Klaudia Pieszczoch: Zacznę od cytatu: „Im dłużej myślę, tym bardziej chcę do Niemiec i Stanów, gdzie pewne rzeczy da się przełknąć bez gryzienia, wydalić bez trawienia, posegregować?”. Czy czujesz się niewolnikiem układu pokarmowego, jakim jest język polski, a może Polska? Czy wiersz to enzym trawienny?
Natalia Kubicius: Owszem, można powiedzieć, że serwuję coś w rodzaju enzymu, bo jako Polacy borykamy się niestety z problemami trawiennymi. Myślę, że „niewolnik” to za dużo powiedziane – to, co odczuwam, jest raczej rodzajem zgagi, do której chyba wszyscy zdążyliśmy się już przyzwyczaić, więc nie piecze aż tak bardzo. Pytaniem kończącym powyższy cytat oraz cały wiersz chciałam jednak przełamać ten jednoznaczny osąd. Można to różnie interpretować, ale sam moment zastanowienia się już jest odejściem od – no właśnie – segregowania na lepsze i gorsze. Takie podziały również wywołują niestrawności.
Twoją poezję wielu prawdopodobnie nazwie zaangażowaną. Pojawiają się u Ciebie takie tematy jak feminizm, ekologia, polskość, kościół, przemoc i wiele innych. Co myślisz o tym przymiotniku i jak Ci z nim będzie? Ciekawa jestem, jak w ogóle postrzegasz zaangażowanie współczesnej poezji. Czy angażuje się ona wystarczająco, czy wciąż o wiele za mało albo za wąsko?
Bardzo chętnie przygarnę to określenie, bo uważam poezję zaangażowaną za szczególnie ważną, o ile nie najważniejszą. Mam świadomość, że identyfikując się z nią, pozbawiam się oryginalności, ale to z kolei sugeruje, że zaangażowania nie brakuje. Udowadnia to choćby zainicjowana przez Biuro Literackie idea „Wierszy i opowiadań doraźnych”, będąca literacką reakcją na najbardziej aktualne wydarzenia. Pojawia się tu oczywiście ryzyko przegadania pewnych tematów. Problemy społeczne, z którymi się obecnie borykamy, możemy wymieniać jak w litanii. Czujemy się przytłoczeni, bo nieustannie walczymy i kłócimy się o to samo, co jednak nie oznacza, że kolejne poetyckie głosy mają się temu zmęczeniu poddawać.
Dużo w Twoim zestawie statystyk, fraz pobrzmiewających różnymi branżowymi gwarami czy językiem publicystyki. Czy liczne w Twoich wierszach dane liczbowe przytaczasz z nadzieją, że w otoczeniu mniej beznamiętnych fraz niejako „nabiorą ciała”, czy raczej zabieg ten ma na celu zdyskredytować pewien dyskurs, obnażyć jego daremność?
Większość moich wierszy ma swój początek w zasłyszanych wypowiedziach innych osób i cytatach z wszelkich utworów, jakie mi wpadną w ręce. Dominuje tu oczywiście język publicystyki, bo najpełniej wyraża to, na czym mi zależy, a przy tym jest nam najbliższy, ponieważ spotykamy się z nim na co dzień. Odpowiadając na Twoje pytanie – zdecydowanie chodzi tu o „nabieranie ciała”, ale nie tylko. Zależy mi na tym, by moje wiersze nie trafiały wyłącznie do obeznanych w poezji. Jasne, że mówimy tu o czymś, co już z definicji jest elitarne, ale właśnie dlatego staram się nie pogłębiać tej elitarności, wychodzić do potencjalnego czytelnika z czymś, co brzmi znajomo.
A czy poza dominującymi w naszej codzienności językami, tzn. potocznym i medialnym, jest jakaś poetyka, jakiś autor szczególnie ważny dla Twojego pisania?
Jeśli chodzi o poetów, a raczej tomiki, które uważam za bliskie mojemu pisaniu, są to na pewno Statystyki Kiry Pietrek oraz zawsze fragment Różewicza. Za całokształt twórczości bardzo sobie cenię Szymona Słomczyńskiego – podziwiam go jako czujnego obserwatora miejsc, kultur czy relacji. Ostatnio uświadomiłam też sobie wpływ Tuwima na moją twórczość, bo chociaż był moją pierwszą poetycką fascynacją, wydawało mi się, że nie ma bezpośredniego wpływu na to, jak piszę. Teraz myślę, że to od niego nauczyłam się ironii odpowiadającej na sytuację społeczną.
Myślę, że ta ironia, której w zestawie sporo, podobnie jak sarkazm, wzmacniają dodatkowo komunikatywność Twoich wierszy, w których raczej stronisz od metaforyzowania. Towarzyszy im, jak mi się wydaje, jakiś rodzaj rezygnacji czy bezsilnej złości, choć z drugiej strony także poczucie humoru. Czy to mieszanka, z którą na co dzień masz często do czynienia?
Nie mogę tu nie przywołać słów Karola Maliszewskiego, którymi określił moje pisanie w pewnej antologii pokonkursowej. Mianowicie napisał, że „śmieszę, ale i przestraszam”. Bardzo się z tymi słowami utożsamiam i cieszę się, że właśnie tak jestem postrzegana.
Na bezsilność, o której wspominasz i która rzeczywiście u mnie wybrzmiewa, odpowiadam ironią, bo uważam to za najlepszy sposób na udźwignięcie absurdów i przeciwności. Zależy mi również na lekkości wprowadzanej przez odrobinę śmiechu (nawet jeśli jest to śmiech przez łzy) oraz na dystansie, którego często brakuje przy poruszaniu poważnych tematów.
Choć masz już na koncie różne publikacje, nagrody i wyróżnienia, możemy powiedzieć, że jesteś poetką debiutującą. Jestem ciekawa, kto był dla Ciebie najważniejszym debiutantem ostatnich lat, powiedzmy dekady?
Od razu powiem, że mój werdykt będzie bardzo ograniczony. Wciąż czuję, że jestem na samym początku poetyckiej przygody i z pewnością genialnych wiele dzieł jest dla mnie jeszcze tajemnicą. Pytałaś o moje typy, więc odpowiem bardzo subiektywnie, uwzględniając tę kroplę w morzu, którą poznałam i która najbardziej utkwiła mi w pamięci: jest to na pewno Szymon Słomczyński, o którym już wcześniej wspominałam, a także Bronka Nowicka. Krążyły różne opinie na temat słuszności wyróżnienia Nakarmić kamień nagrodą Nike, jednak ja byłam i wciąż jestem wśród zdecydowanych zwolenników tej książki.
Czy Twoim zdaniem Nakarmić kamień to książka zaangażowana?
Ciekawe pytanie, bo nigdy nie myślałam o niej w ten sposób. Widzę ją raczej jako opis intymnych przeżyć, które nie wykraczają tak naprawdę poza cztery ściany domu. Nie określiłabym tomu Nakarmić kamień jako książki zaangażowanej, bo nie stara się ona do niczego przekonać, nie jest manifestem. W naszej prywatnej rozmowie wspomniałaś jednak o pojawiającej się w książce przemocy, która stanowi chyba najmocniejsze z doznań młodej narratorki (czy też podmiotki). Jeśliby zaangażowanie nazwać krzykiem, tutaj z pewnością byłby to krzyk niemy.
Wydaje mi się, że bohaterowie Twoich wierszy raczej nie krzyczą, ale można odnieść wrażenie, że dostali jedną jedyną szansę, żeby się wygadać. Może bierze się ono stąd, że często stawiasz na dłuższą, narracyjną frazę. Niektóre wiersze napisałaś z perspektywy „my”, ale nawet w przypadku tych poprowadzonych w pierwszej osobie zdaje się, że mamy cały czas do czynienia z podmiotem zbiorowym. Powiesz coś więcej o tym rozmywaniu jednostkowości w twojej poezji?
Przede wszystkim w kontekście swoich wierszy nie używam określenia „bohater”. Być może da się wyłapać w niektórych utworach jakąś mniej lub bardziej konkretną postać, ale w głównej mierze chodzi tu o zbiorowość, której właściwie nie udzielam głosu. Nie dlatego, że nie mam na to ochoty – chcę pokazać, że właśnie nikt im go nie udziela, bo nie rozpoznaje nawet pojedynczych jednostek. Nie jest to też w mojej mocy – mogę jedynie skorzystać z okazji, kiedy stoję na mównicy, i najzwyczajniej wyżalić się w ich imieniu. Mówienie o zbiorowości ma też podkreślać pewną wspólnotowość, współdoświadczanie tego, co się wokół nas dzieje. Jeśli pojawia się problem natury społecznej, oczywiste jest, że nikt się przed nim nie uchyli. Wbrew pozorom nie ma tu równych i równiejszych – jest to jednocześnie nasze przekleństwo i błogosławieństwo.
Chciałabym zapytać o tytuł Twojego zbioru. Umowa śmieciowa kojarzy się oczywiście w pierwszym odruchu z pojęciem prekariatu, sytuacją, w której jest się pozbawionym podstawowych praw, dóbr, możliwości i ochrony ze strony państwa. Czytając Twoje wiersze, rozumiem ten tytuł także jako wypaczoną wariację umowy społecznej. Co on symbolizuje dla Ciebie?
Twój trop jest jak najbardziej odpowiedni, jednak trzeba tu dodać, że postrzegam umowę śmieciową bardzo symbolicznie i bardzo globalnie. Chodzi właśnie o to skojarzenie z wyzyskiem, uprzedmiotowianiem i pozbawianiem praw. Samo słowo „umowa” z kolei może sugerować, że jest to układ, na który się zgodziliśmy. Żyjemy w społeczeństwie (tak, mam świadomość, że nadużywam tego pojęcia), a to, jak wiemy, wyznacza pewne reguły i ograniczenia, a niekoniecznie oznacza obiecywane poczucie bezpieczeństwa.
Podkreślam symboliczność, bo nie chcę być posądzana o taki czy inny stosunek do umów śmieciowych. Mają swoje dobre i złe strony, jak większość rzeczy na tym świecie.
Czy możesz opowiedzieć coś więcej o tym, jak konstruowałaś zestaw na „Połów”? Czy wyłonił się sam spośród większej liczby wierszy, czy jest efektem określonej koncepcji i strategii?
Będę szczera – nie uknułam żadnej koncepcji w kontekście „Połowu”. Mam za to konkretną wizję tomiku, do którego potencjalnie będą należeć przesłane tu wiersze. Biorąc pod uwagę limit i liczbę napisanych utworów w momencie zgłoszenia, wyłowiłam tyle, ile było trzeba, zebrałam do kupy i wysłałam. Ot tak.
Wiem, że piszesz także prozę, ponieważ miałam przyjemność przeczytać Twoje dwa opowiadania. Czy jest ona dla Ciebie tak samo ważną drogą ekspresji twórczej co poezja? Czy któraś z nich jest dla Ciebie mniej lub bardziej pojemna, a może są jakieś obszary rzeczywistości, tematy, które rezerwujesz dla jednej lub drugiej?
Proza jest dla mnie o tyle ważna, że praktykowałam ją o wiele wcześniej niż poezję, już w czasach podstawówki i gimnazjum. Nawet udało mi się wygrać kilka konkursów. Mimo to czuję, że do dobrego pisania opowiadań czy powieści muszę jeszcze dojrzeć, swoje przeżyć i zobaczyć. Na tę chwilę poezja jest dla mnie ważniejsza, bo czuję, że to odpowiedni czas, by poświęcić jej szczególną uwagę. Prozy jednak nie porzuciłam – wciąż próbuję i zawodzę się, by potem znów próbować. Póki co traktuję ją jako coś zupełnie odrębnego od wierszy. Mówię „póki co”, bo może się okazać, że te dwa z pozoru odmienne światy kiedyś w końcu się spotkają. Na razie elementem wspólnych moich opowiadań jest – nomen omen – metafora, której w dużej mierze pozbawione są moje wiersze (dopiero przy okazji tego wywiadu uświadamiam sobie tę przewrotność!). Na mojej liście marzeń i planów widnieje napisanie powieści, ale nie wywieram na sobie presji ani nie ograniczam się czasowo. Jeśli ma powstać, to i tak powstanie, choćbym miała do niej docierać kilkadziesiąt lat.
Na sam koniec chciałabym powrócić do propozycji, która padła w jednym z Twoich wierszy. Powiedz, jak widzisz „tłumaczenie drogowskazów z polskiego na polski”?
Widzę to tak, że czujemy się obcy we własnym kraju, w dodatku nigdy nie mówimy o sobie z dumą. Takie tłumaczenie mogłoby być swoistym placebo – treść tak samo polska, ale jakby inaczej.
Bardzo dziękuję za rozmowę!
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych