wywiady / o książce

Ta ostatnia rozmowa

Jakub Skurtys

Karol Maliszewski

Rozmowa Jakuba Skurtysa i Karola Maliszewskiego, towarzysząca premierze książki Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2023, która ukaże się w Biurze Literackim 29 lipca 2024 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jakub Skur­tys: Karo­lu, podob­no to ostat­nia książ­ka zbie­ra­ją­ca lau­re­atów i lau­re­at­ki Poło­wu, przed nami więc nie lada zada­nie. Rzecz zachę­ca do wspo­min­ków i pew­nie będzie­my tro­chę dzia­do­wać, ale może by tak zacząć innej stro­ny – od przy­szło­ści. Czy brak tego alma­na­chu, do któ­re­go przez ostat­nie 15 lat mimo wszyst­ko się przy­zwy­cza­ili­śmy (pierw­szy książ­ko­wy Połów to był rok 2010, wcze­śniej wycho­dzi­ły samo­dziel­ne arku­sze, też istot­ne), będzie rze­czy­wi­ście odczu­wal­ny w obec­nych warun­kach pola lite­rac­kie­go? Mam na myśli choć­by, spryt­nie i zło­śli­wie nazwa­ny tak przez blo­ge­ra name­ste, biu­ro­wy FAWIR, czy­li tro­chę kry­tycz­ny, a tro­chę mar­ke­tin­go­wy sys­tem omó­wień (Frag­ment + Auto­pre­zen­ta­cja + Wywiad + Impre­sja lub Recen­zja). Pro­wo­ka­cyj­ne zapy­tam więc na począ­tek i Cie­bie, i sie­bie: może nie potrze­bu­je­my już popo­ło­wo­wej książ­ki, zwłasz­cza kie­dy pre­zen­ta­cja poezji skle­iła się w niej z pre­zen­ta­cją pro­zy? A może nie potrze­bu­je­my dziś nawet same­go Poło­wu?

Karol Mali­szew­ski: Być może wypa­li­ła się for­mu­ła alma­na­chu, jej czas się skoń­czył. Nie budzi już żyw­szych emo­cji, ilość recen­zji spa­da­ła z roku na rok. Wyda­je mi się, że nie odczu­je­my zanad­to bra­ku takiej pozy­cji na ryn­ku wydaw­ni­czym. Już lepiej sta­wiać na wybra­ne oso­by i kon­cen­tro­wać się na ich moc­nym wej­ściu w ten nasz świa­tek. Kie­dyś były więk­sze emo­cje przy poła­wia­niu i oma­wia­niu, uza­sad­nia­niu Poło­wu, teraz to się roz­my­ło czy przy­ga­sło, bo w polu lite­rac­kim już się chy­ba ina­czej rze­czy mają. Biu­ro Lite­rac­kie jest tyl­ko jed­nym z ele­men­tów debiu­tanc­kiej ukła­dan­ki, a kie­dyś było postrze­ga­ne w per­spek­ty­wie wyjąt­ko­wej i pio­nier­skiej.

A z cze­go to wypa­le­nie for­mu­ły wyni­ka? Z nad­mia­ru ksią­żek? Z namno­że­nia się mło­do­li­te­rac­kich cza­so­pism inter­ne­to­wych, z łatwo­ści debiu­tu w róż­nych miej­scach, w tym mno­go­ści kon­kur­sów? Zasta­na­wiam się nad tym, bo rze­czy­wi­ście kie­dyś było tro­chę tak, że ta sym­bo­licz­na „lau­da­cja” i roz­mo­wa, któ­rą pro­po­no­wa­ło Biu­ro, były jakąś for­mą wpro­wa­dza­nia auto­ra, suge­ro­wa­nia poten­cjal­nym juro­rom czy dzien­ni­ka­rzom kul­tu­ral­nym „o czym to będzie”, „co z tym zro­bić” itd. Pocią­ga­ła nawet chy­ba nie sama książ­ka, czy­li moż­li­wość zna­le­zie­nia się w dobrze zre­da­go­wa­nej anto­lo­gii, tyl­ko wła­śnie ten ele­ment komen­ta­rza, o któ­ry czę­sto debiu­tan­tom trud­no zabie­gać. Teraz „Kon­tent” ma osob­ną sek­cję komen­ta­rzy do jed­ne­go wier­sza i całe­go zesta­wu, spo­tka­nia autor­skie odby­wa­ją się cza­sem na dłu­go przed pre­mie­rą książ­ki, my we Wro­cła­wiu mie­li­śmy roz­bu­do­wa­ną for­mę kry­tycz­ną w posta­ci „Per­mu­ta­cji”, pro­wa­dzo­nych przez Jaku­ba Sęczy­ka i Kami­la Kawal­ca (też uczest­ni­ków Poło­wu), gdzie oprócz czy­ta­nia była dłu­ga i czę­sto wyma­ga­ją­ca roz­mo­wa z auto­ra­mi przed debiu­tem. Ten brak emo­cji – ja też to tro­chę odczu­wam – to ruty­na, bo robi­my się sta­rzy (wcho­dzi­łem do kry­ty­ki wraz z arku­sza­mi, jesz­cze przed pierw­szym alma­na­chem), czy może poeci to myślą dziś ina­czej? Jakoś nie mogę uwie­rzyć w wyjąt­ko­wość Biu­ra na daw­nej mapie poetyc­kiej. Jak byś w skró­cie opi­sał te zmia­ny, któ­re spra­wi­ły, że mar­ka Poło­wu stra­ci­ła na zna­cze­niu? Bo aku­rat na to, że pisze się coraz mniej recen­zji, narze­ka­ją pra­wie wszy­scy i nie doty­czy to tyl­ko tego alma­na­chu.

Pew­nie mito­lo­gi­zu­ję hero­icz­ne począt­ki, ale napraw­dę wyda­wa­ło się wte­dy, że w zakre­sie peł­nej obsłu­gi debiu­tu naj­lep­sze jest Biu­ro Lite­rac­kie – jako moż­li­wość przej­ścia w doro­słą lite­ra­tu­rę, jako model pro­ce­su, wresz­cie Biu­ro jako świa­do­ma, celo­wa hodow­la pew­nych poetyk zgod­nie z wyma­ga­nia­mi mistrzów i selek­cjo­ne­rów. Tu głów­nie myślę o Mar­ci­nie Sen­dec­kim, mają­cym olbrzy­mi wpływ na Artu­ra i usta­na­wia­nie tego, co jest dobre w poezji, a co nie. Myślę o Andrze­ju Sosnow­skim, Boh­da­nie Zadu­rze, o Roma­nie Hone­cie i Mar­cie Pod­gór­nik. A potem sta­ło się to, o czym opo­wia­dasz, Biu­ro zosta­ło wchło­nię­te przez coś więk­sze­go, przez szyb­ko zacho­dzą­ce zmia­ny. Mło­dzi nauczy­li się sami pro­mo­wać, orga­ni­zo­wać po swo­je­mu pole lite­rac­kie, w tym sek­cję debiu­tu poetyc­kie­go, nie oglą­da­jąc się na styg­ma­ty­zu­ją­ce insty­tu­cje. Bo debiu­to­wa­nie w Biu­rze, dla nie­któ­rych upra­gnio­ne i bar­dzo pro­fe­sjo­nal­ne, innym zaczę­ło koja­rzyć z czymś wąskim, zaklesz­czo­nym, śro­do­wi­sko­wym.

Pod­rzu­ci­łeś dwie świet­ne kwe­stie do prze­ga­da­nia, więc tro­chę dla sie­bie je roz­bu­du­ję. Pierw­sza to ta „hodow­la pew­nych poetyk”, brzmi to bar­dzo brzyd­ko, ale coś jest na rze­czy, tzn. model selek­cyj­ny daw­nych anto­lo­gii jed­nak wspie­rał hie­rar­chicz­ny, insty­tu­cjo­nal­ny porzą­dek. Zostać wybra­nym zna­czy­ło zyskać uzna­nie w oczach poety/poetki innej gene­ra­cji, na ogół kogoś bar­dzo waż­ne­go, o wyro­bio­nych gustach i pozy­cji (na ile te pre­fe­ren­cje wpły­wa­ły na sam wybór, to inna spra­wa). Po dro­dze poja­wi­ło się chy­ba jed­nak też takie prze­świad­cze­nie, że to „uzna­nie” sta­re­go typu prze­sta­ło ska­py­wać na młod­szych, bo ich wal­ka o widocz­ność i pre­stiż odby­wa się na innych zasa­dach. Teraz to wal­ka o widzial­ność, a nie o uzna­nie auto­ry­te­tów (ostat­nio Prze­my­sław Cza­pliń­ski na jed­nym z wykła­dów tak przed­sta­wił zmia­ny reguł gry w naszym polu lite­rac­kim, coraz bar­dziej odcho­dzą­cym od słyn­nych tez Pierre’a Bour­dieu). Co z tego, że doce­ni­li Sen­dec­ki, Zadu­ra czy Honet, a teraz Joan­na Muel­ler, sko­ro nie idzie za tym poczu­cie bycia włą­czo­nym do „wspól­no­ty poetyc­kiej”, bo tę i tak wytwa­rza się poko­le­nio­wo – mię­dzy swo­imi. A dru­ga spra­wa, któ­rą mi pod­su­ną­łeś, to wła­śnie ta her­me­tycz­ność. Biu­ro Lite­rac­kie jako insty­tu­cja zamknię­ta, postrze­ga­na jak kor­po­ra­cja, zbu­do­wa­na coraz bar­dziej wokół pra­cow­ni i warsz­ta­tów, kolej­nych stop­ni wta­jem­ni­cze­nia. Nawet jeśli od środ­ka dzia­ła to zupeł­nie ina­czej, to z zewnątrz może to tak wyglą­dać, poja­wia­ją się i takie gło­sy, sam mia­łem czę­sto wra­że­nie, że wolał­bym, żeby jakiś debiut laureata/laureatki uka­zał się gdzie indziej, po pro­stu po to, żeby roz­sz­czel­niać śro­do­wi­sko, dete­ry­to­ria­li­zo­wać te nasze ośrod­ki cen­tral­ne (dobrą robo­tę zro­bi­ły papierw­do­le i Convi­vo, któ­re nie dość, że ścią­gnę­ły wie­lu poło­wo­wi­czów do sie­bie, to nawet – tu przy­pa­dek papie­ru i Iva­na Davy­den­ki – ugra­ły tym Sile­siu­sa za debiut i kil­ka dużych nomi­na­cji). Ale może wróć­my do wspo­min­ków. Pamię­tasz jesz­cze arku­sze? Albo te pierw­sze tomy, reda­go­wa­ne przez Rom­ka? U mnie, jako mło­de­go i dość rady­kal­ne­go wów­czas kry­ty­ka, poło­wo­we wybo­ry wywo­ły­wa­ły wte­dy spo­ro emo­cji, a to że Honet wybie­ra za bar­dzo pod swo­ją poety­kę (Buli­żań­ska, Kul­bac­ka, Żybur­to­wicz), a to że decy­zje i uza­sad­nie­nia Mar­ty Pod­gór­nik dzi­wacz­ne (2011). Teraz patrzę na to zupeł­nie ina­czej. W edy­cję z 2012 byłeś bez­po­śred­nio zaan­ga­żo­wa­ny. Zro­bi­my szyb­ką wyciecz­kę w prze­szłość?

Sła­bo to pamię­tam, ale jak przez mgłę widzę Maję Staś­ko, Dawi­da Kuja­wę, Sewe­ry­na Gór­cza­ka, Szy­mo­na Słom­czyń­skie­go, Oli­wię Bet­cher. Chy­ba wte­dy Artur Bursz­ta zapro­sił mnie do udzia­łu w pro­jek­cie. Pamię­tam jakieś warsz­ta­ty i spo­tka­nia we Wro­cła­wiu, rok bodaj 2012 albo 2013. Z tej gru­py Artur posta­wił potem na Słom­czyń­skie­go, wyszły dwie jego książ­ki. Był też jakiś wyjazd do Koło­brze­gu, te spo­tka­nia i roz­mo­wy zaowo­co­wa­ły arku­sza­mi. Pamię­tam Prze­mka Wit­kow­skie­go, Rafa­ła Gawi­na, Mariu­sza Par­ty­kę, Bar­to­sza Sadul­skie­go, Krzysz­to­fa Sze­re­me­tę. Bli­skie były mi ich poety­ki. I nawet coś się pisa­ło na okład­ki arku­szy, pro­wa­dzi­ło jakieś pierw­sze spo­tka­nia debiu­tan­tów. Potem tak inten­syw­ny kon­takt się urwał. Od cza­su do cza­su robi­łem coś z dosko­ku.

Ostat­nio na wyprze­da­ży biblio­tecz­nej kupi­łem arkusz Zakłó­ce­nie kore­spon­den­cji Rafa­ła Pra­sz­czał­ka (2007), takie pisa­nie niby „po Sosnow­skim”, ale cie­ka­we, z per­spek­ty­wy lat odświe­ża­ją­ce. Nie mam poję­cia, czy jesz­cze coś wydał, czy w ogó­le był debiut z tego kie­dyś. Tym­cza­sem Gawin (2011) ma już pięć ksią­żek i sil­ną pozy­cję, a Rafał Rut­kow­ski (2013) wła­śnie nad pią­tą pra­cu­je. Ale rozu­miem, że nie postrze­gasz sie­bie jako jed­ne­go z tych (kil­ku zale­d­wie) gło­sów, któ­re w Biu­rze upra­wia­ły kry­ty­kę towa­rzy­szą­cą naj­młod­szym? W sumie samą anto­lo­gię reda­go­wa­łeś chy­ba tyl­ko raz (2012, i to jesz­cze do spół­ki z Rom­kiem i Mar­tą), za to jesz­cze przed jej epo­ką, przy arku­szach byłeś znacz­nie bar­dziej obec­ny, ba, byłeś wte­dy wła­ści­wie jedy­nym kry­ty­kiem o dużym dorob­ku, aktyw­nie wspie­ra­ją­cym tę mło­do­li­te­rac­ką sce­nę. Cze­mu „odpa­dłeś” od tego pro­jek­tu (cho­ciaż może to brzyd­kie sło­wo)?

Jakoś tam towa­rzy­szy­łem, ale nie było wiel­kie­go bicia w dzwo­ny. Po pro­stu była robo­ta, to ją bra­łem albo nie. Nie będę uda­wał, że mnie nie cie­ka­wi­ło, co dalej po tym poko­le­nio­wo moim secie, jakie poja­wia­ją się następ­ne roz­da­nia, jakie języ­ki. Bar­dzo mnie to zaj­mo­wa­ło. Sam się przy tym dużo uczy­łem jako kry­tyk i jako, prze­pra­szam za sło­wo, poeta. Dla­cze­go odpa­dłem? Nie wiem. Jakoś tak. Mam chy­ba w genach – po jakimś cza­sie odpa­dam. Bo już szu­kam cze­goś inne­go w gra­ni­cach intu­icyj­nie odczu­wa­nej auto­no­mii, wol­no­ści. Nie chcę być funk­cjo­na­riu­szem cze­goś, kogoś.

Mam to samo, tyl­ko deka­dę lat póź­niej; też mnie przez chwi­lę bar­dzo cie­ka­wi­ło – raczej jako kry­ty­ka, niż ani­ma­to­ra pola – jak się na moich oczach wyła­nia coś, co uzna­ję za gene­ra­cyj­nie młod­sze ode mnie, tzn. nie­ko­niecz­nie wie­ko­wo, ale jak­by wyra­sta­ją­ce z inne­go pul­so­wa­nia, z inne­go momen­tu histo­rycz­ne­go czy wspól­no­ty istot­nych doświad­czeń, niż ta, któ­ra mnie ukształ­to­wa­ła (gdzieś od WTC po cza­sy, powiedz­my, wiel­kie­go kry­zy­su ban­ko­we­go). A co myślisz o for­mu­le lau­da­cji, omó­wień czy też minisz­ki­ców, któ­re wcho­dzi­ły do anto­lo­gii, a potem (albo przed­tem, bo róż­nie bywa­ło) poja­wia­ły się na por­ta­lu jako „impresje/recenzje”? Karol Sam­sel pra­cu­je teraz podob­no nad nume­rem „ele­Wa­to­ra”, któ­ry ma doty­czyć debiu­to­wa­nia i gatun­ków kry­tycz­nych, zwią­za­nych z pisa­niem o debiu­tach. Pomy­śla­łem do razu, że Biu­ro było tu pio­nier­skie w wypra­co­wa­niu jed­ne­go z takich gatun­ków. Ni to pies, ni wydra, tro­chę uza­sad­nie­nie nomi­na­cji, tro­chę ana­li­za wier­sza, tro­chę for­ma popu­la­ry­za­tor­ska, a tro­chę gest poetyc­ki (zwłasz­cza dla tych, któ­rzy zachwa­la­li, a mie­li dobre pió­ro). I Ty, i ja pisa­li­śmy takie tek­sty, skre­śli­łem też mnó­stwo recen­zji poszcze­gól­nych alma­na­chów. Ale pamię­tam lau­da­cje Mar­ci­na Sen­dec­kie­go. To był 2017 rok, zale­d­wie kil­ka zdań dla Pau­li­ny Pidzik (debiu­to­wa­ła potem w „Kon­ten­cie”, co wywo­ła­ło dużo pole­mik w śro­do­wi­sku), Paw­ła Bie­nia (cie­ka­wy debiut w Łodzi po kil­ku latach) i Kasi Szwe­dy (oba tomy w Biu­rze, moż­na powie­dzieć, że wiel­ki suk­ces, bo ostat­nio nomi­na­cja do Nagro­dy Szym­bor­skiej). Nic prze­sa­dzo­ne­go. Chłod­ne, sto­no­wa­ne, z umiar­ko­wa­ną wia­rą w przy­szły suk­ces auto­rów, raczej trzy­ma­nie za nich kciu­ków, niż pod­rzu­ca­nie goto­wych for­mu­łek. Bar­dzo mnie to cie­ka­wi, jak pod­cho­dzi­łeś do tej for­my, cze­go od sie­bie ocze­ki­wa­łeś? Na pierw­szy rzut oka wzbu­dza­ła ona moją głę­bo­ką nie­uf­ność, jest wbrew inten­cji kry­tycz­nej, a potem jed­nak się wkrę­ci­łem w tę zaba­wę.

Wyda­je mi się, że Artur ocze­ki­wał lau­da­cji, tek­stu, któ­ry będzie krą­żył wokół książ­ki, napę­dzał ją cie­płym sło­wem, budo­wał atmos­fe­rę akcep­ta­cji. Wobec tego trze­ba było ina­czej usta­wić głos. Za bar­dzo nie musia­łem się łamać, bo to były dobre rze­czy, dla mnie odświe­ża­ją­ce czy odkryw­cze. Bywa­ły jed­nak momen­ty, że cze­goś nie mogłem stra­wić. Szcze­gó­ły się zacie­ra­ją, ale chy­ba raz pod­ją­łem pole­mi­kę z selek­cją doko­na­ną przez Andrze­ja Sosnow­skie­go, wyda­ła mi się zbyt non­sza­lanc­ka. Ale nie chcia­łem zra­nić mistrza i dobre­go czło­wie­ka, więc coś tam cedzi­łem przez zęby, że niby okej. Przy jed­nym wybo­rze (czy to nie był pan Woj­cie­chow­ski?) jed­nak nie wytrzy­ma­łem, wygar­ną­łem praw­dę. Praw­dę moje­go odczu­cia. O, dzi­wo, Artur to puścił. A tak na mar­gi­ne­sie – te not­ki, te małe dzi­wac­twa sta­wa­ły się potem punk­tem wyj­ścia do cze­goś więk­sze­go, recen­zji albo szki­cu. Wte­dy też wycho­dzi­ła na jaw ich pre­tek­sto­wość, zaląż­ko­wość, powierz­chow­ność cze­goś pisa­ne­go w pośpie­chu. No, ale przy­naj­mniej był jakiś ruch w inte­re­sie, jakieś „wiel­kie zain­te­re­so­wa­nie” debiu­tem, jakieś mno­że­nie zdań wokół nie­go.

Ale też tro­chę dmu­cha­nie szkła, a tro­chę roz­bu­dza­nie nadziei, a cza­sem nawet nakła­da­nie pre­sji, kry­tycz­no­li­te­rac­kich ocze­ki­wań, któ­re nie każ­da mło­da oso­ba dobrze zno­si­ła. A prze­cież wciąż mówi­my o rze­czach co naj­mniej dobrych, skrzęt­nie wyse­lek­cjo­no­wa­nych z setek zgło­szeń, po dłu­gich warsz­ta­tach i pra­cach redak­cyj­nych. Myślę, że od tego wąt­ku może­my płyn­nie przejść ku teraź­niej­szo­ści i nowe­mu alma­na­cho­wi, któ­ry jest prze­cież pre­tek­stem do naszych dino­zau­rzych wspo­min­ków. Nie wiem, czy mogę tak pod prąd, ale na ile „kupu­jesz” te nowe lau­da­cje Asi Muel­ler i Ani Cie­plak? Zno­wu zmie­ni­ła się for­mu­ła cało­ści, te zmia­ny zwy­kle zresz­tą powo­do­wa­ły jakąś kon­fu­zję… Widać, że autor­ki zna­ją całe tomy i powie­ści, że myślą w per­spek­ty­wie ksią­żek, że zna­ją kon­cept, i mam wra­że­nie, że cza­sem lek­ko roz­jeż­dża się to z tymi kil­ko­ma wier­sza­mi lub opo­wia­dan­kiem czy frag­men­tem, któ­re dosta­je­my my, czy­tel­ni­cy. Tro­chę jak­by ten ostat­ni Połów był anto­lo­gią na poły wir­tu­al­ną, ist­nie­ją­cą gdzieś poza książ­ką. 

Z ust mi to wyj­mu­jesz. Mówię o zakło­po­ta­niu w związ­ku z lau­da­cja­mi. Podzi­wiam ich fine­zję, eru­dy­cyj­ność i cel­ność, ale nie wiem chwi­la­mi, o co cho­dzi, bo pisa­ne są z wie­dzą więk­szą niż ta czy­tel­ni­cza. Pisze się o całych dzie­łach, nato­miast nam rzu­co­no tyl­ko ich kawał­ki. Szcze­gól­nie mnie to ude­rza­ło przy pro­zie. Jed­nak te lau­da­cje bar­dzo mi poma­ga­ły, napro­wa­dza­ły na jakiś trop, gdy czu­łem się zagu­bio­ny. Masz rację, lek­tu­ra ostat­niej anto­lo­gii Poło­wu była jakimś zasta­na­wia­ją­co schi­zo­fre­nicz­nym doświad­cze­niem czy­ta­nia i inten­syw­ne­go domy­śla­nia się/odtwarzania gdzieś ist­nie­ją­cej cało­ści. Apo­kry­ficz­ność na całe­go!

Po Róże­wi­czow­sku „zawsze frag­ment”, ale też czu­ję ten roz­dź­więk, wiem, że w przy­pad­ku poezji to wyma­ga po pro­stu dopeł­nie­nia kil­ko­ma wier­sza­mi i dobrym pomy­słem na książ­kę, za to w przy­pad­ku pro­zy mam tyl­ko obiet­ni­cę cze­goś, co może się wyda­rzyć, ale nie mam do tego dostę­pu. Anto­lo­gia gwa­ran­to­wa­ła kie­dyś solid­ne miej­sce w cen­trum mło­do­li­te­rac­kie­go pola. A co byś powie­dział o widzial­no­ści auto­rów i auto­rek tego Poło­wu? Karol Brzo­zow­ski i Ola Górec­ka powra­ca­ją, tym razem już jako lau­re­aci (wcze­śniej fina­li­ści poprzed­niej edy­cji), ale też oso­by nie­źle otrza­ska­ne w śro­do­wi­sku, Julia Jan­kow­ska, Kamil Plich i Łukasz Woź­niak to niby sto­sun­ko­wo nowe nazwi­ska na sce­nie, ale nie aż tak, żeby nie były zna­ne. Plich to lau­re­at kon­kur­su im. Tra­kla (w 2021) i „Nowe­go Doku­men­tu Tek­sto­we­go” (w 2022), Woź­niak bry­lu­je na wro­cław­skiej sce­nie od kil­ku lat jakąś hip­pi­sow­sko-sla­mo­wą dezyn­wol­tu­rą. Sto­sun­ko­wo naj­mniej zna­na (i chy­ba naj­młod­sza, rocz­nik 2000) jest Julia Jan­kow­ska, dla mnie też naj­bar­dziej nie­oczy­wi­sta lirycz­nie. Cie­ka­wi mnie, czy Cie­bie jako kry­ty­ka towa­rzy­szą­ce­go (nadal) kon­kur­som i naj­młod­szej poezji zaska­ki­wa­ło coś w poprzed­nich edy­cjach albo w tej? Czy były to posta­cie jakoś Ci zna­ne (pocz­tów­ki lite­rac­kie w „Odrze”, kon­kur­sy na zesta­wy, reko­men­da­cje sty­pen­dial­ne, któ­re pisu­je­my – czy­tasz róż­ne pro­po­zy­cje, zanim się uka­żą), za któ­re trzy­ma­łeś kciu­ki, bo wie­dzia­łeś, że prę­dzej czy póź­niej wypły­ną?

Mam wra­że­nie, pew­nie błęd­ne, że już wszyst­kich gdzieś wcze­śniej widzia­łem. A to wier­szyk w Inter­ne­cie, a to wyróż­nie­nie na kon­kur­sie bodaj w Kędzie­rzy­nie-Koź­lu i tak dalej. Nie­któ­rzy z tych debiu­tan­tów (nie­któ­re z debiu­tan­tek) rze­czy­wi­ście wysyłali/wysyłały do pocz­tó­wek lite­rac­kich w „Odrze”, dłu­go sta­li w kolej­ce, pona­gla­li maila­mi. Wspo­mnia­ny przez Cie­bie Plich pre­zen­to­wał się w pocz­tów­kach, a potem poda­wa­łem mu rękę w Nowej Rudzie jako lau­re­ato­wi Ogól­no­pol­skie­go Kon­kur­su Poetyc­kie­go im. Zyg­mun­ta Kru­kow­skie­go. Pro­za­ik Maciej Wnuk pięk­nie debiu­to­wał na Festi­wa­lu „Góry Lite­ra­tu­ry”, gdzie zna­lazł się w szó­st­ce wybra­nych w ramach warsz­ta­tów „Pani Odra i Pan Bug”. Wśród takich zauwa­żo­nych w Nowej Rudzie był Krzysz­tof Scho­dow­ski, ale nie jako poeta, lecz pro­za­ik. Klau­dię Piesz­czoch i Karo­li­nę Kapu­stę pamię­tam z zajęć na dzien­ni­kar­stwie, wybi­ja­ły się na tle pozo­sta­łych stu­den­tów spe­cjal­no­ści cre­ati­ve wri­ting. A więc rzad­ko bywa­łem zasko­czo­ny zesta­wem nazwisk w Poło­wie. Ci ludzie nie bra­li się z powie­trza, tu i ówdzie wcze­śniej pró­bo­wa­li, a Połów wień­czył dzie­ło cier­pli­we­go czoł­ga­nia się w stro­nę Par­na­su. Powiedz­my, pierw­szy etap tego czoł­ga­nia.

A do któ­rej z tych nowych poetyc­kich pro­po­zy­cji jest Ci naj­bli­żej na tym eta­pie? Nie cho­dzi mi oczy­wi­ście o oce­nę jako­ści, dużo się może jesz­cze z tymi wier­sza­mi wyda­rzyć. Asia Muel­ler przy­zna­je, że sama nie jest pew­na tytu­łu przy­szłe­go tomu Karo­la Brzo­zow­skie­go, o Pli­chu pisze nie mniej zagad­ko­wo: „Uchwy­co­ne w tych wymu­to­wa­nych sekwen­cjach posta­ci coś mówią, coś prze­ży­wa­ją, coś robią, ale my patrzy­my na nie jak na kosmo­nau­tów uwię­zio­nych w kap­su­le albo jak na nie­me ryby za szkłem akwa­rium”. Mam na myśli jakiś nerw, impuls, któ­re­go zawsze szu­kasz. Łukasz Woź­niak w tych swo­ich nie­oczy­wi­stych rymach i pusz­czo­nych samo­pas fre­esty­lach dla mnie jest cały czas gdzieś w pół dro­gi mię­dzy per­for­man­sem i sce­ną a tomem poetyc­kim. Wier­sze Brzo­zow­skie­go i Pli­cha mają w sobie coś lodo­wa­te­go, tech­nicz­ne­go, są podob­nie wystu­dio­wa­ne, nie wiem, czy się w nich odnaj­du­ję (i czy w ogó­le powi­nie­nem), z jed­nej stro­ny cie­ka­we wyzwa­nie inte­lek­tu­al­ne, z dru­giej zna­ne mi rekwi­zy­ty w zna­nym kon­tek­ście kata­stro­ficz­nym. No i „bez­oary” Julii Jan­kow­skiej, któ­re wcze­śniej były „odklej­ka­mi”, tu peł­na zgo­da z Muel­ler – też nie wie­dzia­łem, co się dzie­je. Ta „pier­do­ło­wa­ta pod­miot­ka” (to – dla jasno­ści – cytat z lau­da­cji; u Jan­kow­skiej jest inna, feno­me­nal­na for­mu­ła: „spek­trum zajoj­cze­nie-zaja­ja­nie ego”) sko­ja­rzy­ła mi się z nar­ra­tor­ką opo­wia­dań Natal­ki Susz­czyń­skiej, to taka poezja, któ­ra wpi­su­je się we współ­cze­sne, mak­sy­mal­nie wyczu­lo­ne, wręcz prze­wraż­li­wio­ne ego-nar­ra­cje już nie tak mło­dych, ale zde­cy­do­wa­nie coraz bar­dziej pogu­bio­nych pro­su­men­tów póź­ne­go kapi­ta­li­zmu, roz­dar­tych mię­dzy kolej­ny­mi tera­pia­mi i FOMO. Ale czy to jest już „zro­bio­ne” lite­rac­ko? Zawsze się zasta­na­wiam, czy dany zestaw, czę­sto gęsty, moc­ny, zło­żo­ny z samych szla­gie­rów, udźwi­gnie póź­niej­szą książ­kę na 30–40 stron (cho­ciaż same tomy też się w ostat­niej deka­dzie nie­by­wa­le skró­ci­ły).

Chy­ba zbyt szyb­ko się sta­rze­ję, bo tym razem pro­za dzia­ła­ła moc­niej, czło­wiek był cie­kaw, co będzie dalej i jak to będzie zro­bio­ne. Przy poezji ta cie­ka­wość wyczer­py­wa­ła się, wyda­wa­ło mi się, że wiem, co będzie dalej. Tak jak­by zajaw­ki wyczer­py­wa­ły obie­ca­ną całość, wyplu­wa­ły od razu całą poety­kę. Takie nie­pew­ne i bała­mut­ne wra­że­nie, ale musia­łem się nim podzie­lić. Wła­ści­wie tyl­ko przy Pli­chu mia­łem odczu­cie, że za mało wier­szy, żeby uchwy­cić isto­tę poety­ki, że nie zdą­ży­łem się naczy­tać, że gdzieś widzia­łem jego lep­sze wier­sze. Bo to, co prze­czy­ta­łem, zakoń­czy­ło się notat­ką – „jakiś pusta­wy ten pod­miot, wyssa­ny, prze­ży­wa, nie prze­ży­wa­jąc, nie widzę w tym życia, któ­re by mnie obcho­dzi­ło”. Oczy­wi­ście, jak wyda książ­kę i ujrzy­my całość, wra­że­nie może się zmie­nić. Chy­ba Brzo­zow­ski zatrzy­mał mnie na dłu­żej, i Jan­kow­ska. Przy niej taka myśl – a dla­cze­go wła­ści­wie musi­my to wszyst­ko skle­jać, dla­cze­go nie może­my zostać przy gapo­wa­to­ści, dla­cze­go mamy się tak strasz­nie napi­nać, żeby spro­stać przy­ję­te­mu oby­cza­jo­wi czuj­nej obec­no­ści i bacz­nej obser­wa­cji? Spodo­ba­ła mi się pró­ba wydzie­dzi­cze­nia czy zdys­kre­dy­to­wa­nia wzor­co­wej poznaw­czo­ści poezji, i prze­ciw­sta­wie­nia temu jakichś pier­dół. Wiem, że to już było. Przy tek­stach Brzo­zow­skie­go cie­szy­ło mnie obser­wo­wa­nie godze­nia nauko­wej aku­rat­no­ści z lirycz­no­ścią rodzin­ną, „cór­cza­ną”, z masko­wa­ną mową uczuć, a dalej godze­nia opi­su sta­tu­su orga­ni­zmu z czymś poza­or­ga­nicz­nym, natu­ry z poezją, a wresz­cie zie­mi z nie­bem; „w roz­tar­tej sper­mie uni­wer­sal­ny kod wszech­świa­ta”, pomy­śla­łem. Nato­miast u Alek­san­dry Górec­kiej wyczu­łem nauko­wość oschłą i obcą, któ­ra nie doda­je skrzy­deł, nie pod­krę­ca lirycz­no­ści, nie zna­la­złem więc waż­ne­go dla mnie sty­ku, poczu­łem się odrzu­co­ny przez jej dia­gra­my i wykre­sy. W pierw­szej chwi­li olśnie­wa­ją­cy Łukasz Woź­niak szyb­ko gaśnie w oczach. Odrzu­cam bicie pia­ny, epa­to­wa­nie zbęd­ną nad­mia­ro­wo­ścią, kle­ją­cy­mi się na siłę zgło­ska­mi, pozor­ną mocą echo­la­lii. To musi faj­nie brzmieć na wystę­pach, na bia­łej kart­ce nie­co żenu­je. Ale i tu są czy­ste, waż­ne dla mnie, frag­men­ty. Rozu­miem, że muszą zaist­nieć w tej wąt­pli­wej otocz­ce. Trud­no. No, ale Ryba jest tyl­ko jeden.

Podo­ba mi się ta szcze­rość, pew­nie w lau­da­cji by to nie poszło. Nie wiem, czy mogę zdra­dzać zaple­cze, ale Ola Górec­ka była rok temu „o włos” od lubel­skiej nagro­dy „Reflek­tor” na debiut, ale wów­czas, na otwar­cie, potrze­bo­wa­li­śmy cze­goś bar­dziej „zapra­sza­ją­ce­go”, tomu, któ­ry nie zawie­si poprzecz­ki aż tak wyso­ko, jak zanu­rzo­ne w este­ty­ce Kar­po­wi­cza, mate­ma­tycz­no-meta­fi­zycz­ne kon­struk­cje, któ­re ja aku­rat, jako badacz histo­rycz­nej awan­gar­dy, bar­dzo lubię. Wygra­ła wte­dy Asia Wró­bel, też fina­list­ka Poło­wu. Od Karo­la poży­czy­łem sobie za to wers: „oble­zie nas zie­mia”. A co myślisz o połą­cze­niu sek­cji poetyc­kiej z pro­za­tor­ską? To nie pierw­szy taki alma­nach, pamię­tam sprzed kil­ku lat, że były o to spo­ry, że śro­do­wi­sko mło­do­po­etyc­kie nie przy­ję­ło tego wte­dy naj­le­piej, nie wiem też, czy ta for­ma w ogó­le słu­ży pro­za­ikom, czy rze­czy­wi­ście jest w sta­nie zapre­zen­to­wać ich jakość, bo jak sam mówisz, czy­ta­my apo­kry­fy. No ale powiedz­my, że jest. Nie pisze­my recen­zji (w koń­cu, bo ja tych Poło­wów recen­zo­wa­łem pew­nie bli­żej dzie­siąt­ki, czy to dla Biu­ra, czy na potrze­by innych tek­stów), więc może­my sobie pozwo­lić na wię­cej swo­bo­dy. Mag­da­le­na Genow, Alek­san­dra Kasprzak, Mał­go­rza­ta Kośla, Edy­ta Ołdak czy Mar­cin Wnuk? Z kimś rezo­nu­jesz bar­dziej, sko­ro w ogó­le pro­zę oce­niasz jako bar­dziej zaska­ku­ją­cą? Bo ja muszę chwi­lę pomy­śleć. Lubię luz Oli Kasprzak, to zno­wu to „faj­ne” pisa­nie, z któ­rym doga­du­je się moja gene­ra­cyj­na czą­stecz­ka Z, ale też spoj­rze­nie z nie­oczy­wi­stej dla queero­wo­ści per­spek­ty­wy „lum­pen­pro­le­ta­riac­kiej”. Naj­bar­dziej wpraw­na lite­rac­ko, języ­ko­wo, wyda­je mi się chy­ba Genow, takie roz­pi­sa­nie dzien­ni­ko­we boha­ter­ki na wie­le lat, za to bar­dzo cie­ka­wy etycz­nie i este­tycz­nie jest pro­jekt Kośli. Jest tam jakieś poszu­ki­wa­nie sta­rej dobrej trans­gre­sji, to wła­ści­wie wier­sze pro­zą, lep­kie, hek­so­we, z dale­ka od domi­nu­ją­cej dzi­siaj (rów­nież w lite­ra­tu­rze ambit­nej) este­ty­ki pro­zy mło­dzie­żo­wej. W histo­riach Wnu­ka i Ołdy na ten moment potrze­bu­ję cze­goś jesz­cze, jakie­goś cią­gu dal­sze­go, żeby uło­żyć sobie obraz… W tym dru­gim przy­pad­ku z lau­da­cji domy­ślam się, że to się wszyst­ko trzy­ma kupy, że jest jakiś mime­tyzm, że jest boha­ter­ka Renia i jakieś fune­ral­ne spra­wy, ale nie­wie­le z tego wyła­pa­łem w lek­tu­rze.

Połą­cze­nie nie przy­pa­dło mi do gustu, bo to tak jak­by w typo­wo poetyc­ki alma­nach wepchnąć małe kawa­łecz­ki pro­zy. Przy wier­szach raczej trud­no mówić o wyrwa­niu z kon­tek­stu, przy pro­zie powie­ścio­wej to już sta­je się pro­ble­mem. Robi się, za prze­pro­sze­niem, jakaś para­da gar­bu­sów. Ale pro­za w tym roku moc­na, nawet w daw­ko­wa­nych frag­men­tach. Chy­ba naj­bar­dziej poru­szy­ła mnie Mał­go­rza­ta Kośla, i to coś na pogra­ni­czu pro­zy i poezji. Napi­sa­łem sobie spon­ta­nicz­nie – „uda­na pró­ba poka­za­nia ciem­no­ści i jed­no­cze­śnie jasno­ści cia­ła”. Daw­no nie czy­ta­łem cze­goś tak wyzwo­lo­ne­go, odważ­ne­go, fizjo­lo­gicz­ne­go. Nie­któ­re frag­men­ty god­ne Bataille’a. To dla mnie rze­czy­wi­ste odkry­cie Poło­wu.

O tak, a wła­śnie mia­łem roz­mo­wę, że już się Bataille’a nie czy­ta, że prze­stał być atrak­cyj­ny w tym zale­wie nowej pury­tań­skiej naiw­no­ści i plu­szu. A tu pro­szę… Ale wie­ko­wo pro­za­icy zaczy­na­ją zwy­kle nie­co póź­niej, więc może to po pro­stu jesz­cze sta­re roz­da­nie…

Cie­ka­wa jest też Kasprzak, te frag­men­ty świet­ne, „życio­we”, z biglem, bły­ska­wicz­nie wcią­ga­ją­ce. Ale dziw­nie szyb­ko to ula­tu­je, w tej chwi­li już nie pamię­tam, a frag­men­ty z Kośli wciąż tra­wię. Nie­sa­mo­wi­ty, suwe­ren­ny świat stwo­rzył Wnuk, aż pomy­śla­łem „no naresz­cie jakaś rze­czy­wi­ście nowa pro­za”. Zebrał w niej wszyst­ko, książ­ki, fil­my, popkul­tu­rę, seria­le s/f i nie tyl­ko, wymie­szał i dał radę, wytrzy­mał ten napór, wykry­sta­li­zo­wał coś wła­sne­go, ory­gi­nal­ne­go. No i Genow, pozor­nie mono­ton­na, kostycz­na, wyczu­wa się jed­nak ener­gię, bunt i siłę, tyl­ko że w tej sfe­rze Mar­ci­nów (jako autor­ka książ­ki Bez­ma­tek), zda­je się, że już roz­bi­ła bank. Oj, zapo­mniał­bym o Edy­cie Ołdak. Solid­na, porząd­na pro­za syl­wicz­na, spo­ry talent ese­istycz­ny, ale jeśli cho­dzi o nar­ra­cję, o snu­cie, to wydru­ko­wa­ny frag­ment nie upraw­nia mnie do gło­sze­nia jakiej­kol­wiek opi­nii na ten temat. 

Wra­cam sobie jesz­cze do Macie­ja, zwłasz­cza że się ostał jako taki rodzy­nek. Pierw­sze zda­nie, nie wiem, czy zosta­nie w tej for­mie: „Jej mąż umie­ra w lip­cu, w sierp­niu ma pogrzeb, a w któ­rymś z pierw­szych dni wrze­śnia wcho­dzi do kuch­ni wie­czo­rem i sta­wia mle­ko na gazie”. Dobrze to jest napi­sa­ne, efekt dziw­no­ści, przy­spie­sze­nie, świet­na kon­struk­cja. W ogó­le zauwa­ży­łem, że pro­za­icy w tym alma­na­chu mają świet­nie począt­ki, nie­by­wa­le kunsz­tow­ne zda­nia. Po nich może się dużo wyda­rzyć, wszyst­ko jest jak­by otwar­te. Dobra, tro­chę pona­rze­ka­li­śmy, to może dla odmia­ny jakieś dobre, peł­ne nadziei sło­wo na koniec, sko­ro już nigdy nie będzie takie­go lata, nigdy nie będzie tak pysz­nych cia­stek i już nigdy nie będzie takich lau­da­cji?

Jaku­bie, będą inne, pożyw­niej­sze, smacz­niej­sze. A jak skoń­czą się ciast­ka, wró­ci­my do chle­ba, cały cykl zato­czy koło. Ta wia­ra, że przez lite­ra­tu­rę, a szcze­gól­nie poezję, kumu­lu­je się doświad­cze­nie i wcho­dzi się do cze­goś więk­sze­go, jesz­cze dłu­go tłuc się będzie w umy­słach ludzi. I w tym jest jakaś gorz­ka, para­dok­sal­na pocie­cha.

O autorach i autorkach

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania