
Strona A, strona B nr 115: Wysoko, głęboko
felietony / cykle CZYTLENIKÓW Artur Burszta115. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Jurijem Andruchowyczem, towarzysząca premierze książki BEgzotyczne ptaki i rośliny, wydanej w Biurze Literackim 3 marca 2007 roku.
Anna Krzywania i Artur Burszta: Większość wierszy zawartych w Egzotycznych ptakach i roślinach powstała, jak piszesz w posłowiu, jako skutek współuczestnictwa w poetycznym Trio Bu-Ba-Bu. Miały one być wykonywane na głos na tradycyjnych wieczorach poetyckich, na happeningach… Na tle ówczesnej literatury ukraińskiej, wydawały się one bardzo świeże, wręcz skandalizujące. Czy wtedy nie obawialiście się tymczasowości tych działań?
Jurij Andruchowycz: Raczej nie, byliśmy naprawdę młodzi i w ogóle nie baliśmy się tymczasowości. Chodziło nam tylko o to, żeby jakoś poruszyć publiczność. Z nas trzech Ołeksandr Irwaneć był najbardziej przywiązany do ówczesnych realiów społeczno-politycznych. W jego tekstach znajdowały się np. nazwiska działaczy politycznych czy literackich, które dziś już nikomu nic nie mówią. Ale to on był najbardziej skuteczny, jeśli chodziło o reakcję publiczności. Moje wiersze przyjmowanie były raczej spokojnie, skłaniały do rozmyślań. Oczywiście przygotowywałem trzy lub cztery teksty, którymi chciałem rozbawić publiczność. Zawsze uważałem, że moje utwory mają drugie dno, że tworzę je dla literackich smakoszy. Moim celem było łączenie w jednym wierszu zarówno wartości uniwersalnych, jak i bezpośredniego oddziaływania na publiczność tu i teraz…
W Polsce z grona autorów debiutujących w latach 80. przetrwało w obiegu czytelniczym ledwie kilku. Przełom miał dopiero nastąpić wraz z debiutami Sosnowskiego i Świetlickiego w 1992 roku. A jak to wyglądało na Ukrainie?
Na początku lat 80. panuje w poezji kompletna szarość. Jest wielu poetów, wśród nich być może nawet ciekawi twórcy, ale nikomu nie udaje się opublikować nic wybitnego. Powstaje określenie wisimdesjatnyky, czyli pisarze generacji lat 80. Przełom następuje w latach 1982–1984. Pojawiają się książki nowej formacji pisarzy, wówczas 23- i 25-letnich. Starszy o kilka lat Mykoła Riabczuk staje się guru całej generacji. On tak naprawdę otworzył mi oczy. Wytłumaczył, że można wydać zbiór wierszy bez tak zwanych parowozów, czyli ideologicznych wierszy o Leninie czy komunizmie. Piszę o tym w mojej nowej książce. Kiedy okazało się, że już wychodzą książeczki bez żadnego parowozu, czyli bez sowieckich ideologii, w 1985 roku zaczęła się wewnętrzna dyskusja. Wytworzyły się dwa różne środowiska. Jedno dążyło do tradycyjnej, poetyckiej mowy i konserwatywnego systemu pisania. Drugie, nazywane modernistycznym, chciało eksperymentować z formą, przede wszystkim z metaforą jako środkiem wypowiedzi poetyckiej. Zaczęła się wojna między tymi obozami. W tym okresie poznałem Irwancia i Neboraka. Postanowiliśmy, że nie przystąpimy do żadnej z tych grup i powołamy trzeci nurt. Tak doszło do powstania Bu-Ba-Bu. Nasze wiersze miały być atrakcyjne w czytaniu i wywoływać śmiech. Podjęliśmy próbę sprowadzenia poezji z obłoków i rzucenia jej na miejskie place.
Czy któryś z wspomnianych modernistów lub konserwatystów debiutujący w latach 80. jest do dzisiaj znany?
To nie jest tak, że ci, którzy pojawili się w latach 80., później szybko zniknęli. Prawie wszyscy są laureatami najwyższej nagrody państwowej im. Szewczenki. Właściwie to my zrezygnowaliśmy z poważnej kariery państwowo-poetyckiej. Jedyne zadanie, którego oni nigdy nie wyznaczyli sobie, to wyjście poza granice literackiego getta. Wszyscy tam zostali. Teraz te nazwiska nikomu spoza kręgów literackich nic nie powiedzą.
Czy Bu-Ba-Bu, ze swoim przesłaniem, to odpowiednik polskiego „brulionu”?
Odpowiednik to jest dobre słowo, bo jednak to nie było to samo. Przede wszystkim nie mieliśmy takiej bazy jak czasopismo. Pod koniec lat 80. nie byliśmy już sami, powstało kilka innych grup: Łu-Ho-Sad ze Lwowa z Łuczukiem, Honczarem i Sadłowskim, Grupa Propala Hramota z Kijowa. W latach 1989–1990 organizowaliśmy już trochę wspólnych akcji. W takim właśnie wymiarze można chyba mówić o czymś podobnym do brulionowego środowiska. To był początek zbiorowej i jednocześnie indywidualnej odpowiedzialności za to, co się robi. Nie sposób było nagle zacząć pisać poprawnie politycznie, bo już należało się do – można powiedzieć – mafii i ona by już nie przebaczyła. Przez cały czas trzeba było pracować na tym samym poziomie co inni. Wspólnie wychodziliśmy na scenę. Każdy występ wraz z jedenastoma innymi poetami był sprawdzianem, antidotum na różnego rodzaju renegactwa i skurwienie. Bu-Ba-Bu nie zmieniło się pod tym względem także później.
Dlaczego zdecydowaliście się zakończyć swoją działalność?
Właściwie nigdy nie było takiej decyzji. Po prostu po mniej więcej 10 latach całkiem przypadkowo ukazała się nasza wspólna książka i tak odegrała rolę „końca”. Może właśnie w naturze bubabizmu nie było takiej wspólnej publikacji? Podstawy były chyba jednak całkiem obiektywne, po prostu przekroczyliśmy pewną granicę wiekową. I to, co dla mnie było jak gdyby proste, bo ja bubabistą zostałem mając już rodzinę, dla moich przyjaciół stawało się utrudnieniem, gdyż oni dopiero zakładali swoje. Coraz trudniej było zorganizować jakieś spotkanie, czy w ogóle rozwijać naszą działalność z występami, z happeningami, akcjami itp. Poza tym na Ukrainie zaczął się naprawdę trudny okres: wszystkiego brak, rośnie inflacja, nie można zorganizować spotkania poetyckiego, bo nie działa elektryczność na sali lub sala nie jest ogrzewana. Nowa przygoda zaczęła się w 2005 roku. Obchodziliśmy wówczas dwudziestolecie i ukazała się nasza ogromna antologia. Teraz znów zaczynamy występować, tak jak to było 22 lata temu. Możliwe, że jesteśmy na fali renesansu. Nawet widzę, iż w obiegu robi się coraz więcej Bu-Ba-Bu…
Twoje wczesne wiersze stawiają przed tłumaczem wyjątkowo trudne, by nie powiedzieć karkołomne zadanie. Świetnie władasz językiem polskim. Jak oceniasz efekt pracy Jacka Podsiadły?
Jestem pewien, że Jacek jest jedyną osobą, która mogła stawić czoło temu wyzwaniu. Oczywiście duże znaczenie ma fakt, że od dosyć dawna znamy się osobiście. Dzięki temu mogliśmy każdy szczegół dokładnie przedyskutować. Nie byliśmy też zbyt uprzejmi wobec siebie, a to dobrze zrobiło tłumaczeniom [śmiech]. Jacka bardzo cenię jako poetę i w swoim czasie, kiedy nie byliśmy jeszcze znajomymi, po prostu z zachwycenia, z miłości do jego tekstów przetłumaczyłem 10–15 wierszy na ukraiński, ale nie ma wśród nich żadnego z rymami i z jakimś regularnym rytmem. Są to wyłącznie wiersze z wczesnego okresu jego twórczości. Tłumaczyłem je z 2‑tomowego wydania i gdy doszedłem do tego drugiego tomu, to zwróciłem uwagę, że Jacek zaczyna rymować, że nagle odnajduje dla siebie jakiś smak w tej formie. Odwrotnie niż ja. Jacek umie stosować rymy bardzo technicznie. „Technicznie” jest właściwym słowem, bo moje wiersze z okresu Egzotycznych ptaków i roślin takie właśnie są. Czasami wiersz zaczynał się nie od jakiegoś nastroju, przeżycia, ale od rymu, który bardzo mi się podobał i którym chciałem zacząć. Dla mnie było bardzo ważne, że zobaczyłem wirtuozerię Jacka też w tej dziedzinie wierszopisarstwa, i pomyślałem, że to powinno się jemu poddać. Jeśli chodzi o moją reakcję jako czytelnika, to wydaje mi się, że to jest bardzo sugestywna, bogata i udana wersja Andruchowycza z wierszami lat 80.
Czy te wiersze były tłumaczone na jakieś inne języki?
Jako całość – nigdy. Poszczególne wiersze tak, ale zawsze w bardzo nieudany sposób, m.in. na język angielski, niemiecki, a nawet polski. Te po polsku były tłumaczone kiedyś przez profesorów filologii ukraińskiej. Te przekłady były najgorsze. Nigdy nie byłem z nich zadowolony. Tłumacze na niemiecki i angielski z kolei w ogóle nie zachowywali rymów. To była właściwie informacja, o czym jest dany wiersz.
Jednak ułatwieniem powinno być to, że ukraiński i polski wywodzą się z taj samej rodziny języków…
To może być i ułatwienie, i utrudnienie. Na przykład pamiętam, jak próbowałem tłumaczyć rymowane wiersze z rosyjskiego, np. Pasternaka. I ile to wypiło mojej krwi [śmiech]. Czasami bliskość języka robi się wrogiem i nie da się w żaden sposób zrymować. Na przykład „Sonety kryminalne”. Moim zdaniem beznadziejna sprawa do przetłumaczenia. Gra słów pomiędzy niż, czyli „nóż”, niżnist, czyli „czułość”, w żadnym języku oprócz ukraińskiego nie da się stosować. Po rosyjsku też już będzie inaczej: noż i nieżnost. Ale Jacek wyszedł z tego przez „kata”, czyli u niego pojawiło się słowo „delikatność”. A w środku tej „delikatności” kryje się „kat”. Jestem zwolennikiem takiego podejścia, nawet jeśli przekład nie odpowiada dosłownie temu, co jest w oryginale. Ważne, by czytający tłumaczenie przeżył to, co czytelnik oryginału.
A jak wyglądają Twoje przygody z tłumaczeniami polskich wierszy?
Moje pierwsze próby to była straszna klęska. Brak mi było doświadczenia. Miałem 26 lub 27 lat i na zlecenie Riabczuka, który wówczas był zastępcą redaktora naczelnego pisma „Wseswit”, to taki odpowiednik „Literatury na Świecie”, zacząłem tłumaczyć Bolesława Leśmiana. To on mnie zachęcił, mówiąc: „To jest po prostu twoje. To jest taki poeta, który odpowiada twoim poszukiwaniom: fonetycznym, rytmicznym itd.”. Męczyłem się jakieś pół roku, ale byłem bardzo zadowolony z końcowego efektu. Oddałem do redakcji jakieś 20 wierszy, a ta… odmówiła ich publikacji. Ustalili, że przetłumaczyłem te wiersze w systemie sylabicznym, niedopuszczalnym dla języka ukraińskiego. Inaczej mówiąc, przetłumaczyłem polskiego poetę po polsku, tylko z ukraińskimi słowami. Redaktor naczelny powiedział mi, że sylabika w naszej literaturze to początek XVIII wieku, później już jej nie stosowano. Moje przekłady Leśmiana według niego brzmiałyby archaicznie, barokowo. Ciężko to przeżyłem. Dlatego też nigdy więcej nie zabrałem się za tłumaczenie polskich poetów z rymami. Potem to już okres znajomości ze środowiskiem „Literatury na Świecie”, koniec lat 90, poezja tzw. o’harystów. Świetlicki, trochę Darka Foksa, dużo Podsiadły, Stasiuka, którego odkryłem ukraińskiemu czytelnikowi jako poetę, czego do dzisiaj się wstydzi [śmiech]. Może jeszcze jakichś 7, 8 nazwisk. To zawsze był mój osobisty wybór. Z przekładów korzystałem m.in. w czasie wykładów z literatury współczesnej na Lwowskim Uniwersytecie. Wybierałem wiersze, które brzmią efektownie, które wywołują śmiech. Mniej więcej w tym samym czasie, zacząłem pisać moje Piosenki dla martwego koguta. Już wiecie, dlaczego w ogóle porzuciłem rymowanie? [śmiech]
Czy to doświadczenie z Leśmianem tak poskutkowało?
Częściowo tak, choć potem miałem bardzo skuteczne efekty tłumaczeń: Pasternak, Rilke, Mandelsztam. Wszyscy zachwycali się i mówili, że świetnie to zrobiłem.
Czy rymy powrócą w poematach, które złożą się na Twoją nową poetycką książkę?
Raczej nie, ale nie wykluczam ich. Na razie mam gotowe trzy poematy. Są bez rymów. Ale może rymy pojawią się w jakimś innym miejscu, chociaż nie są już one dla mnie rozrywką jak niegdyś.
Dziękujemy za rozmowę.
Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.
Urodzony 13 marca 1960 roku. Ukraiński poeta, prozaik, eseista i tłumacz. Ukończył studia w Ukraińskim Instytucie Poligrafii im. I. Fedorowa we Lwowie (1982). W latach 1990-1991 studiował w Instytucie Literatury im. Gorkiego w Moskwie. Laureat m.in. Nagrody Herdera (2001), Nagrody Europejskiego Porozumienia Leipziger Buchpreis (2006). Za powieść Dwanaście kręgów otrzymał Nagrodę Literackiej Europy Środkowej „Angelus” (2006). Założyciel grupy poetyckiej Bu-Ba-Bu. Jeden z twórców fenomenu stanisławowskiego. Jest autorem przekładów z języka polskiego, niemieckiego i rosyjskiego. Mieszka i pracuje w Iwano-Frankowsku.