Michał Mytnik: Czytając hakę!, czyli projekt twojego tomu, zaplątał, a w konsekwencji zapętlił mi się w głowie cytat, że „boks jest brutalną grą dla dżentelmenów, natomiast piłka nożna jest dżentelmeńską grą dla brutali” – w związku z czym chciałbym cię zapytać, czym jest haka dla rugby?
Agata Puwalska: Haka jest maoryskim tańcem wojennym, który tańczyli mieszkańcy Nowej Zelandii jeszcze przed przybyciem Brytyjczyków. Jednak w Nowej Zelandii i na wyspach Polinezji przyjęło się, że niektóre drużyny rugby tańczą ten taniec przed meczem, żeby „wystraszyć” drużynę przeciwnika. Związek między haką a rugby istnieje więc tylko tam. Kiedyś przypadkiem na YouTube zobaczyłam, jak przed meczem dwie drużyny stały naprzeciwko siebie – jedna niepewna, wystraszona (chyba byli to Francuzi), a druga nastawiona bojowo (to Nowozelandczycy). Ci wszyscy faceci z nowozelandzkiej drużyny stali z rozkraczonymi nogami, bili się w piersi, szczerzyli zęby, wybałuszali oczy, tupali, krzyczeli i generalnie bardzo mi się spodobała ta idea [śmiech]. Stąd się wzięła fraza: „gdy czeka mnie mecz rugby, tańczę haka!”, czyli gdy czeka mnie coś trudnego i niespodziewanego, nie mogę się poddać. Później poczytałam trochę więcej o hace i okazało się, że tekst jednej z nich – haki wojennej – jest bardzo odjechany i oderwany od kontekstu brzmi jak nieco naiwny, egzystencjalny wiersz: „mogę umrzeć!, mogę umrzeć!, mogę żyć!, mogę żyć!// mogę umrzeć!, mogę umrzeć!, mogę żyć!, mogę żyć!// tam stoi kudłaty człowiek// który może spowodować wschód słońca // jeden krok do góry! drugi krok do góry!// jeden krok do góry! drugi krok do góry! // słońce wzeszło! // hī!”. Ten fragment również brzmi bardzo dobrze w oryginale, nowocześnie – jak tekst rapera, który można skandować. Pomyślałam sobie, że mógłby być mottem mojego tomu, bo świetnie oddaje napięcie, w jakim funkcjonuje współczesny człowiek. Z jednej strony jest ciągły pośpiech, bieg do przodu bez zatrzymywania się, bez chwili refleksji, przebodźcowanie, a z drugiej strony fascynacja tym światem, który nas otacza i świadomość własnej śmiertelności. Z kolei końcowe zawołanie „hi!”, którego właściwie nie da się przetłumaczyć i nie wiadomo, co oznacza, brzmi jak śmiech. Czyli na końcu jest – śmiech z przeciwnika, a może nawet ze świata. Zdaję sobie sprawę, że jest to obraz kulturowo odległy, obraz dziwny, ale bardzo intensywny i uniwersalny. Dlatego haka najpierw zaistniała w moim tomie jako wiersz, a później uznałam, że jest na tyle mocna, że mogłaby się stać tytułem.
A czy Ty szukasz udziwnień w obrazowaniu?
Staram się szukać takich obrazów (takich fraz), które – choć dziwne czy zaskakujące, mają jednak oparcie w rzeczywistości i nie są wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Mogę więc wskazać ich źródło, pokazać, skąd się w wierszu wzięły. Zwykle jest to coś, co widziałam albo słyszałam, co mnie rozbawiło, zastanowiło albo wywołało u mnie efekt: O Boże! To się dzieje naprawdę!? [śmiech].
W ogóle uważam, że twoje obrazowanie jest równocześnie dziwne i stabilne, a to prowadzi mnie do pytania: czy kładąc obok siebie słowa, myślisz o tym, aby same się sobie dziwiły, a może tu chodzi o obrazy, które dziwią się kontekstowi, w jaki zostały wplątane, ale również wewnątrz siebie są pełne zaskoczeń?
Bardzo dobrze to odczytujesz. Myślę o jednym i drugim. Jeśli chodzi o używanie słów, to wydaje mi się, że możemy mówić o takich trzech poziomach. Pierwszym jest poziom czysto brzmieniowy. Bawi mnie zestawianie słów, które brzmią podobnie, chociaż pochodzą z zupełnie odmiennych rejestrów. Nagromadzenie określonych głosek, gry językowe, aliteracje – to wszystko sprawia, że wiersz brzmi dobrze, a właśnie tak powinien. Uważam jednak, żeby z tego typu środkami nie przesadzić, bo ich nadmiar może okazać się nużący. Poza tym, myśląc o swojej poezji, chciałabym, żeby nie tylko brzmiała, ale i znaczyła. Treść też jest dla mnie ważna. W związku z tym drugi i trzeci poziom to poziomy znaczeniowe. Rzeczywiście czasem układam tak słowa, żeby się sobie nawzajem dziwiły. Jesteśmy przyzwyczajeni do mówienia frazami. Określone słowa łatwo nam łączyć w związki, w pewne schematy, co z kolei niestety wpływa na nasz sposób myślenia. Kiedy te związki (schematy językowe) łamiemy, okazuje się, że pojawia się nowa przestrzeń, że możemy dostrzec rzeczy, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi, że zaczynamy inaczej myśleć. Poza tym lubię takie zestawienia słów, które odzwierciedlają dziwne, ale jednak wzięte z życia obrazy. Pojawia się zaskakujący obraz, ja go rejestruję, a później wkładam do wiersza. Te wiersze budowane są na zasadzie takich „słownych teledysków”. Zestawiam ze sobą wiele obrazów i najlepiej, gdy pochodzą z odległych od siebie kontekstów, więc rzeczywiście – tak jak powiedziałeś – obraz dziwi się kontekstowi, w który został wplątany, a jednocześnie jest oderwany od tego kontekstu, z którego pochodzi.
Hmm, a o ile są to rzeczywiste sytuacje, a o ile popkulturowa mieszanka filmów, książek, kontekstów?
To może doprecyzuję – kiedy mówiłam o „wziętych z życia” obrazach, to nie miałam na myśli, tylko tego, co się zdarzyło. W wierszu „Przez kraj ludzi zwierząt i bogów” pojawia się „brodacz na hulajnodze”, którego rzeczywiście widziałam i stwierdziłam, że go włożę do tego wiersza, ale np. „narciarz z bambusowym kijem” pochodzi z obrazu Rafała Malczewskiego, a „mosty nad wierzchołkami drzew” wzięły się od mostu, który istnieje w Singapurze i ma taką nazwę. Z kolei „ogródki działkowe w siatce ogrodzenia” to miejsce, gdzie często stoję w korku [śmiech], a sam tytuł wiersza jest „pożyczony” od Ferdynanda Ossendowskiego – przedwojennego pisarza i podróżnika. Czyli właściwie mowa tu o obrazach (frazach), które zaistniały albo realnie, albo jako fragment kultury. Takie zupełnie wymyślone, dziwaczne obrazy są na pewno bardzo ciekawe i świetnie w literaturze funkcjonują, ale ja nie do końca potrafiłabym się nimi posługiwać. Wybieram więc takie, które się zdarzyły, choć niekoniecznie mogły się zdarzyć razem, jednocześnie. Staram się zestawiać je w zaskakujący sposób. Trochę tak, jak to się dzieje w naszym życiu, kiedy korzystamy z internetu, gazet, telewizji i mamy obok siebie wiele informacji, każdą z innej bajki, albo kiedy czytamy trochę jednej książki, a trochę drugiej. To moja obserwacja współczesnego świata, sposobu jego funkcjonowania. Również z tego względu obrazy muszą być wiarygodne, a nie zupełnie odrealnione.
Racja, bo operując obrazami zupełnie wymyślonymi, bardzo trudnym zadaniem wydaje się to, by przewidzieć, w którą ze stron pójdzie myśl czytelnika. Ty, spotykając je w różnych kontekstach, masz dużą sprawność w wyczuciu czytelnika i prowadzeniu go w tych kolejnych przejściach.
Dziękuję [śmiech]. W wierszu „fitness” znalazła się „spocona głowa w piasku na pustyni” – mocny obraz pochodzący z radzieckiego easternu Białe słońce pustyni. Film jest bardzo zabawny, wizualnie może kojarzyć się z Rękopisem znalezionym w Saragossie Hasa. W jednej ze scen żołnierz idzie przez pustynię i nagle natrafia na żywego, zakopanego po szyję człowieka. Z piasku wystaje tylko głowa i jest to moment, w którym zawiązuje się cała akcja. Oczywiście sam obraz użyty w wierszu nie nawiązuje do filmu. Film jest nieistotny dla odczytania wiersza. Trochę podkradam te obrazy i odzieram z kontekstów, bo zestawiając je ze sobą, piszę o czymś zupełnie innym. Dlatego nie można ich traktować jako nawiązań. Oczywiście fajnie, jeśli czytelnik skojarzy, skąd pochodzi obraz, ale nie jest to konieczne. Tekst i tak ma działać samodzielnie – być autonomiczny, niezależny od tych oderwanych kontekstów.
Wiesz, ja nie znałem tego filmu, a wydaje mi się, że skojarzenie, jakie ta wizja budzi we mnie, jest bardzo z nim spójne. Sądzę po prostu, że są to obrazy, które już funkcjonują w świadomości społeczeństwa. Myślę, że ważne są również zastosowane przez Ciebie łączenia tych obrazów.
Staram się pisać tak, by jeden obraz płynnie przechodził w drugi. Używam więc środków opartych na błędach językowych. Często jedno słowo „gra na dwa fronty”, to znaczy jest elementem pierwszego i drugiego obrazu. Poza tym taki zabieg potęguje wieloznaczność. Pomysł na łączenie obrazów jest silnie związany z koncepcją całego tomu, to znaczy z wrażeniem nadmiarowości otaczającego nas świata. Zwykle ślizgamy się po obrazach – informacjach, które do nas docierają, nie zastanawiamy się, z jakich one pochodzą kontekstów, nie zagłębiamy się w nie, raczej po prostu przyjmujemy kolejne, kolejne, kolejne…
Mówisz teraz o współczesnym funkcjonowaniu człowieka czy bardziej o tekstach?
Mówię bardziej o rzeczywistości, o funkcjonowaniu współczesnego człowieka w świecie, a moje teksty mają być tego odzwierciedleniem. Te obrazy nachalne i niespójne mają prezentować w hace! nadmiar bodźców, z którymi na co dzień się mierzymy (przynajmniej większość z nas), a których nie możemy przetworzyć. Dlatego w jednym z wierszy piszę, że uważność w nadmiarze potrafi być zabójcza [śmiech]. Często stosuję elipsę, bo nie tylko dynamizuje przekaz, ale również zwraca uwagę na jego skrótowość, na powierzchowność komunikatów i umykanie istoty. Z drugiej strony świat nadal jest złożony i wieloznaczny, co tylko chyba wzmaga nasze w nim zagubienie, taką egzystencjalną niepewność.
Wspominałaś mi, że lubisz pisać zdenerwowana, wkurzona…
Tak, wtedy myśli są krótkie, celne, złośliwe i to fajnie wybrzmiewa w tekście, natomiast kiedy jestem rozmarzona i sentymentalna, to wychodzą straszliwe banały. Nadmiar piękna poezji nie służy [śmiech]. Ale tak na poważnie, wydaje mi się, że zbytnie rozczulenie skraca dystans i traci się panowanie nad tekstem. Przestajesz się koncentrować nad tym, czy tekst jest dobry, tylko zachwycasz się, że piszesz.
W zawodzie prawnika skupienie na słowie jest dość istotne. Czy ten zawód miał może wpływ na twoją metodę pisania – ja, pisząc, czasem czuję się jak chemik [śmiech]?
Chyba miał, bo to w końcu jeden z tych zawodów, w których słowa są narzędziem, a w dodatku mają moc sprawczą w dosłownym znaczeniu [śmiech]. Nabiera się do nich dystansu. Dobiera się je tak, by wywołały określony efekt, a z kolei nie wywołały niepożądanych skutków. Czasem dąży się do precyzji, innym razem świadomie zaciera znaczenia. Jest się wyczulonym na wszelkie wieloznaczności i subtelności, bo to właśnie one często decydują o wygranej bądź sprowadzają katastrofę [śmiech]. Rzeczywiście ta koncentracja na słowie jest pewnym zachwianiem zawodowym. Z tym że w pracy prawnika wykorzystuje się tylko znaczenie (zwykle niezbyt fascynujące), a w przypadku wiersza dochodzi jeszcze brzmienie i rytm, więc można z tym słowem zrobić więcej ciekawych rzeczy.
Z tego, co mówisz, odnoszę wrażenie, że prawo w kontekście języka jest czymś mało przyjemnym?
Oj tak, zwłaszcza w kontekście języka przyjemne nie jest [śmiech]. Teksty prawne pisane są w specyficzny sposób. Nadużywa się pewnych sformułowań, zbyt często stosuje zdania wielokrotnie (a zdarza się, że i bezsensownie) złożone, a raczej omija synonimy, bo mogą wprowadzać w błąd. Polecam takie teksty jako środek nasenny [śmiech].
A ja myślałem o tym jako o nabytej umiejętności, którą trudno wyłączyć. Sama określiłaś to jako zachwianie zawodowe. Czy rzeczywiście jest to tak drażniące?
Nie, taka koncentracja na słowie jako umiejętność nie jest drażniąca. Akurat to sobie cenię. Podejście do słowa jako do czegoś, co może mieć funkcję sprawczą, powoduje, że człowiek się zastanawia, zanim coś napisze. Poza tym prawo to jednak konwencja, czyli taki system reguł, które – w przeciwieństwie do reguł chemicznych – można zmieniać, kształtować. Różne systemy prawne prezentują odmienne rozwiązania. Wydaje mi się, że to też wpływa na postrzeganie języka jako czegoś plastycznego, względnego, gdzie nie ma jednego dobrego wyjścia.
Studiowałaś też na kierunku literacko-artystycznym. Skąd pomysł na podyplomówkę i co myślisz teraz o tej decyzji?
Tak, przez dwa lata uczęszczałam na te studia. Nie skończyłam studiów filologicznych i miałam przekonanie, że brakuje mi pewnych narzędzi, by pisać lepiej, że doszłam do ściany i moje pisanie już się nie rozwija. Czy takie studia są dobrym pomysłem? To bardzo indywidualne. Są osoby, które wolą pracować samodzielnie – szanuję je, ale kolektyw także bywa inspirujący [śmiech]. Na początku bardzo pomogły mi warsztaty prowadzone przez Romana Honeta i jego uwagi, później cenne były dla mnie zajęcia z Miłoszem Biedrzyckim. Zresztą nadal uważam, że różnego rodzaju warsztaty (np. te „połowowe”) wpływają na to, jak piszę. haka! nie byłaby również haką! bez spotkań organizowanych przez Krakowską Szkołę Poezji. Nie zmienia to jednak faktu, że nie da się pisać bez własnych pomysłów i bez swojej poetyki, do której już każdy musi dojść sam.
Co ostatnio czytasz?
Różne rzeczy. Trochę współczesnej poezji, poza tym Santarém Elizabeth Bishop i Błękitną Wieżę Tomaža Šalamuna (do tych wierszy często wracam, bo są świetne i świetnie przetłumaczone). Z prozy czytałam niedawno eseje Italo Calvino pomieszczone w Wykładach amerykańskich. I jeszcze taką dziwną książkę Blaise’a Cendrarsa Gwiezdna Wieża Eiffla. Bardzo go lubię, bo ma kapitalne poczucie humoru, a poza tym używa celnego, ironicznego i nieco złośliwego języka. W książce przeplata się kilka wątków – opis jego podróży do Brazylii, relacje z synem lotnikiem, który zginął w czasie drugiej wojny światowej i zabawne rozważania nad tym, który ze świętych nadawałby się najlepiej na patrona lotnictwa. Okazuje się, że najbardziej odpowiednim kandydatem byłby pewien Włoch znany z tego, że lewitował, więc kolejną częścią książki są notki biograficzne lewitujących świętych. Cendrars, pisząc o nich, podkreśla, jak wyjątkowi i dziwni byli dla swojego otoczenia. Jednak przedstawiając ich w takiej masie, nagle pozbawia ich tej dziwności i unikalności. Czysto techniczny zabieg prowadzi więc do uzyskania innej perspektywy. Okazuje się, że każdy czas ma swoich świętych, swoich magików, którzy może nie są aż tak dziwni i wyjątkowi, jeśli spojrzeć szerzej. I w końcu mijają.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych