Aleksandra Grzemska: Powiesz, co ostatnio przeczytałeś?
Tomasz Pułka: Przed południem czytałem kolejny raz Sendeckiego – parę tygodni temu zamówiłem sobie wszystko, co było w necie dostępne, czyli cztery tomiki z Biura Literackiego i jeden z WBPiCAK. Po obiedzie wybrałem się do biblioteki, wypożyczając Złotego lisa Andrzejewskiego, Konstancin Białoszewskiego, Kompleks polski, Teresę Sem-Sandberga, Piąte dziecko Lessing, Dolinę Issy i Kosmos (ten ostatni czytałem chyba jeszcze w gimnazjum i nic z lektury nie pamiętam). Do końca tygodnia powinienem mieć spokój z lekturami.
Oprócz czytania różnogatunkowej literatury i pisania wierszy prowadzisz codzienne zapiski w prywatnym kajecie?
Ileż to ja już razy zabierałem się w swoim króciutkim życiu do prowadzenia dziennika! Ileż to razy dumnie kładłem pierwsze zdanie bacząc, by jego waga skazywała moich przyszłych biografów na zadumę i bezradność wobec misternie skonstruowanej siatki heteronimów snujących balladę o portrecie artysty w czasach młodości. Tymczasem w swoje dwudzieste pierwsze urodziny, tryumfalnie pożegnałem obfitą i bujną „młodość” chorobą psychiczną, której oswojenie zajęło mi pierwsze takty.
Skoro poruszyłeś wątek choroby, to czy możesz zdradzić, jaka jest relacja między nią a pisaną przez Ciebie poezją? Okresy, gdy przyjmujesz leki lub ich nie bierzesz, wpływają bezpośrednio na Twój stan, a co za tym idzie – na tryb i formę wierszy? Język i doświadczenie psychodeliczne to przecież jeden w głównych tematów twojej twórczości.
Obecnie wdupcam przeciwpsychotyczny zolafren i klejący łeb ketrel. Ketrel jest dla afektywnych-dwubiegunowych, ale odnajduję się nadzwyczaj dobrze w tej porytej manianie, mając w pamięci, że dotychczas moje postrzeganie rozpięte było pomiędzy fizjologiczno-dragową manią a depresją, pseudoskutecznie leczoną używkami. Jest w tym nawet prawidłowość względem „pokłosia młodości”, czyli wydanych przeze mnie dotychczas czterech tomików: Rewers pisałem w dwa rozdupcająco euforyczne miesiące, na ewidentnym maniakalnym haju, jeszcze bez żadnych wspomagaczy; Paralaksa… to wybór depresyjnych kawałków pisanych między 2004 a 2006, też bez wspomagaczy; Mixtape to już – jak nazwa wskazuje – mix stanów emocjonalnych między 2006 a 2008 popijanych browarem i przepalanych korutem; z kolei Zespół Szkół to już stricte dragowa książka, pod narkonautów pisana.
Utrwalasz w poezji oderwanie od świadomości i rzeczywistości lub ich intensywne odczuwanie. Uprawiasz lingwistyczne eksperymenty w polu „narkonautyki”? Poezja na tym korzysta?
Narkotyki potrafią wiele zabrać, ale – jeśli dysponujemy otwartym umysłem – przy relacji zwrotnej. Zresztą strata jest pełnoprawnym doświadczeniem, choć „pełnoprawność” to temat na osobną broszurę. Ja sam zacząłem stosunkowo wcześnie przygodę z mąceniem (i klarowaniem) stanu postrzegania i gdybym miał rozpisywać plusy i minusy zaroiłoby się na kartce od krzyży (był kiedyś taki rzut pixów – „żółtych krzyży”).
Czy poeta Tomasz Pułka ma jakąś poetycką metodę? Jaka ona jest?
Blisko mi do rysowanego, malowanego układania słów. Kompozycja, światłocień, kolor etc. Jedynie staram się, żeby konstrukcja tekstu stanowiła układ kontrolowany. Jak w pinballu – można obijać się o punkty kilka godzin, ale w końcu kulka i tak wpada. No więc gra, gra z czytelnikiem, gra z samym sobą. I jeszcze – mimo wszystko jestem zwolennikiem „świadomego”, konceptualnego pisania. Bo stosunkowo łatwo jest napisać dobrze brzmiący, efektowny wiersz. Trudniej go obronić, będąc w zgodzie z samym sobą. Całą literaturę mam za sztukę opowiadania. Tylko tyle, i aż tyle.
