Karina Stempel: Łukaszu, Twoje nowe wiersze czytałam kilka razy, siłą rzeczy również przez pryzmat poprzednich książek, szukając pomiędzy nimi podobieństw i różnic. Początkowo sądziłam, że Stopień pokrewieństwa może być kolejnym krokiem na Twojej poetyckiej drodze prowadzącej do jak najściślejszego zidentyfikowania się ze światem (zwłaszcza fizycznym). Może odpowiedzią na pytanie, czego dotyczy ten tom, są słowa z jednego z wierszy: „Jeden pośród wszystkich. / Wszyscy pośród jednego”. Ideał chrześcijańskiego współodczuwania czy buddyjskiego współ-czucia z innymi istotami mógłby stać się jednym z tropów mówiących o tym, jak poradzić sobie z życiem i śmiercią. Kilkakrotna lektura Twojego najnowszego tomu uświadomiła mi jednak, że być może jest to tylko jedna z potencjalnych strategii interpretacyjnych, w dodatku niekoniecznie najbardziej wiarygodna. Bo chyba w żadnym dotychczasowym tomie nie dostrzegłam aż tak pogłębionego studium samotności człowieka. Czym jest dla Ciebie samotność, co oznacza?
Łukasz Jarosz: Chciałbym, żeby czytano moje książki jako pewną ciągłość. Jednak właśnie w tym tomie usiłowałem podkreślić nie identyfikację z otaczającą rzeczywistością, czułość wobec niej, lecz raczej obcość wobec świata. To, że trudno jest się z nim zidentyfikować, a całe moje wieloletnie starania mogą spełznąć na niczym. Czuję obcość wobec świata, wobec przyrody, wobec siebie, swojego ciała. Nigdy nie chciałem być poetą, nie chciałem pisać wierszy, męczyć się tym zajęciem, które nie przynosi ostatecznych odpowiedzi. Chciałem mieć proste życie, bez tych wszystkich przygód z uświadamianiem sobie wielu rzeczy, bez nieustannego starania się o uchwycenie świata, szukania słów, języka do wyrażania tego, czego i tak nie można nazwać, określić. Wiele czasu zajęło mi poszukiwanie współodczuwania, buddyjskiego kontaktu z naturą, jednak nadal nie wiem, jak poradzić sobie z życiem, co zrobić ze śmiercią.
Wersy wiersza, który cytujesz, są właśnie pewnym znakiem samotności, pustki, roztrzęsienia z powodu utraty. Może niedobrze, że to napisałem? Niektórzy twierdzą, że poezja powinna dawać nadzieję, oferować jakąś wiarę, pociechę. Te wersy mówią – choć niezręcznie mnie jako ich autorowi to tłumaczyć – że nie wiadomo, gdzie szukać pocieszenia. Czy ono w ogóle jest. To samotność, która oznacza stanie twarzą w twarz z uświadomionym sobie bytem, swoją cielesnością, śmiertelnością, przemijaniem. To sytuacja, w której człowiek mający pod nogami ziemię, a w górze niebo, tak naprawdę jest sam. Ze swoją wizją traconego raju, zaniechania, zniweczenia wielu spraw. Tym samym tytuł książki może być odczytywany przewrotnie – może nie ma żadnego kontaktu z otaczającym światem, żadnego pokrewieństwa, czułości, współczucia. Niedobrze jest odkrywać takie rzeczy; tom może być zatem także – w pewnym sensie – dokumentem poszukiwań, próbą zespolenia się ze światem. Nie wiem, czy jednak ostatecznie udaną.
O swoim stosunku do śmierci powiedziałeś już wiele, ale być może po napisaniu Stopnia pokrewieństwa odpowiesz na pytanie, które chcę Ci zadać, inaczej, niż odpowiedziałbyś wcześniej, rok czy kilka lat temu. Kiedy człowiek zaczyna umierać?
Kiedy uświadomi sobie, że nie ma powrotu.
W Twojej najnowszej książce króluje czas przeszły. Język polski ma tę wadę, że nie rozróżnia czasu przeszłego niedokonanego i dokonanego czasownika „być”. Kiedy więc czytam w wierszu „Byłem podmiotem zdarzeń” („Panorama”) lub „Też byłem krwią, wodą, świszczącym kamykiem” („Odpowiedź”) nie mogę mieć pewności, że do „Jestem krwią, okiem, które szarpie nerwowa nitka” („Widzenie”) od tamtych wierszy prowadzi mnie prosta droga, nieprzerwana żadną przepaścią. Czy w postrzeganiu świata przez podmiot liryczny w Twoich wierszach dzieje się ewolucja czy rewolucja? Czy w sobie dostrzegasz – w tym samym obszarze – zmiany ewolucyjne, czy zdarzenia, które zmieniają obraz świata (podobnie jak upadek meteorytu) potrafią zachwiać Twoją pewnością dotyczącą prawideł życia i świata? Zapytam Cię wprost: jak mocno życie może Cię zranić?
W sobie, w swoim widzeniu świata dostrzegam zmiany. Nie wiem, czy ewolucyjne, czy rewolucyjne. Nie wiem też, czy Czytelnicy to widzą. Do czasowników przywiązuję dużą wagę; zawsze chciałem, żeby przeszłość i teraźniejszość mieszały się ze sobą w tych wersach, rozmawiały, prowadziły dialog. Tak, by wiersz stawał się wielopoziomowy. Jak już wspomniałem w odpowiedzi na pierwsze pytanie – nie mam pewności w odniesieniu do rozumienia prawideł życia i świata. Ergo: życie może mnie nie rani, ja sam siebie ranię. Ale przecież tego nie chcę, nigdy nie chciałem. Nie chciałem tu być, nie chciałem pisać wierszy, w ten sposób się realizować. Nie chciałem być w tym ciele, być poetą.
Bóg w Twoich wierszach już jakiś czas temu odzyskał wielką literę. Wydaje się, że w tym tomie nawet jako nieobecny, jak w „świecie bez Boga”, w którym trudno żyć („Zew”), jest znaczącym, może nawet nieodzownym elementem świata. Czy obecność (nieobecność) Boga według Ciebie pozwala zrozumieć życie? Innymi słowy: dlaczego (albo do czego) Bóg (istniejący lub nieistniejący) jest Ci tak potrzebny?
Kiedyś myślałem, że jest mi do czegoś potrzebny, może był. Do załatwiania swoich prywatnych spraw, tłumaczenia relacji między, ogólnie rzec biorąc, życiem a śmiercią. Teraz mogę go pielęgnować w sobie jako pewien stan świadomości. Teraz widzę, że jest wiele innych rzeczy, które pozwalają zrozumieć życie. Myślę, że w ogóle najlepiej próbować rozumieć życie, niekoniecznie i nie zawsze wciągając w to Boga. W wierszu, który zacytowałaś, brak Boga staje się ciężarem, ale poniekąd może być właśnie wybawieniem, szczęściem, drogą ku wolności. Ku tej postawie, o której już wspomniałem – twarzą w twarz ze śmiercią, nicością.
Jakie Twoim zdaniem jest zadanie poezji? Czy potrafisz wskazać jej cel? Kiedyś powiedziałeś, że wszelkiego rodzaju twórczość (poezja, muzyka) jest „walką o nieśmiertelność”. Jest to jakby cel „immanentny”, być może przypisany każdemu, kto zajmuje się twórczością. Ale po co jest poezja w ogóle?
Jak malarz żyje w swych płótnach, tak poeta żyje w słowach. Jedni żyją krótko, inni bardzo długo, niezależnie od tego, czy fizycznie nadal istnieją. Jest to zatem pewna walka, siłowanie się z nieśmiertelnością. A po co poezja? Pewnie po to, by jakoś wykraczać poza to, co codzienne, zwykłe, cielesne. Poza ten „chleb powszedni”, który jest przypisany każdemu. Nie wiem, czy może dawać też pocieszenie – jeżeli się nad tym dobrze zastanowić, to chyba nie. Może tylko powierzchownie, chwilowo, czasem.
Stopień pokrewieństwa to książka o sile pamięci (przede wszystkim lub także o niej). Jej moc ocala i tworzy światy, a nawet zdaje się przeczyć prawidłom czasu. Ale jak wszystkie sądy w odniesieniu do przedstawionego przez Ciebie świata, to stwierdzenie jest jasne i proste tylko przy pobieżnej lekturze. W jednym z wierszy piszesz: „Na szczęście nieraz zapominam, że jestem” („Zabicie czasu”). Co jest według Ciebie większą wartością: ocalająca pamięć czy wyzwalająca – jak się wydaje – niepamięć?
Najszczęśliwsze chwile w moim życiu to chyba te, w których rzeczywiście zapominam, że jestem – że jestem tu, na tej ziemi, jako Łukasz Jarosz, jako człowiek w tym ciele, z tym rękami, takim, a nie innym spojrzeniem na świat. Samoświadomość daje siłę, ale jest też przyczyną strachu, mroku, tego, co może okazać się najstraszniejsze, co nie pozwala spokojnie spać. Nie będę tego rozwijał, bo zrobili to lepiej i sprawniej filozofowie. Ponoć im więcej się pamięta, tym bardziej jest się przerażonym przeszłością, życiem. Jako że mam dobrą pamięć, dużo piszę o tym, co przeżyłem, często piszę o tym szczegółowo. Wydaje mi się zatem, że pamięć ma wartość literacką, niepamięć – ideową, życiową.
Powiedziałeś kiedyś, że nie potrafiłbyś pisać o rzeczach, które nie dotyczą Ciebie. Czy kreacja w Twoich książkach dotyczy jedynie wyboru i układu tekstów? Znów pytanie wprost: czy prawda Twojego wiersza jest prawdą Twojego życia?
Zawsze staram się pisać o sobie, o tym, co przeżyłem, zauważyłem, usłyszałem. Staram się być szczery z tym, co piszę. Jeśli wiersz odbiega od życia, źle się z tym czuję. Każdą książkę układam w taki sposób, by można było ją czytać jako pewną opowieść, historię pewnego jednostkowego życia. Dlatego chciałbym, by te wiersze były tak czytane – jako prawda o moim życiu, świadectwo pewnej „drogi wewnętrznej”. Wydaje mi się, że nie może też być tu mowy o „kreacji”, która mnie kojarzy się z przyjęciem jakiejś pozy, ubraniem płaszcza, wykonywaniem roli według obranego scenariusza. W tych wierszach macie mnie takiego, jakim jestem. Tyle.
W „Nowej baśni” piszesz: „Nasze ciało już ktoś przeżywał”. Załóżmy, że ciało naprawdę jest „nasze”, wspólne, że doświadczenie ciała jest uniwersalne, nie jednostkowe, jak stara się nam wmówić współczesny świat. Co zatem jest Twoim zdaniem osobne? Czy istnieje coś, co czyni jednostkę wyjątkową?
Ten wiersz mówi w pewnym sensie o naszej cielesności, zmaganiu się z bólem, fizycznością. Na pewno każdy jest inny, choć znajduje się w ciele, które jest podobne do innych ciał. O wyjątkowości mogą świadczyć umiejętności, talenty, preferencje poszczególnych ludzi. Każdy, kto myśli, jest wyjątkowy. Tylko niech myśli.
Opowiadałeś kiedyś, że po tym, jak straciłeś swojego psa kilka lat temu, nie chcesz mieć już innego. Sądzę, że – nawiązując do poprzedniego pytania – żałoba po zwierzętach też jest „nasza”, wspólna, podobnie jak żałoba po ludziach. W „Całej wieczności” pojawia się fraza: „Pies zaginął, / ktoś inny wynajął to miejsce w poszukiwaniu ciepła”. Jaka jest według Ciebie recepta na brak, który wynika ze śmierci? Czy w ogóle istnieje?
Problem zawsze tkwi w przywiązaniu. W tym, co czujemy, dlaczego i po co. W Miłości. Recepty na brak nie ma i nie będzie. Im szybciej sobie ktoś to uświadomi, tym lżej mu będzie z tym żyć. Choć taki byt jest chyba właśnie najtrudniejszy. Takie to absurdy, paradoksy życia.
Czy chciałbyś, żeby życie zaskoczyło Cię tak, byś musiał przemyśleć je na nowo?
Nie. Wszystko w moim życiu już się stało, wszystko doprowadziło do tego, kim i jaki jestem. Nie wydaje mi się, żeby życie potrafiło mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Inaczej: chciałbym, żeby życie mnie już niczym nie zaskoczyło. Przemyśliwuję je wciąż na nowo, z każdym wierszem, z każdym dniem. Efekty widać w kolejnych książkach. Jakie te efekty są, niech oceni Czytelnik.
„Zwrot” – moim zdaniem jeden z najmocniejszych – wierszy w Stopniu pokrewieństwa kończy się słowami: „teraz wiem: trup jest mój”. Jak pamiętasz, w moim życiu dużą rolę odgrywa Rumunia: jej kultura i język. Dlatego też odczytuję to zakończenie wiersza w sposób, który łagodzi jego szokującą wymowę – po rumuńsku „trup” oznacza bowiem „ciało”. Gdybym miała zdefiniować człowieka w Twoich najnowszych wierszach, schemat mógłby wyglądać następująco: ciało, pamięć i – jeśli człowiek ma szczęście – miłość. Czy to według Ciebie wszystko?
Tak, to wszystko. I – jeśli człowiek ma szczęście – Miłość. Przede wszystkim Miłość.