wywiady / o pisaniu

Trzeba było zamienić niemoc w moc

Irit Amiel

Urszula Chowaniec

Wioletta Grzegorzewska

7 odcinek cyklu wywiadów Wioletty Grzegorzewskiej zatytułowanego „Wyjechały” – rozmowa Urszuli Chowaniec i Wioletty Grzegorzewskiej z Irit Amiel.

„Wyje­cha­ły” to nawią­zu­ją­cy swym tytu­łem i zawar­to­ścią do Wyje­cha­li, zbio­ru czte­rech „wygnań­czych” opo­wie­ści W. G. Sebal­da, cykl roz­mów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej z pol­ski­mi artyst­ka­mi: pisar­ka­mi, tłu­macz­ka­mi, poet­ka­mi, któ­re wyje­cha­ły po wej­ściu Pol­ski do Unii Euro­pej­skiej i do tej pory miesz­ka­ją za gra­ni­cą.


Urszu­la Cho­wa­niec: Czy może nam Pani opo­wie­dzieć w kil­ku zda­niach swo­ją histo­rię?

Irit Amiel: Uro­dzi­łam się w Czę­sto­cho­wie, w rodzi­nie, któ­ra żyła w Pol­sce od dzia­da pra­dzia­da: naj­pierw we wsiach i mia­stecz­kach w oko­li­cach Czę­sto­cho­wy, a potem już w samej Czę­sto­cho­wie. Przed II woj­ną świa­to­wą Czę­sto­cho­wę zamiesz­ki­wa­ło oko­ło czter­dzie­stu tysię­cy Żydów, co sta­no­wi­ło jed­ną czwar­tą ogó­łu jej spo­łecz­no­ści. Po oku­pa­cji nie­miec­kiej stra­ci­li­śmy nasze miesz­ka­nie na uli­cy Pił­sud­skie­go i sklep bła­wat­ny w Dru­giej Alei ode­bra­ny nam przez Niem­ców. W 1941 roku, razem z rodzi­ca­mi (byłam jedy­nacz­ką) oku­pan­ci nie­miec­cy zmu­si­li nas do prze­sie­dle­nia się do duże­go get­ta. 22 wrze­śnia 1942 roku Niem­cy roz­po­czę­li akcję prze­sie­dleń­czą do Tre­blin­ki na śmierć w komo­rach gazo­wych. Mój ojciec zbu­do­wał nie­zły bun­kier na stry­chu nasze­go domu w dużym get­cie (Sta­ry Rynek 24), gdzie pozo­sta­ła resz­ta rodzi­ny. Jed­no­cze­śnie kupił dla mnie i dla mat­ki za duże pie­nią­dze metry­ki aryj­skie, a dla sie­bie nie­miec­ką ken­kar­tę. Ponie­waż akcje odby­wa­ły się co dwa-trzy dni, bo pocią­gi musia­ły zdą­żyć poje­chać do Tre­blin­ki wyrzu­cić Żydów, a po wyczysz­cze­niu wago­nów z tru­pów i eks­kre­men­tów wró­cić do Czę­sto­cho­wy, w cią­gu tych trzech dni pozwo­lo­no Żydom w dużym get­cie wycho­dzić z domów na kil­ka godzin. Myśmy taką prze­rwę wyko­rzy­sta­li, poże­gna­li­śmy się po raz ostat­ni z rodzi­ną i ze Sta­re­go Ryn­ku prze­pro­wa­dzi­li­śmy się na Prze­my­sło­wą, gra­ni­czą­cą ze stro­ną aryj­ską. Zupeł­nie przy­pad­ko­wo tatuś spo­tkał zna­jo­me­go żydow­skie­go poli­cjan­ta (Rada Star­szych była zobo­wią­za­na zmo­bi­li­zo­wać Żydów jako poli­cjan­tów z bro­nią w posta­ci pał­ki). Wydo­sta­li­śmy się za okre­ślo­ną sumę papie­rów war­to­ścio­wych, któ­rą mia­łam prze­ka­zać poli­cjan­to­wi pol­skie­mu po dru­giej stro­nie wspól­nej ścia­ny.

