Joanna Łańcucka: Przyszła taka chwila, że musimy przeprowadzić ze sobą nawzajem wywiad na temat naszej wspólnej książki Niewidka i Zobaczysko.
Joanna Mueller: Jesteśmy takie Zosie Samosie, wszystko same…
Zadam ci pierwsze pytanie w związku z tym. Skąd się wzięła Niewidka? Skąd pomysł na taką historię, na taką postać?
Tu muszę odgrzebać wielkie połacie mojej pamięci, żeby przypomnieć sobie, jak się zaczęło, ale myślę, że zgodnie z imieniem bohaterki pomysł wziął się z poczucia niewidzialności: mojej własnej i zaobserwowanej u innych kobiet czy dziewczynek. Wszystko zaczęło się od pytania o wymazywanie i z tęsknoty za byciem widzialną, widzialną na własnych zasadach. W ten sposób wyskoczyła mi z głowy ta bohaterka.
A czemu akurat dziewczynka?
Wiele rzeczy, które artystycznie robię (i robimy) od jakiegoś czasu, bierze się z doświadczenia bycia kobietą i dziewczynką. To doświadczenie najbardziej mnie boli, zajmuje, dlatego chcę je wyrażać. Stworzenie takiej bohaterki było próbą wzięcia jej w obronę, a przy okazji wzięcia w obronę samej siebie oraz innych kobiet i dziewczynek, które poznałam i którym chciałam pomóc, wyciągnąć je z pewnego zatrzaśnięcia.
Mam wrażenie, że problem niewidzialności w dzieciństwie, o którym mówisz, jest ważny nie tylko dla kobiet. Oczywiście my jesteśmy kobietami i byłyśmy dziewczynkami, więc łatwiej nam opowiedzieć o własnym doświadczeniu, ale obserwuję to też u mężczyzn, którzy już są dorośli, a bardzo widać, jak wszyscy, albo bardzo duża część z nas, czuliśmy/łyśmy się niewidoczne/ni. To wydaje mi się dużym problemem w dzieciństwie, kiedy czujemy się niewidziani/ne, niesłuchane/ni, gdy tak trochę znikamy.
Kiedy czytałam Niewidkę kilka pierwszych razy i później rysowałam do niej ilustracje, to płakałam nieraz nad tym tekstem, a nawet później, gdy przedstawiałyśmy tę bajkę wspólnie w formie teatru kamishibai, to też zdarzało się, że głos mi się trząsł. To mocno we mnie uderzało, bo już jako osoba dorosła miałam poczucie niewidzialności przeniesionej z dzieciństwa.
Po tych pięciu latach, które upłynęły od stworzenia naszej kamishibajki do jej wydania, temat niewidzialności chłopców i dla mnie stał się ważniejszy, niż był wtedy. Dużo teraz myślę o tym, że chłopcy muszą wygaszać swoje uczucia, od maleńkości uczy się ich tego, że mają być silni, a nie „mazać się jak baby” – w efekcie odcinają się od własnych emocji, co potem fatalnie wpływa na to, jakimi stają się mężczyznami. To potem wychodzi w męskiej depresji, patriarchalnych zachowaniach, przemocowych związkach itd. Pod tym względem Niewidka to uniwersalna postać, która może być bliska dziewczynkom i chłopcom. Nawet gdzieś się już spotkałam w opisie tej książki, że bohaterka jest everymanem.
Też to wiedziałam i zastanawiałam się, co to właściwie znaczy w tym przypadku.
My byśmy ją od razu chciały skorygować na everywoman! Przyznam, że nie lubię uniwersalizowania, wolę przeglądać się różnicom, również płciowym, genderowym. Kiedy myślę na przykład o relacji Niewidki z mamą, to widzę, że to nie jest takie proste przeniesienie na linii matka–córka. To nie tylko historia o tym, że mama jest nadopiekuńcza, choć na pewno taka jest…
Mama też krzyczy, mama zabrania, mama nie pozwala przytulać się do brzucha, co na przykład w relacjach z moją córką jest jedną z naszych ulubionych czynności – że ona przytula mi się do brzucha, i w ogóle dużo się przytulamy. Bardzo trudna relacja z mamą została ukazana w tej książce.
Uderzyła mnie ostatnio ilustracja pokazująca cięcie marzeń Niewidki, gdzie ciachnięte są za jednym zamachem grzywka, żywopłot i dyskusja. Tam jest sugestia, że to ojciec przycina…
Tak?!
Tak, że ojciec chodzi z sekatorem…
Ale napisałaś, że to Ręce tną!
Właśnie! My chyba celowo nie określałyśmy tych ról płciowych czy społecznych tak konkretnie. Pewnie można się domyślić, że na przykład to mama przynosi obiad i przerywa dziewczynce seans teatru cieni, a ojciec krąży z sekatorem, ale i w tekście, i w ilustracjach ludzie zostają pokazani fragmentarycznie, jako Paluchy, Ręce, Usta, Brzuch. W efekcie jest to też historia o scalaniu. Bo często wychodzimy z dzieciństwa pokawałkowani, pogruchotani, a potem, jako dorośli, dokonujemy dużego trudu bycia w relacjach – czy to partnerskich, czy z własnymi dziećmi, czy po prostu z ludźmi – i wykonujemy olbrzymią pracę scalania, łatania samych siebie, żeby nie sprowadzać się jedynie do fragmentów osobowości, żeby nie przycinać podmiotowości sekatorem. I też – żeby nie przycinać marzeń i dążeń innych osób, na przykład tych, za które jako rodzice jesteśmy odpowiedzialni.
Strasznie się terapeutycznie zrobiło! Czy to jest dla ciebie książka autoterapeutyczna?
Tak! Jeżeli powoduje pewne przemyślenia, to jest to wstęp do działań autoterapeutycznych, choć może bym jednak unikała tutaj słów kojarzących się z terapią. Natomiast jest to na pewno książka poruszająca tematy, które nie pojawiają się zbyt często w publikacjach dla dzieci. A skoro literatura dziecięca pewnych tematów nie porusza, to dorośli – którzy często czytają książki z dziećmi – nie mają szansy się o pewnych sprawach dowiedzieć. A w Niewidce… i dziecko, i dorosły mogą się skonfrontować z pewnymi tematami, które poruszasz w tekście, czyli z osamotnieniem, byciem niewidzialnym dla innych, z tęsknotą za czymś wielkim i pięknym, choć jeszcze nie wiemy do końca, co to jest, a wreszcie z pragnieniem bycia z innymi ludźmi, które jest cały czas niespełnialne. Wydaje mi się, że to dotyczy lub dotyczyło mnie i wielu osób, które znam. I to dotyczy też dzieci. Dlatego ważne jest, że one mogą o tym przeczytać czy się o tym dowiedzieć z przedstawienia w teatrzyku kamishibai. Dzisiaj dzieci mają bardzo trudne sytuacje życiowe, już we wczesnej podstawówce u wielu z nich diagnozuje się depresję czy inne zaburzenia psychiczne. Dzieci przeżywają, cierpią i często nie mają narzędzi, żeby o tym mówić, a nasza książka otwiera na to, żeby można było opowiedzieć o rzeczach, które są trudne, które dotyczą każdego z nas, a często nie ma zapalnika do tego, żeby o tym porozmawiać.
Mam wrażenie, że w wielu opowieściach dla dzieci jest teraz taka pokusa redukowania dzieciom makabry. Byłam na przykład na przedstawieniu w przedszkolu mojego syna i tam wilk wcale nie zjadał babci ani Czerwonego Kapturka, tylko je gonił, a że nie złapał, to zadowolił się jedzeniem z koszyczka, również myśliwy nie użył strzelby, a jedynie wygłosił do wilka pogadankę. A przecież, jak to świetnie pisał Bruno Bettelheim w Cudowne i pożyteczne, ta makabra w bajkach musi być, bo dzięki niej dzieci przepracowują sobie to, co w prawdziwym życiu jest jeszcze straszniejsze. Oczywiście każda trudność, na przykład przemoc, musi być ubrana w takie formy, które dziecka nie straumatyzują, a które pozwolą mu się uporać z trudnymi sprawami w jego codziennym życiu.
Może więc porozmawiamy o formie naszej kamishibajki. Ty, Asiu, jako autorka i ilustratorka lubisz odwoływać się do motywów związanych z grozą, z horrorem. Kiedy przygotowywałyśmy Niewidkę… do druku, zobaczyłam, że kilka ilustracji jest niepokojących, mocnych, na przykład ta, która wzięła się z ostrzeżenia: „każdy zakręt cię połamie”. Widzimy na niej Niewidkę wciśniętą w drogę, w ziemię, pogruchotaną przez zakręty – i ja po latach zrozumiałam, że można w tym zobaczyć grób, że ona jest pochowana pod ziemią. Któreś z moich dzieci spojrzało na ten rysunek, wystraszyło się, ale było też nim bardzo zaciekawione.
Faktycznie! Ona ma na tej ilustracji zamknięte oczy, a to sprawia wrażenie, że ona może wcale nie śpi…
Samo wejście Rąk z sekatorami działa na mnie mocniej niż kiedyś, chyba po prostu jestem teraz bardziej wyczulona na różne przemocowe sytuacje. Zwróciłam też mocniej uwagę na istotki na tym rysunku, na przyciętej trawie…
Tak, one mówią, krzyczą do siebie, w znaczkach ostrzegają się nawzajem: „Uciekaj!”.
Bardziej mnie boli ta książka teraz niż kiedyś.
Tak? A u mnie jest przeciwnie! Wcześniej czytałam ją z dużą dozą bólu, smutku i żalu, a teraz patrzę na nią inaczej. Oczywiście ona nie jest łatwa i nie mówi o łatwych sprawach, ale im dalej w las, tym bardziej pozwala nam przejść do świata, którego Niewidka szuka. Bo jej pragnienie się spełnia, to, za czym dziewczynka tęskni, w pewien sposób do niej przychodzi.
To widać nawet w kolorach. Pierwsze ilustracje są w tonie czarno-białym…
… a potem powolutku plamki koloru zaczynają się pojawiać i w pełni rozwijają się w drugiej części, gdzie Niewidka spotyka się z Różą Wiatrów i z wietrznikami. To jest oczywiście świat marzeń, książek, bajek, w który i ty, i ja jako dziewczynki uciekałyśmy, i w który ucieka też Niewidka, ale zarazem można to odczytać jako spełnienie jej marzeń i pragnień.
I jeszcze zakończenie, gdzie Niewidka znajduje się w oku cyklonu – ono było dla mnie kiedyś niepokojące, tak jakby zadawało pytanie, czy ona umarła, zniknęła, czy coś złego się jej stało. A teraz gdy patrzę na tę ostatnią ilustrację – i mogę to odnieść też do swojej sytuacji – to podoba mi się, że Niewidka wpada w oko cyklonu, wokół trwa burza, wszędzie jest źle, ale w środku jest cicho, spokojnie, i ona może sobie tam być. To jest sytuacja, z którą mogę się utożsamić, bo sama czuję się jak w oku cyklonu – wszystko wokół się wali, nie jest tak, jak sobie człowiek wymarzył, a ja, po wszystkich zmianach życiowych, które wydarzyły się w ciągu ostatnich lat (tych prywatnych i tych, które przychodzą z zewnątrz), jestem mimo wszystko w swoim spokojnym centrum, mogę je odnaleźć. I teoretycznie każdy może to swoje nieznane odnaleźć i trafić do własnego spokojnego centrum.
Ja wprawdzie bardzo nie lubię w literaturze i filmach zakończeń otwartych, ale tutaj zdecydowałam się na takie zakończenie jak najbardziej otwarte, z retoryczną zaczepką wobec czytelnika, żeby on się rozejrzał, czy oko cyklonu z Niewidką nie krąży wokół niego – albo żeby w tym oku sam siebie zobaczył.
Teraz sobie uświadomiłam, że gdy pisałam tekst Niewidki i Zobaczyska, musiałam mieć w głowie obraz z mojej ukochanej książki z dzieciństwa, czyli Niekończącej się historii Michaela Endego, z Bastianem, który czyta skradzioną księgę ukryty w szkolnej rupieciarni, na strychu, i tam przeżywa te wszystkie wspaniałe przygody, poznaje cudowne istoty, ratuje Fantazjanę itd. Ale w puencie okazuje się, że on tak naprawdę nigdzie się nie ruszał, siedział na tym samym szkolnym strychu i w tym cichym azylu, jak w oku cyklonu właśnie, przez całą noc czytał książkę. I niby nic się nie wydarzyło…
… niby nic się nie wydarzyło, ale w nim wydarzyło się wszystko!
Tak! My w gruncie rzeczy też nie wiemy, czy Niewidka wyszła ze swojego więzienia.
Ja patrzę na nią dzisiaj w bardziej pozytywny sposób i myślę, że wyszła.
Ciekawe jest, jak inaczej odbieramy tę książkę po latach. I rodzi się pytanie, o czym właściwie jest Niewidka. Po tym, jak ją stworzyłyśmy, przydarzyła się na przykład pandemia, która przewartościowała problem zamknięcia w czterech ścianach jak w więzieniu. Pojawia się w tym kontekście też kwestia depresji, która przez pandemię została chyba wzmocniona, ale też uwidoczniona.
Depresja u dzieci to jest dla mnie ważny temat. Ja doświadczyłam depresji jako dziecko, tylko że za naszych czasów nie diagnozowało się takich chorób. Teraz się je diagnozuje i okazuje się, że dzieci mogą przeżywać takie same poważne problemy jak dorośli, tylko że nam, dorosłym – a wcześniej innym dorosłym w stosunku do nas – wydaje się czy wydawało, że dzieci w ogóle nie mają prawa do takich odczuć jak choćby to, że jestem tak nieszczęśliwy/a, że chcę się zabić. A dzieci mają i miały myśli samobójcze. Ja też je miałam, tylko wtedy nie było z kim o tym porozmawiać, nie było odpowiednich narzędzi ani zaplecza, jak np. psychologów w szkołach. To jest dla mnie bardzo ważne, żeby mówić, że dzieci mają tak samo ważne problemy jak dorośli, a one są dla nich tym większe, że dzieci nie znają jeszcze tego świata i dopiero zaczynają się w nim odnajdywać.
To spróbujmy powiedzieć coś o narzędziach i formach, które pomagają dzieciom się w tym świecie odnaleźć. Niewidka i Zobaczysko ukazuje się w dwóch wersjach. Jedna to tradycyjna książka (do czytania, oglądania, z okładką itd.), a druga forma – pierwotna, bo od tego zaczął się nasz pomysł na tę opowieść – to karty przeznaczone do pokazywania w drewnianym teatrzyku kamishibai. W tym drugim przypadku, gdy grupa dzieci (na przykład w grupie szkolnej czy przedszkolnej, w bibliotece lub domu kultury) siedzi przed drewnianym ekranem, ogląda rysunki i słucha opowieści czytanej przez narratorkę czy narratora, interakcja z historią Niewidki jest zupełnie inna niż w sytuacji tradycyjnej lektury. Po spektaklu dzieci można włączyć w rozmowę o tym, co zobaczyły, usłyszały, przeżyły. Warto je zapytać o to, dlaczego według nich dziewczynka nie wychodzi z pokoju, albo jak rozumieją zakończenie, albo jakie są jej dalsze losy. Dobrze jest zaprosić dzieci do tego, żeby same stworzyły plansze do teatrzyku i pokazały je później grupie w tej drewnianej skrzynce butai. Mogą narysować dalsze przygody Niewidki albo to, jak sobie wyobrażają własne Wielkie Zobaczysko. No właśnie, a jak Ty je sobie wyobrażasz?
Dla mnie Zobaczysko to marzenie, które kiedyś wydawało się niespełnialne, a jednak wreszcie się spełnia. To coś pięknego, za czym się tęskni – nieraz całe życie – i naraz objawia się w całej krasie i okazuje się, że zawsze istniało, było w nas, a my tego nie widziałyśmy/liśmy. Właśnie dlatego, że nikt nas tego wcześniej nie nauczył widzieć, a więc my też tego w sobie nie dostrzegałyśmy/liśmy.
Asiu, a czym dla Ciebie jest Zobaczysko?
Moje Wielkie Zobaczysko to życie bez spętań i prętów, które często są mocno wrośnięte w naszą głowę, a biorą się z pewnych społecznych mechanizmów, z ludzkiej chęci układania innym życia, kontrolowania go, przejmowania władzy nad innymi. Zobaczysko to wolność, możliwość bycia sobą, wyrażania tego, co się myśli i czuje, to oddech, ruch, przeżywanie świata w pełni. Dla mnie Wielkim Zobaczyskiem jest poezja, ale też relacje z innymi ludźmi – te autentyczne relacje, które wyzbyte są żądzy władzy, przemocy i obsesji kontroli.
Myślę, że Zobaczysko jest też różnie rozumianym otwarciem, wyrwaniem się z klatki. I o to otwarcie chciałam Cię teraz zapytać. Niedopowiedziane zakończenie kamishibajki otworzyło coś dla naszej bohaterki, a ja chciałabym zapytać, co Niewidka… otworzyła dla ciebie – wtedy, kiedy powstała, czyli jeszcze przed naszym wspólnym poemiksem Waruj z 2019 roku. Pamiętasz, w jaki sposób przeszłyśmy od jednej pracy do drugiej?
Pamiętam, to było u mnie, w mieszkaniu na Mokotowie. Zrobiłyśmy już wtedy kamishibajkę i zaczęłyśmy rozmawiać o tym, żeby wspólnie zrobić coś dla dorosłych. To był mój pomysł, żeby połączyć poezję z komiksem. Niewidka i Zobaczysko to była nasza pierwsza większa współpraca. Wcześniej robiłam już okładkę do twojego tomu intima thule, ale dopiero kamishibajkę można nazwać pełną współpracą pisarki z ilustratorką. Wtedy nie udało nam się wydać Niewidki…, było kilka prezentacji z wydrukiem w drewnianym teatrzyku, ale nie miałyśmy chyba dość energii i siły, żeby zabiegać u wydawców o wydanie tej książki, i pewnie dlatego dość płynnie przeszłyśmy do pracy nad projektem dla dorosłych. Ja miałam na niego wtedy ogromną ochotę, bo byłam przekonana, że na polskim rynku wydawniczym coś takiego jeszcze nie istnieje. I tak zaczęłyśmy prace nad Waruj. Pamiętam, że przysłałaś mi wtedy jeden z nowych wierszy w prezencie na urodziny.
Który?
To był „autoodzysk (Widka, szapoba!)”.
Jejku, Widka! Zupełnie o niej zapomniałam. Mam coś takiego czasem, że kiedy czytam własne wiersze, nawet nie tak stare przecież, to się dziwię: czy naprawdę ja to napisałam?!
No widzisz, nawet sobie nie zdawałaś sprawy, że najpierw była Niewidka, a potem pojawiła się Widka, która zaistniała w Waruj. Ja też nie pamiętam, czy wtedy o tym myślałam, ale w kamishibajce bohaterka ma czarną sukienkę oraz rajtuzki czy podkolanówki w czarno-białe paski i chodzi w kucyku, a potem w Waruj pojawiła się podobna dziewczynka w komiksie do wiersza „blednica dziewczęca, oczar wirginijski”.
A z kolei w planszy do wiersza „muta” mamy siedzącą przy stole i patrzącą przez okno kobietę, która jest niemal w identycznej pozie jak Niewidka w kamishibajce. Okazuje się więc, że podświadoma ciągłość między tymi książkami jest bardzo mocna. My chyba w tamtym momencie byłyśmy obie zmęczone macierzyństwem, szczęśliwe, ale zmęczone.
Ja nie byłam szczęśliwa – na pewno nie w taki stereotypowy sposób, w jaki zazwyczaj ukazuje się szczęśliwe mamy z uśmiechniętymi bobasami. Oczywiście przeżywałam wtedy szczęśliwe chwile związane z zaistnieniem Misi w moim życiu i z byciem jej mamą, ale – chcę to podkreślić – my o pewnych trudnych rzeczach nie chcemy mówić wprost, i wtedy wszystkim się wydaje, że macierzyństwo jest tylko wspaniałe, przyjemne, szczęśliwe itd. A ono w wielu przypadkach wcale tak nie wygląda – bo macierzyństwo to często także ogromna samotność i poczucie odseparowania od całej reszty świata.
To mi nasuwa myśl, że można spojrzeć na Niewidkę jeszcze inaczej. Ona oczywiście jest dziewczynką, pozostaje zależna od rodziców, którzy decydują o tym, czy może wyjść z domu, ale los tej dziewczynki może być również losem dorosłej kobiety. Kobiety, która zamiast marzyć, pleść po swojemu własny los, wychodzić w Doludzie albo w Wielkie Zobaczysko, jest zamknięta w trybie pewnych posług. W Niewidce… ten przekaz jest podprogowy, doczytają się go pewnie niektóre matki albo inni dociekliwi czytelnicy, a w Waruj to wszystko jest podane bardziej wprost – ale przerabiamy tu podobne historie zamknięć, zatrzaśnięć.
I na przykład w „blednicy dziewczęcej…” nie mamy zamknięcia w pokoju, ale pojawia się labirynt, a sytuacja uwięzienia bohaterki jest podobna jak w kamishibajce. Przy czym ten wiersz jest drastyczny, o mocnych sprawach…
No, jest to wiersz o molestowaniu seksualnym.
Tak. Dobermanka z okładki Waruj i z wiersza „dla właściwej postawy” też wydaje się dziewczynką w różach i tiulach, a przecież doprowadzona do ostateczności zaczyna gryźć. Te dorosłe i dziecięce historie są sobie niezwykle bliskie. I kiedy myślę o moim nowym, powstającym teraz tomie, to czuję, że w pewien sposób powtarzam opowieść o zamknięciu i murach stawianych w sobie, którą rozpisałyśmy w Niewidce. Bo kiedy czyta się tę kamishibajkę, to wciąż powraca pytanie, dlaczego właściwie bohaterka nie wychodzi z domu, co z nią jest nie tak. Takie same pytania możemy zadawać przy dorosłych wierszach.
Samym sobie możemy zadawać te pytania! O to, co ze mną jest nie tak albo co było ze mną nie tak. A z nami wszystko było „tak”, tyle że nie miałyśmy pozwolenia, żeby być sobą wtedy, w dzieciństwie, i nie dajemy sobie tego pozwolenia potem przez całe życie, bo nie jesteśmy tego nauczone czy nauczeni.
Chciałabym jeszcze wrócić do wątku macierzyństwa i dzieci. Wydaje mi się, że tak jak dzieci są grupą, której odmawia się prawa do przeżywania pewnych uczuć uważanych za negatywne, czyli złości, żalu, smutku, depresji, tak samo odmawia się tego matkom, zwłaszcza młodym. One mają być szczęśliwe, zadowolone, łagodne, uśmiechnięte itd., natomiast rzeczywistość matki przez większość czasu wygląda zupełnie inaczej.
A jeżeli chodzi o kontynuacje, to teraz pracuję nad komiksem pełnometrażowym Małe wybuchy i tam jako jedno z wcieleń głównej bohaterki powraca Dziewczynka Doberman. Jest tam też dom trochę odnoszący się do tego domu, który narysowałam na okładkę twojego intima thule, a który z kolei był twoim pomysłem opartym na koncepcie domu z ruchomymi pokojami, przypomnij mi czyim…
Chodzi ci o „twierdzę wewnętrzną” Teresy z Ávilli?
Tak. I teraz ten dom w zmienionej wersji powrócił w moim komiksie – z „pokojami”, które nie tylko zmieniają miejsce, przesuwają się, ale też zmieniają funkcje. Wszystko to się miele: co tworzymy, co myślimy, co robiłyśmy razem i co teraz robimy samodzielnie. I jak się popatrzy na to w perspektywie wieloletniej naszej współpracy – ośmioletniej, bo od 2015 roku, kiedy wyszła intima thule z moją okładką – to widać spore nasze dziedzictwo, całe uniwersum, który stworzyłyśmy.
I to uniwersum się rozszerza w nieoczekiwane strony. Na przykład tytuł Małe wybuchy kojarzy mi się z koncepcją Anny Świrszczyńskiej, która pisała, że kobiety, zwłaszcza artystki, muszą mieć w rękach „kieszonkowe wulkany”, o czym ostatnio pięknie pisała Katarzyna Szopa w książce Wybuch wyobraźni. Więc te sploty są nie tylko między nami, ale też sięgają dalej, nawet gdy czasem nie zdajemy sobie z tego sprawy, albo gdy o tym zapominamy, tak jak ja zapomniałam o „Widce, szapoba!”.
Mamy teraz przed sobą na stoliku egzemplarz Waruj z nakreślonymi ołówkiem didaskaliami i podziałem na role, z którego czytałyśmy razem w Krakowie przy okazji nominacji do Nagrody im. W. Szymborskiej. I to nasze wspólne czytanie na głosy wydaje mi się też niesłychanie ważne. A nawet nie tylko czytanie, bo przecież to ty mnie zachęciłaś, żebym zaśpiewała z tobą niektóre wiersze moim słabym głosem…
No, nie takim słabym, jak się okazało!
Dla mnie te sytuacje wspólnego dawania głosu są wyjściem z osobistego zamknięcia. I tu podam konkretny przykład z Niewidki. Przygotowując książkę do druku, zauważyłam, że jest pewna niespójność między tekstem a rysunkiem. Bo ja piszę, że w oknach pokoju Niewidki są kraty – takie same jak te, przy których teraz siedzimy w knajpie Świetlica (gdzie kiedyś pracowałyśmy nad układem Waruj) – a tymczasem na jednej z twoich ilustracji tych krat nie ma, dziewczynka siedzi przy stole i patrzy przez puste okno. I z jednej strony możemy to poczytać jako niespójność, a z drugiej strony – te kraty mogą być tylko metaforyczne, wdrukowane w naszą głowę, tak naprawdę ich nie ma, możemy swobodnie wyjść na wolność, a jednak nie wychodzimy.
Przy pracy nad Niewidką… przyjęłam taką zasadę, że robiąc ilustrację do każdego fragmentu tekstu, będę podchodzić do niego jako do osobnej części, bez sugerowania się tym, co działo się wcześniej i co będzie później. Oczywiście to ostatecznie układa się w całość, ale jednak żebym przy rysowaniu okna bez krat nie musiała myśleć o tym, że dalej się one pojawią. Lubię się poddawać takim intuicjom, nawet jeśli coś może się wydawać niespójne. Tak samo było w Waruj, gdzie pewne cytaty z twoich wierszy, które włożyłam do komiksów, mają inne brzmienie.
Jak słynne „niemieć”, które stało się „nie mieć”!
Tak, te teksty nie zawsze są słowo w słowo powtórzone, właśnie dlatego, że dzięki temu tworzą nową wartość, różnicę, nad którą się można zastanowić.
Również forma kamishibajki to wymusza, że każdy moduł, każda plansza, którą widzi publiczność i do której tekst czyta narrator/narratorka, jest czymś osobnym. Zwłaszcza ostatnie karty Niewidki…, te z gościną, z Czterema Stronami Świata,są odrębne, każda opowiada oddzielną historię jednego z wietrzników. Nie jestem pewna, na czym ostatecznie stanęło – czy Niewidka… została przez wydawcę wpisana w serię „Proza” czy „Poezja”, sprawdzimy to w książce, bo na razie leżą przed nami tylko egzemplarze sygnalne… Ona ma formę prozatorską, ale mam wrażenie, że to są raczej prozy poetyckie. Podoba mi się zresztą ta niepewność gatunkowa, to chyba także ciebie interesuje, takie zacieranie granic między różnymi formami, dziedzinami sztuki…
Tak, a nawet przebywanie na tych granicach, nieprzechodzenie na żadną ze stron, tylko bycie na ostrzu – to mnie bardzo kręci, w każdej dziedzinie życia!
A żeby jeszcze wrócić do kontynuacji, to uderzyło mnie ostatnio, że w rysunku z kratami, gdzie Niewidka marzy o tym, żeby uciec z domu i żeby jej poszukiwano, na portrecie pamięciowym ona ma wymazaną twarz. To mnie zafascynowało, bo w powstającym teraz tomie trule pracuję mocno z figurą kobiety bez twarzy, i nagle zobaczyłam jej portret w Niewidce! To są te niespodzianki, że myślisz niby o czymś nowym, a potem patrzysz i się dziwisz: o kurka, już to napisałam, Asia to narysowała, a jednak to wraca do ciebie w nowej formie.
Joanno, jakie słowo na koniec dla naszych czytelniczek i czytelników?
Ze swojej strony mogłabym chyba powiedzieć, że to jest dobra książka, żeby usiąść przy niej wraz z rodzicem, mamą albo tatą, jako dziecko, i po prostu poczytać ją razem, bo to może stworzyć przestrzeń do tego, żeby porozmawiać o czymś niekoniecznie wesołym i przyjemnym, ale prawdziwym i ważnym dla dzieci i dorosłych. I to jest największa wartość tej książki dla mnie.
A ja się trochę przeraziłam, gdy powiedziałaś, żeby przy niej usiąść z mamą, bo pomyślałam, że my, dorosłe kobiety, mają przy niej usiąść z własną mamą, ale z drugiej strony…
A z drugiej strony nie byłoby to takie głupie, nie? Poczytaj mi, mamo!
Oj tak. Dla mnie Niewidka… jest w jakimś sensie kontynuacją esejów z książki Powlekać rosnące, pociągnięciem nigdy nieodbytej szczerej rozmowy z własną mamą… Więc ta wspólna lektura może odbywać się na różnych poziomach.
Można by też usiąść z tatą. Z tatą też byłoby o czym pogadać.
Tak, zachęcamy do tego. Można też usiąść przed ekranem drewnianego teatrzyku kamishibai i niby się nie wkręcać, ale jednak się poczuć wkręconym. Czego państwu i sobie bardzo życzymy!
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
