Miłosz Fleszar: Okoliczności naszej rozmowy są jak najbardziej sprzyjające – szczekające gwiazdy, ogród, staw pełen cytryn. Jakiej natury ćwiczenia podejmujesz w debiutanckim tomie Zeszyt ćwiczeń? Czy to emisja głosu? Rozciąganie języka i jego właściwości semantycznych? A może przędzenie olbrzymich sieci wyobraźni?
Joanna Łępicka: Po prostu próbuję podejść w stronę wiersza od każdej ze znanych mi stron. Jestem tu od niedawna i rozglądam się jeszcze, nie wszędzie mam w ogóle dostęp – na przykład jak czytałam Dycia, to nie od razu mogłam wejść w jego miejsce, nudziło mnie. To było Imię i znamię, które to niby widziałam już wcześniej, ale dopiero jakiejś czerwcowej nocki przed egzaminem wdupcyłam całe jak wybitne ciastko, aż mi się chciało płakać. A ostatnio jadę tramwajem przez śnieg dokądś dalej i szukam pocieszenia, bo okoliczności są zawsze niesprzyjające, no i cyk – chrząśnięcie butów na pulpicie błota przyniosło mi na myśl inne zaspy, zdejmowanie i suszenie butów przy piecu i to odrętwienie, które niesie wnikający do środka mróz, bezradność środka lasu, poczucie pędu ziemi ginącej pod ciałem (jak podczas kuligu) i taką ulgę przez wypełnianie miejsca, w którym połowa rzeczy jest już przecież zrobiona. To wszystko przeżyłam więcej niż raz. To mi się też przypomniało naraz i na chwilę uspokoiło, bo wrzuciłam myślenie znowu w jakieś prywatne miejsce, z którego nie muszę się nikomu tłumaczyć. Dotarło do mnie, że to jest to, co ja właściwie robię – wypełniam sobie kajet, tj. zeszyt ćwiczeń, bo to są takie wprawki.
To jest też o głosie, bo dla mnie nie było w ogóle oczywiste, że mogę go używać, być podmiotem jakiejkolwiek wypowiedzi, którą się odczytuje – zauważ, że nie użyłam słowa „warto” – bo teraz się po prostu bawię i tak być powinno (a kto myśli inaczej, niech pogryzie go ten werset). Zakładam, że będę pisać dalej, że debiut to jest uwertura do posłowia. Jeśli trzymam w dłoni siatkę, to nie chcę jej winić za to, że zawiera dziury.
Czytając wiersze z Zeszytu ćwiczeń, odnoszę wrażenie dużej różnorodności na poziomie metody – pobrzmiewają tu przeróżne instrumenty, a z każdym kolejnym wierszem pokazujesz, że nie ograniczasz się jedynie do smyczków czy perkusji, a jesteś człowiekiem orkiestrą! Jakie dźwięki interesują cię najbardziej w pisaniu? Czy masz ulubione instrumenty, które pozwalają wierszowi wybrzmieć?
Chciałabym, żeby każdy wiersz był całkowicie inny. Czasem seria, bo wypowiedź dobiera sobie skalę jak chce. Na poziomie formalnym bardzo lubię jukstapozycję, ale główne metody to jakieś zwyczajne wyrywanie się językowi. To mi już pewnie zostanie, na przykład teraz myślałam głównie o porównywaniu, jak bardzo architektura metafory jest martwa. Grałam tak, żeby stała się wewnętrznie sprzeczna i obnażyła swoją niezdolność opisu. Teraz myślę, jak uciec „jak”.
Lubię rozpacz i ekstazę saksofonu, bo są mi najbliższe. Wyj i nie pozwól usnąć – to z Justyny Kulikowskiej, słyszę to, ale tak dobrze jak ona nie potrafię. W kompozycji wiersza interesuje mnie też chyba bardziej sposób, jak sprawić, żeby złamana harmonia działała, jej nierówne dystychy. Ciekawią mnie właściwości dźwięku, którego jeszcze nie znam. Mieszkanie rzeczy w ciągu czasu (lufcik pamięci mojej głowy). „Jeszcze” i „jak” złotej trąbki, skradzionej i schowanej przez mojego brata w tapczanie, wiele lat temu.
A co można zobaczyć z końca teleskopowej pałki?
Z marginesu widać więcej, to jego jedyna zaleta.
W wierszu „rozwinięta forma ognia” podmiot używa rodzaju męskiego. Z kolei w wierszu „Stelaż miejsca to kradzież, a zaczynaliśmy w ogrodzie” mowa jest o minięciu płci. Kim jest podmiotka/podmiot twoich wierszy? Jak ma się do tego płciowość? Wierzysz w rozdzielność tekstu i osoby autorskiej?
Na poziomie języka zaimki to przeszłość. Używam różnych również dlatego, że jak się czuję swobodnie, to też zdarza mi się ich używać, a w wierszu jestem u siebie. To jest też wyraz czucia <się> języka, którym akurat mówię. A ten wiersz o tym, gdzie zaczynaliśmy – oczywiście piję do dualizmu płci, akurat jakaś furtka mówienia o tym się uchyla, bo jestem z osobą, która też używa różnych zaimków, zresztą częściej niż ja. To nie jest żaden eksperyment tulpy, heteronimów. Ani żadne clue, o którym warto rozmawiać, po prostu taki mam sposób mówienia. Cały język jest mój, chociaż go współdzielę. Kanał, który akurat jest wolny, tym sobie podjadę.
Wierzę w rozdzielczość chleba. Dookreślając podmiot, zabijasz jednego krytyka (to jest przydatne do interpretacji, nie „po prawdzie”). Chciałabym zabić poezję, to jest już co innego.
W jaki sposób chciałabyś zabić poezję? Co przez to rozumiesz?
Na poziomie 1. coś, co zapisał Tymoteusz Karpowicz słowami: „mów, ale niszcz litery”. Napotkałam tę frazę i kazała mi się wpisać na pierwszą stronę kajeciku jako motto do Zeszytu i ja się na to zgodziłam. To pozwala odpiąć znaczenia od wyznaczonych im torów, co uważam, że jest pięknym konceptem, dość zresztą mistycznym. Pozostałe pchnięcia zadam z pozycji zdradzonego kochanka, bo kocham poezję tak bardzo i nieszczęśliwie, że tracę rozum w najgorszym tego słowa znaczeniu. Wkurwia mnie i doprowadza do rozpaczy fakt, że pisanie jest trudne, na zmianę więc odrzucam wszelką wiarę w swoje myślenie, po czym powracam z zamiarem odwetu, zabicia poezji pisaniem. Na pewno zabicia (nie: z a b i c‑ia) form, które mi się już opatrzyły, ale nie mam do końca zasad w tym zakresie, bo programowo musiałabym je zaraz złamać. To mnie kusi, żeby psocić, ale jeszcze się muszę nauczyć. Może, jak Bóg da. Bo zgadzam się z tym, co w wywiadzie dla Biura mówił niedawno Honet, że „wiersz to jest dar, nie wiem czyj, nie wiem od kogo”. Więc do poezji podchodzę tylko z nożem, wiersz mnie nigdy nie głaszcze, niezależnie od podejmowanego tematu, bo bycie w sferze myślenia dla osoby tak leniwej i skonfliktowanej wewnętrznie jak ja jest po prostu udręką. Nie wiem, czemu to sobie robię. Może to nie moja wina, że piszę, a może już się uzależniłam od ustawiania tej kostki w głowie tak, że mam więcej wglądu. Na szczęście czyta to jakieś 5, może 6 osób, więc nie muszę się z tym zbyt często mierzyć. A później zachoruję na Parkinsona i przestanę już cokolwiek rozumieć ze świata, który mnie otacza, i przestanę pisać. I ona znowu wygra.
Czy twoja poezja jest w coś zaangażowana? Co myślisz o idei poezji zaangażowanej?
W czerwcu w Otwartej Pracowni był mój wernisaż jednego wiersza. I tam Miłosz Biedrzycki, organizator przedsięwzięcia, zapytał mnie, o czym to właściwie jest. Wtedy to problemowe pytanie potoczyło dalszą część w tezy, że piszę o wykluczeniach, o patriarchacie, że to są typowe problemy współczesnej kobiety, więc strasznie mnie ta rozmowa wkurwiła. Otworzyło mnie to na nowy repertuar, za co jestem mu wdzięczna, bo nigdy nie chciałam być czytana wyłącznie w takiej optyce, a nieświadomie tu stawiałam dominantę. MLB w ogóle jest dla mnie środowiskowo punktem odniesienia, na przykład mówi: no, nawet wyszedł ci ten wiersz, ale jest za długi. I ja mu podziękuję za tę słuszną redaktorsko uwagę, ale piszę potem dwa wielokroć dłuższe teksty, które chętnie przeczytam na open micu z dedykacją jemu właśnie. MLB to klasa wyjebanych jajec (elegancko uśmiechnięty przemyka przez salę). Wspomniane teksty są w Zeszycie…, ale nauczona tą lekcją tak je chciałam ułożyć, żeby to nie był jeden postulat, bo to nie jest książka problemowa. I tylko dlatego nie mówiłabym w tej kategorii, która no właśnie – jest tylko kategorią. Wierzę, że wszystko da się zrobić dobrze, tak żeby działało. Węgierki są jakby stworzone do perliczek.
Dużo w tych wierszach spacerowania, przechadzania się. Czy Zeszyt ćwiczeń można odczytywać w kontekście podróży? Jeśli tak, to jaka podróż ma tutaj miejsce? Przez co bądź gdzie podmiotka wędruje? Wolisz gubić się w lesie czy gapić w ludzkie twarze w TLK Hańcza? Polska wieś, furkoczące pociągi i uciekające autobusy. Ogród bądź las.
Spaceruję między różnymi poetykami, które wydają mi się interesujące, gdzie chcę złamać gałązkę i ją powąchać, ale to wymaga wysiłku i kręcenia pod odpowiednim kątem, chyba że gałązka jest już całkowicie sucha. A to jest już wtedy niedobrze.
Poezja jest trudna.
W twoich wierszach zauważyć można nawiązania do twórczości Tomaža Šalamuna, Tomasza Pułki. Czyja poezja zostawiła w tobie ślad, a jej echa pobrzmiewają w codziennych momentach? Czy są frazy, które lubisz „nucić” w głowie? W rozmowie z Patrykiem Kosendą, Mateusz Górniak powiedział, że chciałby, aby czytanie jego literatury napędzało ludzi do tworzenia własnej. Czy istnieje twórczość, która działa na ciebie w ten sposób?
Każdy tak ma. Obok wszystkich wymienionych dotąd w tym wywiadzie nazwisk mogę dorzucić jeszcze ogólny kociołek Krakowskiej Szkoły Poezji, ale lepiej zacznę odejmować, bo na przykład czytam i lubię rzeczy, z których nie umiem kraść, to działa bardziej jak barwa tła. Na przykład taka Zosia Skrzypulec, Pjotr Yanicki (czy wyście już razem żartowali?). Jak czytam Matwiejczuka, to też rozumiem, co tam się dzieje, to jest mój konik, ale nawet nie próbuję w tę stronę pisać, nie chcę. Każdy ma inne techniki złodziejstwa, które jest komplementem, ale liczba dzwonków na modelu do ćwiczeń jest ograniczona. Napisałam „sąd sądów”, wychodząc od frazy Mytnika: „miast miast sądzono konwalie”. Rowerowałam przestrzenie, wyobrażając opływowy ruch frazy Grabiaka: „spojenie jest spiralą/ spokojnie znosi jajo”. Oczywiście, że kręcąc się w ten sposób, wpadło mi też w ręce wspomniane wyżej motto do tomu z Karpowicza.
Interesujące w twoim pisaniu jest postrzeganie czasu. Co stanie się po jego przeskoczeniu? W którą stronę zwrócona jest jego strzałka? Czy wskazuje coś konkretnego?
Walter Benjamin ze swoim patrzącym w przeszłość Aniołem Historii powinni pooglądać sobie obrazy Małgorzaty Mycek: markery akrylowe na papierze jako próba powrotu. Ale tam nie ma wejścia, wiadomo. Raczej myślę o przyszłości, gdyby przeskoczyć ten dziwny, straszny czas zapętlony na granicy polsko-białoruskiej, do którego nawiązujesz (wiersz: „City of Zeugma”), byłoby pewnie już lepiej, jaśniej. Już byśmy rozbierali ten mur, uruchomili wszystkie procesy zasklepiania tej rany, obok tych pozostałych, wciąż drążących Podlasie.
Dziękuję za rozmowę. W ramach domknięcia mam ostatnie pytanie. Jakiej rasy jest pies, który powraca w twoich wierszach?
Też dziękuję. To kundel, który łapie za serce. Znaczy wersalkę.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.