Dzia­ło się to u schył­ku wrze­śnia 1942 roku. Było jesz­cze dość cie­pło. Zło­ta­wo­czer­wo­ne liście wala­ły się w bło­cie i moż­na było nawet nie­kie­dy zna­leźć wil­got­ny, lśnią­cy świe­żo­ścią kasz­tan w zie­lo­nej przy­bru­dzo­nej sko­ru­pie.
Uli­ca Prze­my­sło­wa sta­ła wymar­ła, spa­ra­li­żo­wa­na napię­ciem i trwo­gą. Jak puste oczo­do­ły patrzy­ły na nas okna wybi­ty­mi szy­ba­mi. Ojciec powie­dział nie­dba­le, jak­by od nie­chce­nia, że trze­ba szyb­ko i zręcz­nie prze­do­stać się na koniec uli­cy, do żydow­skie­go szpi­ta­la. Lecz głos drżał mu jakoś dziw­nie w krta­ni. Nosi­łam jesien­ny płasz­czyk, beret, sza­lik i zie­lo­ną weł­nia­ną gar­son­kę, któ­rą mi mama zro­bi­ła na dru­tach, a ojciec pytał weso­ło – jaka róż­ni­ca jest mię­dzy mamą a ptasz­kiem? – i sam odpo­wia­dał – nie ma żad­nej. Obo­je robią na dru­tach. – Ale nikt już nie śmiał się z jego żar­tów. Świat stał w pło­mie­niach, a my byli­śmy na samym jego dnie.
Mama dała mi skór­kę od chle­ba, cało­wa­ła mnie i strasz­nie pła­ka­ła. Żułam suchą pięt­kę i dzi­wi­łam się, że ona tak pła­cze, prze­cież zoba­czy­my się wie­czo­rem. Tak mi przy­rze­ka­li. Ale już jej wię­cej nie zoba­czy­łam i pamię­tam jej twarz tyl­ko według sta­re­go pożół­kłe­go zdję­cia, któ­re dosta­łam po woj­nie od jej sio­stry z Ame­ry­ki.
U wylo­tu uli­cy Prze­my­sło­wej gra­ni­czą­cej ze stro­ną aryj­ską stał Ukra­iniec i strze­lał w okna, gdy zama­ja­czył jakiś cień. Ojciec był bar­dzo napię­ty i kazał mi peł­zać za sobą na brzu­chu jak naj­bli­żej budyn­ku. Tą samą uli­cą, któ­ra kie­dyś cho­dzi­łam z tor­ni­strem do szko­ły, oto­czo­na roze­śmia­ny­mi kole­żan­ka­mi, czoł­ga­łam się teraz za ojcem. Zawia­ło jesien­nym wia­trem i tuman kurzu ośle­pił mnie przez chwi­lę.
Ukra­iniec strze­lił trzy razy, kule świ­snę­ły nam nad gło­wa­mi. Zamar­li­śmy na sekun­dę w bez­ru­chu, a potem pchnię­ci śmier­tel­nym stra­chem, peł­za­li­śmy dalej.  To być dość bli­sko, ale mnie wyda­wa­ło się, że mija wiecz­ność. Była to chy­ba naj­dłuż­sza dro­ga w moim życiu. Ostat­nio budzą mnie czę­sto nocą te strza­ły. Spłasz­cze­ni na drew­nia­nej bra­mie szpi­ta­la, wali­li­śmy w nią roz­pacz­li­wie pię­ścia­mi. Zna­jo­my żydow­ski poli­cjant odchy­lił w bra­mie szpa­rę i wpu­ścił nas na podwó­rze. Mój ojciec podał mu zwi­tek zie­lo­nych bank­no­tów. Potem wszyst­ko poszło już bar­dzo szyb­ko. Za szyb­ko. Zapro­wa­dził nas do jakiejś ciem­nej komór­ki. Zaświe­cił latar­kę. Z gład­kiej ścia­ny ode­rwał jed­ną deskę, a potem dru­gą i uka­za­ła się nie­wiel­ka dziu­ra. Ojciec pod­niósł mnie, kazał wycią­gnąć ręce jak do pły­wa­nia i wsu­nąć je razem z gło­wą w tę dziu­rę, ale była za wąska, i trze­ba było szyb­ko zdjąć płasz­czyk i znów wsu­nąć gło­wę i ręce.
Byłam zupeł­nie oszo­ło­mio­na. Nie zdą­ży­łam się z nim poże­gnać. Pamię­tam tyl­ko, że był bar­dzo bla­dy, a po twa­rzy błą­dzi­ło mu coś mię­dzy uśmie­chem a pła­czem. Z dru­giej stro­ny chwy­cił mnie i posta­wił na nogi obcy wąsa­ty męż­czy­zna. Zanim zdą­ży­łam się zorien­to­wać, mój żół­ty jesien­ny płasz­czyk upadł na pod­ło­gę, a gdy pod­nio­słam gło­wę, nie było już żad­nej dziu­ry. Na ścia­nie wisiał sobie spo­koj­nie pozła­ca­ny obraz czar­nej Mat­ki Boskiej Czę­sto­chow­skiej. W ten spo­sób wyszłam po raz pierw­szy z get­ta pod­czas akcji. Dzie­ciń­stwo, bere­cik, sza­lik, moja ślicz­na mama i mój uko­cha­ny łysy tatuś, wszyst­ko to pozo­sta­ło na zawsze po tam­tej stro­nie. Mia­łam wte­dy jede­na­ście lat i od tej chwi­li nie czu­ję się już w życiu jak w domu

Kart­ka z pamięt­ni­ka, (Osma­le­ni, 1999)

Ch.: Dla nasze­go poko­le­nia oraz poko­leń już młod­szych Pani doświad­cze­nie jest czymś eks­tre­mal­nym i nie­wy­obra­żal­nym, a prze­cież to jest doświad­cze­nie, któ­re dzie­li­ła Pani z tak wie­lo­ma oca­la­ły­mi – mówi Pani o tym w wier­szach. W przy­pad­ko­wej kawiar­ni nikt nie przy­pusz­cza, że ten czy inny czło­wiek prze­żył kata­stro­fę, a prze­cież tak było. Prze­ży­ła Pani kata­stro­fę. Czy to doświad­cze­nie jest w ogó­le komu­ni­ko­wal­ne, czy ma Pani wra­że­nie, że Pani wier­sze są rodza­jem świa­dec­twa?

Prze­ży­łam. Piszę te wier­sze z jakiejś wewnętrz­nej potrze­by, może, żeby jesz­cze chwi­lę poży­li ci, któ­rych pamię­tam, a w ogó­le to ja lubię goto­wać i piszę tak samo jak gotu­ję. Wcho­dzę do kuch­ni, patrzę, co mam w zamra­żal­ni­ku i do robo­ty. Tak samo jest z pisa­niem, piszę o tym, co mam, a mam Szo­ah. Sami widzie­li­ście, jak zare­ago­wa­ła sala na wier­sze prze­ło­żo­ne na język angiel­ski. Są pro­ste, prze­fil­tro­wa­ne wie­kiem, cyni­zmem i sar­ka­zmem. Są suro­we i bez­li­to­sne.

Kie­dyś na wie­czor­ku lite­rac­kim ktoś mnie zapy­tał: Czy pani pła­cze pisząc? Odpo­wie­dzia­łam: Ja już nie mam łez, ale cho­dzi o to, żeby to pan pła­kał. I on napraw­dę pła­kał. To im się nale­ży, żeby po nich pła­kać nawet po sie­dem­dzie­się­ciu, osiem­dzie­się­ciu i stu latach. Jest to chy­ba rodzaj świa­dec­twa dzie­ciń­stwa, któ­re tak zako­rze­ni­ło się we mnie i wyro­sło po wie­lu dzie­siąt­kach lat. Czy moż­na to prze­ka­zać dalej, żeby się wię­cej nie zda­rzy­ło – nie wiem. Jestem wiel­kim nie­do­wiar­kiem. Ale może trze­ba prze­strze­gać i wycho­wy­wać dzie­ci i na koń­cu w kra­ju, gdzie jesz­cze nie­daw­no czar­nym nie wol­no było sie­dzieć w tych samych auto­bu­sach co bia­łym, Oba­ma jest pre­zy­den­tem. To chy­ba jest kwe­stia wycho­wa­nia.

Wio­let­ta Grze­go­rzew­ska: „Osma­lo­na poszłam na Wschód. Zbu­do­wa­łam kibuc. Uro­dzi­łam dzie­ci. Napi­sa­łam książ­kę.” Jest Pani nie­by­wa­le sil­ną kobie­tą. W wie­ku czter­na­stu lat sama zde­cy­do­wa­ła się Pani na wyjazd do Pale­sty­ny. Co jest źró­dłem tej nie­zwy­kłej siły, deter­mi­na­cji i upo­ru?

Mia­łam wpraw­dzie 14 lat, ale my nie byli­śmy już dzieć­mi po tym, cze­go doświad­czy­li­śmy, co zauwa­ży­li­śmy i widzie­li­śmy pod­czas woj­ny. Więc to były dość doro­słe posta­no­wie­nia. Po pierw­sze uciec od anty­se­mi­ty­zmu, nie­na­wi­ści i zawi­ści, z jaki­mi zetknę­łam się natych­miast po woj­nie. Po dru­gie, głę­bo­kie prze­ko­na­nie, któ­re do dziś się nie zmie­ni­ło, że Żydzi muszą mieć swój kąt na świe­cie, skąd ich żaden kat nie wygna. Po trze­cie, nie chcia­łam wię­cej żyć w tej czę­ści świa­ta, gdzie coś takie­go mogło się dziać i trwać sześć lat, jak mówił Hła­sko: „Wszy­scy byli odwró­ce­ni”. Stra­ci­łam wia­rę w Boga, stra­ci­łam rodzi­nę, sąsia­dów, zna­jo­mych, kole­gów, kole­żan­ki, leka­rzy dzie­ciń­stwa, nauczy­cie­li, rabi­nów, wszyst­ko, abs­tra­hu­jąc od pie­nię­dzy i mająt­ku. To nie tyl­ko ja, to było ponad pół milio­na osma­lo­nych z Euro­py, któ­rzy ruszy­li w stro­nę Zie­mi Obie­ca­nej, wszel­ki­mi dro­ga­mi, wol­ni jak ptak, obju­cze­ni tyl­ko ideą, bo trze­ba było zamie­nić nie­moc w moc.

Jesz­cze jed­nym moim posta­no­wie­niem było żyć w kibu­cu. Dawać tyle, na ile cię stać, a otrzy­my­wać tyl­ko tyle, ile ci koniecz­ne. Nie doty­kać pie­nię­dzy, bo one są klą­twą. A potem było życie, mło­dość, hor­mo­ny, potrze­ba miło­ści, żeby kogoś kochać i żeby ktoś kochał mnie.

G.: W przed­mo­wie do wybo­ru wier­szy napi­sa­ła Pani, że „czło­wiek emi­gru­je z kra­ju, ale trud­no mu wyemi­gro­wać z języ­ka”. Jak dziś sko­men­to­wa­ła­by Pani te sło­wa?

Dla mnie sło­wa te są aktu­al­ne do dnia dzi­siej­sze­go. Na prze­ło­mie czter­dzie­ste­go szó­ste­go i siód­me­go roku w Nowym Kra­ju była woj­na wyzwo­leń­cza, więc nie mogłam pisać, bo bez mowy jest się kale­ką. Chcia­łam pisać pamięt­nik, ale po jakie­mu? Pol­ski był zby­tecz­ny, a hebraj­skie­go nie umia­łam. Musia­łam w sobie zdu­sić mowę ojczy­stą i szyb­ko nauczyć się nowe­go języ­ka, o zupeł­nie innym kro­ju i muzy­ce. Oży­wia­nie języ­ka to nie­bła­ha spra­wa. Hebraj­ski, któ­ry nale­ży do naj­więk­szych osią­gnięć Izra­ela, został dosłow­nie wskrze­szo­ny z języ­ka litur­gicz­ne­go, uśpio­ne­go przez wie­le lat w Biblii, w księ­gach modli­tew­nych i codzien­nych modli­twach. Następ­ne poko­le­nia, takie jak moje dzie­ci, wnu­ki i pra­wnu­ki, uro­dzi­ły się już w języ­ku hebraj­skim i jest on ich języ­kiem macie­rzy­stym. Two­rzą w nim zgrab­nie i lek­ko, two­rzą wital­ny dzi­siej­szy slang i, jak mówi Michał Gło­wiń­ski, nowo­mo­wę, i to jest cudow­ne. A ja jestem do koń­ca życia roz­la­ta­na pomię­dzy pol­skim a hebraj­skim, a wy naj­praw­do­po­dob­niej będzie­cie rów­nież roz­bie­ga­ni pomię­dzy angiel­skim a pol­skim. I to chy­ba nas łączy naj­bar­dziej. Nas, emi­gran­tów.

G.: A co w języ­ku hebraj­skim dokład­nie ozna­cza sło­wo „emi­gro­wać”?

Tyl­ko że ja nie jestem emi­grant­ką, bo po hebraj­sku wbu­do­wa­ne jest w język to, że ktoś, kto przy­by­wa do nowe­go kra­ju, mawia ole, „idzie w górę”, a wyjeż­dża­jąc zeń scho­dzi na dół, jored. To samo odno­si się do podró­ży do Jero­zo­li­my – nie mówi się po hebraj­sku: jadę, tyl­ko: ani ole, pnę się do Jero­zo­li­my.

Ch.: Czy pisze Pani przede wszyst­kim w języ­ku pol­skim?

Teraz, na sta­rość, piszę tyl­ko kie­dy coś przy­cho­dzi mi do gło­wy. W tym języ­ku, w któ­rym coś się dzie­je, naj­ła­twiej jest to opi­sać. Po pol­sku czy po hebraj­sku. Ale bar­dzo lubię po pol­sku pisać i czy­tać.

G.: W roz­mo­wie z Remi­giu­szem Grze­lą przy­zna­ła Pani, że o cza­sie Zagła­dy może Pani napi­sać, ale nie potra­fi o tym mówić. Czy for­ma pisa­na stwa­rza odpo­wied­ni dystans, pozwa­la wyra­zić wię­cej, ina­czej?

 Kie­dy się pisze, moż­na powstrzy­mać lament, pro­jek­to­wać zda­nia, nie wzru­szać się do bólu, nie roz­dra­py­wać ran. Ale dzien­ni­ka­rze kocha­ją krew, a ja lata­mi sypa­łam sól na rany. Teraz mogę o tym tyl­ko pisać.

G.: Na okład­ki ksią­żek zawsze wybie­ra Pani pra­ce swo­jej cór­ki, Dity Amiel Raviv i jej poru­sza­ją­ce obra­zy są nie­zwy­kłym uzu­peł­nie­niem Pani utwo­rów, tak jak­by Wasze świa­ty prze­ni­ka­ły się nawza­jem. Czyż­by Pani cór­ka też wypeł­nia­ła w malar­stwie „jede­na­ste przy­ka­za­nie osma­lo­nych”: Opo­wia­daj, pamię­taj o nas zawsze?

Przy­pusz­czam, że Dita nie jest świa­do­ma, do jakie­go stop­nia moja euro­pej­ska wojen­na epo­pe­ja na nią wpły­nę­ła. Ja też dłu­go tego nie zga­dłam. Skąd u niej, wyro­słej w tym ośle­pia­ją­cym świe­tle słoń­ca, zachwy­ca­ją­cych wszyst­kich uro­dzo­nych w Euro­pie mala­rzy, ten euro­pej­ski pół­mrok, z kościo­ła­mi, mosta­mi, desz­czem i para­sol­ka­mi. Coś jak­by była w niej tęsk­no­ta do tam­te­go podwój­ne­go kra­jo­bra­zu. Już ma w swo­ich książ­kach swo­ją gale­rię, ale ona się do żad­nych slo­ga­nów nie przy­zna­je – po pro­stu jest artyst­ką malar­ką.

Ch.: Czy lubi Pani wra­cać do Pol­ski? Czy czu­je Pani, że to jest czę­ścio­wo Pani kraj?

Pol­ska jest mi zawsze bar­dzo bole­sna, mimo że mam tam całą listę przy­ja­ciół zło­żo­ną z tej pol­skiej cie­niut­kiej, cudow­nej eli­ty. Nie, to nie jest już mój kraj. Jedy­nie język pol­ski został ze mną, bo tego nie moż­na ode­brać. Nadal nie lubią tam Żydów. Teraz jeż­dżę już tyl­ko za moimi książ­ka­mi.

G.: Obec­nie pra­cu­je Pani nad auto­bio­gra­fią. Czy zechcia­ła­by Pani powie­dzieć parę słów na temat tej książ­ki?

Auto­bio­gra­fia nosi tytuł Życie – tytuł tym­cza­so­wy i ma się uka­zać w wydaw­nic­twie Czu­ły Bar­ba­rzyń­ca z koń­cem listo­pa­da. Będą w niej zdję­cia mojej rodzi­ny i powi­no­wa­tych, a ona będzie musia­ła mówić sama za sie­bie.

Ch.: Czy ma Pani jakieś waż­ne prze­sła­nie dla czy­tel­ni­ka dzi­siaj, mło­de­go, uro­dzo­ne­go pod koniec XX wie­ku?

Żeby nie nie­na­wi­dzi­li kogoś za to, że jest inny – żół­ty, czar­ny, że się modli lub strzy­że ina­czej, tań­czy, żeby byli go cie­ka­wi i się od nie­go uczy­li. Bo to ich tyl­ko wzbo­ga­ci. A do Pola­ków, żeby się naresz­cie nauczy­li, że nie trze­ba nie­na­wi­dzić Żydów!

Listo­pad 2013


Tekst pier­wot­nie uka­zał się w „Zadrze” (2014, nr 1–2). Dzię­ku­je­my Autor­kom i Redak­cji za wyra­że­nie zgo­dy na ponow­ną publi­ka­cję.

 

O autorach i autorkach

Irit Amiel

Urodzona w 1931 roku w Częstochowie izraelska pisarka, pisząca zarówno po polsku, jak i po hebrajsku (tłumaczyła też utwory pisarzy polskich na hebrajski i izraelskich na polski). W swej twórczości – zarówno poetyckiej, jak i prozatorskiej – Amiel porusza często temat Zagłady (pisarce w czasie II wojny światowej udało się przedostać na aryjską stronę z częstochowskiego getta, ale całą rodzinę straciła w obozie śmierci w Treblince; po wojnie uciekła do Palestyny i żyła w kibucu, obecnie mieszka w Tel Awiwie). Jej najbardziej znanym w Polsce dziełem pozostaje tom opowiadań Osmaleni z 1999 roku, nominowany do Nagrody Literackiej Nike.

Urszula Chowaniec

Literaturoznawczyni, krytyczka, prowadzi badania w zakresie teorii i historii literatury polskiej na tle komparatystycznym, współpracując z różnym ośrodkami akademickimi w kraju i zagranicą. Tworzy dla artystek mieszkających za granicą wirtualne strony: Women Online Writing, eMigratingLandscapes, Cudzoziemki. Wśród jej publikacji znajdują się m.in. W poszukiwaniu kobiety. O wczesnych powieściach Ireny Krzywickiej (2007), Melancholic Migrating Bodies: Polish Contemporary Women Writing (2015), Women’s Voices and Feminism in Polish Cultural Memory (redakcja, wstęp i rozdział o historii literatury kobiet w Polsce, 2012).

Wioletta Grzegorzewska

Pseudonim Wioletta Greg; urodzona w 1974 roku w Koziegłowach. Po ukończeniu filologii mieszkała w Częstochowie, a następnie na wyspie Wight w Wielkiej Brytanii. Opublikowała kilka tomów poetyckich, wybór wierszy i próz Wzory skończoności i teorie przypadku/ Finite Formulae and Theories of Chance (wiersze przełożył Marek Kazmierski), minibook Polska prowincja (wraz z Andrzejem Muszyńskim), książkę prozatorską Guguły, której adaptację (w Polsce i w Mołdawii) wystawiał białostocki Teatr Dramatyczny (reż. Agnieszka Korytkowska-Mazur). Laureatka Złotej Sowy Polonii w Wiedniu oraz finalistka nagród literackich: Nike, Gdynia oraz międzynarodowej The Griffin Poetry Prize w Kanadzie. Przekładana na angielski, hiszpański, kataloński, francuski i walijski.

Powiązania

Często się gubię między językami

wywiady / o pisaniu Anna Błasiak Wioletta Grzegorzewska

6 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły – roz­mo­wa z Anną Bła­siak.

Więcej

Parytety, kwoty i gender mainstreaming – wszystkie chwyty dozwolone

debaty / ankiety i podsumowania Wioletta Grzegorzewska

Głos Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej w deba­cie „Jesz­cze jed­na dys­ku­sja o pary­te­tach”.

Więcej

Sny nocy letniej nad Wootton Creek

felietony / cykle PISARZY Wioletta Grzegorzewska

4 odci­nek cyklu „Wyspa” autor­stwa Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej.

Więcej

Wyjechały: „Cudze łóżka”

wywiady / o pisaniu Kamila Pawluś Wioletta Grzegorzewska

4 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa z Kami­lą Paw­luś.

Więcej

Wyjechały: „Pułapki emigrantki”

wywiady / o pisaniu Urszula Chowaniec Wioletta Grzegorzewska

3 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa z Urszu­lą Cho­wa­niec.

Więcej

Wyjechały: „Zawsze będę miała dwa domy”

wywiady / o pisaniu Marzena Stefańska-Adams Wioletta Grzegorzewska

2 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go Wyje­cha­ły – roz­mo­wa z Marze­ną Ste­fań­ską-Adams

Więcej

Wyjechały: „Całe życie temu”

wywiady / o pisaniu Marta Dziurosz Wioletta Grzegorzewska

1 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa z Mar­tą Dziu­rosz

Więcej

Nie nasi barbarzyńcy, nie nasi klasycyści?

debaty / ankiety i podsumowania Wioletta Grzegorzewska

Głos Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej w deba­cie „Mie­li­śmy swo­ich poetów”.

Więcej

Pisałabym wiersze tym, co chcą zbyt wiele* – o debiutach kobiet w pierwszej dekadzie nowego wieku

debaty / ankiety i podsumowania Wioletta Grzegorzewska

Głos Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej w deba­cie „Poeci na nowy wiek”.

Więcej