Mirek Kulisz: Z wykształcenia jesteś plastykiem, pracowałaś w teatrze przy tworzeniu scenografii, montowałaś filmy, teraz działasz jako art director w agencji reklamowej, generalnie od lat poruszasz się w sferze wizualnej. Skąd nagle potrzeba pisania?
Barbara Frączyk: Pisanie było moją wielką platoniczną miłością, ale przez lata nie miałam śmiałości podejść bliżej, żeby zagadać.
Pracowałam jako art director, ale miałam potrzebę twórczego wyrażania się także po pracy. Malowałam, rysowałam, ale czułam, że za mało umiem, że brakuje mi warsztatu, talentu. Potrzebowałam nowego języka. Byłam wtedy już dobrze po trzydziestce, pracowałam w agencji reklamowej, która miała biuro na poddaszu kamienicy przy Foksal. Siedzieliśmy w dziewięć osób w niedużej przestrzeni, biurko w biurko, intensywnie i blisko. Pewnego dnia poczułam silny impuls, by pobić jedną z koleżanek. Nie zrobiłam tego, ale zastanawiając się, skąd ten afekt, wymyśliłam pierwsze opowiadanie. Bronka, dziękuję! Co ciekawe, to właśnie praca w reklamie mnie ośmieliła. Bo skoro na co dzień wymyślam kreatywne historie, nieoczywiste obejścia, syntezy, to przecież wychodząc z biura nie zostawiam tych umiejętności w szufladzie. Różnica polega na tym, że w reklamie temat i insighty dostarcza dział strategii, w pisaniu trzeba szukać samemu. Czasem mam wrażenie, że takie skrótowe myślenie mnie ogranicza, bo nie daje mi się rozpisać o z pozoru nieistotnych drobiazgach, tylko każe skondensować opowieść, zostawić samą esencję, z drugiej strony – ja to lubię. Myślenie obrazem też pomaga wyobraźni i chyba każda moja dotychczasowa praca czy aktywność dokłada się jakoś do mojego pisania.
Czy w pisaniu możesz wyrazić coś, czego nie da się pokazać obrazem?
Tak, zdecydowanie, bo ja zawsze chciałam za dużo opowiedzieć w swoich rysunkach. Chciałam do nich włożyć za dużo znaczeń, budowałam jakieś piętrowe konstrukcje. No i jednak ręka nie zawsze była mi posłuszna, linia nie była precyzyjna i nigdy nie znalazłam tej swojej własnej kreski. W opowiadaniu zawsze mogę skasować ostatnie zdanie, poprawić,cztery razy zmienić szyk. Pisząc, zawsze mogę coś dopowiedzieć,wyjaśnić, nazwać tak, jak chcę, żeby zostało przeczytane, dopisać kolejne akapity. Jeśli chcę być dobrze zrozumiana, zastanowię się, czy użyć metafory, czy jednak lepiej zwyczajnie dookreślić moje intencje
Czy zdarzyło Ci znaleźć noworodka w parku?
Prawie. Spóźniłam się jeden dzień. A może byłam kilka godzin za wcześnie. W każdym razie minęłam się z nim i z kimś, kto go porzucił. Mieszkając w Warszawie, prawie codziennie chodziłam z moim (wówczas małym) dzieckiem na spacery do Parku Szczęśliwickiego. Znałam tam każdą alejkę, miałam ulubioną ławkę. Któregoś dnia, czytając poranne wiadomości w internecie, natrafiłam na news o martwym noworodku znalezionym w pobliżu wejścia do parku. Z opisu wynikało, że to niedaleko mojej ulubionej ławki. Wstrząsnęło mną to do tego stopnia, że przez rok czy dwa myślałam o tym za każdym razem, kiedy byłam w parku, czy choćby przejeżdżałam tramwajem obok ulicy prowadzącej do niego. Chciałam to dziecko jakoś uratować,ale było za późno. I dopiero gdy już podjęłam pierwsze próby pisarskie, postanowiłam coś zrobić z tą historią, domyśleć ją i opowiedzieć po swojemu. Ale w opowiadaniu to nie ja znajduję noworodka, tylko Lidka.
Bohaterki Twoich opowiadań to często kobiety pod presją. Presją, którą wywiera na nie otoczenie, rodzina, społeczeństwo. W „Lidce” odczuwałem niewypowiedzianą na głos wątpliwość, silną presję, której podlega singielka: czy kobieta, która nie ma dziecka, jest w pełni kobietą. Odczuwałaś sama kiedykolwiek ten swoisty „przymus macierzyństwa”?
Społeczeństwo, rodzina, kościół, ci wszyscy „inni ludzie” mają przede wszystkim wobec kobiet znacznie więcej oczekiwań niż wobec mężczyzn. Te oczekiwania zamieniają się w presję wtedy, kiedy pozwolimy sobie wejść na głowę, kiedy nie wyznaczymy granic, kiedy uznamy, że powinnyśmy te oczekiwania spełniać, kiedy nie nauczymy się kwestionować prawa bliskich do ingerowania w nasze życie. To zależy od wielu czynników: wychowania, otoczenia, wieku, pewnie jakiejś samoświadomości. Na mnie nikt nie naciskał w kwestii macierzyństwa, ale to akurat z powodu specyficznych okoliczności życiowych. Natomiast w pewnym wieku to nie ja, a moje ciało zaczęło chcieć zostać matką, czułam fizyczną tęsknotę, ból brzucha, jakby sama macica domagała się tej zmiany. I byłam tym absolutnie zaskoczona, bo programowo nie chciałam mieć dzieci. Moja bohaterka jest niezależna, nie postrzega siebie jako niepełnej kobiety, tylko dlatego, że nie jest matką, nie czuje też przymusu z zewnątrz, tylko właśnie wołanie ze środka. W moich opowiadaniach często pojawia się motyw takiej cielesnej niespodzianki, zmyłki, reakcji ciała, która wprawia w konsternację. Poza tym Lidka ma silną emocjonalną potrzebę, by mieć kogoś tylko dla siebie, kogoś do kochania, i kiedy ten ktoś nagle się pojawia, ona wpada w amok, zachowuje się jak naćpana, jak dziecko, które zanurkowało w basenie ze słodyczami.
Pogadajmy o seksie. To ważny temat Twojej prozy – zmagania z własną seksualnością. Bohaterki fantazjują, czują się niespełnione, coś tam pulsuje pod powierzchnią. Tylko niektóre odważają się spełniać fantazje. Zresztą to spełnienie nie przynosi poczucia spełnienia. Czy seks to niewyczerpane źródło cierpienia?
Absolutnie nie uważam, by seks był źródłem cierpienia, choć często pewnie jest. Ale nieszczęśliwy seks, niezgranie, niespełnienie, nieudane próby zbliżeń są bardzo zasobną kopalnią tematów do opisania. Szczęśliwe historie są nudne. Wszystkie bajki kończą się w miejscu obietnicy życia bez trosk. To rozpad jest ciekawy, jak coś się nie uda, nie sklei, pójdzie niezgodnie z planem. Dla mnie właśnie tam, w tych wszystkich zawodach, niedopasowaniach, napięciach i niezręcznościach jest literatura. Gdy tego nie ma, wychodzi zwykłe porno.
To prawda, że w moich opowiadaniach jest dużo seksualności, ale jest ona tylko wycinkiem cielesności. I to właśnie cielesność jest motywem, który się snuje za moimi bohaterkami. One wszystkie mają ciała, nie mogą zostawić ich w domu, idąc do pracy czy do kościoła. Lidka najpierw na przystanku pręży stęsknione dotyku piersi, a chwilę potem przystawia do nich głodnego noworodka – tu nie ma seksu, ale jest zmysłowość. Opisywane przeze mnie kobiety odbierają świat bardzo zmysłowo, bo ja go tak odbieram. Dostały ode mnie tę cechę w posagu, ale oczywiście nie wszystkie, albo nie w każdej historii się z nią obnoszą.
Czy eksperymentując ze swoimi bohaterkami, prowadząc w ramach swojej prozy swoiste „badania nad człowiekiem”, dowiedziałaś się czegoś zaskakującego o samej sobie?
Niestety tak. Każda bohaterka daje mi lekcję o mnie samej. Gdy zaczynam pisaćmuszę wejść w jej życie, ubrać się w jej majtki i na końcu tylko ja wiem, czy było mi w nich wygodnie, czy się w tym jej życiu odnalazłam. Eksploruję różne obszary kobiecości, których w swoim normalnym życiu nie mam szansy poznać.To też uwrażliwia mnie na inne kobiety, staję się coraz bardziej empatyczna.
Jednak największym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, jak bardzo źle myślę o ludziach i jak bardzo potrafię być dla nich okrutna jako narratorka. Piszę o ludziach to, czego nigdy w życiu im nie powiem, bo w jakimś niewielkim stopniu próbuję opóźniać,sabotować tę sztafetę klapsów, policzków i prztyczków w nos, choć nie zawsze mi się to udaje. To typowy syndrom Dr Jekylla, który pisanie zrzuca na pana Hyde’a. Ale wiem, że mnóstwo osób, siadając do pisania, wyciąga z szafy strój jakiegoś Batmana. Ja też dopiero nad tymi opowiadaniami zdałam sobie sprawę ze swojego wewnętrznego rozwarstwienia.
Czy najwięcej ran zadają nam ci, którzy chcą dla nas jak najlepiej? A może jednak najgorsze „kuku” robimy sobie sami?
Wszyscy „napieprzamy się” równo. Nawet gdy uderzamy w innych, dostajemy rykoszetem z jeszcze większą siłą, jak w jakiejś grze komputerowej. I mam wrażenie, że właśnie przy tych wszystkich drobnych razach nie mamy żadnych zahamowań, bo to takie drobiazgi, których nikt nie liczy. Najbardziej zranić mogą ci, którzy doskonale znają topografię naszych słabszych miejsc, wiedzą, gdzie mamy najcieńszą skórę, i często przedkładają swoją wizję naszego dobra nad naszą, bo niby wiedzą lepiej.
Ale że sami jesteśmy swoimi największymi oprawcami – tu nie mam żadnych wątpliwości. Skaczemy na główkę do pustego basenu, tylko po to, żeby przez chwilę poczuć wiatr we włosach, choć doskonale wiemy, jak to się skończy. Wystawiamy swoje sumienia (ale też marzenia, niezależność, poczucie bezpieczeństwa) w samobójczych zamachach, podkładamy ładunki, zajmujemy pozycję obserwatora i naciskamy „fire”. O tym jest między innymi opowiadanie „Kaśka”.
Piszesz, bo wiesz, czy piszesz, bo nie wiesz?
Piszę z ciekawości. Szukam. Myślę, że w ogóle literatura to stawianie pytań, wciąż tych samych, podstawowych, ale jednak za każdym razem inaczej ujętych. Od wieków mielimy znane tematy, ale przecież zmieniają się okoliczności i język, jakim o nich opowiadamy. Jeśli ktoś twierdzi, że jego książka jest odpowiedzią, to prawdopodobnie blefuje. To blaga i szachrajstwo, bo odpowiedź nie istnieje.