Michał Domagalski: Asiu, zaczynamy rozmowę 8 marca. Czy ten dzień ma dla ciebie jakieś szczególne znaczenie?
Joanna Roszak: Nie ma najmniejszego. Ale już sprawy kobiet mają kluczowe znaczenie – także jako temat wierszy (ploso to w jakiejś mierze książka o braku dzieci). Znaczenie ma dla mnie także świadomość korzystania z osiągnięć wielu kobiet, również tych, o których się nie pisze w podręcznikach szkolnych: Rosy Parks (pracuję właśnie nad książeczką dla dzieci o tej matce ruchów wolnościowych), Gladdys Muir, założycielki pierwszych studiów pokojowych, Rahel Varnhagen. Fundamentem ich działań – jak i tego oblicza ruchu kobiecego, który jest mi bliski – jest głównie wyeliminowanie przemocy i opresji. W pełni zgadzam się z Catią Cecilią Confortini, która w artykule „Feminist Contributions and Challenges to Peace Studies” podkreślała, że: „Obserwując wszystkie formy przemocy w ich kontinuum, feministki transformują rozumienie pokoju. Co więcej, feminizm stawia kobiety w centrum studiów nad pokojem przez czynienie ich widzialnymi aktorkami zarówno przestrzeni pokoju, jak i konfliktu. A wreszcie, feminizm pozwala wyobrażać sobie pokojową przyszłość, która bierze pod uwagę kobiety i inne marginalizowane osoby”. Siostrzeństwo z moją siostrą, kibicowanie jej córkom, kontakt z moimi uczennicami, szczególnie w klasie wychowawczej – to ma znaczenie. Codziennie.
A czy w poezji kobiety współcześnie zajmują ważne miejsce?
Tu trzeba by badań wśród czytelników i czytelniczek. Na mojej półce zajmują ważne miejsce Inger Christensen, Mary Oliver, Jane Hirshfield, Wisława Szymborska – niezmiennie, Zuzanna Ginczanka.
I ty, i ja uczymy języka polskiego. W samym spisie lektur w szkole podstawowej niewiele jest miejsca na literaturę współczesną. Na lirykę współczesną już w ogóle. W szkole średniej nie jest specjalnie lepiej. Czy faktycznie nie warto czytać współczesnych twórców?
Warto, warto. Dlatego realizuję program autorski dla klasy wychowawczej o tytule Poezja s‑pokoju, który ma na celu pogłębienie edukacji pokojowej i poetyckiej młodzieży. Czytamy Cummingsa, Ginczankę, ulubione wiersze: Reznikoffa [Moje myśli przypominają teraz starohebrajski], Jane Hirshfield, Szymborskiej, Mary Oliver, Krynickiego, Rumiego, Tagore’a, Christensen, Tranströmera, Miłosza. Tu może zamknę wyliczankę, choć to dopiero jej początek. Czasem kseruję im teksty z mojego zeszytu, przepisane ręcznie.
Widziałeś poświęcony fińskim szkołom dokument Michaela Moore’a? Poza wypowiedzią matematyka deklarującego, że przede wszystkim chciałby nauczyć młodych ludzi, jak być szczęśliwymi, wielu polskich nauczycieli / wiele nauczycielek mógłby zadziwić wyraz niedowierzania na twarzy tamtejszej ówczesnej minister edukacji, Kristy Kiuru, słyszącej o ograniczeniu lub wyeliminowaniu w amerykańskich szkołach zajęć o poezji.
Józef Czechowicz, uczący we Włodzimierzu Wołyńskim, krytykował brak poezji w programie. Dziś nie miałby prawa utyskiwać.Ale to jedna strona medalu. Druga jest taka: w 2015 roku w arkuszu maturalnym na poziomie podstawowym zdający zastali tekst poetycki Elizabeth Bishop „Ta jedna sztuka”. Jeśli młodzież nie widziała filmu mającego premierę rok wcześniej, Motyl: Still Alice, zetknęła się – być może – po raz pierwszy z poetką XX-wieczną spoza Polski. Nie wystarcza to, co zakłada podstawa programowa, by mieć poczucie, że kształcimy na profilach prawdziwie humanistycznych. Ja mam przynajmniej pewność, że lekcje zdejmą z poezji odium dziwności oraz niedostępności. Jeszcze o jednym chętnie wspomnę. Że niewielki procent polskich maturzystów wybiera na egzaminie temat związany z interpretacją wiersza – wie każdy sprawdzający matury. Skierowałam do Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Poznaniu prośbę o udostępnienie mi niepublikowanych dotąd danych – w ostatnim roku szkolnym w województwie wielkopolskim na poziomie podstawowym egzaminu z języka polskiego temat drugi – interpretację wiersza – wybrało zaledwie 7,97 % piszących, zaś na poziomie rozszerzonym – 25,69 %.
Zdradź – dajmy na to – dwa swoje patenty na pracę z poezją w szkole.
Jesienią budowaliśmy poetycką mapę Europy. Realizując to ćwiczenie zatytułowane Antonówki istnieją. Zaczynając od Danii…, interesowaliśmy się tym, jakie wiersze czytają uczennice i uczniowie innych europejskich krajów. Wycinamy kształt kraju, wybieramy poetkę lub poetę, zamieszczamy cytat, szkicujemy portret.
Koronawirus przerwał nam pracę nad pogotowiem poetyckim Dla silnych ludzi na słabe godziny. Młodzież zdiagnozowała najważniejsze pola deficytowe ludzi w ich wieku (np. kompleksy, zły dzień, wykluczenie, samotność, czarne myśli, brak motywacji, brak wiary we własne możliwości, brak czasu na odpoczynek, zmęczenie, kłótnia z kimś bliskim, śmierć bliskiego człowieka lub zwierzęcia, krytyka, niesprawiedliwość, złe relacje z rodzicami, problemy w domu, złamane serce). Krok drugi to szukanie wierszy mogących przynieść w tych obszarach pocieszenie. Później je powielimy i zbudujemy taką poetycką apteczkę.
Zastanawiam się, czy to, o czym rozmawiamy, rzutuje jakoś na twój nowy tom. Mało w nim tego, co wielu traktuje jako współczesność. Więcej tutaj natury. To twój świat? Czy to może zamierzony sprzeciw? Próba świadomego niewpisania się w agresywną technologiczną współczesność?
Technologiczna współczesność jest też moją współczesnością. Ale dbam o balans. O to, by kierować uwagę właśnie na naturę, a później tę uwagę do niej przywiązywać. Spaceruję w lesie i za każdym razem doświadczam tego, że chodzenie „oddaje naszą duszę ciału” (Christophe André). Kontemplacja zamiast eksploracji. Zapuszczenie się w las idzie w parze z zapuszczeniem się w swoje życie wewnętrzne. Idąc brzegiem lasu, jeziora, idziemy też brzegiem siebie. Można też spacerować z całych sił, żeby coś znaleźć albo się czegoś pozbyć, ruminacji, natrętnych myśli.
Gdy się spotykamy – przeważnie jednak w przestrzeni miejskiej – częściej polecasz mi seriale i filmy, niż proponujesz wypad na łono natury. Dlaczego w ploso nie przeczytamy o tej mieszance popkultury i dużego miasta?
Kolego, dwa lata temu wędrowałam przez nieoświetlony las koło północy, w Puszczykowie, na szczęście w towarzystwie, i wierz mi, że wyszłam daleko poza swoją strefę komfortu. Gdy spotykamy się jesienią po pracy, w lesie straszy król olch, a nad jeziorem Rusałka – no, właśnie rusałka. Ale ploso to rzeczywiście przestrzeń medytacji, pozatekstowego przenikania się poezji i prozy, miasta i wsi, Poznania i Lubelszczyzny.
Czego człowiek żyjący w XXI wieku może nauczyć się od natury? Czy aby na pewno ją jeszcze rozumie?
Hilda Conkling jako dziewięciolatka napisała wiersz do „mamy z leszczynowymi oczami”, o włosach koronkowych jak sieć. Natura jest stanem wyjściowym. Wiele bliskich mi osób docenia piękno przyrody i z niej, przede wszystkim z niej, czerpie siłę do rozciągania się w tym, co nie jest tak uporządkowane, jak ona. Szkoda mi ludzi, którzy przemieszczają się po świecie natury jak po nudnym muzeum, zajęci tym, co nie pozwala im na dostęp. Tom ploso powstawało blisko lasu i wody albo w poczuciu niebezpiecznego oddalenia od nich, to znaczy w oddaleniu od pokoju, spokoju. Tytułowe słowo pierwszy raz usłyszałam, gdy płynęliśmy kajakiem po Krznie. Tu żeremia bobrów, tam miejsce, gdzie raz po raz je widziano, gdzie indziej ploso. Po moim ożywieniu mój dostarczyciel socjolektu kajakowego miał poczucie, co jest grane. „Już to bierzesz do wiersza?”. Flaubert napisał w liście: „Żeby jakaś rzecz wydała się interesująca, wystarczy długo na nią patrzeć”. Tego może nauczyć natura.
Czytałem ploso, myśląc o tej rozmowie. W trakcie lektury odniosłem wrażenie, że nie patrzysz na współczesne mody. To zrodziło pytanie o szkoły czy też grupy poetyckie. Czy poetka ich potrzebuje?
Potrzebuję czasem porozmawiać o poezji jako części życia, np. z poetą Domagalskim. O szkołach wtedy też rozmawiamy, ale jednak nie o tych poetyckich, przyznasz.
Asiu, chyba nikt obecnie nie wierzy, że poezja może jeszcze ocalać narody. Ale jednak po coś się pisze wiersze. Pisze i publikuje. Po co?
Nic mi nie dało poczucia spokoju po śmierci babci tylko pisanie, nawet nie wiersza. Poezja niektórych ocala. Bo pisanie jest jednak przeciwstawianiem się rozpadowi, pisanie składa, łagodzi, jeszcze pozwala się jakoś rozwijać, mimo naszego codziennego zwijania się.
To tłumaczy pisanie. Ale po co drukować? Dlaczego upubliczniasz ploso?
Gdybym ci powiedziała, że liczę na to, że ktoś się w tych wierszach odnajdzie, więc nie chcę ich trzymać dla siebie – to nie dość, że brzmiałoby nieznośnie egzaltowanie, to jeszcze nie byłoby prawdą. Choć, oczywiście, ucieszę się, jeśli choć jedna osoba znajdzie w nich spokój. Albo cokolwiek innego, co wartościowe. Spędziłam ostatnio wiele godzin nad otwieraniem szuflad w szafkach babci, byłam złakniona tych osobistych przedmiotów. Guziki, pomadki, okulary – one wszystkie były ważne. Ale najważniejsze jej zapiski. Głównie spisy telefonów, adresów, przepisy kuchenne. Rzadziej inne drobne notatki w kalendarzach. Adnotacje na zdjęciach. Dedykacja z czasu wojny od Mariana, „dla poznanianki, z którą spędził miłe chwile na obczyźnie”. Zastrzelili go tam, w Puławach. Wiersz byłby w tej gradacji jeszcze wyżej. Ale babcia wierszy nie pisała. Kiedy wiersz staje się przedmiotem, ma jakieś dodatkowe znaczenie. Wiele notatek mi przepada. Swoje szczątkowe dzienniki wyrzucam po kilku latach, później tego żałuję. A wiersze zostają. Więc dziennika z zapiskiem – wtedy po angielsku, w ramach ćwiczeń językowych – już nie ma. Ale wiersza o tym dniu, kiedy płynęliśmy Krzną, przyglądaliśmy się żeremiom, kiedy zobaczyłam ploso i poznałam słowo, dzień, gdy z brzegu przypatrywały się nam krowy i śpiewałam głupie piosenki – tego nie wyrzucę.