wywiady / o książce

To zaangażowanie domaga się zwrotu

Jacek Gutorow

Paweł Kaczmarski

Rozmowa Pawła Kaczmarskiego z Jackiem Gutorowem o książce Rzeczywiste i nierzeczywiste staje się jednym ciałem Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 3 grudnia 2009 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Paweł Kacz­mar­ski: Pod­czas lek­tu­ry Dyc­kie­go – każ­dej lek­tu­ry, jak podej­rze­wam – nie spo­sób unik­nąć wra­że­nia, że zacią­ga się wobec poety dług. On sam zda­je się wyra­żać to po wie­lo­kroć, na przy­kład taki­mi sło­wa­mi:

ale zanim opo­wiem ci o śmier­ci jak to
już robi­łem dla wie­lu przed tobą

musisz mnie nazwać sto­sow­nie i zapa­mię­tać
moje imię po dzień w któ­rym zacznie się
ściem­niać nad wszyst­kim cze­go się dotkną­łeś
i wyzby­łeś raz na zawsze

wte­dy opo­wiem ci o śmier­ci
wte­dy opo­wiem ci głów­nie o sobie

Pan sam stwier­dza, że „każ­dy, kto przy­naj­mniej kil­ka­krot­nie wró­cił do tomów poety, jest już jego dłuż­ni­kiem”. Jak nale­ży ten dług spła­cać? Jak spła­ca go zwy­kły czy­tel­nik, jak robi to kry­tyk (jeśli ina­czej), jak robi to inny poeta?

Jacek Guto­row: Od począt­ku mia­łem poczu­cie jakie­goś cią­że­nia, powin­no­ści, dłu­gu wobec poety. Może nie od pierw­szej lek­tu­ry – naj­pierw była czy­sta fascy­na­cja – ale jed­nak dość wcze­śnie. Tyle tyl­ko, że nie potra­fi­łem tego uczu­cia sobie wyja­śnić bądź zra­cjo­na­li­zo­wać. To przy­szło z cza­sem. Zda­łem sobie spra­wę, że w przy­pad­ku Dyc­kie­go trud­no o lek­tu­rę neu­tral­ną czy bez­pro­ble­mo­wą. Poeta zaan­ga­żo­wał, zain­we­sto­wał w te wier­sze całe­go sie­bie. Uczci­wy czy­tel­nik szyb­ko to zro­zu­mie – to zaan­ga­żo­wa­nie doma­ga się zwro­tu. Trze­ba oddać tym wier­szom moż­li­wie jak naj­wię­cej z sie­bie – „wysta­wić sie­bie” w lek­tu­rze. Oczy­wi­ście nie jest to łatwe. Wier­sze poja­wia­ją się w nas jak dłu­gie smu­gi, któ­re pozo­sta­ją w nas już po akcie lek­tu­ry, sta­jąc się czę­ścią nas samych.

Mówię o odczu­ciach czy­tel­ni­czych. Tro­chę ina­czej jest w przy­pad­ku zadłu­że­nia poetyc­kie­go (czy kry­tycz­ne­go). Pew­nie bar­dziej nor­mal­nie: dług wobec pew­ne­go języ­ka, spoj­rze­nia, etc. Tak czy ina­czej, sta­ram się nie uchy­lać od tego rodza­ju zobo­wią­zań. Nie powin­no się. Nie wol­no. Nie war­to.

Moją uwa­gę w Rze­czy­wi­ste i nie­rze­czy­wi­ste sta­je się jed­nym cia­łem przy­ku­ły szcze­gól­nie te wier­sze, któ­re Pan w posło­wiu do wybo­ru nazy­wa „tym dru­gim momen­tem” lek­tu­ry Dyc­kie­go – któ­ry ujaw­nia w szcze­gól­ny spo­sób „wyczu­le­nie na naj­drob­niej­sze deta­le rze­czy­wi­sto­ści” i w pew­nym sen­sie odwo­dzi spoj­rze­nie czy­tel­ni­ka od „jed­ne­go, wiel­kie­go dzie­ła, któ­re­go wszyst­kie czę­ści są ze sobą powią­za­ne” ku „tym wyjąt­ko­wym, cza­ro­dziej­skim zbit­kom słów”, mniej­szym cało­ściom. Wśród takich wier­szy jest choć­by „Areszt” (w „Mło­dzień­cu o wzo­ro­wych oby­cza­jach”), „[krzyk jest powro­tem do mat­ki]” (z Nenii) czy „[z języ­kiem trze­ba twar­do]” (z Pio­sen­ki o zależ­no­ściach i uza­leż­nie­niach). „Dru­gi moment” lek­tu­ry Dyc­kie­go poja­wia się w zasa­dzie przy oka­zji każ­dej jego książ­ki, a jed­no­cze­śnie – zwy­kle umy­ka, sta­je się led­wie zauwa­żal­nym prze­bły­skiem. Jak ma się ten „dru­gi moment” do pierw­sze­go?

Mnie też od począt­ku fascy­no­wa­ły wier­sze, któ­re moż­na by nazwać „punk­ta­mi odbi­cia” – i któ­re moż­na by prze­ciw­sta­wić nur­tom poszcze­gól­nych Tema­tów Dyc­kie­go. Takie wań­ki-wstań­ki, tek­sty, któ­re tań­czą wokół sie­bie i nie potrze­bu­ją żad­ne­go szer­sze­go kon­tek­stu. Jak piszę w posło­wiu, myśla­łem na począt­ku o krót­kim wybo­rze takich wła­śnie wier­szy-epi­fa­nii, któ­re – mia­łem taką nadzie­ję – dały­by nie­co inny obraz poezji Pana Euge­niu­sza. Ale może nie powin­no się ich odry­wać od cało­ści? Może oba momen­ty lek­tu­ry Dyc­kie­go – ten skon­cen­tro­wa­ny i ten kro­to­chwil­ny – są od sie­bie uza­leż­nio­ne? Nie­za­leż­nie od wszyst­kie­go, wyczu­wam w takich epi­fa­niach zmia­nę reje­stru języ­ko­we­go, coś jak­by poja­wie­nie się na chwi­lę tęsk­no­ty za „zasa­dą rze­czy­wi­sto­ści”. To bar­dzo moc­ne, soczy­ste frag­men­ty, któ­re mogą umknąć przy pierw­szej czy któ­rejś lek­tu­rze. Ale czuj­ne ucho w koń­cu je wyła­pie.

W posło­wiu pisze Pan: „Poezja to spo­tka­nie do bólu pry­wat­ne. I nawet jeśli chce­my w niej odna­leźć coś, co moż­na by nazwać doświad­cze­niem wspól­no­to­wym – a jest to pra­gnie­nie w peł­ni zro­zu­mia­łe – to nasze poszu­ki­wa­nia powin­ni­śmy roz­po­cząć od moż­li­wie jak naj­bar­dziej oso­bi­ste­go, głę­bo­ko prze­ży­te­go kon­tak­tu z oso­bą poety: jego gło­sem, mil­cze­niem, pró­ba­mi prze­rwa­nia mil­cze­nia.” Czy – wycho­dząc od tego oso­bi­ste­go spo­tka­nia z gło­sem poety – szu­ka Pan jed­nak w wier­szach Dyc­kie­go doświad­cze­nia wspól­no­to­we­go? Czy potrze­ba takie­go doświad­cze­nia uwi­dacz­nia się w Rze­czy­wi­stym i nie­rze­czy­wi­stym…?

Wiem, że takie sfor­mu­ło­wa­nie – „doświad­cze­nie wspól­no­to­we” – może się w przy­pad­ku Dyc­kie­go wydać nie na miej­scu. Mam też wra­że­nie, że nie­któ­rzy oba­wia­ją się sło­wa wspól­no­ta”, tak jak­by auto­ma­tycz­nie ozna­cza­ło ono impe­ra­tyw rezy­gna­cji z doświad­cze­nia indy­wi­du­al­ne­go. Ale te dwie rze­czy wca­le się nie wyklu­cza­ją – to wła­ści­wie dwie stro­ny jed­nej mone­ty. Oczy­wi­ście trze­ba by dopre­cy­zo­wać poję­cie wspól­no­ty. Już gdzieś to ostat­nio mówi­łem: cho­dzi­ło­by nie o wspól­no­tę świa­to­po­glą­dów, prze­ko­nań czy wia­ry, lecz o wspól­no­tę rozu­mia­ną para­dok­sal­nie jako łącz­ność tego, co nie­kom­pa­ty­bil­ne, nie­zbor­ne – wła­śnie dla­te­go, że nie­kom­pa­ty­bil­ne i nie­zbor­ne. Mogę tu mówić wyłącz­nie o swo­ich wra­że­niach z lek­tu­ry wier­szy Dyc­kie­go. Wyczu­wam w nich cią­że­nie ku idei wspól­no­to­wo­ści – nie w zna­cze­niu poko­le­nio­wo­ści, lecz wła­śnie wraż­li­wo­ści na róż­ni­ce, doświad­cze­nia jed­no­ra­zo­we, nie­po­wta­rzal­ne, nie­prze­tłu­ma­czal­ne na język jed­nej gene­ra­cji, gru­py etnicz­nej („naro­du”) czy nawet – cze­mu nie? – mniej­szo­ści sek­su­al­nej.

Poku­sił­bym się o stwier­dze­nie, że – nie­za­leż­nie od któ­rej stro­ny wej­dzie­my w tę poezję – od począt­ku, od pierw­sze­go zbio­ru wier­szy zwia­stu­je ona wszyst­ko, o czym będzie mówić. Kolej­ne książ­ki Dyc­kie­go są speł­nia­niem i jed­no­cze­snym uświa­da­mia­niem czy­tel­ni­ko­wi zapo­wie­dzi (może obiet­ni­cy?), któ­ra tkwi­ła w nich od zawsze. Wyda­je mi się, że dobrze widać to rów­nież w nowym (nie­chro­no­lo­gicz­nie prze­cież uło­żo­nym) wybo­rze 111 utwo­rów. Czym jest w tej sytu­acji powrót do wier­szy Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, ich ponow­na lek­tu­ra?

Panie Paw­le, w peł­ni się zga­dza­my: w przy­pad­ku Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go poszcze­gól­ne tomy, cykle, wier­sze, a cza­sem nawet fra­zy to poetyc­kie mona­dy, w któ­rych odbi­ja się całość dzie­ła. Porzą­dek chro­no­lo­gicz­ny to tyl­ko jeden z moż­li­wych porząd­ków i to wca­le nie naj­istot­niej­szy. Może­my prze­cież mówić o porząd­ku wyobraź­ni, porząd­ku pasji i fascy­na­cji, porząd­ku fra­zy języ­ko­wej. Bar­dzo podo­ba mi się to, co mówi Pan o „speł­nia­niu i jed­no­cze­snym uświa­da­mia­niu”, tudzież o zwia­sto­wa­niu wier­szy. Bo nie cho­dzi tyl­ko o to, że w jed­nej czą­st­ce zawie­ra się całość. Zgódź­my się, że w przy­pad­ku Dyc­kie­go mamy do czy­nie­nia z sytu­acją o wie­le bar­dziej dyna­micz­ną i dra­ma­tycz­ną. Wier­sze nie odno­szą się do sie­bie wprost. Jest zawsze jakaś nie­wia­do­ma, któ­ra może wypro­wa­dzić lek­tu­rę poza zna­ne nam szla­ki. Tak więc myślę, że kolej­ny wybór wier­szy ma jak naj­bar­dziej sens. Nie tyl­ko ten naj­bar­dziej oczy­wi­sty – poja­wi­li się nowi czy­tel­ni­cy, z któ­ry­mi chcie­li­by­śmy się podzie­lić naszą fascy­na­cją – ale rów­nież sens prze­wrot­ny: może w któ­rymś momen­cie lek­tu­ry (przy oka­zji prze­oczo­ne­go wcze­śniej wier­sza, na jakimś przy­pad­ko­wym zda­niu) zała­pie­my się na tę poezję jakoś ina­czej? Prze­cież zawsze jest taka moż­li­wość.

Powyż­sze­mu pyta­niu towa­rzy­szy­ło wła­śnie takie prze­ko­na­nie – że nowy wybór (podob­nie jak ponow­na lek­tu­ra) ma głę­bo­ki sens. Ale chciał­bym dodać do nie­go jesz­cze jed­no: co dzie­je się z tym wybo­rem, gdy zosta­je uję­ty w książ­ce? Jak na spo­sób czy­ta­nia Dyc­kie­go, któ­ry Pan pro­po­nu­je, wpły­wa jego utrwa­le­nie w osob­nym zbio­rze? Jaką rela­cję usta­na­wia­ją Rze­czy­wi­ste i nie­rze­czy­wi­ste… wobec innych ksią­żek poetyc­kich Dyc­kie­go (zarów­no kolej­nych tomów wier­szy, jak i prze­kro­jo­wych zbio­rów – Kamie­nia peł­ne­go pokar­mu z 1999, Dale­ko stąd zosta­wi­łem swo­je daw­ne i nie­daw­ne cia­ło z 2003 i Poezji jako miej­sca na zie­mi z 2008) – sta­ją obok nich, w ich cie­niu, a może prze­ciw­nie – wycho­dzą im naprze­ciw, roz­bi­ja­ją zasta­ne spo­so­by lek­tu­ry?

Nie, nie, nie; takich ambi­cji nie mia­łem i mieć nie mogłem – to po pro­stu wybór wier­szy doko­na­ny przez jed­ne­go z czy­tel­ni­ków. W żaden spo­sób nie usta­wia­łem i nie usta­wiam tej książ­ki wzglę­dem tomów wcze­śniej­szych, bo w ten spo­sób przy­znał­bym się jako czy­tel­nik do poraż­ki. Powiem wię­cej – sta­ra­łem się nie zaglą­dać w ogó­le do wcze­śniejsz­cyh wybo­rów. Pra­wie mi się uda­ło, bo jed­nak zaj­rza­łem do ame­ry­kań­skie­go wybo­ru Bil­la John­sto­na. Chcia­łem, aby był to wybór w mia­rę nie­uprze­dzo­ny, „czy­sty” i, by tak rzec (bo mam wobec tego sło­wa wie­le zastrze­żeń), natu­ral­ny. Nie pro­po­nu­ję nowe­go odczy­ta­nia. Nie wyklu­czam, że coś takie­go moż­na w tomie wyna­leźć, ale to już poza moją kon­tro­lą.

W jed­nym z wier­szy Dyc­kie­go umiesz­czo­nych w zbio­rze pada­ją takie sło­wa: „isto­tą poezji jest nie tyle zasad­ność / co bez­za­sad­ność napo­mknień i powtó­rzeń”. Rze­czy­wi­ście: pomi­mo tak cha­rak­te­ry­stycz­nych dla Dyc­kie­go, obse­syj­nie powra­ca­ją­cych obra­zów (sym­bo­li, brzmień, tema­tów), nigdy nie uda­je się wywo­łać poza wiersz – nie­ja­ko „wyjąć” z nie­go – ich zasa­dy, kry­te­rium powtó­rzeń, klu­cza, któ­ry pozwo­lił­by prze­wi­dzieć cykl powro­tów. Jakie ma to zna­cze­nie dla lek­tu­ry tej poezji? Albo ina­czej: do jakie­go stop­nia uda­je się, jak nazy­wa to Pan w posło­wiu do Rze­czy­wi­ste­go i nie­rze­czy­wi­ste­go…, zre­kon­stru­ować świat wiel­kie­go poety?

„Zre­kon­stru­ować” zna­czy dla mnie zawsze „zre­kon­stru­ować w sobie”. Przy czym cho­dzi nie tyle o dopa­so­wa­nie poety do sie­bie, co o dopa­so­wa­nie sie­bie do inne­go języ­ka poetyc­kie­go. Zada­nie do wyko­na­nia. Dług. W tym kon­kret­nym przy­pad­ku – przy­pad­ku wyjąt­ko­wym, przy­pad­ku wiel­kie­go poety – mamy do czy­nie­nia z prze­dziw­nym splo­tem „zasad­no­ści” i „bez­za­sad­no­ści”, o któ­rych Dyc­ki pisze w przy­to­czo­nym przez Pana wier­szu. Rzo­umiem to tak, że każ­dy wiersz jest podwój­nie zwią­za­ny – z jed­nej stro­ny zwią­za­ny cało­ścią dzie­ła, z dru­giej impe­ra­ty­wem nie­po­wta­rzal­no­ści i wyjąt­ko­wo­ści każ­de­go gestu. Ale nie chcę przez to powie­dzieć, że czy­tel­nik powi­nien się jakoś spe­cjal­nie wzglę­dem tych wier­szy usta­wiać. Wystar­czy, że nasza lek­tu­ra jest uczci­wa i zaan­ga­żo­wa­na – to już, by tak rzec, cała rekon­struk­cja poety i poezji. Czę­ścio­wo na naszych pra­wach, to fakt. Zara­zem jed­nak z uczu­ciem, że docho­dzi do rekon­struk­cji nas samych: w wier­szu, poza wier­szem. Swo­ją dro­gą, jak trud­no się o tym mówi!

W „Nie­pod­le­gło­ści gło­su” napi­sał Pan o poezji Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go (cho­ciaż przy oka­zji komen­to­wa­nia wier­szy Ekie­ra) takie sło­wa: „W wier­szach Dyc­kie­go sam nar­ra­tor jest wplą­ta­ny w pesy­mizm – jest pesy­mi­zmem”. Wyda­je mi się, że to jed­na z naj­bar­dziej intry­gu­ją­cych – a jed­no­cze­śnie wyostrzo­nych w nowym zbio­rze – cech poezji Dyc­kie­go: współ­gra­nie nie­pod­wa­żal­ne­go, nie­prze­mi­jal­ne­go pesy­mi­zmu z fascy­na­cją czy­tel­ni­ka, z chę­cią – jak Pan mówi – „zre­kon­stru­owa­nia w sobie” tej poezji. Co takie­go dzie­je się z pesy­mi­zmem u Dyc­kie­go, że pocią­ga, że sta­je się pod­sta­wą do odtwo­rze­nia nas samych „w wier­szu, poza wier­szem”?

Bo wie Pan, Panie Paw­le, to jest pesy­mizm, któ­ry każ­dy skry­wa gdzieś w sobie, choć cza­sem nawet sie­bie o to nie podej­rze­wa­my. W tym sen­sie wiersz Dyc­kie­go jest gestem etycz­nym (tak­że tera­peu­tycz­nym) – wydo­by­wa na świa­tło dzien­ne obsza­ry zaciem­nio­ne i nie­pa­mię­ta­ne, a prze­cież doma­ga­ją­ce się arty­ku­la­cji. Ale trze­ba też pamię­tać, że przede wszyst­kim jest to po pro­stu wiel­ka poezja, któ­ra nie jest wykła­dem umo­ral­nia­ją­cym czy tera­pią, lecz wej­ściem w świat wyobraź­ni i wie­lo­znacz­no­ści. Jakoś nie potra­fię sko­ja­rzyć pesy­mi­zmu Dyc­kie­go z żad­nym ze zna­nych mi sta­no­wisk filo­zo­ficz­nych, reli­gij­nych czy choć­by psy­cho­lo­gicz­nych. U Dyc­kie­go jest coś wię­cej – i wła­śnie dzię­ki temu nad­dat­ko­wi może poja­wić się moment wspól­no­ty i fascy­na­cji.

Dzię­ku­ję bar­dzo za roz­mo­wę.

O autorach i autorkach

Jacek Gutorow

Urodzony 12 września 1970 roku w Grodkowie. Poeta, krytyk, tłumacz. Pracuje w Instytucie Filologii Angielskiej Uniwersytetu Opolskiego. Laureat Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1998), Fundacji Kultury (2003) oraz Nagrody im. Ludwika Frydego (2003). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike, Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrody Mediów Publicznych Cogito za opublikowany w 2008 roku tom Inne tempo. Mieszka w Opolu.

Paweł Kaczmarski

Urodzony w 1991 roku. Krytyk literacki, pisze głównie o poezji współczesnej. Redaktor działu recenzji książkowych w „Ricie Baum” oraz „8. Arkusza”, dodatku młodopoetyckiego do miesięcznika „Odra”. Współpracownik czasopisma naukowego „Praktyka Teoretyczna”. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania