wywiady / o książce

To ja posadziłem palmy i wybrałem małpy

Roman Honet

Z Romanem Honetem o książce piąte królestwo rozmawia Konrad Wojtyła.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kon­rad Woj­ty­ła: W książ­ce Buty Mesja­sza Kostii Bere­zi­na pada zda­nie, któ­re – w moim prze­ko­na­niu – może nas wpro­wa­dzić do Two­je­go pią­te­go kró­le­stwa. Powtó­rzę więc za Bere­zi­nem: Oto Ewan­ge­lia brzy­do­ty, pieśń pochwal­na ku czci śmiet­ni­ska i abne­ga­cji, żało­sna apo­lo­gia spo­nie­wie­ra­ne­go zło­mu, pre­am­bu­ła do defek­to­lo­gii…

Roman Honet: Z tego wpro­wa­dze­nia, gdy­by pozwo­lić Bere­zi­no­wi na dal­sze wyli­cza­nie, mogło­by powstać wypło­wia­łe roz­gra­ni­cze­nie i rów­no­cze­śnie uprosz­cze­nie: rze­czy­wi­stość posia­da w sobie pięk­no, pod­czas gdy ja posia­dam szam­bo. Nie chcę, żeby poja­wi­ło się tu róż­ni­co­wa­nie tego typu. Mogło­by łatwo tak się stać, sko­ro bowiem mówi­my o ewan­ge­lii brzy­do­ty i abne­ga­cji, mogli­by­śmy zakła­dać obec­ność ewan­ge­lii odmien­nej: na przy­kład pra­wo­ści, szla­chet­nych inten­cji i nie­biań­skich wizji, i ten hipo­te­tycz­ny kodeks czy po pro­stu spo­sób postrze­ga­nia rze­czy­wi­sto­ści posia­dał­by nad­rzęd­ną ran­gę wobec tego wszyst­kie­go, cze­go nie pomie­ścił. I oczy­wi­ście posia­dał­by słusz­ność.

Ale to był­by fałsz. Praw­dzi­wy świat jest brud­ny. Spo­nie­wie­ra­ny. I upo­rczy­wy. Dla­te­go do tej lita­nii doło­żył­bym natręc­two. Wszech­ogar­nia­ją­ce natręc­two śmiet­ni­ska, ale tak­że naprzy­krza­ją­ce­go się porząd­ku, dodał­bym gorącz­ko­wą upier­dli­wość apo­lo­ge­tów i abne­ga­tów wszel­kiej maści. Świat w moich wier­szach nie jest pięk­ny, jeśli przy­ło­żyć do nie­go kate­go­rię wypiesz­czo­nych wła­ści­wo­ści este­tycz­nych, czy­li tra­dy­cyj­ne rozu­mie­nie tego, czym jest pięk­no. O rozu­mie­niu spły­co­nym zmil­czę, nie chciał­bym prze­szka­dzać zbie­ra­czom ser­wan­tek, kolek­cjo­ne­rom sta­rych łyżek, por­ce­la­no­wych sede­sów, sekre­ta­rzy­ków Bie­der­me­ier czy wraż­liw­com, wybu­cha­ją­cym pła­czem, gdy upu­dro­wa­ny histrion w ope­ret­ce prze­wra­ca ocza­mi.

O natręc­twie wspo­mi­nam dla­te­go, że świat, oczy­wi­ście poza­wier­szo­wy, ten wspa­nia­ły świat od kate­dry w Reims, od Gal­le­rii Bor­gher­se, Ermi­ta­żu, Metro­po­li­tan Museum, La Sca­li, La Sra­li i wszyst­kich przy­byt­ków, gdzie gło­si się pochwa­łę tego, co jest pięk­nem ludz­kiej myśli, ręki czy krta­ni, ten olśnie­wa­ją­cy świat na co dzień wysy­ła do mnie wyjąt­ko­wo szma­tła­wych emi­sa­riu­szy: fana­ty­ków reli­gij­nych, kuli­nar­nych i sek­su­al­nych, amba­sa­do­rów papie­ru toa­le­to­we­go, eta­to­wych mizan­tro­pów, kon­te­sta­to­rów z przy­zwo­le­nia, ide­olo­gów z nad­mia­ru wol­ne­go cza­su, sza­leń­ców z gazet, pięk­no­du­chów i sra­ko­tłu­ków. Mefi­sto­fe­le­sów z bibuł­ki – Korze­niow­ski traf­nie to zapi­sał. Widocz­nie mam pecha. Albo świat tak po pro­stu wyglą­da. W moich oczach.

Widzia­łem pew­ne­go razu na śmiet­ni­ku męż­czy­znę: porząd­nie ubra­ny facet grze­bał w kon­te­ne­rze, myśla­łem, że może zega­rek czy klucz mu wpadł do śmie­ci, więc pod­sze­dłem do nie­go i zapy­ta­łem, czy mu pomóc, na co odpo­wie­dział, że sam sobie pora­dzi, że ma sakra­mec­kie­go kaca, że szu­ka valium albo bel­ler­go­tu, że ludzie cza­sem wyrzu­ca­ją. W ele­ganc­kim ubra­niu tego męż­czy­zny i jego potrze­bie, któ­ra go pchnę­ła do grze­ba­nia w bru­dzie, świat był kom­plet­ny. Posia­dał i twarz o regu­lar­nych rysach, i wykrzy­wio­ny pysk.

W moim odbio­rze przy­wo­ła­ne przez Cie­bie sło­wo Bere­zi­na nale­ży zwa­lo­ry­zo­wać tak, żeby przy­kła­do­wo ten złom czy defek­ta­cja pozo­sta­ły rów­no­upraw­nio­ny­mi ele­men­ta­mi rze­czy­wi­sto­ści, w prze­ciw­nym razie zaraz poja­wi się na hory­zon­cie uwznio­ślo­ny dualizm ślep­ców, cały ten obrzy­dli­wie wyświech­ta­ny modli­tew­nik dyżur­nych este­tów pt. pięk­ny-brzyd­ki. Choć w sumie moż­na by im wyjść naprze­ciw i spa­ra­fra­zo­wać Bere­zi­na: Oto Ewan­ge­lia pięk­na i postę­pu, pieśń pochwal­na ku czci życia i wita­min, olśnie­wa­ją­ca apo­lo­gia wiecz­nej kre­atyw­no­ści, pre­am­bu­ła do fil­mo­wej kolo­ka­ga­tii z Hol­ly­wo­od dla każ­de­go.

Bere­zin na szczę­ście dalej nie wyli­cza. Mówisz o walo­ry­za­cji, róż­ni­co­wa­niu, roz­gra­ni­cze­niu, duali­zmie i ewan­ge­lii odmien­nej. Wska­zu­jesz na inne, rów­no­praw­ne ele­men­ty rze­czy­wi­sto­ści. Zgo­da. Jed­nak tym, co wyzie­ra z Two­ich tek­stów i sta­no­wi o ich sile jest – by tak rzec – brak rów­no­upraw­nie­nia…

Poję­cie rów­no­upraw­nie­nia w odnie­sie­niu do liry­ki mogło­by wywo­łać nie­obli­czal­ne czy wręcz komicz­ne efek­ty, ale żeby nie cze­piać się słó­wek, powiem tak: zga­dzam się z Tobą, jeśli cho­dzi o to, co znaj­du­je się w wier­szu. Aby już nie roz­wle­kać: może mam w wier­szach mał­pi gaj, ale to ja posa­dzi­łem pal­my i wybra­łem mał­py.

Jeśli cho­dzi o to, co znaj­du­je się poza wier­szem, mia­łem na myśli dualizm nie­rów­no­rzęd­ny. Nie zwy­kłą opo­zy­cję pięk­no-brzy­do­ta, ale to, że – w powszech­nym odbio­rze – pięk­ne jest dobre, a brzyd­kie złe. Lite­ra­tu­ra od epo­ki Goethe­go, a może nawet Sta­re­go Testa­men­tu niwe­lu­je ten utar­ty sche­mat, co nie ogra­ni­cza jego żywot­no­ści, więc nie zmie­nia fak­tu, że więk­szość ludzi wybie­ra to, co pięk­ne dla­te­go, że wyda­je im się dobre. Nie wiem, gdzie leży praw­da, ale wyda­je mi się, że ludzie nie reagu­ją tak gwał­tow­nie wte­dy, gdy zaprze­czy się temu, co uwa­ża­ją za praw­dę, niż wte­dy, gdy pod­da się w wąt­pli­wość to, co uwa­ża­ją za dobro. Zmie­rzam do tego, że w efek­cie moż­na liry­kę prze­brać w pach­ną­ce sza­ty pięk­na, pod któ­ry­mi nie ma dobra, nie ma praw­dy, w ogó­le nic nie ma oprócz zapa­chu, i w ten spo­sób żero­wać na czy­tel­ni­czych czy po pro­stu czy­sto ludz­kich przy­zwy­cza­je­niach, wystę­pu­jąc z pozy­cji zarząd­ców wyż­szej, spraw­dzo­nej i słusz­nej rze­czy­wi­sto­ści, pod­czas gdy ma się do dys­po­zy­cji wyłącz­nie este­ty­kę: ani wyż­szą, ani słusz­ną, a zale­d­wie spraw­dzo­ną. Dla odmia­ny wystar­czy skre­ślić kil­ka słów o zde­ze­lo­wa­nym przed­mio­cie czy zde­ze­lo­wa­nym czło­wie­ku, żeby ponie­wie­rać się pośród abne­ga­tów i defek­to­lo­gii. Moż­na by zno­wu przy­wo­łać Korze­niow­skie­go: Zgro­za, zgro­za!

Kró­le­stwo nie jest kró­le­stwem. Wygod­niej jest mówić o czymś na kształt „anty” kró­le­stwa albo po pro­stu poszu­kać ana­lo­gii z pią­tym krę­giem Dan­te­go Ali­ghie­ri, czy nawet z całym opi­sem pie­kła. Wów­czas nawet nume­rycz­ność nabie­ra inne­go sen­su. Nawią­zu­jąc do Two­je­go daw­ne­go wier­sza „tyl­ko złu­dze­nie” powie­dział­bym: już zebrał na bilet do pie­kła, ser­decz­ni! Pie­kła na zie­mi… W dodat­ku roz­po­czę­ło się polo­wa­nie na to,/ co mogło się nie zdarzyć,/ życie.

Szu­ka­nie ana­lo­gii to zawsze było wygod­ne zaję­cie, dla czę­ści współ­cze­snych huma­ni­stów sta­ło się cza­ru­ją­co obo­wiąz­ko­we. Potra­fią zna­leźć zwią­zek mię­dzy cyklem men­stru­acyj­nym pig­mej­ki a wybu­cha­mi super­no­wych, co Alan Sokal i Jean Bric­mont per­fek­cyj­nie wydrwi­li w Mod­nych bzdu­rach, uży­wa­jąc porów­ny­wal­nie nie­do­rzecz­nych przy­kła­dów.

Mówiąc poważ­nie: muszę zaprze­czyć. Jest kró­le­stwo. Z tego świa­ta, nie z pie­kieł dan­tej­skich. Może to pro­blem roz­dź­wię­ku mię­dzy narzu­ca­ją­cym się auto­ma­tycz­nie histo­rycz­no-lite­rac­kim sze­re­go­wa­niem a pew­nym tru­dem wyma­ga­ją­cym roz­po­zna­nia tego, co jest w grun­cie rze­czy pro­ste: że czło­wiek może urzą­dzić pie­kło tu, na zie­mi, zamie­nić w nie wła­sny dom, wła­sny umysł, swo­je i nie swo­je życie. Zresz­tą Dan­te w Boskiej Kome­dii wyko­rzy­stał esen­cję śre­dnio­wiecz­nych wyobra­żeń pie­kła, przed­tem pano­wał tam nie­po­rów­ny­wal­nie więk­szy spo­kój, weź­my pier­wot­ny sze­ol – przy dan­tej­skich wizjach to był bar mlecz­ny.

Oczy­wi­ście odnie­sie­nie do Dan­te­go ma swo­je pod­sta­wy, ale to jest zasad­ni­czo gest kom­for­to­wy, wyczer­pu­ją­cy potrze­bę odna­le­zie­nia kon­tek­stu lite­rac­kie­go, a to dru­gie, czy­li pew­na pro­sto­ta spoj­rze­nia – wyda­je się bliż­sza praw­dy. Bliż­sza rze­czy­wi­sto­ści, bliż­sza życiu nie­li­te­rac­kie­mu. Za to, o ile pamię­tam, w pią­tym krę­gu dan­tej­skich cze­lu­ści prze­by­wa­ją ci, któ­rzy byli popę­dli­wi, przez co łatwo wpa­da­li w gniew. Zano­si się na to, że mógł­bym tam tra­fić.

W gnie­wie na Dan­te­go i na ewen­tu­al­ne kon­tek­sty histo­rycz­no-lite­rac­kie pomi­ną­łeś moje stwier­dze­nie o pie­kle na zie­mi, z któ­rym się wszak zga­dzasz. Ja chy­ba mam przy­po­rząd­ko­wa­ny inny numer krę­gu, więc zauwa­żę, że zary­so­wa­ła nam się cie­ka­wa per­spek­ty­wa. Dla­cze­go pie­kło na zie­mi ura­sta u Cie­bie do ran­gi kró­le­stwa i to w dodat­ku pią­te­go?

Nadej­ście pią­te­go kró­le­stwa prze­po­wia­dał już pro­rok Daniel. To teraz ma [śmiech].

Mam wra­że­nie, że fun­da­men­tem, na któ­rym wzno­si się pią­te kró­le­stwo jest pust­ka – któ­ra raz przy­bie­ra for­mą „bra­ku opan­ce­rzo­ne­go”, innym razem sama „uzbro­jo­na” sta­je się syno­ni­mem bra­ku. No i jesz­cze samot­ność…

Nie, pust­ka nie. Pust­ka, jeśli sobie dobrze przy­po­mi­nam, poja­wia się wprost zale­d­wie w dwóch wier­szach, więc wolał­bym, żeby ten trop lek­tu­ro­wy nie zawa­żył na cało­ści tomu. Tyle że woleć to sobie mogę. I mogę być w swo­im wole­niu osa­mot­nio­ny.

Jeśli nie pust­ka i brak, to co? W dodat­ku w zacnym towa­rzy­stwie?

Nie odnaj­du­ję się w roli obja­śnia­nia wła­snych wier­szy. Sto­ję pod ścia­ną, ty celu­jesz do mnie. Wybacz.

Czym jest ? Kolej­ną pró­bą poszu­ki­wa­nia mitycz­ne­go miej­sca, w któ­rym – powtó­rzę z Jaku­bem Mom­ro – „sło­wo sta­pia­ło­by się w jed­no z ciszą, choć dosko­na­le wie, że jedy­ną moż­li­wo­ścią jest opi­sy­wa­nie stra­ty, jaka wyni­ka z same­go fak­tu mówie­nia”?

Nie jest pró­bą. Dla mnie poję­cie pró­by może funk­cjo­no­wać w spo­rcie: sprin­ter może podej­mo­wać pró­bę pobi­cia rekor­du świa­ta Usa­ina Bol­ta w bie­gu na 100 metrów albo, daj­my na to, pol­ski pił­karz może pró­bo­wać przy­jąć i podać pił­kę na jeden kon­takt, a nie na sie­dem. Pró­ba w liry­ce koja­rzy mi się z tchó­rzo­stwem czy z mniej lub bar­dziej potwor­nie upięk­szo­ną for­mą ase­ku­ra­cji. Pro­ściej jest potem powie­dzieć: nie uda­ło się, ale to była zale­d­wie pró­ba, więc cze­go chce­cie? Dla­te­go nie pró­ba, ale roz­strzy­gnię­cie. Koniec. Zapla­no­wa­łem i napi­sa­łem tom tak, jak w okre­ślo­nym cza­sie mogłem. Nie chciał­bym, by trak­to­wa­no go jako pró­bę. Nie chciał­bym też war­to­ścio­wać poję­cia pró­by, ale cięż­ko nie zauwa­żyć, że obec­nie słu­ży głów­nie do tego, by uni­kać bra­nia na sie­bie odpo­wie­dzial­no­ści. W nie­mal każ­dej dzie­dzi­nie aktyw­no­ści moż­na zasło­nić się magicz­nym sło­wem: pró­ba.

Z kolei czym jest ten tomik, chy­ba nie mnie dopo­wia­dać. Sła­bo poru­szam się w sytu­acjach tego typu. Może pią­te kró­le­stwo to świat moich sąsia­dów: z uli­cy, z prze­szło­ści, ale tak­że z mediów. Z ban­ku i z wysy­pi­ska śmie­ci. Ludzi mądrych i kre­ty­nów, ide­ali­stów i wyra­cho­wa­nych sukin­sy­nów. Więc tak­że mój świat, mój prze­kaz. Może powsta­ły w gnie­wie, może w zło­ści. Być może zapis roz­mo­wy z poezją. Powta­rzam to w nie­pew­no­ści nie dla­te­go, że wąt­pię w sens roz­mo­wy z poezją i tego, co zapi­sa­łem, ale wąt­pię w sens wyja­śnia­nia wła­snych wier­szy. Dla mnie to po pro­stu nie honor. Wobec czy­tel­ni­ka. Nawet jeśli jest nie­licz­ny, nie musi być pozba­wio­ny wyobraź­ni, nie musi potrze­bo­wać żad­nej pomo­cy. Niech wyro­ku­je po swo­je­mu, jeśli oczy­wi­ście zechce. Od tego mam rozum i ręce, żeby czy­tel­nik mógł to robić, ale moje ramię nie słu­ży temu, żeby go wspie­rać.

Co do wspo­mnia­nej mitycz­no­ści wolał­bym zacho­wać ostroż­ność, chy­ba że meli­na, uli­ca albo dom star­ców to mitycz­ne miej­sca, a funk­cjo­na­riu­sze to mitycz­ne isto­ty. Ale tak chy­ba nie jest, nie sądzę.

Nie ma sen­su depre­cjo­no­wać poję­cia „pró­by” w lite­ra­tu­rze, o czym naj­le­piej prze­ko­nu­je lek­tu­ra Mon­ta­igne­’a czy poszcze­gól­nych wier­szy Wojacz­ka. Poza tym wyja­śnia­jąc zamiar lite­rac­ki nie odbie­rasz hono­ru czy­tel­ni­ko­wi… Nie chcę, byś wcho­dził w czy­jąś gło­wę i szep­tał mu do ucha, jak się ma poru­szać po kró­le­stwie. Cho­dzi mi raczej o kon­cep­cję tomu. O cią­głość i ewen­tu­al­ne zerwa­nie z dotych­cza­so­wym uję­ciem poetyc­kim. Stąd stwier­dze­nie „pró­ba”, bo pew­no­ści, że się uda­ło, od razu nie mamy.

Nie był­bym pewien, że wyja­śnia­nie czy­tel­ni­ko­wi zamia­rów lite­rac­kich nie pozba­wia go pew­nych przy­wi­le­jów. Honor to może rze­czy­wi­ście nie­byt ade­kwat­ne sło­wo. Ale w moim odczu­ciu w ten spo­sób moż­na ode­brać czy­tel­ni­ko­wi czas, moż­na ogra­ni­czyć jego wol­ność. Albo, jeśli tak wolisz, nie­któ­rzy potra­fią nad frag­men­tem wła­sne­go wer­su napi­sać wszyst­kie tomy Prób Mon­ta­igne­’a. Ja nie potra­fię.

Wszyst­ko powsta­je z nico­ści (pro­chu). „Pusta” sce­ne­ria wier­szy, w któ­rej roz­gry­wa się dra­mat boha­te­rów, jak zwy­kle jest ciem­na, mrocz­na, nie­jed­no­znacz­na i prze­ra­ża­ją­ca. Moż­na pró­bo­wać jakoś ją pre­cy­zo­wać, choć nie jest to łatwe. Gra­ni­ce tego świa­ta są amor­ficz­ne, podob­nie zresz­tą jak posta­ci, któ­re „zalud­nia­ją” Two­je tek­sty. Tu życie spro­wa­dza się do umie­ra­nia; do pogrze­bów, odcho­dze­nia, poże­gnań, w naj­lep­szym razie do zaspo­ko­je­nia bio­lo­gicz­nych instynk­tów; „rucha­nia”. Tym, co może oca­lić, jest miłość, któ­ra nie nad nami dzia­ła się.

Gra­ni­ce, owszem, niech sobie pozo­sta­ną amor­ficz­ne – wiersz nie glo­bus, nie prze­szka­dza mi to. Ale posta­ci w wier­szach czę­sto przed­sta­wiam w ruchu, wyko­nu­ją okre­ślo­ne gesty, zda­rza się, że nie mają wszyst­kie­go na swo­im tra­dy­cyj­nym miej­scu, lecz w moim rozu­mie­niu to nie świad­czy o bra­ku kształ­tu. Dla mnie amor­ficz­ność jest nie tyle wła­ści­wo­ścią liry­ki, ale współ­cze­sne­go świa­ta, zwłasz­cza świa­ta mediów. Na przy­kład amor­ficz­na jest twarz Edy­ty Gór­niak albo Ibi­sza, Cher, daj­my na to, jest amor­ficz­no­ścią wcie­lo­ną, jeśli to w ogó­le moż­li­we.

Do rucha­nia dodał­bym rzy­ga­nie, rów­nież poja­wia­ją­ce się w tomie. Czy­li pew­ne czy­sto ludz­kie odru­chy wystę­pu­ją na tej pla­ne­cie. Dla odmia­ny cere­mo­nia­ły pogrze­bo­we wystę­pu­ją spo­ra­dycz­nie. Samo życie, w uprosz­cze­niu, mogło­by spro­wa­dzać się do tru­du i tu chy­ba musiał­bym nie­co skon­tro­wać Two­je zało­że­nie. Nie do umie­ra­nia, to było­by zbyt pro­ste.

To kwe­stia opty­ki [śmiech]. Ucie­kłeś jed­nak od odpo­wie­dzi, co z miło­ścią…

Teraz zaczy­nasz mnie przy­pa­lać, wyry­wać paznok­cie, a i tak nie powiem [śmiech].

Podą­ża­jąc tro­pem, któ­rym są tytu­ły wier­szy, może­my pró­bo­wać usta­lić hie­rar­chię w kró­le­stwie. Jest wszak i straż­nik i wła­ści­ciel i kat i funk­cjo­na­riu­sze i wyznaw­cy… To jed­nak nie ma sen­su, bo wszyst­ko prze­bie­ga pod dyk­tan­do śmier­ci i to ona ów świat porząd­ku­je…

Śmierć porząd­ku­je każ­dy świat. Nie wiem, co ponad­to miał­bym odpo­wie­dzieć na to pyta­nie, tak by odpo­wiedź nie ści­ga­ła się z nim w powa­dze, nie jestem pewien, czy god­nej tej spra­wy. Może to, że przy­kła­do­wo przy­wo­ła­ni przez Cie­bie funk­cjo­na­riu­sze czy wyznaw­cy nie­wie­le mają wspól­ne­go ze śmier­cią, za to mają spo­ro wspól­ne­go z życiem. Kie­dy pisa­łem o ciem­nych, zdzi­wa­cza­łych star­cach, roz­pra­wia­ją­cych o ter­ro­rze sło­wa, mia­łem przed ocza­mi okre­ślo­ne twa­rze i sło­wa, beł­ko­czą­cych żywych.

W tym kon­tek­ście inte­re­su­ją­ca wyda­je się być led­wie zary­so­wa­na per­spek­ty­wa reli­gij­na… /szeptali – sia loda­to / gesu cristo!/ ale to było daw­no, nie pamię­tam już,/ niósł krzyż, czy toczył kulę/ tam, gdzie zda­rza się życie, pocią­gi i ptaki,/ zamie­nia­ją­ce się w obrę­cze iskier nad miastem./ śmierć się nie zda­rza.Ona po pro­stu jest. Zda­rza się życie. A co po śmier­ci? – tu nie ma jasnej odpo­wie­dzi…

A co po śmier­ci? Zmie­nia­my szyld i gra­my dalej! – jak powie­dział Woj­ciech Kowal­czyk po Igrzy­skach Olim­pij­skich w Bar­ce­lo­nie. Pew­nie wyznaw­cy więk­szo­ści reli­gii chcie­li­by w to wie­rzyć. A ja nie wiem, nie znam odpo­wie­dzi.

Jakiś Bóg macza w tym pal­ce?

Dzie­wi­ca norym­ber­ska stoi obok cie­bie, a i tak nie powiem.

O autorze

Roman Honet

Urodził się w 1974 roku. Poeta, wydał tomy: alicja (1996), Pójdziesz synu do piekła (1998), „serce” (2002), baw się (2008), moja (wiersze wybrane, 2008), piąte królestwo (2011), świat był mój (2014), ciche psy (2017), redaktor antologii Poeci na nowy wiek (2010), Połów. Poetyckie debiuty, współredaktor Antologii nowej poezji polskiej 1990 –2000 (2004). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015 za tom świat był mój. Tłumaczony na wiele języków obcych, ostatnio ukazał się wybór jego poezji w języku rosyjskim Месса Лядзинского (Msza Ladzińskiego, przeł. Siergiej Moreino, Moskwa 2017), tom w języku ukraińskim Світ належав мені (przeł. Iurii Zavadskyi, Tarnopol 2019) i serbskim Svet je bio mój (przeł. Biserka Rajčić, Belgrad 2021).

Powiązania