Krzysztof Sztafa: Na początek – zanim przejdziemy do Twoich wierszy – może po prostu powiedz nam pobożnie, proszę, kilka słów o sobie: czym się zajmujesz, skąd klikasz, jakie były Twoje dotychczasowe związki z literaturą.
Kuba Kiraga: Cześć, aktualnie nadaję z Warszawy. Wcześniej był Wrocław i Kraków. Na co dzień zajmuję się tzw. komunikacją (tego i owego), co finalnie i tak każe mi zlądować w literaturze. Moje związki z literaturą przez długi czas były jedynie czytelnicze. Później przyszedł czas na głębszą analizę i próbę zrozumienia o co w tym wszystkim naprawdę chodzi. Tak trafiłem do krakowskiego „Gołębnika” i zostałem literaturoznawcą porównawczym. Nie należę do tych wspaniałych dzieci literatury, które „piszą odkąd pamiętają”. Poezja tak naprawdę dotarła do mnie dopiero, gdy miałem 22 lata. Wtedy coś się zmieniło i okazało się, że trzeba to czytać. Następnie przyszło pisanie.
Połów, podejrzewam, nie jest Twoją pierwszą przymiarką konkursową, prawda?
A jednak. Może to dziwne, ale przez długi czas nie czułem jakiejkolwiek potrzeby konfrontacji z szerszą publiką. Nie chodziło o wstyd czy niepewność. Chyba po prostu musiałem w pierwszej kolejności samodzielnie dojść do porozumienia z własną poezją. Co więcej, wystawianie poezji do konkursowego wyścigu zawsze wydawało mi się czymś zupełnie nie na miejscu. Raz pojawiłem się na slamie poetyckim. Wygrała wówczas jakaś rymowanka z Marksem, aborcją i kurwą w treści. Doszedłem do wniosku, że to nie dla mnie. Nie chcę „konkurować”, „stawać w szranki”. Połowu nie traktowałem w kategoriach konkursu. Po prostu poczułem, że najwyższy czas, żeby ktoś w wydawnictwie spojrzał na te moje wiersze i choć trochę się zachwycił. Albo i nie, no wiesz.
To teraz porozmawiajmy chwilę o Twoich wierszach. Zastanawiałem się, jak je sobie ułożyć – już chociażby na gruncie dotychczasowej historii Połowu. Z automatu przyszedł mi na myśl Piotr Parulski. Kojarzysz typa? Jego teksty znalazły się w Almanachu za rok 2013. Zresztą zdaje się, że wcześniej publikował też na Liternecie. W każdym razie zbliża was do siebie pewnego rodzaju nadekspresja, intencjonalne, szaleńcze gadulstwo. Chcesz czytelnika zagadać? Nie dać mu wytchnienia?
Niestety nie znam na tyle dobrze twórczości Piotra Parulskiego, żeby rzetelnie odnieść się do Twojego porównania. Jeśli mówisz o nadekspresji czy szaleńczym gadulstwie to sądzę, że odnosisz się przede wszystkim do tych dłuższych utworów, gdzie kondensacja słów, słownych obrazów, scen jest jednym z głównych spoiw wiersza. Może właśnie ta kondensacja jest również motorem napędowym rytmu tych utworów?
Nie chcę zagadać czytelnika. Wręcz przeciwnie, gdybym mógł oddać daną myśl/obraz/scenę jednym krótkim wyrazem, z pewnością zrobiłbym to. Od dawna już żyjemy w świecie zdecydowanie przeładowanym różnej maści komunikatami. Słowo atakuje nas i oblepia nieustannie. No wiesz: wstajesz z rana i pierwsze co robisz to sprawdzasz na telefonie facebooka, gdzie zaczyna się przygoda kolejnych hiperlinków, które odsyłają Cię od jednej szkatułki do następnej. Pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że znaczna większość tych komunikatów jest dla nas całkowicie zgubna. I tutaj wchodzimy w temat rzekę: reklama, korporacje, polityka, hejt, bezdenna głupota. To wszystko ma wpływ również na moje wiersze. Właśnie z tego są zrobione. Nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej. Przekaźnik jest również przekazem, no nie? Zauważ jednak, że piszę też krótsze, raczej minimalistyczne rzeczy. Na koniec przecież i tak trzeba zamilknąć.
