wywiady / o książce

W trasie najczęściej beżowy

Joanna Mueller

Szymon Słomczyński

Z Szymonem Słomczyńskim o książce Nadjeżdża rozmawia Joanna Mueller.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Joan­na Muel­ler: Szy­mo­nie, kil­ka mie­się­cy temu pod­czas Por­tu Wro­cław pro­mo­wa­li­śmy anto­lo­gię debiu­tów poetyc­kich Połów 2012, w któ­rej zna­lazł się Twój arkusz „Wyso­kie obro­ty”, a oto teraz świę­tu­je­my wyda­nie Two­je­go peł­no­praw­ne­go debiu­tu – tomi­ku Nad­jeż­dża. Wszyst­ko poto­czy­ło się bły­ska­wicz­nie, podob­nie jak w przy­pad­ku zeszło­rocz­ne­go debiu­tu Kasi Fetliń­skiej, a zupeł­nie ina­czej niż w przy­pad­ku więk­szo­ści poetów, któ­rzy na publi­ka­cję pierw­szej książ­ki muszą nie­kie­dy cze­kać lata­mi. Powiedz, jak Ty się czu­jesz z tym szyb­kim tem­pem – zado­wo­lo­ny, zasko­czo­ny, oszo­ło­mio­ny, a może wolał­byś odsie­dzieć swo­je w pocze­kal­ni?

Szy­mon Słom­czyń­ski: Myślę, że już swo­je odsie­dzia­łem, choć była to raczej oso­bi­sta, a nie publicz­na „odsiad­ka”. Nie ukry­wam, że chcia­łem zade­biu­to­wać wła­śnie w Biu­rze Lite­rac­kim na dłu­go przed­tem, zanim wysła­łem swo­ją pro­po­zy­cję na „Połów”. Jed­nak dopie­ro w ubie­głym roku uzna­łem, że uda­ło mi się napi­sać takie wier­sze, któ­re war­to poka­zać nie tyl­ko naj­bliż­szym. Jestem oczy­wi­ście mile zasko­czo­ny, zado­wo­lo­ny i wdzięcz­ny wszyst­kim, dzię­ki któ­rym książ­ka mogła uka­zać się jesz­cze w tym roku – nato­miast oszo­ło­mie­nie nie trwa­ło, na szczę­ście, zbyt dłu­go. Zachły­śnię­cie się debiu­tem, pozo­sta­wa­nie pod jego wpły­wem i nad­mier­ne przej­mo­wa­nie się ewen­tu­al­ną recep­cją tegoż, jak się wyda­je, szko­dzi debiu­tan­to­wi. Pierw­sza książ­ka powin­na przede wszyst­kim zachę­cać do napi­sa­nia następ­nych – i na tym wła­śnie sta­ram się teraz skon­cen­tro­wać.

Cie­szę się, że mogłam być w pewien spo­sób aku­szer­ką Two­jej książ­ki – naj­pierw tra­fi­łeś do mojej gru­py „poło­wi­czów”, potem reda­go­wa­łam Twój arkusz i Nad­jeż­dżę (kor­ci mnie, żeby tak, z rosyj­ska, odmie­niać ten dwu­znacz­ny tytuł), a w listo­pa­dzie szy­ku­je się nam w dodat­ku wspól­ne spo­tka­nie autor­skie. Cie­ka­we było dla mnie obser­wo­wa­nie zmian, któ­re zacho­dzi­ły w samych wier­szach, w kon­cep­cji i ukła­dzie tomi­ku. Widzia­łam, z jakim zacię­tym per­fek­cjo­ni­zmem zasta­na­wia­łeś się nad każ­dym sło­wem, fra­zą, a nawet prze­cin­kiem. W koń­cu trze­ba było powie­dzieć „pas!” i ten tomik uro­dzić (żeby „lep­sze” nie sta­ło się wro­giem „dobre­go”). Czy teraz, kie­dy Nad­jeż­dża jest już w dru­kar­ni, a może nawet z niej wyjeż­dża, masz świa­do­mość dobrze zakoń­czo­nej – zwień­czo­nej – pra­cy, czy jed­nak, jako nie­ule­czal­ny per­fek­cjo­ni­sta, chciał­byś przy nie­któ­rych tek­stach jesz­cze tro­chę „pomaj­stro­wać”?

Ja się też cie­szę nad­zwy­czaj i ci naj­ser­decz­niej za tę tro­skli­wą aku­szer­ską opie­kę dzię­ku­ję. Rze­czy­wi­ście – w cią­gu tych kil­ku tygo­dni, któ­re upły­nę­ły od decy­zji o wyda­niu tomu do prze­ka­za­nia wydaw­nic­twu osta­tecz­nej wer­sji maszy­no­pi­su, sta­ra­łem się zro­bić wszyst­ko, żeby ta osta­tecz­na wer­sja była jak naj­lep­sza. Nie mnie oce­niać, czy i na ile się to uda­ło, ale odkąd powie­dzia­łem „pas!” i książ­ka powę­dro­wa­ła do dru­kar­ni, wier­sze z Nad­jeż­dża postrze­gam jako skoń­czo­ne, a dal­sze ich popra­wia­nie jest ostat­nią rze­czą, na jaką mam ocho­tę.

Gdzieś „na stro­nie”, w wymia­nie mailo­wej, ale też w kil­ku wier­szach (np. w „DNA”, „Muta­cje”) poja­wia się u Cie­bie motyw „prze­klę­te­go dzie­dzic­twa”. I nie cho­dzi mi tu tyl­ko o gene­ty­kę czy – tym bar­dziej – o koli­ga­cje rodzin­ne, lecz raczej o meme­ty­kę, o gene­tycz­ny kod kul­tu­ro­wy. Pyta­łam Cię o to już kie­dyś, ale chcia­ła­bym pod­rą­żyć temat. Czy masz jakichś sym­bo­licz­nych przod­ków w histo­rii kul­tu­ry, od któ­rych spu­ści­zny nie możesz się uwol­nić we wła­snym pisa­niu, któ­rzy wywo­łu­ją w Tobie Blo­omow­ski „lęk przed wpły­wem”? Lub – z dru­giej stro­ny – takich pra­oj­ców, po któ­rych dzie­dzi­czysz chęt­nie i bez obaw?

Myślę, że zde­cy­do­wa­nie bliż­sza jest mi zasad­ni­cza nie­chęć do pozo­sta­wa­nia pod czy­im­kol­wiek wpły­wem (choć nie nazwał­bym jej „lękiem”, bo nie znaj­du­ję u sie­bie takich ten­den­cji, nie „ido­li­zu­ję” niko­go – ani nie ide­ali­zu­ję zresz­tą też), nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo cenię czy­jąś twór­czość. Zbyt dłu­gie i bez­kry­tycz­ne zapa­trze­nie się na kogo inne­go (choć­by było się prze­ko­na­nym o donio­sło­ści tego, co pisał, malo­wał, rzeź­bił, kom­po­no­wał, reży­se­ro­wał) to pro­sta dro­ga do epi­goń­stwa. Sko­ro jed­nak w Nad­jeż­dża są wier­sze odno­szą­ce się do obra­zów Hop­pe­ra i Mun­cha, to tych­że nale­ża­ło­by chy­ba tu wymie­nić – acz dzie­dzi­czę po nich z oba­wa­mi i nie­ko­niecz­nie „chęt­nie”.

Pocho­dzisz z Kra­ko­wa, a wiem – m.in. z prze­śmiesz­ne­go, kary­ka­tu­ral­ne­go opi­su „Kra­ków­ka”, któ­ry wysła­łeś mi w jed­nym z maili, ale też np. z wier­sza „Cho­chlik” – że tam­tej­sze śro­do­wi­sko arty­stycz­ne i nauko­we jest dość spe­cy­ficz­ne. Poja­dę teraz sier­mięż­nym gene­ty­zmem à la Hipo­lit Taine: czy Two­je miej­sce zamiesz­ka­nia ma wpływ na Two­je pisa­nie, czy raczej poezja to rusze­nie w tra­sę i oglą­da­nie wszel­kich zado­mo­wień jedy­nie w samo­cho­do­wym luster­ku?

