na empa­tia, ale Gry­czan­ka wca­le nie jest tak altru­istycz­na. Nie jest też Chry­stu­sem prze­bra­nym za Harry’ego Pot­te­ra. Jej wyro­zu­mia­łość to stra­te­gia prze­trwa­nia w świe­cie, któ­ry jest jak ta dru­kar­ka – niby powin­na dzia­łać i każ­dy mówi, że będzie OK, ale gdy cze­goś od niej potrze­bu­jesz, to cię zawo­dzi. Szko­ła i rodzi­na zawo­dzą boha­ter­kę, ale ta czu­je się bez­piecz­niej, gdy ucie­ka w swo­ją wyobraź­nię, decy­du­je się na brak kon­fron­ta­cji. Bo łatwiej jej pomy­śleć, że pod scho­da­mi znaj­du­je się czar­na dziu­ra, któ­ra poże­ra dziew­czyn­ki i prze­mie­nia je w kieł­ba­ski, niż przy­znać, że odczu­wa strach. Odpływ myśla­mi w absurd oka­zu­je się łatwiej­szy, bo nie jest praw­dzi­wy, a rze­czy­wi­stość wyda­je się zbyt przy­tła­cza­ją­ca. To dziew­czyn­ko­wy eska­pizm, two­rze­nie seria­lu na swój temat na bie­żą­co. Coś w sty­lu snu­cia histo­rii, jak wyglą­da­ło­by życie, gdy­by crush z liceum oka­zał się turec­kim księ­ciem i zabrał nas na waka­cje do Austra­lii, by spo­tkać syren­ki z H2O. A to wszyst­ko, by zdjąć cię­żar z życia z mężem prze­mo­cow­cem.

Wyro­zu­mia­łość Gry­czan­ki jest pod­krę­co­na, bo zale­ża­ło mi, by poka­zać, jak socja­li­zu­je się dziew­czyn­ki. W pod­krę­co­nej rze­czy­wi­sto­ści prę­dzej wymy­ślą sobie dziw­ny, ale miły świat, lub nawet nie­mi­ły, lecz utrzy­ma­ny w bez­piecz­nych ryzach wła­snej fan­ta­zji.

Tak poza tym uwa­żam, że bunt jest cool, nie znu­dzi­łam się nim. Jestem za opo­rem, ale chcia­łam stwo­rzyć boha­ter­kę, któ­ra bar­dziej rozu­mie, niż dzia­ła. Nie jest przy tym tak znie­na­wi­dzo­ną przez inter­net małą zakład­nicz­ką w obo­zie syme­try­stek. Nie cho­dzi o to, by gła­skać opraw­cę i pró­bo­wać zro­zu­mieć trans­fo­bię, homo­fo­bię. Raczej o to, że Gry­czan­ka patrzy na ludzi jako cią­głość histo­rii. Nawet jeśli nie­któ­re z jej ele­men­tów są obrzy­dli­we, lep­kie. Jak masło.

Przy lek­tu­rze Wydrąż mi rodzi­nę w serze przy­cho­dzi­ła mi na myśl książ­ka Naj­bar­dziej nie­bie­skie oko Toni Mor­ri­son – nie tyl­ko dla­te­go, że boha­ter­ki są rówie­śnicz­ka­mi, a pro­wa­dzo­na przez nie nar­ra­cja odkry­wa ciem­ne stro­ny rela­cji rodzin­nych, ale przede wszyst­kim ze wzglę­du na zda­nie umiesz­czo­ne przez Mor­ri­son w przed­mo­wie do książ­ki: „podat­ność na zra­nie­nie jest w pew­nym stop­niu udzia­łem wszyst­kich dziew­czy­nek”. Wie­lo­krot­nie myśla­łam o Gry­czan­ko­wej „podat­no­ści na zra­nie­nie”, poja­wia­ły mi się w gło­wie trau­ma­tycz­ne sche­ma­ty, któ­ry­mi może pójść jej histo­ria (tak jak się sta­ło z życiem Peco­li), jed­nak za każ­dym razem dziew­czyn­ka jakoś się rato­wa­ła. A prze­cież Gry­czan­ka nie jest posta­cią bra­wu­ro­wą sil­ną, kimś na kształt Pip­pi, żad­na z niej super­bo­ha­ter­ka, tyl­ko baja­der­ka. I też – dru­gie prze­cież – te zra­nie­nia jed­nak się poja­wia­ją, że przy­wo­łam cho­ciaż­by sąsia­da, któ­ry raz nazy­wa dziew­czyn­kę „nie­złą suką”, a póź­niej komen­tu­je jej sut­ki, w któ­re, gdy pod­ro­sną z wisie­nek w grusz­ki, chęt­nie by się wgryzł. Boha­ter­ka reagu­je naiw­nie – myśli, że „suka” to kom­ple­ment zwią­za­ny z jej ostry­mi jak u psa zęba­mi – i to chy­ba jest dla czy­tel­nicz­ki naj­bar­dziej wstrzą­sa­ją­ce, bo naiw­ność przy­czy­nia się do pogłę­bie­nia podat­no­ści na krzyw­dę. Ale Ty jako autor­ka nie sku­piasz się na ura­zach, nie pro­wa­dzisz Gry­czan­ki na kozet­kę, tyl­ko rzu­casz jej koło ratun­ko­we. Co jest tym kołem? Poczu­cie humo­ru, a może wła­śnie – para­dok­sal­nie – dziew­czyń­ska naiw­ność?

Chcę wie­rzyć, że poczu­cie humo­ru uzbra­ja Gry­czan­kę i czy­ni z niej super­ba­ja­der­kę.

Kołem ratun­ko­wym jest roz­bi­ja­nie nar­ra­cji, jakiś skręt. Oczy­wi­ście chcia­ła­bym bun­to­wać się prze­ciw­ko każ­de­mu prze­ja­wo­wi mizo­gi­nii i sek­si­zmu, ale nie da się żyć w cią­głym try­bie udzie­la­nia innym lek­cji z wraż­li­wo­ści i inklu­zyw­no­ści (lub po pro­stu: nie-bycia-ch*jowym czło­wie­kiem). Faj­nie, gdy­by­śmy osią­gnę­li kon­sen­sus ws. nie­na­zy­wa­nia dziew­czy­nek „suka­mi”. Miło było­by nie uspra­wie­dli­wiać dziw­nych tek­stów przy­kła­do­we­go sąsia­da jego „poczu­ciem humo­ru” i „oso­bo­wo­ścią zawa­dia­ki”. Ale poczu­cie humo­ru ratu­je Gry­czan­kę w chwi­lach bez­sil­no­ści i trau­my, oswa­ja to, co trud­ne, i w pew­nym sen­sie wytrą­ca broń z ręki opre­so­ra. Nawet jeśli jest to śmian­ko przez łzy.

Poza tym zale­ża­ło mi, by stwo­rzyć boha­ter­kę, któ­rej narzę­dziem jest humor. Ten czę­sto sta­je się dome­ną męskich boha­te­rów – weź­my takie­go Chan­dle­ra z Przy­ja­ciół czy nawet kre­sków­ko­we­go Andy’ego z Ach, ten Andy!.

Pocią­gnę temat poczu­cia humo­ru. Mówi­łaś już o tym tro­chę Edy­cie Ołdak w wywia­dzie na oko­licz­ność alma­na­chu Połów, kie­dy pyta­ła Cię o Two­ją wode­wi­lo­wą meto­dę wykpi­wa­nia wszyst­kie­go. Przy­to­czy­łaś wte­dy nagłó­wek z „ASZ­dzien­ni­ka” – gdzie zresz­tą pra­cu­jesz jako dzien­ni­kar­ka saty­rycz­na – opar­ty na porów­na­niu kobie­ty do inku­ba­to­ra. I rze­czy­wi­ście, czy­ta­jąc ten iro­nicz­ny nagłó­wek, mia­łam podob­ne odczu­cie jak przy lek­tu­rze (wie­lo­krot­nej, bo redak­tor­skiej) Two­jej książ­ki. Jed­no­cze­sne zmro­że­nie i trzę­saw­ka ze śmie­chu. Chy­ba naj­bar­dziej czu­łam to przy opi­sie dzwo­necz­ka, a wła­ści­wie dwóch, któ­re Gry­czan­ka dzie­dzi­czy w matriar­chal­nym posa­gu po bab­ci i mat­ce (jest jesz­cze trze­ci – dzwon zawie­szo­ny w kuch­ni, obse­syj­nie pole­ro­wa­ny przez mamę). Te dzwon­ki uwie­szo­ne na szyi mogły­by być – i są prze­cież! – sym­bo­lem kobie­cej krzyw­dy, a jed­nak Ty opi­su­jesz to, co jest naj­bar­dziej serio (sero­wa seria skur­wy­syństw), w try­bie buf­fo. I to odrzu­ce­nie kon­wen­cji ofiar­ni­czej wali po sty­kach jak obu­chem. Zawsze tak odbierałaś/opisywałaś rze­czy­wi­stość?

Nie, nie zawsze *śmiech*. Kie­dyś toczy­łam się przez życie w peł­nej dra­mie. Czy­ta­łam nawet Wojacz­ka! I zachwy­ca­łam się smu­tecz­kiem, co wciąż jest mi bli­skie, bo trud­no wyra­sta się z tego eto­su smut­ne­go, melan­cho­lij­ne­go arty­sty (bo prze­cież nie artyst­ki, tfu!). Ola Kanar na jed­nym ze sla­mów powie­dzia­ła: „dziew­czy­ny są smut­ne smut­kiem sys­te­mo­wym” – i to stwier­dze­nie jest mi bar­dzo bli­skie. Ale obec­nie smu­tek dzia­ła na mnie bar­dziej, gdy nie jest poda­ny wprost. I tu bar­dzo gład­ko w moje życie zawo­do­we wje­cha­ła saty­ra.

Jeste­śmy przy­zwy­cza­je­ni do złych wie­ści. Ocie­ple­nie kli­ma­tu. Dra­my influ­en­ce­rów. True cri­me. Nie twier­dzę, że dys­kurs pisa­nia „na smut­no” się wyczer­pał, ale mnie oso­bi­ście już zmę­czył. W obli­czu tak wie­lu smut­ków bar­dzo kusi, by w tej gęsto­ści dra­my po pro­stu się roze­śmiać. Moż­na to robić na wie­le spo­so­bów, w róż­nych sytu­acjach, na przy­kład obśmie­wa­jąc han­del wymien­ny skar­pe­tek pod­czas roz­sta­nia z part­ne­rem.

Znu­żył mnie Mic­kie­wicz i mar­ty­ro­lo­gia, znu­żył mnie ten por­no­gra­ficz­ny smu­tek. I nie chcę brzmieć jak cynicz­na zetko-mile­nial­ka, któ­ra gów­no prze­ży­ła i gów­no widzia­ła. Oczy­wi­ście każ­dy ma swój spo­sób prze­ży­wa­nia. Nie ma lep­szych i gor­szych, każ­dy jest po pro­stu inny i dopa­so­wa­ny do oso­by. Na mnie dzia­ła wła­śnie śmian­ko – nie bez powo­du moim ulu­bio­nym seria­lem jest Fle­abag, któ­ry, jak stwier­dza w nagłów­ku na por­ta­lu zwierciadlo.pl Mar­ta Wasz­kie­wicz, „bawi do łez i roz­ry­wa ser­ce jed­no­cze­śnie”.

Jak już wspo­mnia­łam – humor to wytrą­ca­nie bro­ni. Nawią­za­łaś do ASZ-owe­go nagłów­ka o kobie­tach inku­ba­to­rach, zacy­tu­ję go w cało­ści: „Awa­ria 25-let­nie­go inku­ba­to­ra. Leje się z nie­go woda, nie reagu­je na pole­ce­nie rodze­nia”. To smut­ne, tro­chę śmiesz­ne przez spo­sób sfor­mu­ło­wa­nia, ale rów­no­cze­śnie prze­cież tak bar­dzo praw­dzi­we. Gdy przej­mie­my ten żart i same nazwie­my się „inku­ba­to­ra­mi”, na wierzch wycho­dzą szwy skur­wy­syń­stwa poli­ty­ków, któ­rzy pier­wot­nie wpa­dli na takie porów­na­nie.

Rów­nie moc­no jak głów­na boha­ter­ka fascy­nu­je mnie postać mat­ki. Sto­so­wa­ny przez Cie­bie tryb buf­fo mógł­by zamie­nić książ­kę w ciąg kary­ka­tur, a jed­nak tak się nie dzie­je. Każ­da z posta­ci jest zło­żo­na – dajesz w tych sero­wych ule­pach tro­chę ste­reo­ty­pów, ale odkry­wasz też licz­ne głęb­sze war­stwy, dzię­ki cze­mu zamiast gołe­go „oskar­żam” mamy gra­ti­so­wy doda­tek „ale rozu­miem”. Mat­ka boha­ter­ki momen­ta­mi mogła­by się wyda­wać taką typo­wą Gra­ży­ną, zapi­ja­czo­ną żoną chle­ju­sa Janu­sza, któ­ra chęt­nie prze­ka­że cór­ce patriar­chal­ny dzwo­ne­czek, a swój wymu­ska­ny kuchen­ny dzwon odpa­li razem z obia­do­wą pseu­dom­szą i anty­gen­de­ro­wą pero­rą. A jed­nak Ty upar­cie rzeź­bisz w tym gład­kim uprosz­cze­niu, dzię­ki cze­mu wraz z Gry­czan­ką i jej sio­strą Mar­tą (wcze­śniej: bra­tem Mar­kiem) natra­fia­my na femi­ni­stycz­ne książ­ki ski­tra­ne przez mat­kę w becz­ce z kiszon­ka­mi. I tu ele­men­tar­ny emen­ta­le­ro­wy ulep zaczy­na się roz­war­stwiać. Razem z nar­ra­tor­ką zaczy­na­my drą­żyć (w serze), co takie­go się sta­ło, że mat­ka z poten­cjal­nej femi­nist­ki sta­ła się, no wła­śnie, „pasem trans­mi­syj­nym patriar­cha­tu”, Gra­ży­ną zgnę­bio­ną przez ślub­ne­go Janu­sza. I pyta­my też – tu moje pyta­nie do Cie­bie – czy sama Gry­czan­ka, nawet z uwie­szo­ny­mi na szyi dzwon­ka­mi, unik­nie losu Gra­ży­ny?

Czy unik­nie losu Gra­ży­ny? Pew­nie tak, bo realia, w któ­rych się wycho­wa­ła są inne. Albo nie.

Patriar­chat pozo­sta­je w jej gło­wie, to postę­pu­ją­cy pro­ces, któ­ry zara­ża wszyst­ko inne, jest lep­ki jak maseł­ko i trud­ny do zmy­cia. Na pew­no będzie pró­bo­wa­ła unik­nąć losu przy­wo­ła­nej Gra­ży­ny i z pew­no­ścią pomo­gła­by w tym uciecz­ka z Sierp­ca, ale Gry­czan­ka nie chce iść dro­gą Eri­bo­na i Louisa. Nie ucie­ka do więk­sze­go mia­sta, zosta­je w swo­im topią­cym się ser­ku, bo chce go zro­zu­mieć. Nie daje czy­tel­ni­ko­wi tak uwiel­bia­ne­go zakoń­cze­nia, nie ma tu dro­gi, samo­cho­du, rado­ści z ode­rwa­nia się. Gry­czan­ka wybie­ra dro­gę oddol­ną – tera­peu­tycz­ne spo­tka­nia z lokal­ną spo­łecz­no­ścią sku­pio­ne na rzeź­bie­niu zmar­łych w serze. Sta­ra się robić con­tent na mia­rę tego, w czym tkwi.

Na tym nie­od­ci­na­niu się od rodzi­ny i lokal­nej wspól­no­ty pole­ga jej (boha­ter­ska, baja­der­ska) odwa­ga, sza­cun! Reda­go­wa­łam Two­ją książ­kę w waka­cje, w rodzin­nym topio­nym ser­ku pil­skim, do tego aku­rat czy­ta­łam książ­ki Ali­ce Mil­ler o czar­nej peda­go­gi­ce, więc spo­ro myśla­łam o koło­myi dzie­dzi­cze­nia traum, a przy­go­dy Gry­czan­ki były tu ide­al­nym pod­kła­dem. Podzi­wia­łam ją, że umie spoj­rzeć na swo­ją rodzi­nę wie­lo­wy­mia­ro­wo – i że te wymia­ry zbie­ra poprzez pro­ces przy­słu­chi­wa­nia się zło­żo­nym histo­riom z dzie­ciń­stwa swo­ich rodzi­ców. Ina­czej patrzy się na sumia­sty alko­ho­lizm ojca, gdy dostrze­że się w nim poten­cjal­ne­go arty­stę, któ­re­go los prze­trą­ci­ła mię­dzy inny­mi rodzo­na mat­ka, bab­cia Aman­da. Rów­nież por­tre­ty mamy dziew­czyn­ki są wie­lo­war­stwo­we i spę­ka­ne, na przy­kład ten z pla­ży, kie­dy mat­czy­ne cia­ło wyda­je się cór­ce jed­no­cze­śnie gala­re­to­wa­to tłu­ste i wychu­dzo­ne (to chy­ba wte­dy zasta­na­wia się, czy jej mama w ogó­le coś je), zara­zem obrzy­dli­we i pocią­ga­ją­ce. W tym pęk­nię­ciu Gry­czan­ka – któ­ra sama ma nie­faj­ne przy­go­dy z jedze­niem i odrzu­ca­niem wła­sne­go cia­ła – na moment ujrza­ła swój ewen­tu­al­ny kobie­cy los, pew­nie stąd ten wstrząs i pyta­nie: „dla­cze­go wadzi­ło mi cia­ło mat­ki?”.

Ale naj­więk­sze wzrusz­ki mia­łam, gdy mama powie­dzia­ła do cór­ki: „Wiesz, nie musisz bar­dziej chud­nąć, Gry­czan­ka”, a sama usły­sza­ła: „Ty też nie, mamu­siu” (i tulas). Rycza­łam jak bobrzy­ca, bo odda­ła­bym tonę chip­sów koper­ko­wych (albo numer komór­ki Micha­ła Wiśniew­skie­go), żeby usły­szeć coś takie­go w realu i przy­tu­lić się do jakiejś „mat­ki z plu­szu”. Więk­szość poha­ra­ta­nych (naj­czę­ściej przez „mat­ki z dru­tu”) dziew­czyn i kobiet nigdy tego nie usły­szy, ale książ­ki takie jak Two­ja mogą być dla nich rodza­jem wspie­ra­ją­ce­go przy­tu­la­sa. Masz świa­do­mość tej kon­so­la­cyj­nej roli Two­jej powie­ści? A może sama natra­fi­łaś na takie ratun­ko­we książ­ki w swo­im życiu, ski­tra­łaś je w kiszon­kach i możesz coś pod­rzu­cić?

Motyw chud­nię­cia i grub­nię­cia wyda­je mi się oczy­wi­stym tro­pem przy opi­sy­wa­niu doświad­czeń nasto­lat­ko­wych. To sta­ły temat roz­mów z kole­żan­ka­mi, zresz­tą nie­jed­no­krot­nie anga­żu­ją­cy rów­nież mat­ki i sio­stry. Za pomo­cą gło­wy Gry­czan­ki chcia­łam w jakiś spo­sób prze­ro­bić te roz­k­mi­ny i zwią­za­ny z nimi wstyd. Zresz­tą nie o wagę tyl­ko cho­dzi. Do dziś pamię­tam, jak pierw­szy raz zauwa­ży­łam, że mam na nogach  w ł o s k i. Zorien­to­wa­łam się, gdy aku­rat dziew­czy­ny (nie­przy­chyl­nie) komen­to­wa­ły owło­sie­nie kole­żan­ki. Ja też mia­łam wło­ski, ale nie były celem szy­de­ry, bo oka­za­ły się zbyt jasne.

Pomy­śla­łam sobie, że miło by było, gdy­by mat­ka nie odgry­wa­ła roli zło­czyń­cy w tej histo­rii. Może i odpra­wia msze nad pomi­do­rów­ką, może dorzu­ca kwia­ty do śnia­da­nia i woli usu­wać się w cień, ale mie­wa też swo­je „momen­ty” – rozu­mie, że o war­to­ści cór­ki nie świad­czy to, czy mie­ści się w roz­miar XS, i nie wygła­dza tej nar­ra­cji słyn­nym „cho­dzi mi tyl­ko o two­je dobro, szczu­płym żyje się łatwiej”.

Szcze­rze przy­znam, że mimo tej sce­ny nie myśla­łam o swo­jej książ­ce jako przy­tu­la­sie pod kątem cia­ło­po­zy­tyw­no­ści, ale bar­dzo mi miło, że ten roz­dział miał dla cie­bie takie zna­cze­nie. Jeśli cho­dzi o przy­tu­la­so­do­dat­niość, to sta­ra­łam się poło­żyć akcent bar­dziej na oso­by LGBT. Chcia­łam posta­ci les­bij­ki w książ­ce, któ­ra nie będzie cała na temat doświad­cze­nia homo­sek­su­al­no­ści i nie powie­li nar­ra­cji o dra­ma­cie coming outu (mimo że oczy­wi­ście to bar­dzo waż­ny temat).