À propos trybu pisania – należysz do poetów, dla których tworzenie to przyjemność, czy do takich, dla których to męczarnia?
Cała przyjemność to spalić się w wierszu. Im szybciej, tym lepiej. Widzę po sobie, że pisanie mnie męczy. Satysfakcjonuje wszystko co przed, ale sam proces jest męczący. Stąd pewnie to znieczulenie. Ale kolejne teksty, gdzieś tam skrobane, już powoli nabierają do siebie dystansu. Chyba.
A pamiętasz, jak pisałeś swój debiutancki tom Rewers? Pracowałeś nad nim długo, systematycznie czy pod wpływem chwili?
Nie był to jakiś bardzo krótki okres czasu (kilka miesięcy), ale teksty pisane były od jednej iskry. Co prawda, ten stosunkowo krótki czas pisania rekompensuje mi to wszystko, co powstało przed pierwszym wierszykiem zanotowanym w zeszycie do matematyki („wracasz do domu”) – bo trochę to w sobie ponosiłem.
Twoja poezja jest wymagająca, zwodnicza, zniuansowana i metatekstualna. Wymaga od odbiorcy wnikliwości interpretacyjnej – zarówno od czytelników, jak i krytyków. Nie wszyscy są w stanie zrozumieć i zaakceptować Twój poetycki styl, pomysł tworzenia „wiersza dysinformatywnego”. Jaki masz stosunek do krytyki Twojej (i nie tylko Twojej) twórczości?
Ciągłe poklepywanie się po pupach nie jest – bynajmniej – twórcze; nie jest też atrakcyjnie z punktu widzenia czytelnika, który – mam nadzieję – „oczekuje” ze strony „środowiska” jakiegoś fermentu; spięć, pojedynków. Powiedzmy to sobie szczerze: problem z miałkością polskiej poezji nie leży po stronie poetów, a krytyków właśnie, którzy nie potrafią wyjść poza akademicki, ponowoczesny schemat mówienia o tekście przy udziale wymęczonych już, pełnych plam od potu cudzych dłoni, instrumentów. Polskiej krytyce poetyckiej brakuje radykalizmu, brakuje odwagi, by podważyć (a zarazem nagiąć) własne myślenie o wierszu, przez co staje się jedynie kibicem używającym sprzedawanych pod stadionem gadżetów (proszę o wybaczenie przejścia ze sfery muzyki do sfery sportu) służących do dopingu, bądź deprecjonowania uczestników zawodów. To jest głos, ale głos z trybun; który w telewizyjnej transmisji można wyciszyć; głos, który nie ma istotnego wpływu na przebieg gry.
W Twojej poezji można znaleźć odniesienia do twórczości współczesnych poetów/poetek. Także do środowiska literackiego, co ujawnia się chociażby w tytułach wierszy dedykowanych konkretnym pisarzom/pisarkom. Jak to na Ciebie oddziałuje?
Ilekroć obcuję z naprawdę dobrą sztuką, mam wrażenie bycia składową scenografii. Dużo w tym (wyznaniu) przestrzeni. I „dobrze”.
Nawet jeśli poezja wymaga pewnego rodzaju wsobności, enklaw odosobnienia?
Rozgrywamy się na kanwie języka, którego ktoś nas kiedyś, na nieświadomce, korzystając z tego przerażającego ontologicznie czasu, jakim jest dzieciństwo, nauczył – to rodzi niebywałe pokłady epifanii samotności. Przynajmniej u mnie. Trzeba się w czepku urodzić, by „pisać tak dobrze, że można pisać niedobrze, a i tak jest dobrze”; kiedy natomiast urodzimy się z odkrytym ciemiączkiem, musimy się pogodzić z sinusoidalnym losem. Także w twórczości.
W wywiadzie zostały wykorzystane fragmenty wypowiedzi i felietonów Tomasza Pułki, publikowane w Internecie na stronach: http://niedoczytania.pl/author/tomaszpulka/, http://www.ha.art.pl/felietony/1823-tomasz-pulka-impresje-rudnickie‑1.html, http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=22&artykul=464.