Ależ oczy­wi­ście, że ma wpływ, choć­by i dla­te­go, że od uro­dze­nia miesz­kam w tym samym miej­scu, a miej­sce to jest spe­cy­ficz­ne – nie prze­czę (choć czy o innych miej­scach nie moż­na powie­dzieć tego same­go?). Wyru­sza­nie w tra­sę uwa­żam jed­nak za nie­zbęd­ne. Cza­sem bywa jed­nak tak, że wyjazd do sąsied­niej dziel­ni­cy, z uwa­gi na kogoś, kogo tam spo­tkasz, oka­zu­je się bar­dziej inspi­ru­ją­cy od wypra­wy do Pary­ża – nicze­go Pary­żo­wi, rzecz jasna, nie ujmu­jąc.

W pierw­szym, a zara­zem tytu­ło­wym wier­szu tomi­ku piszesz o „wykrę­ca­niu (się)”. I rze­czy­wi­ście, mam wra­że­nie, że jesteś poetą pro­te­uszo­wym, któ­ry w każ­dym wier­szu sta­je się kimś innym, a przez to nie pozwa­la się uchwy­cić, przy­szpi­lić i dotknąć. W utwo­rze „Nad­jeż­dża” wprost to przy­zna­jesz (jak­by ostrze­ga­jąc czy­tel­ni­ka, co go cze­ka w tej książ­ce): „ukry­wam się dość zręcz­nie, ale wciąż tu jeszcze/ jestem”. Ta mno­gość twa­rzy i wcie­leń jest fascy­nu­ją­ca, a zręcz­ność masko­wa­nia się – god­na podzi­wu, ale może też wzbu­dzać u odbior­ców pewien nie­po­kój. Nie boisz się, że czy­tel­ni­cy posą­dzą Cię o nie­do­sta­tecz­ną „ilość Szy­mo­na w Szy­mo­nie”? Nie kor­ci Cię, żeby od cza­su do cza­su wal­nąć coś bar­dziej „auto­bio­gra­ficz­nie”, twa­rzą twarz, pro­sto z trze­wi, a nie spod otu­li­ny ról i masek?

Nie boję się żad­nych posą­dzeń, jed­nak zda­ję sobie spra­wę z tego, że ktoś – podob­nie jak jeden z moich kole­gów – może uznać, że jego to „nie poru­sza”, bo w mojej książ­ce nie ma jed­ne­go, wyra­zi­ste­go pod­mio­tu i jest to „liry­ka roli”. Pew­nie jed­nak nie­moż­li­wym jest stwo­rze­nie cze­goś, co poru­sza­ło­by wszyst­kich bez wyjąt­ku – ba, nadal zadzi­wia mnie to, że w ogó­le znaj­du­ją się tacy, któ­rych poru­sza to samo, co było waż­ne i dla mnie, kie­dy te wier­sze powsta­wa­ły. Sądzę, że rela­cja mię­dzy tak zwa­nym pod­mio­tem lirycz­nym a auto­rem jest zazwy­czaj bar­dziej skom­pli­ko­wa­na, niż się to może wyda­wać na pierw­szy rzut oka. Nie ina­czej jest u mnie. Inter­pre­ta­cja, wedle któ­rej „w każ­dym wier­szu sta­ję się kim innym”, jest, podob­nie jak inne moż­li­we inter­pre­ta­cje, upraw­nio­na, ale ja wiem, że w Nad­jeż­dża zna­la­zło się nie­ma­ło tek­stów jak naj­bar­dziej auto­bio­gra­ficz­nych – nie­któ­re sta­no­wią wręcz przy­kład bez­po­śred­nie­go prze­szcze­pie­nia życio­we­go doświad­cze­nia w prze­strzeń (mniej lub bar­dziej) lirycz­ną. Czy­tel­ni­cy od daw­na mnie zna­ją­cy oso­bi­ście dostrze­gą zatem z pew­no­ścią dosta­tecz­nie dużo „Szy­mo­na w Szy­mo­nie”, a dla tych zna­ją­cych mnie kró­cej lub wca­le nie będzie to mia­ło zapew­ne więk­sze­go zna­cze­nia.  

Szcze­gól­nie dużo w Two­im tomi­ku swo­iste­go „maczy­zmu”, za któ­ry możesz obe­rwać od kry­ty­czek femi­ni­stycz­nych (nawet jeśli będziesz się zarze­kał, że to tyl­ko kolej­na maska lub wręcz dema­ska­cja zja­wi­ska). Przy­znam, że i dla mnie ten auto­stra­do­wy męski szo­wi­nizm spor­tre­to­wa­ny w Two­ich tek­stach był dosyć cięż­ki do znie­sie­nia (ale może to dla­te­go, że sama prze­by­wam ostat­nio raczej na bie­gu­nie gniaz­du­ją­ce­go „maczy­zmu”). No to zrób­my symu­la­cję – powiedz, jak się będziesz bro­nił przed ata­ka­mi „sióstr F.”, jeśli się poja­wią?

„Auto­stra­do­wy męski szo­wi­nizm”? Nie bar­dzo rozu­miem dla­cze­go „auto­stra­do­wy”, ani dla­cze­go „szo­wi­nizm”, ale nie zamie­rzam się bro­nić przed jaki­mi­kol­wiek ata­ka­mi. Tomik wier­szy szczę­śli­wie tym się róż­ni od zbio­ru felie­to­nów, ese­jów czy też książ­ki (popularno)naukowej, że autor nie musi odpo­wia­dać na jakie­kol­wiek zarzu­ty, nie musi nigdzie zamiesz­czać spro­sto­wań.  Jeśli zaś posu­wa się do obro­ny innej niż pisa­nie kolej­nych wier­szy, to albo zna­czy, że nie jest wystar­cza­ją­co odpor­ny na kry­ty­kę, albo, że kry­ty­ka jest nie­rze­tel­na, bo odno­si się do same­go auto­ra, a nie do napi­sa­nych przez nie­go tek­stów. Nie wiem, jak mia­ło­by wyglą­dać obry­wa­nie od „sióstr F.”, ale przy­pusz­czam, że jeśli cze­muś by się dosta­ło, to prę­dzej wier­szom niż mnie, a wier­sze powin­ny się bro­nić same (to tru­izm, ale trud­no się z nim nie zgo­dzić), bez moje­go udzia­łu. Jeśli zaś ów atak przy­brał­by wymiar dosłow­ny, pię­ściar­ski (czy też raczej: siar­czy­sto-policz­ko­wy) – to też bym się nie kwa­pił do odwza­jem­nie­nia cio­sów. Oba­wiam się, że w tym ostat­nim wypad­ku ripo­sta w sty­lu: „uwa­żam, że kobie­ty nie wol­no ude­rzyć, nawet jeśli to ona zaczę­ła, więc życzę pani miłe­go dnia” zosta­ła­by rów­nież uzna­na za szo­wi­ni­stycz­ną, ale na to już nie mógł­bym nic pora­dzić.

Z jed­nej stro­ny ostry poetyc­ki maczyzm, z dru­giej zaś – kon­tra­punk­ty w posta­ci wier­szy pisa­nych z punk­tu widze­nia kobiet. Któ­ra per­spek­ty­wa jest dla Cie­bie cie­kaw­sza, płod­niej­sza arty­stycz­nie, któ­ra bar­dziej wyzwa­la wyobraź­nię?

Nie wiem. To zale­ży od kon­kret­nej „sytu­acji lirycz­nej”, z któ­rą się w danym wier­szu zma­gam. Nie wyklu­czał­bym ani nie wywyż­szał żad­ne­go z tych punk­tów widze­nia, tak­że i dla­te­go, że nie­ko­niecz­nie są one zupeł­nie roz­dziel­ne w moim pisa­niu. Ponad­to nie poj­mu­ję, dla­cze­go, kie­dy w dra­ma­cie, sce­na­riu­szu czy powie­ści wypo­wia­da­ją się obie płcie  –  choć autor prze­cież zazwy­czaj rów­nież repre­zen­tu­je tyl­ko jed­ną z nich – uzna­je się to za natu­ral­ne, a w liry­ce mia­ło­by to wyma­gać dodat­ko­wych wyja­śnień.

No wła­śnie – dra­mat, powieść, chcia­łam Cię o to zapy­tać. W poprzed­nim wywia­dzie, któ­re­go mi udzie­li­łeś, przy­zna­łeś, że „lubisz w wier­szach opo­wia­dać histo­rie”. I rze­czy­wi­ście, Two­je utwo­ry są opo­wie­ścia­mi, a zara­zem – dzię­ki wycy­ze­lo­wa­nej for­mie poetyc­kiej – nie popa­da­ją w roz­la­złą pro­za­ic­kość czy, co gorzej, w kawa­lar­ską aneg­do­tycz­ność. Ale może ta skłon­ność do opo­wia­da­nia zachę­ci Cię kie­dyś (lub już zachę­ca) do pró­bo­wa­nia sił w for­mie bar­dziej roz­wią­złej niż mowa wią­za­na, czy­li w pro­zie lub w dra­ma­cie?

Zachę­ca, jak naj­bar­dziej. Na razie do dra­ma­tu, bo wyda­je mi się, że lepiej mi w tej chwi­li idzie przed­sta­wie­nie opo­wie­ści w for­mie samych dia­lo­gów niż peł­nej opi­sów pro­zy – choć i na tę ostat­nią, mam nadzie­ję, przyj­dzie kie­dyś czas.

Zadam ci pyta­nie, któ­re­go sama nie lubię – o zaan­ga­żo­wa­nie. Jest taki kry­tycz­ny ste­reo­typ, że kie­dy poeta moc­no rzeź­bi w for­mie wier­sza (a Ty jesteś takim poetą), to zwy­kle nie star­cza mu już zacię­cia „spo­łecz­ni­kow­skie­go”, nie anga­żu­je się poezją w realia, w któ­rych żyje. Teraz poeci gre­mial­nie sta­ra­ją się być zaan­ga­żo­wa­ni, co o tym sądzisz? I – zno­wu zabaw­my się w symu­la­cję – co odpo­wiesz tym, któ­rzy prze­śle­pią poroz­rzu­ca­ne po Two­ich tek­stach alu­zje spo­łecz­no-poli­tycz­ne (np. moty­wy smo­leń­skie w „Po dzie­sią­tym”, wypo­wie­dzi o Pol­sce w „Zachłan­ny prze­lot nad małą” czy w „Niu­an­se zostaw­my sobie na kie­dy indziej”) i będą się doma­gać jakichś wyraź­niej­szych publi­cy­stycz­nych dekla­ra­cji? A może wiersz „Rewo­lu­cja” jest wystar­cza­ją­co zja­dli­wą odpo­wie­dzią?

Jeśli „zaan­ga­żo­wa­nie” rozu­mie­li­by­śmy jako nie­od­da­la­nie się zbyt­nio od realiów, w któ­rych się żyje – to myślę, że lwia część poetów, nie tyl­ko teraz, ale i kie­dy­kol­wiek, mimo usil­nych sta­rań i uni­ków, od nich tak napraw­dę nie może cał­kiem uciec. Poza tym trud­no mi wyobra­zić sobie kogoś, kto by się doma­gał ode mnie – prze­czy­taw­szy tomik – takie­go zaan­ga­żo­wa­nia, któ­re wyma­ga sta­nię­cia po okre­ślo­nej stro­nie ide­olo­gicz­nej bary­ka­dy. Jeśli by jed­nak taki ktoś się poja­wił i mi coś podob­ne­go w pry­wat­nej roz­mo­wie oznaj­mił, to bym mu odpo­wie­dział, żeby się sam wyraź­niej dekla­ro­wał, jeśli czu­je, że powi­nien. Ja takiej potrze­by nie odczu­wam, bo zde­cy­do­wa­nie bar­dziej wolę pozo­sta­wać z boku i przy­glą­dać się sze­ro­ko rozu­mia­nym realiom z róż­nych per­spek­tyw.

W „Rewo­lu­cji”, a tak­że w „Ten wiersz ma być bun­tow­ni­czy” otwar­tym tek­stem nabi­jasz się z mło­do­cia­ne­go bun­tow­nic­twa, a przy­naj­mniej z jego naj­bar­dziej ogra­nych form. Czy masz wra­że­nie, że zna­la­złeś lep­szą for­mę bun­to­wa­nia się niż Two­je pod­mio­ty (np. koleż­ka Uzi), a może bunt zupeł­nie nie jest Ci do pisa­nia potrzeb­ny?

Czy ja wiem, czy rze­czy­wi­ście się nabi­jam? Dotąd sły­sza­łem, że wła­śnie prze­ciw­nie – bun­tu­ję się nad­mier­nie, zamiast się zająć reflek­sją i kon­tem­pla­cją; co, nawia­sem mówiąc, nie wyda­je mi się być tra­fio­nym zarzu­tem. Bo jeśli ktoś już w mło­do­ści wyłącz­nie kon­tem­plu­je, przy­sta­je na zasta­ną rze­czy­wi­stość, zamiast się jej w jakiejś mie­rze prze­ciw­sta­wiać, to naj­praw­do­po­dob­niej póź­niej tak­że nie będzie się bun­to­wał, a bunt, choć­by li tyl­ko natu­ry este­tycz­nej, wyda­je się przy­no­sić jed­nak lep­sze owo­ce niż jego cał­ko­wi­ty brak.                                                                                                                      

W wier­szu „Prag­ma­tycz­ny zwią­zek” pada­ją sło­wa, któ­re moż­na odczy­tać jako Two­ją kry­ty­kę poezji pisa­nej przez kole­żan­ki i kole­gów: „Trum­na­mi heblu­ją wiersze/ mię­dlą­cy drę­twą dyk­cję; usta­mi spluwają/ wers za wer­sem; gdzie trze­ba, wycinają/ ranę, po któ­rej koniecz­nie musi/ zja­wić się bli­zna; wsta­wia­ją też świa­tło/ i język, i dziec­ko”. Co naj­bar­dziej Cię draż­ni w dzi­siej­szej poezji i cze­go chciał­byś się ustrzec we wła­snej?

Jeśli idzie o wła­sną, to teraz, już po wyda­niu pierw­szej książ­ki, wystrze­gam się tego, co w niej już się zna­la­zło, żeby dru­ga nie była wzglę­dem niej wtór­na. Przy­kła­do­wo uni­kam „słów, któ­re mogą być odczy­ta­ne jako kry­ty­ka poezji pisa­nej przez kole­żan­ki i kole­gów”.  Zaś co do „dzi­siej­szej poezji” ogól­nie rzecz bio­rąc, to gdy­bym się chciał zaj­mo­wać kry­ty­ką, sta­rał­bym się zapew­ne dopre­cy­zo­wać, co mnie w niej draż­ni, ale ponie­waż się nią zaj­mo­wać nie chcę – to czu­ję się zwol­nio­ny z obo­wiąz­ku publicz­ne­go oce­nia­nia tego, co piszą inni. Zdu­mie­wa mnie, jak łatwo nie­któ­rym moim kole­żan­kom i kole­gom, któ­rzy rów­nież wyda­li tyl­ko jed­ną książ­kę (albo nie wyda­li jesz­cze żad­nej), przy­cho­dzi deza­wu­owa­nie innych spo­so­bów wypo­wia­da­nia się wier­szem albo rów­nie roz­ple­nio­ne – i czę­sto nie­szcze­rze – wychwa­la­nie pod nie­bio­sa twór­czo­ści zna­jo­mych. Być może jed­nak powyż­sze zja­wi­ska sta­no­wią nie­uchron­ną kon­se­kwen­cję chę­ci łącze­nia ambi­cji lite­rac­kich i kry­tycz­no­li­te­rac­kich. Moż­li­we, że kole­ga-pod­miot z wier­sza „Prag­ma­tycz­ny zwią­zek” cier­piał na tę samą przy­pa­dłość, któ­ra się obja­wi­ła w przy­to­czo­nym frag­men­cie, kie­dy aż go pal­ce świerz­bi­ły, żeby temu i owe­mu (choć nie­wy­mie­nio­nym z nazwi­ska, więc w bia­łych ręka­wicz­kach) nie­co doło­żyć, co się zapew­ne umiar­ko­wa­nie uda­ło, bo tego rodza­ju „kry­ty­ki” współ­cze­śnie ska­za­ne są na (naj­czę­ściej zasad­ne) prze­mil­cze­nie.

Wiersz „Jak przy­go­da, to tyl­ko” jest spraw­ną żon­gler­ką cyta­ta­mi z pio­sen­ko­wych szla­gie­rów. To znacz­nie zmie­nio­na wer­sja tek­stu, któ­ry pier­wot­nie był przy­cięż­ka­wo poważ­ny, a teraz – po wpusz­cze­niu do nie­go powie­trza i dow­ci­pu – pre­zen­tu­je się wdzięcz­niej i korzyst­niej, ale też ma o wie­le wię­cej do powie­dze­nia. No to teraz – w odnie­sie­niu do lek­kie­go utwo­ru – zwa­li­sta kolu­bry­na pyta­nia: czym dla Cie­bie jest wiersz (tak w ogó­le): zgrab­ną igrasz­ką, tanecz­ną roz­ryw­ką, ostrą roz­gryw­ką, a może bywa nie­kie­dy grą o wszyst­ko?

Odru­cho­wo mam ocho­tę odpo­wie­dzieć, że oczy­wi­ście jest „grą o wszyst­ko”, ale wte­dy sobie przy­po­mi­nam, że „to prze­cież tyl­ko wiersz” – a gdzieś mię­dzy wyra­że­nia­mi: „tyl­ko wiersz” a „aż wiersz” two­rzy się napię­cie spra­wia­ją­ce, że chce się dalej pisać; lub, że prze­sta­je się chcieć.

Wró­cę jesz­cze do tytu­łu Nad­jeż­dża. Nadzie­ją na co jest (jeśli jest) Twój tomik? Co nad­je­dzie po nim?

Od kwiet­nia, kie­dy to wysła­łem Ci pierw­szą wer­sję maszy­no­pi­su, piszę wier­sze, któ­re w zamie­rze­niu mają zło­żyć się na dru­gą i trze­cią książ­kę. Dru­ga ma być w zamie­rze­niu odmien­na od pierw­szej, a trze­cia jesz­cze bar­dziej odmien­na od dru­giej, choć z kolei – w pew­nym sen­sie – tej ostat­niej bli­żej będzie do pierw­szej. Jak­kol­wiek zawi­le by to nie brzmia­ło, spro­wa­dza się do wyra­że­nia nadziei na to, że uda mi się w cią­gu naj­bliż­szych kil­ku­na­stu mie­się­cy oba „otwar­te” po Nad­jeż­dża krę­gi wier­szy „zamknąć” w zwar­te tomy – i że one z kolei w swo­im cza­sie przy­bio­rą mate­rial­ną for­mę ksią­żek. „Tyl­ko” tyle (albo „aż”).

Na zakoń­cze­nie powiedz, o co chciał­byś, żebym Cię zapy­ta­ła, a nie zapy­ta­łam?

Nie zapy­ta­łaś mnie na przy­kład o to, czym jeż­dżę, a o samo­cho­dach mógł­bym mówić dłu­go i roz­wle­kle – więc może to i całe szczę­ście, że takie pyta­nie nie przy­szło Ci na myśl.

Z mojej stro­ny było­by to zapew­ne pyta­nie o kolor Two­je­go wozu, więc pozo­sta­je mi podzię­ko­wać za roz­mo­wę – i trzy­mać kciu­ki za dobry roz­pęd Nad­jeż­dża.

W takim razie odpo­wiem na to nie­za­da­ne pyta­nie: obec­nie w tra­sie naj­czę­ściej beżo­wy (a ści­ślej rzecz ujmu­jąc: „kamy­ko­wy beż meta­li­zo­wa­ny”), bo to mój ulu­bio­ny samo­chód. Po mie­ście jeż­dżę cza­sem zwy­czaj­nym czer­wo­nym, ale zda­rza się i tak, że moż­na spo­tkać mnie w bar­dziej wiśnio­wym (ofi­cjal­nie nazy­wa się: „czer­wień fla­men­co”). Rów­nież bar­dzo dzię­ku­ję ci za roz­mo­wę.

O autorach i autorkach

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Szymon Słomczyński

Urodzony w 1988 roku. Poeta. Laureat projektu Połów 2012 i kilku innych konkursów poetyckich, m.in. im. Tadeusza Sułkowskiego i im. Zbigniewa Herberta. Debiutował w 2013 roku tomem Nadjeżdża, który znalazł się w finale Nagrody Literackiej Nike. W 2015 ukazała się jego druga książka poetycka pt. Dwupłat. Autor mieszka w Krakowie.

Powiązania