A jeśli cho­dzi o moje „książ­ki ratun­ko­we” – w tej kwe­stii nic ory­gi­nal­ne­go, nic niszo­we­go. Powrót do Reims dał mi spo­ro „przy­tu­leń”, wia­do­mo. Ale też Pła­cząc w H Mart – mnó­stwo czu­ło­ści i opo­wie­ści o tym, jak radzić sobie z ocze­ki­wa­nia­mi i żało­bą. Cho­ciaż to „przy­tul­ki” nie­jed­no­znacz­ne, bo tam też spo­ro jest dra­my i „matek z dru­tu”. I, OCZYWIŚCIE, Har­ry Pot­ter. To książ­ka ratun­ko­wa z dzie­ciń­stwa dla wie­lu osób, prze­ży­łam z nią wie­le lat, przez dłu­gi czas nie wie­dzia­łam, że ist­nie­ją w ogó­le jakie­kol­wiek inne książ­ki dla dzieci/nastolatków/dorosłych. Może nie jest to zbyt inklu­zyw­na seria, może mało tam pro­ble­ma­ty­ki, a dużo naiw­no­ści, w dodat­ku autor­ka to trans­fob­ka, ale przez dłu­gi czas ta seria była dla mnie „książ­ką koł­der­ką”. Zresz­tą motyw czy­ta­nia dzieł trans­fob­ki przez oso­bę trans­pł­cio­wą rów­nież poja­wił się w Wydrąż mi rodzi­nę w serze. 

Jed­nym z punk­tów zwrot­nych powie­ści jest wej­ście Gry­czan­ki w rela­cję z Este­rą. To dzię­ki niej boha­ter­ka zaczy­na akcep­to­wać swo­je „gru­be imię” (Ola Kaspij­ska – sko­ja­rze­nia z autor­ką przy­pad­ko­we?), ale też pod jej wpły­wem robi rodzin­ny „24 h chal­len­ge”: „Zapro­po­no­wa­łam jej rand­kę typu esej. Smu­tek nasto­lat­ki: potrze­bo­wa­łam apro­ba­ty swo­jej dziew­czy­ny, by spoj­rzeć na rodzi­nę jak na odci­nek para­do­ku­men­tu”. To świet­ny roz­dział, bo dzię­ki tej pró­bie socjo­ana­li­zy Ola Kaspij­ska uświa­da­mia sobie, że wła­ści­wie nicze­go o swo­jej rodzi­nie nie wie, a jeśli nawet coś wie, to w wykrzy­wio­nej, zide­olo­gi­zo­wa­nej, cza­sem pogar­dli­wej for­mie. To wręcz „kubeł-zim­nej-wody-chal­len­ge” – dzię­ki nie­mu Gry­czan­ka dostrze­ga w sobie „pre­ten­sjo­nal­ną idiot­kę z ser­cem po złej stro­nie”, widzi wła­sną nie­wdzięcz­ność wobec mamy, któ­ra szo­ru­je gary i sma­ży dla cór­ki sery, pod­czas gdy ta odda­je się femi­ni­stycz­nym stu­diom z teo­rii mat­ko­znaw­stwa, a wresz­cie zbie­ra słusz­ny ochrzan ze stro­ny Mar­ty zarzu­ca­ją­cej boha­ter­ce, że postrze­ga trans­sek­su­al­ną sio­strę nie jak czło­wie­ka, a jak ide­olo­gię, i tyl­ko zbi­ja na niej punk­ty do wła­snej pra­wil­nej lewi­co­wej kar­my. Tu zno­wu Two­ja książ­ka sta­je oko­niem, idzie wbrew łatwym osą­dom i pola­ry­za­cyj­nym sztan­com. Co Cie­bie, jako twór­czy­nię prze­cież moc­no zaan­ga­żo­wa­ną, inter­wen­cjo­ni­stycz­ną, kosz­to­wał taki gest „odide­olo­gi­zo­wa­nia” nar­ra­cji?

Sko­ja­rze­nie z autor­ką nie­przy­pad­ko­we, ale też nie­zbyt zna­czą­ce. Po pro­stu uwa­żam, że „Ola” jest bar­dzo okrą­głym imie­niem, a „Kaspij­ska” to cool nazwi­sko, któ­re mogła­bym przy­jąć z żon­ką, gdy­by ślu­by jed­no­pł­cio­we były w Pol­sce legal­ne.

Moment kon­fron­ta­cji ze swo­ją orien­ta­cją sek­su­al­ną i z lek­tu­ra­mi jest tu tak waż­ny, bo spra­wia, że uwi­dacz­nia pew­ne uprzy­wi­le­jo­wa­nie Gry­czan­ki. Może nie żyje w luk­su­sach i nie jest „boga­tym dzie­cia­kiem”, ale mam tu na myśli uprzy­wi­le­jo­wa­nie wzglę­dem życia, jakie pro­wa­dzi­li jej rodzi­ce, i wyni­ka­ją­cych z nie­go wyrze­czeń. Ten moment uświa­do­mie­nia sobie wła­snej pozy­cji w świe­cie wyda­je mi się waż­ny, bo spra­wia, że Gry­czan­ka zaczy­na „widzieć wię­cej” i „słu­chać bar­dziej”. Annie Ernaux w jed­nej ze swo­ich ksią­żek wspo­mnia­ła, że jej mat­ka od rana do wie­czo­ra sprze­da­wa­ła ziem­nia­ki, żeby ona mogła cho­dzić na stu­dia i słu­chać wykła­dów o Pla­to­nie. Ten kon­trast wyda­wał mi się wstrzą­sa­ją­cy i bar­dzo ze mną został, dla­te­go zale­ża­ło mi, by go odtwo­rzyć, ale w pol­sko-nasto­lat­ko­wo-mało­mia­stecz­ko­wych realiach. Mama szo­ru­je gary, by Gry­czan­ka (Ola Kaspij­ska) mogła teo­re­ty­zo­wać na tema­ty femi­ni­zmu i ana­li­zo­wać dzie­je rodzi­ny u boku swo­jej dziew­czy­ny.

Co do pra­wil­nej lewi­co­wej kar­ty – nie chcia­łam, żeby Gry­czan­ka była posta­cią ide­al­ną. To raczej zna­ny motyw – uwa­ża­nie się za sojusz­ni­ka tyl­ko dla­te­go, że nie kamie­nu­je­my zna­jo­me­go – geja. Zro­zu­mie­nie dru­giej oso­by wyma­ga tro­chę wię­cej wysił­ku, nie cho­dzi o stwier­dze­nie: „Ja nie jestem homo­fo­bem, prze­cież mam kuzyn­kę les­bij­kę”. Bo „kuzyn­ka les­bij­ka” nie jest poke­mo­nem do kolek­cji, jest oso­bą, i, o dzi­wo, może być też na przy­kład okrop­ną oso­bą, ale to nie zna­czy, że całe śro­do­wi­sko takie jest. Wiem, że mówię oczy­wi­sto­ści, któ­rych w naszej bań­ce nie trze­ba powta­rzać, bo „każ­dy to wie”, ale na co dzień sty­kam się z róż­ny­mi bań­ka­mi, choć­by czy­ta­jąc komen­ta­rze pod tek­sta­mi na „ASZ­dzien­ni­ku”. I czu­ję, że pod­kre­śla­nie tego jest potrzeb­ne.

Gest „odide­olo­gi­zo­wa­nia” nar­ra­cji, o któ­rym wspo­mi­nasz, tro­chę mnie kosz­to­wał. W koń­cu to nie jest zbyt wygod­ne – wiecz­nie wery­fi­ko­wać, czy to, że sama utoż­sa­miam się z jakąś gru­pą, nie spra­wia, że zaczy­nam być mniej uważ­na. Wyda­je mi się, że war­to to poroz­k­mi­niać, bo wte­dy może się oka­zać, że ist­nie­ją les­bij­ki, któ­re nie lubią seria­lu L word. I moż­na jakoś z tym żyć.

„Moż­na jakoś z tym żyć” – to dla mnie wiel­ka nauka pły­ną­ca z Two­jej książ­ki. A uważ­ność – to jed­na z jej naj­świet­niej­szych cech. Olu, dzię­ku­ję Ci za roz­mo­wę, ale przede wszyst­kim za Two­ją cud­ną powieść, któ­ra, co tu dużo gadać, wydrą­ży­ła mi w gło­wie i ser­dusz­ku parę „szcze­lin ist­nie­nia”. Dzię­ki!

O autorach i autorkach

Aleksandra Kasprzak

Slamerka, dziennikarka w ASZdziennik.pl. Nominowana do Nagrody Głównej w XXVIII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Jacka Bierezina, nagrodzona w Miêdzynarodowym Festiwalu Opowiadañ. Ultraska chipsów koperkowych. Lubi brokat i kaczki.

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Powiązania