
Rozmowy na koniec: odcinek 38 Agata Dyczko
nagrania / transPort Literacki Agata Dyczko Antonina Tosiek Jakub PszoniakTrzydziesty ósmy odcinek z cyklu „Rozmowy na koniec” w ramach festiwalu TransPort Literacki 29.
WięcejRozmowa Jakuba Pszoniaka z Marcinem Sendeckim, towarzysząca premierze książki Marcina Sendeckiego Węgierskie morze, wydanej w Biurze Literackim 28 stycznia 2025 roku.
Jakub Pszoniak: Wiek się zdążył przełamać, z nowego uciekła już prawie ćwiartka i taka niespodzianka – właśnie ukazuje się Węgierskie morze! Wreszcie, bo Węgierskie morze miało być twoją drugą książką. Jest, jeśli dobrze liczę, dwudziestą. Skąd pomysł, by wrócić do tego tytułu?
Marcin Sendecki: Skoro już pojawiły się liczby, wypada zacząć od rachunków. Jeśli dobrze rachuję, Węgierskie morze to książka osiemnasta (wliczając Z wysokości. Parcele, gdzie był spory blok wierszy wcześniej w formie zwartej niepublikowanych, i napisany wspólnie z Marcinem Baranem poemat Koniec wakacji) albo, jeśli dodać do tego wiersze zebrane sprzed ponad dekady i trzy późniejsze wybory, dwudziesta druga.
Pierwotnie miał to być niewielki okolicznościowy wybór dawnych tekstów, ale okazało się, że nie mam dobrego pomysłu, jak go zrobić. Znalazłem tylko ten tytuł, wymyślony i porzucony w latach 90., i uznałem, że zabawnie będzie go wykorzystać i może coś, nie wiem zresztą, co dokładnie, domknąć. Tak więc książeczka składa się z wierszy napisanych od wiosny roku 2020 do dzisiaj, to jest do grudnia 2024. Z jednym wyjątkiem: kawałek pod tytułem „Hamlet i śmierć” napisałem w 2017 i włożyłem do wydanego wtedy tomu „11 przypisów do 22 oraz 33 inne obiekty tekstowe”. Wpadł mi w ręce, kiedy składałem W.m. i przeglądałem różne zapiski, i w wyniku jakiegoś zaćmienia umysłu uznałem, że nie było go w żadnej książce. A kiedy w ostatniej chwili przed drukiem uświadomiłem sobie, jak się sprawy mają, po chwili namysłu postanowiłem nic już nie zmieniać. Ot i cała historia.
Mimo formalnej różnorodności książka jest bardzo spójna. Jaki klucz przyjmowałeś, włączając wiersze w zbiór?
Zebrałem to, co miałem, to i owo dopisałem i wymyśliłem kolejność kawałków. Taka to i robota.
Gdy sięga się po twoje wiersze, nie można mieć wątpliwości, kto jest ich autorem – twój głos jest bardzo silny i charakterystyczny. Wydaje mi się, że w ostatnich książkach twój język stawał się jednak nieco inny, wydawał mi się bardziej przejrzysty. Czytając Węgierskie morze, mam wrażenie, że to książka dawnego Sendeckiego, za którym, przyznaję, trochę tęskniłem. Sendeckiego z czasów, kiedy twój język jednych porywał i sprawił, że już na zawsze mieli zostać twoimi czytelnikami, innych zaś pchał do pisania artykułów o hermetyczności poezji. Czy zwrot w stronę tej dykcji był przez ciebie zamierzony?
Kiedy coś się pisze, robi się to w jakiś sposób. Sposoby mogą się mniej czy bardziej różnić. Ale w moim przypadku znaczy to tylko tyle, że jeśli coś publikuję, to zostało to napisane w jedyny możliwy dla mnie sposób w danej chwili. Nie umiem powiedzieć nic więcej.
Ten przywołujący twoje stare książki sposób pisania przypomina też to tym, jak chętnie odnajdywane były w twoich książkach tropy awangardowe. Nie inaczej, zapewne, będzie i teraz. W swoich wierszach równie chętnie sięgasz jednak po literacką tradycję. Korzystałeś też często z klasycznych form. Od samego początku Twoja poezja jest z jednej strony niezwykle współczesna, z drugiej jest „cała z wczoraj”. Jaki jest twój stosunek do awangardy i tego, że bywasz czytany jako jej reprezentant?
Awangarda jest całkiem już leciwą częścią tradycji, z której miło jest czerpać, bo zawiera w sobie mnóstwo pięknych rzeczy. Czasem więc przydaje się sonet (albo pseudo-sonet), czasem, powiedzmy, awangardowy tryb organizacji tekstu. Natomiast awangarda jako pewna formacja czy też propozycja ideowo-estetyczna należy bezpowrotnie do historii, co mnie wcale nie martwi, bo jej niegdysiejsze eksterminacyjne i totalistyczne zapędy wobec myślących i piszących inaczej pachną bardzo nieładnie. Tak czy inaczej, żadnej awangardy już nie ma. Jeśli ktoś przedstawia się jako awangardzista, robi ludzi w balona. Co się, zresztą, często ludziom wybitnie podoba.
Twierdzisz, że „autofikcja się płoży”, ale w twoich książkach istotne są ślady autobiograficzne. Czasem są odsłonięte, często trudniej do nich dotrzeć. Na ile te osobiste ślady w wierszach są, według ciebie, istotne jako pryzmat dla ich głębokiej lektury?
Płoży się, bo widocznie tak rośnie, nie tu nic ocennego. Elementy autobiograficzne muszą być istotne, bo piszę o tym, o czym myślę i czego doświadczam.
Poza doświadczeniem i wynikającym z niego przeżyciem, o którym mówisz, podmiot twoich wierszy jest jeszcze obserwatorem rzeczywistości, choć jest to, mam wrażenia, obserwacja zdystansowana. Podmiot patrzy przez okno, przygląda się ptakom, strzechom, szyldom salonów urody (Studio Urody „Malowana Lala” istnieje naprawdę – sprawdziłem!). Jest to świat realny, materialny, oderwany od jego wirtualnej warstwy, która coraz częściej przejmuje naszą uwagę również w poezji. Nawet zwracając się ku instagramerce, jak mi się wydaje, patrzysz na żywego, prawdziwego człowieka, a nie cyberświat, w którym przebywa i który konstruuje jej tożsamość. Czy to skupienie się na realności w cybernetycznych czasach należy czytać jako rodzaj manifestu?
Nie, w żadnym razie. Ja zresztą tego „prawdziwie wirtualnego świata”, który gdzieś podobno istnieje, w ogóle nie znam, więc o nim nie piszę. A to co znam jest przecież – z punktu widzenia wiersza – równie realne jak świerk albo pancernik.
W Węgierskim morzu wierszami mierzysz się nie tylko z tym, czego doświadczasz i co obserwujesz, ale i z samym wierszem i z pisaniem. Z, idąc za jednym z Twoich wierszy, „uporem, z którym się pisze i uporem, żeby nie pisać”. Ze stawianiem na „parceli ze słów” „kwatery ze słów”. Czy ta kwatera jest miejscem spotkania z czytelnikiem, do którego go zapraszasz, czy przeciwnie – samotnią pozwalającą schować się przed światem?
Kiedy się pisze wiersze, trzeba się z nimi mierzyć, nie da się inaczej. A kwatera jest w istocie wieloznaczna, ale w finalnym wierszu tej książeczki oznacza może przede wszystkim kwaterę cmentarną.
Natomiast skoro wydaje się książkę, to przecież nie po to, żeby się schować przed światem, tylko żeby zaprosić kilkanaście czy kilkadziesiąt osób do jej lektury.
Czy Marcin Sendecki pisze z natury?
Zazwyczaj. Cokolwiek miałoby to tutaj znaczyć.
Urodzony w 1983 r. w Bytomiu. Poeta i grafik, autor książek poetyckich Chyba na pewno (Biuro Literackie 2019), za którą otrzymał Wrocławską Nagrodę Poetycką Silesius, Lorem ipsum (Biuro Literackie 2022) oraz Karnister (Biuro Literackie 2024). Tłumacz tomów Głosy Kateriny Michalicyny (Pogranicze 2022), Oddychaj Oleny Stepanenko (Pogranicze 2023) oraz Tryb Switłany Powalajewej (Pogranicze 2024), autor wyboru wierszy Mirona Białoszewskiego Z dnia robię noc (Biuro Literackie 2022).
Urodził się w 1967 roku w Gdańsku, dorastał w Tomaszowie Lubelskim, mieszka w Warszawie. Jest autorem ponad dwudziestu książek i arkuszy poetyckich, a także współautorem (z Andrzejem Sosnowskim i Bohdanem Zadurą) przekładu Trzech poematów Jamesa Schuylera (Biuro Literackie, 2012). Wspólnie z Marcinem Baranem i Marcinem Świetlickim zredagował dwa zbiory wierszy kryminalnych: Długie pożegnanie. Tribute to Raymond Chandler (Zebra, 1997) i Żegnaj, laleczko. Wiersze noir (EMG, 2010). Opublikował też antologię Pogoda ziemi. Wiersze polskie po 1918 roku (Eurograf, 2010). W ostatnich latach wydał napisany wspólnie z Marcinem Baranem poemat Koniec wakacji (wydawnictwo j, 2019), tom Do stu (WBPiCAK, 2020) oraz wybór wierszy Franciszka Karpińskiego Rdza żelazo zmocuje (PIW, 2021). Jest laureatem Silesiusa za tom Przedmiar robót (BL, 2014) oraz Nagrody „Odry” i Nagrody im. Wisławy Szymborskiej za tom W (BL, 2016). W roku 2022 otrzymał nagrodę Silesiusa za „całokształt twórczości”.