Rozumiem. Mnie jednak osobiście bardziej przekonują te dłuższe kawałki, dlatego pocisnę dalej w tę stronę: może chodzi o balansowanie na granicy sensu i bezsensu, flow i zlew, wobec których w trakcie lektury czytelnik sam musi odnaleźć jakiś, powiedzmy, punkt odniesienia? Zacytuję Cię z biodra: „Myśli wślizgnęły się z powrotem do swych bloków/ a ich słupki wydajności stanęły dęba”. Zastanawiam się, jak ty sam odnajdujesz się w swojej dykcji.
Ująłbym to inaczej. Poezja nie powinna być sztuką gotowych rozwiązań. Jako czytelnik nie oczekuję od twórcy, że wytłumaczy mi świat i wskaże właściwą drogę. Od tego są przecież poradniki i autobiografie znanych piłkarzy. Punkty odniesienia, o których wspomniałeś w swoim pytaniu to ciekawe ujęcie. Może właśnie tak to powinno wyglądać: punkty odniesienia, koordynacje, które są światłami w tunelu, a czytelnik może iść w ich stronę, dotykając na początku ścian, tak żeby nie upaść. Z czasem, z kolejnym wersem, wzrok zaczyna się przyzwyczajać do ciemności, a czytelnik może dostrzec kolejne punkty odniesienia i dowolnie poruszać się w ich ramach. Jeśli finalnie czytelnik odnalazł drogę to przede wszystkim jego zasługa, autor co najwyżej zaświecił kilka świateł w tym naszym tunelu.
Na tle dotychczasowych propozycji finałowych Twój zestaw wydaje się – jak to powiedzieć – bardzo mocno zanurzony w tym, co dzieje się obecnie w młodej (najmłodszej) poezji, również w kontekście pojawiających się u Ciebie glitchy i całej tej nowomedialnej maniery. Nie próbujesz być egzaltowany, nie flirtujesz z klasycznymi dykcjami, nie puszczasz też oczka do Wielkich, jak w dużej części robią to inni finaliści tegorocznego Połowu. Masz jakichś swoich poetyckich faworytów? Do kogo sięgasz najczęściej?
Czytam sporo poezji i staram się być na bieżąco z tym, co się dzieje na naszym krajowym podwórku, bo jest w czym wybierać, jednocześnie nie uciekając przed klasyką. Rozumiem, że w odpowiedzi na to pytanie chcesz żebym zaorał się na zapas i później tłumaczył się do końca literackiego żywota ze swoich inspiracji. Niech będzie (to raczej znane towarzystwo): Sosnowski, Dycki, Zadura, Ashbery, Pound. Mam też słabość do Wiedemanna. No i Góra.
Znane i lubiane. Za co masz słabość do Wiedemanna? Jego ostatnia książka była zaskakująco odmienna od tego, co robił do tej pory.
Cenię go za tę krotochwilność (?), która nie jest błazenadą (no czasem jest, ale wówczas tak ma być). I że zawsze wie, gdzie docisnąć ten wiersz, a kiedy puścić go luzem. No i zna się na muzyce klasycznej, co już chyba nigdy nie będzie mi dane.
Czytałeś już „Nie” Góry?
Czytam. Nie wiem co mam na ten temat powiedzieć. Boleśnie piękny jest ten jego język. Głębia a zarazem minimalizm każdego z tych dystychów naprawdę porusza. Myślę, że „Nie” stanie ością w gardle wszystkim przeciwnikom tzw. poezji zaangażowanej.
Na koniec natomiast klasyczne pytanie: opowiedz nam o swoich wakacyjnych lekturach.
W trakcie wakacji zazwyczaj nie udaje mi się zbyt wiele przeczytać. Z ostatnich lektur pamiętam „Lost for words” Edwarda St. Aubyna. To bardzo zabawna powieść o przemyśle nagród literackich w Wielkie Brytanii. Ciekawy kontrapunkt w stosunku do jego wcześniejszych książek o Patricku Melrose’ie.
Obiecałem sobie, że w trakcie kolejnego urlopu przeczytam w końcu „Jedziemy z frajerami” Janusza Wójcika.
Jedna kwestia nie daje mi spokoju: jaką komunikację się zajmujesz?
Zewnętrzną.