Maria Halber: Chciałabym zacząć naszą rozmowę od pytania o tytuł Twojego zestawu. Bardzo mnie on intryguje, jest nieoczywisty i zastanawiałam się nad jego interpretacją. Moje tropy – zupełnie intuicyjne – Rimbaud? Le bateau ivre (statek pijany)? Szukałam również napięć w grze słów (z francuskiego) pomiędzy ivre (pijany) vs livre (książka). Czy mógłbyś się z tego tytułu wytłumaczyć?
Marcin Pierzchliński: Ten cykl odnosi się wprost do noweli Voyage d’hiver Georges’a Pereca (Podróż zimowa), więc słowo ivre byłoby niemal anagramem słowa hiver. W tej nowelce Perec przedstawia problem plagiatu przez antycypację na przykładzie widmowej, cudownie odnalezionej książki Hugona Verniera – nikomu nieznanego autora. Bohater prozy Pereca odkrywa, że w niepozornym tomie (zatytułowanym właśnie Podróż zimowa) jest wiele fragmentów łudząco podobnych do tekstów wielkich modernistów: Rimbauda, Lautréamonta i innych. Początkowo bohater sądzi, że ma do czynienia z epigonem „wyklętych”, tymczasem okazuje się, że Vernier opublikował swoje dzieło na kilka lat przed debiutami uznanych poetów, którzy najpewniej naśladowali zapomnianego autora, przypisując sobie nowatorstwo. No więc rzeczywiście, o jakąś książkę tutaj chodzi, książkę widmową.
Pomyślałem sobie, że może warto napisać coś takiego, co mogłoby wyglądać jak treść Podróży zimowej. Im więcej pracowałem nad cyklem, tym bardziej oddalałem się od początkowego zamiaru, więc ostatecznie nie wiem czy kontekst tego fikcyjnego dzieła ma jakieś szczególne znaczenie dla moich tekstów.
Słusznie też odnajdujesz związki ze Statkiem pijanym Arthura Rimbauda, ponieważ dla mojego cyklu podróżowanie w odurzeniu (narkotycznym, medialnym, informacyjnym etc.) jest kluczowe. Poza tym uznałem, że tytuł zapisany po francusku sprawdzi się lepiej niż pretensjonalne tłumaczenie na język polski (Podróż pijana).
Frapujący jest również świat, który budujesz w przestrzeni swojego zestawu. Czy można nazwać go dystopijnym? Co chcesz powiedzieć przez mocowanie swoich tekstów w takiej rzeczywistości?
Chciałbym, żeby można było odczytywać mój maszynopis zarazem w kontekście dystopii, jak i utopii. Mam nadzieję, że czytelnicy znajdą teksty dające argumenty o jednym i drugim. To, co chciałem powiedzieć, powinno być możliwe do odczytania w tych tekstach. Wierzę w porozumienie, komunikowanie się poprzez tekst poetycki. Nie sądzę, aby należało czytelnika/czytelniczkę prowadzić przez tekst „za rączkę”. Zależy mi na tym, aby poprzez język tworzyć obrazy możliwe do zobaczenia, plastyczne i wizyjne. Czasami myślę, że to wystarczy, że jeśli uda mi się zaangażować wyobraźnię czytających, możliwe będzie utworzenie sytuacji porozumienia. Oczywiście, nie każdy umysł odnajdzie pożytek z obcowania z moimi tekstami, to naturalne.
Podmiot liryczny czy też narrator Twoich tekstów budzi we mnie sprzeczne emocje, a czasami, chyba nawet częściej, nie budzi ich w ogóle. W jednym z Twoich tekstów, jako motto, pojawia się cytat z Bota AI – „I can i i everything else”. Czy inspiruje cię emocjonalność sztucznej inteligencji? Czy Twój podmiot mówiący ma z nią jakieś punkty wspólne?
Doprawdy, nie wiem niczego na temat emocjonalności sztucznej inteligencji. W wierszu, o którym mowa, użyłem cytatu z AI bota, ponieważ zafascynowała mnie jego dziwna składnia, schizofreniczne pomnożenie „ja”, no i metaforyczny potencjał tego „zdania”. Jeśli zaś chodzi o emocje, to sądzę, że masz na myśli zdolność czytelniczej empatii. Trudno być empatycznym wobec zobiektywizowanego zapisu poetyckiego, a taki rzeczywiście czasami pojawia się u mnie.
Starałem się jednak, aby w tych tekstach występowały podmioty – raz pierwszoosobowy, innym razem zbiorowy lub „ukryty”, dzięki czemu czytelnicy będą mogli, jak sądzę, wziąć udział w podmiotowym tripie.
Wobec tego, rozwijając poprzedni wątek, chciałabym zapytać o to, jak widzisz związki pomiędzy nowoczesnymi technologiami i literaturą? Twoje teksty buduje technologiczna metaforyka, która nieco rymuje się choćby z ostatnią książką Łukasza Zawady Fragmenty dziennika SI. Czy stoi za tym jakaś filozoficzna refleksja, jakaś wizja rzeczywistości?
Tak samo je widzę jak związki masowego transportu, radiofonii i elektryczności z poezją futurystów i konstruktywistów na początku ubiegłego wieku. Język poetycki powinien zmieniać się wraz z cywilizacją – i zmienia się w istocie. Nie sadzę więc, żebym proponował tutaj coś odkrywczego. Nie mam też indywidualnie sprecyzowanych poglądów na temat przyszłości. Imponuje mi za to rozmiar wizji Normana Leto w filmie Photon – to dopiero rozmach! Ta wizja zresztą mocno mnie przekonuje.
Słyszałem o tej książce Zawady, ale niestety nie przeczytałam jej do tej pory.
Skoro jesteśmy już przy lekturach, to chciałabym zapytać o Twoje literackie punkty odniesienia, otoczenie literackie i nie tylko. Co Cię inspiruje, z czego wyrastasz – Ty i Twoje pisanie?
Bardzo ważne są dla mnie tradycje literatury francuskiej. Na studiach uczyłem się francuskiego (niestety od lat nie używałem języka i utraciłem tę umiejętność) i czytałem trochę literatury w oryginale, ale przyznaję, że w gruncie rzeczy znam ją dzięki świetnym polskim tłumaczom. Wiele zawdzięczam Arturowi Międzyrzeckiemu, Julii Hartwig, Adamowi Ważykowi i innym. Stąd też wydaje mi się, że między innymi dlatego tak bardzo cenię poezję Andrzeja Sosnowskiego, ponieważ obaj mamy/mieliśmy podobne zainteresowania czytelnicze. Dosyć późno poznałem poetów amerykańskich: Johna Ashberego i jego genialną Falę, Franka O’Harę (szczególnie cenię jego poematy), niemniej te lektury wywarły na mnie duży wpływ. Nie ulega jednak wątpliwości, że książki Renégo Chara czy Maxa Jacoba wpłynęły najsilniej na mój gust i ukształtowały moją literacką wyobraźnię. Na początku mówiłem o Perecu, więc nie będzie zaskoczenia, jeśli wskażę pisarzy z kręgu OuLiPo.
Muszę też przyznać, że nie cierpię sekciarstwa w polskim grajdole literackim. Wygląda to mniej więcej tak: jak lubisz Jarosza, to nie wyskakuj z Pułką; jeśli cenisz Pietrek, daj sobie spokój z Honetem. Nie! Trzeba czytać różnych autorów, którzy piszą świetne wiersze w najróżniejszych poetykach. Mógłbym jeszcze wymienić standardowy zestaw świetnych poetów i poetek młodszego pokolenia, których czytam z zainteresowaniem, tylko po co?
Bardzo się z Tobą zgadzam w tej kwestii! Podobnie nie lubię szufladkowania, ale na potrzeby wywiadu chciałabym jednak o pewną szufladkę zapytać. Twoje teksty można zaklasyfikować jako prozę poetycką. Skąd wybór tej na swój sposób niewdzięcznej formy artystycznej wypowiedzi, która nie jest ani prozą, ani poezją?
Miałem ambicję, aby zaproponować we współczesnej polszczyźnie nową postać małego poematu prozą, a ten gatunek to jednak coś innego niż proza poetycka. To, co napisałem, to raczej cykl miniaturowych poematów, bo większość z nich składa się co najwyżej z kilku zdań, a więc było w tym jakieś dążenie ku minimalizowaniu, kondensacji i precyzji. Czy mi się udało? Nie wiem. Na pewno miałem kilka negatywnych odniesień, zarówno z historii literatury, jak i propozycji współczesnych. Z pewnością wiedziałem, jak pisać nie chcę.
Mały poemat prozą bez wątpienia przynależy do poezji. To dość trudny gatunek. Zawsze chciałem tak pisać, ale nigdy wcześniej nie byłem zadowolony z efektów mojej pracy. Mam oczywiście świadomość, że te teksty nijak się mają do Paryskiego splinu Baudelaire’a czy wspaniałego Kubka do kości Jacoba.
Zapytam teraz przewrotnie: intuicyjnie czuję, że Twój tekst wychodzi z konceptu intelektualnego. Wydaje mi się, że można go odczytywać jako zimny, wycyzelowany, oddalony od autora. Czy tak jest? Jaki jest Twój stosunek do pisania emocjami, wprost? W którym miejscu jesteś podłączony pod swoje pisanie jako Ty – Marcin Pierzchliński?
Tak, obawiam się, że te zdania mogą się okazać dla kogoś zanadto sztywne, wręcz mechaniczne. Ja tak tego nie widzę, ponieważ mam spojrzenie szersze, obejmujące cały cykl Le voyage ivre, który liczy obecnie ponad dwadzieścia kawałków i, jak się pewnie domyślasz, jest znacznie bardziej różnorodny. Poza tym wolałbym zadebiutować zbiorem wierszy, a tę serię poematów prozą szykuję jako drugą książkę.
Natomiast mówiąc o emocjach, nie wyobrażam sobie aktualnie tonu konfesyjnego we własnej praktyce. Oczywiście momentami zbliżam się do tego, ale szczerze mówiąc, sentymentalne wypowiadanie się poprzez jakieś silnie zdefiniowane, wiarygodne „ja” w ogóle mnie nie interesuje. Budowanie ekwiwalentów dla tych emocji, które zachowają w sobie pewną „temperaturę” doświadczenia lub wrażenia – to rozumiem.
Jak myślisz – czy poezja musi zawsze musi mieć wysoką, czytelniczą barierę wejścia? Czy z założenia musi być dla wybranych? Czy wierzysz w ekumeniczność poezji? Jeśli poezja, to jaka – inkluzywna czy ekskluzywna?
Po prostu wierzę w czytelników. Są we współczesnej literaturze teksty bardzo trudne, na temat których rozmowa wydaje się niemożliwa. Warto jednak spróbować. Na co dzień pracuję w prowincjonalnej bibliotece i często proponuję białogardzkim czytelnikom lektury wymagające. Bardzo rzadko spotykam się z niechęcią, nie dostrzegam też u nich kompleksów. Otwartość na lekturę to jest coś pięknego. Poza tym, być może czas najwyższy, żebyśmy darowali sobie uczone, całościowe interpretacje, sięgające jakiejś „głębi”. Taka przygoda z tekstem, niezakładająca dotarcia do „prawdy”, może dać więcej korzyści.
Domykając naszą rozmowę chciałabym, żebyś nieco rozwinął wątek, o którym właśnie wspomniałeś. Skądinąd wiem, że w białogardzkiej bibliotece organizujesz także spotkania wokół literatury współczesnej, w tym najmłodszej polskiej poezji, i całkiem niedawno gościłeś Łukasza Kaźmierczaka/Łucję Kuttig. Opowiedz o tym coś więcej – jest to dla mnie ciekawe również w kontekście poprzedniego pytania.
Pracuję w Czytelni Księgozbioru Aleksandra Kwaśniewskiego, gdzie organizuję cykliczne spotkania dwóch klubów: Dyskusyjnego Klubu Książki, który spotyka się raz w miesiącu, oraz Klubu Dyskusyjnego, w ramach którego rozmawiamy co tydzień. Ten drugi działa od dwóch lat i podjęliśmy już przeszło sto tematów w dyskusji. Rozmawiamy zazwyczaj o literaturze, kulturze, sztuce i społeczeństwie. Spotykamy się również z pisarzami, poetami, artystami i wydawcami.
Początkowo obawiałem się, że te spotkania szybko przerodzą się w elitarną lożę pięciu osób, w której znaleźliby się emerytowane polonistki i tutejsi grafomani. Nic takiego się nie stało, przeciwnie, zżyliśmy się bardzo. W spotkaniach bierze udział od kilkunastu do kilkudziesięciu osób, to zależy od tematu. Przychodzą do mnie ludzie wykształceni, ale nie tylko oni zabierają głos. Są też robotnicy, ludzie bez wykształcenia średniego. Najrzadziej widuję w czytelni licealistów, bo studentów uczelni wyższych w Białogardzie nie ma.
DKK funkcjonuje natomiast od ponad roku i z tych działań jestem zadowolony szczególnie. Ten klub prowadzę razem z Magdą Zaziemską i chyba oboje nie sądziliśmy, że będziemy mieć problemy ze zbyt małą ilością egzemplarzy omawianych aktualnie książek. Czytaliśmy dotąd A. Jarry’ego, J. Joyce’a, I. Iwasiów, Z. Szczerka czy Kim Gordon. Czytelnictwo mamy żałośnie niskie, ale tym, którzy zupełnie stracili wiarę, polecam wybrać się na spotkanie DKK, i to niekoniecznie do Białogardu, żeby posłuchać, jak ludzie spierają się ze sobą, wyrażają swoje opinie na temat przeczytanej literatury. Czasami jest naprawdę gorąco.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury